For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział XXIV ~ "Gdybyś był uczciwy, wszystko zostałoby ci wybaczone"

Liv biegnie przez dłuższy czas przed siebie. Otumaniona pierwotnymi instynktami, chęcią przetrwania a jednocześnie strachem przed śmiercią dziewczyna mimowolnie kieruje się w stronę dymu, prowadzącego ją do Rogu Obfitości.

Serce bije jej jak oszalałe, mięśnie powoli odmawiają posłuszeństwa. Nie może tak umrzeć. Jak tchórz. Nie po tym, ile osób zginęło dla niej.

Nagle zatrzymuje się. Brunetka patrzy przerażona przed siebie. Znalazła się na skraju byłej Korunkopii a nieopodal jakiś trybut siedzi przy ognisku. Liv bierze głęboki wdech. Powoli i ostrożnie rusza przed siebie. Ku jej zdziwieniu chłopak nie atakuje jej, tylko siedzi spokojnie, jakby czekał na nią.

Dziewczyna klepie się po kurtce i spodniach szukając jakiejś broni. Ku jej przerażaniu zauważa, iż pod wpływem emocji uciekła całkiem bezbronna od swoich sojuszników. Liv lekko odwraca się w stronę lasu. Czy Sam i Lilith nadal jej szukają? A może raczej tropią ją?

Trybutka zatrzymuje się przy ognisku:
-Wiesz kim jestem?- pyta ją obcy trybut. Był to wysoki, smukły 18-latek. Miał krótkie, czarne włosy i głos pełen pogardy dla innych. Mimo 6 dni Igrzysk Liv musiała przyznać, iż wyglądał jakby dopiero co wrócił z Centrum Odnowy Kapitolu.
-Nasz pupilek- odparła spokojnie Liv- A wiesz kim ja jestem?
-Moją szansą na wyrawanie się wreszcie z tego?- śmieje się.

Liv spoważniała. Więc jednak to była prawda. Była wspólną sakantą. 4 pozostali przy życiu trybuci już na nią polują. Przecież tyle rzeczy zostało jej do zrobienia. Tylko osób do poznania. Liv zagryza wargi by nie wybuchnąć płaczem. Przecież już poznała mnóstwo osób. Przyjaciół, wrogów, miłość...

Ian wstał powoli. Liv automatycznie spojrzała na niego wystraszona po czym przerzuciła wzrok na leżącą na ziemii kuszę.
-Spokojnie mała- mówi spokojnie Morgan- Zabiję cię w tradycyjny sposób- rozciąga się- Odpowiada ci to?
Brunetka mimowolnie zaśmiała się, rozumiejąc jak bardzo znalazła się w przegranej sytuacji:
-Śmierć śmierci nie równa, ale co to za wybór jak i tak zginiemy- zacytowała Maxa.
-Ciekawa uwaga- Ian podbiegł do niej i uderzył pięścią w szczękę. Liv upada na ziemię. Łapie się za obolałą kość po czym czuje krew w ustach- No daj spokój nawet nie uciekniesz?- zadrwił trybut z 2.- Naprawdę to już zaczęło być nudne- śmieje się.

Ian podnosi dziewczynę po czym rzuca z impentem na ziemię. Pochyla się nad nią i uderza w nią pięściami. Liv usiłuje się bronić. Zaciska ręce na ramionach chłopaka, wierzga nogami. W końcu zaczyna krzyczeć.

Krzyk przerażenia, a może raczej przetrwania pobudza w chłopaku falę wspomnień. Już gdzieś słyszał ten krzyk.

-Jesteś kosogłosem- szepcze zdumiony- To ty nim jesteś- dotyka jej policzka.

Liv pluje mu krwią w twarz, po czym, wykorzystując jego dezorientację zrzuca go z siebie. Dziewczyna szybko wstaje, łapie z trudnem równowagę a następnie podchodzi do Morgana. Nie wiele się zastanawiając wymierza mu cios w brzuch. Ian upada na ziemię, zwijając się z bólu. Trybutka nie przestaje na tym. Wymierza mu cios za ciosem, celując w brzuch, obserwując coraz cięższy krwotok chłopaka. W pewnym momencie przestaje, kuca nad trybutem i mówi cicho:
-Nie możesz zabić kogoś, kto już jest martwy.

Dumnym krokiem dziewczyna wyprostowuje się, rozgląda spokojnie po miejscu byłej Korunkopii. Jej myśli są nade spokojnie. Już nie boi się niczego. Bierze spokojnie kuszę Iana po czym celuje sobie grotem strzał w brodę.

Nim Liv zdąża cokolwiek zrobić słyszy sygnał amratni. Dźwięk wystrzału a może raczej myśl, iż kogoś własnoręcznie zabiła, wystrasza ją, wytrącając ją z równowagi. Cały jej spokój i odwaga upadają na ziemię razem z kuszą.

-Liv, to ty?- słyszy za sobą znajomy głos.

Znów przerażona i wystraszona, brunetka odwraca się. Ku jej zdumieniu widzi Maxa wyciągającego maczetę z piersi martwego Iana. Trybutka z 17. instynktownie cofa się.

-Spokojnie Liv, nic ci nie zrobię- albinos wyciera swoją broń- Została nas 4 jeszcze wiele może się zdarzyć- spojrzał na nią- Choćby i to- podaje jej prezent od sponsorów. Był on nietknięty- Nie wiem co to jest ale możesz sobie zabrać- śmieje się- Mi wystarczy to- pokazuje jej cukierka, którego wcześniej dostał od Sotoke.

-Masz go jeszcze?- dziwi się dziewczyna.
-No jasne- Wright rzuca jej paczkę od sponsorów- Pewnie to stare mięso ale i tak ci pomoże- bierze słodycz do buzi.
Liv marszczy brwi po czym otwiera zdenerwowana puszkę, w której było napisane imię Maxa a z drugiej strony jej.

-Nie wiesz co to Nadzwyczajne Reguły, prawda?- pyta po chwili. Ukradkiem rozgląda się po arenie szukając potencjalnej drogi ucieczki.
-Niezabardzo- mówi, jednak ton jego głosy wyraźnie sygnalizował coś innego.
Liv zastanowiła się. Czy chłopak nie próbował się z nią w jakiś sposób skontaktować?
-Chcesz, żebym ci to wyjaśniła?- pyta niepewnie.
-Naturalnie- Wright uśmiecha się przerzucając cukierka z jednego policzka do drugiego.

-No więc w skrócie to wygląda tak, iż jeśli jakiś trybut- tu dziewczyna cofa się do tyłu- mnie zabije to już nie musi dalej grać, gdyż staje się zwycięzcą całych Igrzysk- urywa przerażona. W głębi serca nie wiedziała dlaczego wyjaśniła to komuś takiemu jak Wright.
-Ah czyli jeśli ciebie zabiję hm... kuszące- albinos podchodzi do brunetki i podnosi radośnie kuszę- Doprawdy kuszące...- śmieje się lecz nagle poważnieje i staje nieruchomo- Lilith?

-Liv uciekaj!- rudowłosa dziewczyna wbiega na arenę- Sam oszalał, znów chce cię zabić!- łapie brunetkę za ramiona.
-No to umrę a wy wygracie- mówi spokojnie Sotoke- Przecież została nas 4, czas zacząć myśleć o sobie Lil.

Trybutka z 3. staje nagle nieruchoma w miejscu jakby już gdzieś to słyszała. A więc ona wiedziała! Od początku! Jakie to było sprytne! Caton zagryza wargę. Właśnie dostała szansę na wolność. Na przeżycie. Ale czy coś jej jeszcze zostało?

-Moi rodzice i tak nie żyją Liv...- ślicznotka spuszcza wzrok- Nie zostało nam już nic...- patrzyna brunetkę po czym odwraca się słysząc hałas dochodzący z lasu- Nie!- odpycha Liv a wtedy włócznia przebija jej brzuch.

Rudowłosa upada na ziemię. Czuje jak opuszczają ją siły. Kiedy każdy oddech może być tym ostatnim. Mimo bólu dziewczyna czuje, że postąpiła słusznie. Nie wiedziała, że pozostał jej ktoś kto zawsze był przy niej, kto postanowił postawić sobie za cel dobicie 10 zabitych by z nią wygrać. Zrozumiała to dopiero w oczach Wrighta.

-Lilith!- chłopak upada na kolana- Boże Lil, coś ty zrobiła?- obejmuje ją.
-Musisz obronić Liv przed Samem...- usta rudowłosej napełniają się krwią.

Max jednak jej nie słucha, tylko głaszcze ją po włosach szlochając.
-Jak mogłaś mi to zrobić Caton. Ja to wszystko dla ciebie robiłem...

Liv biegnie w stronę Rogu. Za dużo. Za dużo osób za nią zmarło. Tego już za wiele. Dlaczego ona, dlaczego oni? Wpółprzytomna upada na ziemię, wyjąc w pustą przestrzeń, usiłując się wydostać z błędnego koła. Jednakże nie było już ucieczki od tego. "Wszyscy jesteśmy mordercami"- myśli Liv.

W tym czasie Sam wyłonił się z lasu z zranił Maxa w plecy. Albinos krzyknął po czym upadł tracąc przytomność.

Liv odwraca się. Sam ze wściekłym wzrokiem nieuchronnie zbliżał się do niej. W prawej ręce ciągnął za sobą maczetę Maxa. Brunetka spogląda w stronę trybutów z 3. Wygląda więc na to, iż to już koniec.

-Sam...- mówi gdy chłopak staje na przeciw niej- Więc udawałeś to nienawiść czy nie?
-A czy teraz ma to jakieś znaczenie?- śmieje się.

Liv obserwuje konających Lilith i Maxa w oddali. Nagle do niej dociera coś czego wcześniej niezauważyła. Jeśli Sam ją zabije wygra, a Caton i Wright mogą przeżyć i spędzić resztę życia jako awoksi w Koloseum. Mogą przeżyć.

-Ale co to byłoby za życie...- szepcze błękintooka. Po chwili mówi słowa, które od dawna krązyły jej w głowie- No zabij mnie wreszcie- mówi oschłym tonem do współtrybuta.
Paul uśmiecha się radośnie po czym atakuje dziewczynę. Brunetka robi unik po czym uderza chłopaka w kark, omal go nie wywracając na ziemię. Następne kopie go w brzuch, uderza go w kostkę i powala na ziemię.

Sam patrzy na nią zdezorietnowany:
-Nie chcę przeżyć, postaraj się może- mówi lodowatym tonem brunetka- Nie zawiedź nas Paulienn- patrzy na niego dumnym wzrokiem.

Paul, słysząc swoje pełne imię irytuje się. Nikt nie miał go tak nazywać oprócz rodziny. Rodziny, którą mu odebrała Sotoke. Szatyn błyskawicznie wstaje, lecz nim zdąża podnieść maczetę słyszą wystrzał armatni a po nim wściekły ryk Wrighta.

-Sam!- krzyczy- Zabiję cię!- albinos patrzy na niego wściekle. Był cały we krwi jedynej osoby na której mu naprawdę zależało. Nie pozostał mu nikt. Stracił już wszystko więc przyszedł czas na zemstę.

Wright chwyta kuszę Morgana i biegnie w stronę trybutów z 17. Tik tak.
Liv podbiega do Sama i osłania go. Tik tak.
Max nabija kuszę. Tik tak.
Sam próbuje odepchnąć Liv. Tik tak.

-Max nie rób tego...- mówi Liv gdy staje na przeciw nich i przygotowuje się do strzału.
-To mielibyśmy być my...- warczy jasnowłosy.
-Max ja... Tak mi przykro, wiem jak to jest stracić kogoś na kim ci zależy...-Liv spuszcza wzrok- Poza tym rozumię twój żal. Ale ona zginęła przeze mnie. Zabij mnie, nie Sama.
-Co?- dziwi się Paul.
-A co to za różnica Sam? I tak zginę!- odwraca się do współtrybuta- Mam tego dość rozumiesz! Mam dość uciekania od śmierci! Chcę umrzeć teraz, zaraz! Albo ty albo on mam to gdzie...- zaczyna lecz nagle znów słyszy wystrzał armatni.

* * *

-Dasz radę Liv- powtarzała cały czas Parker gdy odprowadzała Liv i Sama na arenę- Oboje dacię. Wierzę w was- stanęła przed wejściem do poduszkowca- Będę próbować ci pomagać Liv, nie zapominaj o tym- przytuliła dziewczynę na pożegnanie- Powodzenia Sam- podała mu chłodno rękę. Paul chrypnął po czym zaczął kierować się w stronę transportu.

-Parker masz- Liv podała jej naszyjnik i prezenty od rektorki a także od Sonii:
-Co to? Dlaczego mi to oddajesz?- śnieżnowłosa jest przerażona. Czyżby brunetka naprawdę zamierzała umrzeć? Dobrze, że zawsze miała plan awaryjny- Liv- złapała dziewczynę za ramię gdy ta zaczęła odchodzić- Kiedy nadejdzie czas powiedz do dziewczyny z 3. "Czas zaczął myśleć o sobie".
-Co?- zdziwiła się Sotoke- Lilith Caton?
-Tak, dokładnie. Zrobisz to?
-Ale Parker, po co?- uparła się trybutka. Co znowu wymyśliła jej rektorka.
-Powiedz to po prostu na głos i tyle. Resztę zostaw losowi w porządku?
-Jak chcesz- ciemnowłosa wywróciła oczami po czym udała się do poduszkowca.

- - -

-Heja!- Liv usiadła w transporcie koło Lety i Tamary. Trybutka z 9. obserwowała uważnie pretendentów. Trybutka z 6. nerwowo machała nogami, rozglądając się bezcelowo dookoła.
-Liv- usłyszała znajomy głos. To Evan przysiadł się do niej z drugiej strony- I jak się dziś czujesz?
-W porządku. Jakoś...- urwała, gdyż zrozumiała, iż poza nimi nikt nie rozmawiał. 36 osób w ciszy patrzyło między siebie i zastanawiało się kto zginie jako pierwszy- Nie chcę tam zginąć- szepce Sotoke- Boję się...
Evan nic nie powiedział tylko objął delikatnie jej dłoń, po czym uśmiechnął się łagodnie, jakby chciał powiedzieć "Ze mną nic ci nie grozi".

Brunetka zarumieniła się po czym spojrzała przed siebie. Diana Crow patrzyła na nią groźnym wzrokiem. "Czyżby upatrzyła we mnie swoje pierwsze trofeum?"- zamyśliła się Liv i zauważyła nagle, iż nietylko Diana obserwuje ją. Duży Timmy i Monica Santos z dystryktu 1. patrzyli na nią wzrokiem nie tyle drapieżnym co współczującym. Przez jedną chwilę brunetka była pewna, iż chcieli jej coś przekazać, lecz wtedy pracownicy Koloseum wszczepili im nadajniki a po chwili byli już niemal na miejscu.

Dopiero po wyjściu z poduszkowca Liv zauważyła, iż trybuci byli sprowadzani na arenę w 2 transpoterach. Sotoke zauważyła z daleka Leslie i Sevena a razem z nimi w oddali szedł ponuro Sam. Trybutka pomachała w ich stronę lecz tylko jej współtrybut to zauważył i uśmiechnął się podle do niej.

- - -

Liv uważnie obserwowała jak każdy trybut oddala się w towarzystwie Strażników Pokoju. Znużona podążyła za przydzielonym jej Strażnikami zastanawiając się czy to już koniec. Czy dobrze zrobiła oraz czy niczego nie żałuje.

- - -

Po chwili weszła ponuro do odprawki. W środku czekał na nią Pharadai.
-Witaj mała- przytulił ją- Będzie dobrze, zobaczysz- wziął ją za dłonie- Czy mogę ci w czymś jeszcze pomóc?- spytał smutnym i pełnym żalu tonem. Chciał pomóc trybutce, lecz nie wiedział jak, nie mógł jak.

-Pocałuj mnie- powiedziała cicho dziewczyna i spojrzała w najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziała.
Ku zdziwieniu ciemnowłosej stylista nie dziwi się, tylko posłusznie wykonuje polecenie dziewczyny. Chwycił ją ostrożnie za policzek po czym złożył na jej ustach pocałunek. Nie był on czuły, nie wyrażał żadnych emocji. Był chwilową ucieczką od rzeczywistości. Od tego co nieuchronne. Tak się przynajmniej wydawało Liv, i w takim przekonaniu weszła do transportera, który miał ją sprowadzić na arenę.

Dziewczyna zacisnęła pięści i zamknęła oczy. Nie chce już na to patrzeć.

* * *


Liv pospiesznie odrwaca się. Wrgith leży martwy na ziemii:
-Zabiłeś go?- patrzy się na Sama.
-Niby jak, stałem za tobą cały czas.

Dziewczyna oddycha nie spokojnie rozglądając się po arenie. Coś było nie atak. On wiedział. Czyżby dlatego zginął?

Nagle zaczynają słyszeć fanfary a po chwili po całej arenie rozbrzmiewa głos Taviusa:
-Co za finał, co za zwroty akcji! Panie i panowie mam zaszczyt przedstawić Państwu zwycięzców 99. Głodowych Igrzysk!

Myśli Liv zaczynają wariować. Więc to już koniec tego. Przeżyła a wraz z nią Sam. Nie zabiła nikogo a jednocześnie niemal wszystkich. Stała się mordercą, zabawką w rękach Kapitolu, marionetką a przede wszystkim zdrajcą. Czy właśnie taka ma powrócić do swojej rodziny?

Jednak myśl o rodzinie budzi w dziewczynie ułudną nadzieję, iż to już koniec. Wróci nareszcie do domu i wszystko będzie jak dawniej.

-Wygraliśmy..- cieszy się po czym zaczyna płakać z radości- Ale jak? Naprawdę to zrobiliśmy? Sam?-spogląda na trybuta, który atakuje ją. Liv czuje ostrze przebijające jej płuca, po czym jej usta napełniają się żelazną krwią.

~ ~ ~

Koniec części pierwszej.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział XXIII ~ "Jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam"

-Dlaczego nie?- powtarza po raz kolejny Liv. Od kilkunastu minut uparcia nie zgadzała się z planem Lilith by przestać kierować się w stronę Rogu i szukać miejsca z którego będą mogli obserwować większość areny.
-Liv jesteś strasznie uparta- śmieje się Sam.
-Nie mamy pewności kto zginął- tłumaczy Caton- Lepiej poczekać do jutra. Dziś wieczorem pokażą wyniki. W nocy lepiej nie szukać problemów. Jutro zrobimy jak chcesz Livender- patrzy na brunetkę.

Liv zamyśla się. Od kiedy Lilith zaczęła jej ufać na tyle by dać sobą kierować? Dlaczego Sam przez tak długi czas udawał nienawiść? W jednej chwili wszystko stało się jasne. "Ludzie tak szybko się nie zmieniają"- powiedział jej na pożegnanie Timmy. Czyżby o to mu chodziło?

-No dobrze- mówi smętnie brunetka, obiecując sobie w duchu, iż jutro ucieknie od nich.

- - -

W chwili dwóch kolejnych wystrzałów Max zatrzymuje się. Rozgląda się ostrożnie dookoła po czym wchodzi na dawne legowisko Noralane. Wychyla się zza murów, patrząc w stronę Rogu Obfitości. Zauważa nieobecność Timmiego i Hectora. Uśmiecha się, zastanawiając się kto ich tak łatwo pokonał.

Przeczesując mury, albinos nie spodziewał się odkryć coś nowego. Chciał poprostu grać na czas by ktoś zginął bez jego interwencji. Igrzyska zaczynały go już powoli nużyć.

Nagle widzi z daleka dym unoszący się niedaleko nad lasem. Max zagryza wargi. Przecież Caton nie jest na tyle głupia by rozpalać ognisko. Chyba że chcą kogoś zwabić.

-Ah no przecież...- mówi sam do siebie, myśląc o współtrybutce Sama.

Chłopak bierze swoją włócznię i już chce się zbierać gdy widzi wychodzącego ostrożnie z lasu nieznaną mu do tej pory postać. Był to wysoki, chudy chłopak z kuszą w ręku. Rozgląda się dookoła po arenie, kiedy zauważa w pewnym momencie dym w oddali. Ku zdziwieniu Maxa obcy mu trybut nie idzie sprawdzić kto rozpalił ogień, lecz sam zaczynazbierać chrust by wzniecić własny. Jasnowłosy obserwował go dłuższy czas, nie rozumiejąc jego działań.

-Kim ty jesteś?- dziwi się Wright- Dlaczego cię nie znam? Skąd jesteś?

17-latek chrząknął. Teraz musi wracać do Rogu okrężną drogą, by nienatrafić na obcego trybuta.

- - -

Wieczorem pojawiają się twarze poległych:

Hector Hidgins z dystryktu 1,
Trevor Donagan z dystryktu 12,
Timmy Bendth z dystryktu 4.

- - -

Po hymnie Panem Lilith, Sam i Liv jeszcze długo patrzą się w pustą przestrzeń.
-Ja trzymam pierwszą wartę- odzywa się w pewnym momencie Sam- Musicie się porządnie wyspać.
-Czemu?- zdziwiła się Sotoke.
-Oh Liv- zirytowała się Caton. Cała niewinność i mała błyskotliwość brunetki zaczynały ją irytować. Nie mogła jednak złamać obietnicy- Przecież zostało nas pięcioro- dokończa spokojniejszym tonem- Jutro będzię...
-Coś w stylu ostatecznego starcia- wtrąca Sam.

Liv spuszcza wzrok:
-A więc zostały 2 pary z tych samych dystryktów. Będziemy jutro ze sobą walczyć o przetrwanie, tak?- irytuje się- Po co ten cały sojusz, przecież teraz on nie ma sensu to wszystko...- zaczęła podnosić ton, jednak Lilith nie wytrzymuje i uderza ją tępą stroną swojego miecza. Liv upada nieprzytomna na ziemię.

-Coś ty taka nerwowa?- śmieje się Sam.
-Co?- dziwi się rudowłosa- To dla jej dobra. Im mniej wie tym lepiej. Przecież- rozgląda się dookoła- Drzewa mają uszy.
-Chyba ściany- poprawia ją Sam.
-Dobranoc- trybutka z 3. kładzie się spać.
-Słodkich snów- śmieje się chłopak.

- - -

Liv otwiera powoli oczy. Ku jej zdziwieniu jest ponownie na arenie. Staje znów na przeciw Rogu Obfitości, czekając na rozpoczęcie. Rozgląda się dookoła i widzi jak powoli, kolejny raz giną jej przyjaciele, sojusznicy, wrogowie.
Dziewczyna upada na ziemię. Zakrywa uszy, próbując odciąć się od krzyków i płaczów trybutów. Kiedy nastaje cisza, Liv wstaje i rozgląda się. Była na środku trupowiska. Nagle widzi samą siebie- stojącą dumnie, pośrodku stosu ciał. Była cała we krwi, w prawej ręce dzierżyła miecz, w lewej trzymała głowę Sama. Dziewczyna ostrożnie podchodzi do obcej sobie wersji samej siebie.
-Witaj- odzywa się jej zakrwawiona wersja.
-Czy ty jesteś mną?- Liv wyciąga do niej drżącą rękę.
-A czy ty jesteś sobą?- śmieje się jej alter ego.
-Nie rozumiem- dziwi się dziewczyna.
-Obie jesteśmy mordercami czyż nie?- dziewczyna unosi lekko swój miecz- Czyż nie są to wszyscy, którzy poświęcili swoje życie dla ciebie?- wskazuje jej ciała- Zabiłaś ich, dając im nadzieję.
-Jaką nadzieję? Nic im nie obiecywałam- głos Liv drży.
-Dałaś im wiarę, że jesteś czegoś warta. Że my- podniosła głowę Sama- jesteśmy czegoś warte. A on ci w tym pomógł- patrzy na swoje trofeum po czym zgrabnie wyrzuca je za siebie- Ofiary zawsze zbierają więcej współczucia.

Mimo kłębów myśli jakie krążyły po głowie Liv, nie potrafiła się ona nie zgodzić ze swoją odpowiedniczką. Wiedziała w głębi serca, iż ma ona rację.

-Do zobaczenia moja droga- jej zakrwawiona wersja pożegnała się.
-Zaczekaj!- poprosiłą brunetka.
Jej alter ego odwraca się do niej i patrzy na nią pytającym wzrokiem.
-Czy jest jakiś sposób... czy mogę zrobić coś żeby to odwrócić? Żeby to zmienić?
-Oczywiście- śmieje się dziewczyna- Udowodnij, że nie jesteś kosogłosem- po czym znika w lesie.

- - -

-Nie!- Liv budzi się.
Na jej krzyk Sam błyskawicznie pojawia się przy niej.
-Liv, coś nie tak?- głaszcze ją po głowie- Spokojnie to tylko sen- uspokaja ją.
-Sam ty żyjesz!- cieszy się i przytula go- Obiecaj, że nie zginiesz, obiecaj!- płacze.
-Wiesz, że ci teraz tego nie mogę obiecać- odpowiada jej smutnym tonem.
Liv patrzy w ciszy na ognisko po czym wstaje, siada na przeciw chłopaka i mówi:

-Teraz ja potrzymam wartę.
-Co? Liv nie musisz, Lilith przecież...- zaczyna chłopak lecz współtrybutka mu przerywa:
-Ja będę trzymać, daj już spokój. Przecież nie musisz się mnie bać. Prawda?- pyta lekko drwiącym głosem.
-Liv?- dziwi się szatyn.
-No już, zaraz będzie świt a podobno musimy być wyspani- uśmiecha się.
Paul pełen podejrzeń w końcu kładzie się spać.

- - -

W nocnej ciszy Liv słyszy tylko swój zdenerwowany oddech. Zastanawia się kiedy uciec od Paula i Lilith. Chciałaby odejść od nich jak najszybciej, jednak wie, że pozostali dwaj trybuci nie będą tak dla niej łaskawi.

Liv zagryza wargi. Przecież to nie tak miało być. Być może już jutro zakończą się Igrzyska. Kto zwycięży?

Nagle do jej uszu zaczyna docierać szelest. Liv rozgląda się instynktownie, obserwując w pewnym momencie spadającą nieopodal paczuszkę. Po krótkim namyśle, dziewczyna podchodzi do pakunku i po cicho zagląda do niego.

W środku jest karteczka z napisem "Lilith". Liv nie zdąża przyjrzeć się dokładnie prezentowi, kiedy ku jej zdumieniu z nieba spada kolejny podarunek. Brunetke sięga po niego i otwiera go. W środku jest karteczka z napisem "Paul".

-Co takiego mogliście dostać...- szepcze Liv.

Nagle zaczyna słyszeć powitanie Taviusa. Na dźwięk początkowych nut hymnu Liv upuszcza prezenty Lilith i Sama:
-Witajcie drodzy trybuci. Nadszedł kolejny, szósty dzień Igrzysk. Ponieważ są wśród was dzielni wojownicy mamy dla was nagrodę. Wprowadzamy Reguły Wyjątkowe, na znak naszej solidarności z wami i podziwu dla was!

-Nie, nie tylko nie to..- brunetka jest przerażona. Z drącymi dłońmi kuca, przeszukując prezenty Sama i Lilith. Wśród nich jest tylko jednak karteczka z jej imieniem i nazwiskiem.

-I niech los zawsze wam sprzyja!- kończy Tavius powitanie.

-Nie, nie, nie...- dyszy Liv. Nagle zauważa, że Lilith i Sam już nie śpią.
-Liv, co ci się stało? Czy to są...-Paul patrzy na podarunki.
Kiedy schyla się po jeden z nich Sotoke instynktownie powala go na ziemię po czym zaczyna uciekać.
"Zginę teraz, o mój Boże...- myśli- A już powoli zbliżał się koniec. Myślałam, że zapomnieli. A jednak. Zrobili to. Zrobili ze mnie sakantę. "

* * *

-Śniadanie?- zdziwiła się z rana w dniu Igrzysk Liv- I ty masz siły jeść?- patrzy na Sama.
-Być może to wasz ostatni taki posiłek- zachęcał ją Pharadai.
Liv marszczy zła brwi.
-Doprawdy- warknęła- Może jednak nie zamierzam umierać- skrzyżowała ręce na piersi.
-Skoro tak, to trzeba było wczoraj się popisać- Parker weszła do salonu- Całą noc szukałam ci sponsorów.
-Nie potrzebuję ich- brunetka wywróciła oczami- Dlaczego poza tym jest coś takiego? Czemu nie zlikwidowali tej zasady?

-Liv- Parker spięła włosy- Jakbyś była mądra...- wywróciła oczami- Wiedziałabyć, że nie usunięto żadnej zasady.
-Co?- oburzyła się trubutka- To o czym ty nam w pociągu opowiadałęś Millo!- krzyknęła na mentora.
-Powiedział wam prawdę. To ty to źle odebrałaś- rektorka machnęła ręką, po czym usiadła na kanapie- Nie usunięto żadnej zasady, ponieważ prawie wszystkie zostały zmodyfikowane.
-A dodano jakieś nowe w takim razie?- Liv wyjrzała przez okno. Był ranek, już niedługo miano ich przewieźć na arenę. Powoli wzratsało w niej uczucie, iż niedługo umrze.

-Oczywiście, że tak. Są to Nadzwyczajne Reguły bądź po prostu Reguły Wyjątkowe- powiedziała śnieżnowłosa i nagle wszyscy zamilkli.
-Parker nie przesadzasz troszkę?- wtrącił się Phoebe- Bardzo rzadko z nich korzystają..
-Kto, jak, korzysta?- zdziwiła się trybutka- Rzadko?- spojrzała na Phoebe.
-Widzisz mała...- stylistka przerzuciła wzrok na Parker.
-No tak ja zaczęłam co- zaśmiała się rektorka- To NadReguły tak zwane. To znaczy, iż istnieją, ale nie muszę być wprowadzone w życie. To takie dodatkowe reguły.
-Zmieniają jakoś Igrzyska?- dopytywała się brunetka.

-Diametralnie- wzdycha Baduin- Diametralnie...- powtórzył i ucichł.
-Czyli?- zirytowała się Liv- Ktoś w końcu powie konkretnie o co w nich chodzi??
Sam w tym czasie dokończył posiłek po czym dosiadł się do salonu obok Millo i obserwował cicho całą sytuację.

-Liv ja...- Parker zamyśliła się- Niech ci będzie. Ale pamiętaj, że rzadko ją wprowadzają, naprawdę rzadko. Ostatnio wystąpiła jakieś 6,7 lat temu... Jeśli kiedykolwiek w porannym powitaniu usłyszysz "Wprowadzono Nadzwyczajne Reguły" obserwuj niebo. Tylko to się wtedy dla ciebie liczy. Nawet jeśli jesteś w środku walki, twój przeciwnik nie będzie na tyle głupi by zignorować tą sytuację.
-Dlaczego niebo?- spytała dziewczyna.
-Prezenty od sponsorów- wtrącił Sam.
-Prawie- mówi rektorka- Wiadomości od prowadzących Igrzyska. Wtych małych paczuszkach są wasze imiona a z drugie strony wasze sakanty.
-Sakanty?- zdziwiła się Liv- Co to takiego?
Jasnowłosa spuściła wzrok:
-Liv, jeśli jesteś trybutem... Nie po to masz tyle dni przez dożynkami, żeby iść na Igrzyska bez podstawowej wiedzy...- wytknęła jej.
-Sakant to inaczej nasz cel numer 1- wyjaśnił Sam.
-Przynajmniej ty wiesz- Parker spojrzała przez okno- Sakant to osoba, której zabicie umożliwi ci automatyczne zwycięstwo w Igrzyskach. Zwykle dla każdego trybuta jest osobny cel, przeróżnie dobierany, od kompletnych przeciwieńst, jak np. mały, skromny i słaby trybut ma za sakanta jakiegoś osiłka. Chodzi wtedy o rozrywkę. Czasem jak się zdarzy to są to współtrybuci z dystryktu. Wtedy jest więcej emocji. A bardzo rzadko, naprawdę rzadko, sakant jest wspólny dla wszystkich trybutów.

Nastała chwila ciszy, którą przerwała Liv:
-Czyli jeśli zabiję sakanta to wygrywam? A co z pozostałymi trybutami?
-Zostają unicestwieni- odparła Parker- Dlatego jednocześnie się dla każdego ogłasza sakanty. Wtedy rozpoczyna się wyścig z czasem, kto pierwszy dorwie swój cel. Wiesz chyba co się dzieje, kiedy ten cel jest dodatkowo wspólny?
-Dochodzi do walki?- stwierdziła niepewnie Liv.
-Dokładnie. Jeśli nie możesz zabić celu, usuń wpierw tych, którzy też chcą go dopaść. Nie martw się Liv- Parker zmieniła ton głosu- Naprawdę rzadko używają tej reguły. Zwykle kiedy nic się nie dzieje albo...- urwała nagle.
-Albo co?- wystraszyła się Liv.
-Albo gdy im ktoś zajdzie za skórę- odpowiada Baduin- Tak jak ty, Liv.

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział XXII ~ "Wybór należy do Ciebie"

Liv siedzi przerażona na drzewie. Minuty ciągną się nie ubłaganie, czekając na ratunek bądź sygnał armaty. Dziewczyna patrzy z niepokojem na niebo.
„Dalej Trevor…- myśli- Zabij…”- urywa.


-A więc w końcu zaczęłam grać..- szepcze cicho po czym słyszy strzał armaty.
Instynktownie odwraca się. Czy to był już koniec? Czy plan się powiódł?

Liv nie zdąży schodzić z drzewa nim słyszy drugi wystrzał. Przez moment wisi na drzewie nie wiedząc co robić.
"Przecież...jakby się zastanowić mógł przeżyć każdy z nich... chwila, przecież to był 3 strzał... Albo to Trevor zginął, albo Timmy, albo Hector w kłótni z Timmym.... albo..."

-Chwilka...- zaczyna mówić do siebie- Były 3 wystrzały. Niezależnie od tego kto zginął, wiem ile osób zginęło. Zatem... Ja na pewno żyję, Sam i Lilith też... chyba... Max pewnie...to 4 osoby. Zginęły 3 więc razem 7. Aż tak mało nas zostało?- rozgląda się- Kiedy oni zdążyli...- czuje łzy na policzku.

W czasie jej ciągłych ucieczek przed rzeczywistością ludzie walczyli o swoje życie i ginęli za bezsensowne ideały.

Liv ociera twarz. Już popołudniu a ona jest głodna i wycieńczona psychicznie. Dziewczyna rozgląda się i zauważa dym w oddali. Ktoś rozpalilił ognisko.Trybutka bierze głęboki wdech po czym postanawia zaryzykować. W końcu nie zostało jej już nic. Wszystko zostało stracone.

- - -

Bezbronna, brudna i obojętna idzie w kierunku dymu. Po krótkim czasie widzi płomienie ogniska. Mimowolnie zaczyna się skradać. Z przyspieszonym biciem serca obserwuje kogoś przy ognisku.
 'To on- myśli- Wszystko już... -ostatni raz rozgląda się- Miałam mu zaufać... Chociaż... Nawet Timmy mu nie ufał..."- zamyśla się. W głębi serca wolała by to on ją zabił niż ktokolwiek inny z pozostałych na arenie trybutów.

-Sam- ostrożnie wychodzi z urkycia.
Paul niemal błyskawicznie odwraca się. Rzuca na ziemię swój miecz po czym podbiega do dziewczyny- Liv!- przytula ją- Tak się o ciebie bałem!
Brunetka oszołomiona stoi w miejscu. Coś było nie tak.
-Sam co ty robisz?- odpycha go- Przyszłam tu bo jestem gotowa na śmierć. Nie będę już uciekać, dokończ to co zacząłeś- patrzy na niego poważnie.

Paul patrzy na nią przerażonym wzrokiem, jakby niespodziewał się takiego wyznania.
Jego milczenie potęguje złość Liv:
-No na co czekasz?- irytuje się dziewczyna- Stchórzyłeś nagle?
-Liv ja...- Sam odwraca się- Nie mogę cię zabić- mówi poważnie.
Złość Sotoke sięga zenitu. Nie po to straciłą tylu przyjaciół uciekając przed nim by okazało się, że zrobiła to niepotrzebnie. Pretendenci szukali jej na początku. Ktoś inny mógł żyć zamiast niej. Aaron mógł nadalżyć. Olivia z siostrą. Evan...

Na myśl o ognistowłosym dziewczyna niewytrzymuje i rzuca się na współtrybuta. Powala go na ziemię i bije pięściami:
-Jak śmiesz po tym wszystkim co mi zrobiłeś odmawiać mi śmierci??- chwyta leżący miecz Sama i przykłada mu do szyi.
Sam patrzy na nią spokojnie z lekkim uśmiechem.
-Jesteś piękna kiedy się złościsz na mnie- mówi.
-O co ci chodzi Sam?- syczy do niego.

-To chyba oczywiste- pojawia się Lilith- On cię kocha, Liv. Oszukał niemal nas wszystkich- podchodzi do nich.
-Co?- dziwi się Sotoke. Lilith jej nie atakuje. Pretendentka jej nie atakuje. Coś było nie tak- Jesteście.... odeszliście od...
-Timmiego?- Caton zdejmuje z ogniska zająca i podaje go Liv- Już dawno. Szukaliśmy ciebie.
Liv patrzy na spokojną Lilith i uśmiechniętego Sama. Czyżby to była jednak jakaś metoda w tym szaleństwie?

Dziewczyna schodzi z sama i bierze mięso od rudowłosej.
-Wiesz może...- zamyśla się Lilith- Kto.. no wiesz... zginął?
-Chyba- Liv przełyka jedzenie- No bo... Trevor i Hector walczyli i któryś zginął. Potem dołączył Timmy i były 2 strzały ale...
-Jakie ale czyli cała trójka nie żyje- podsumowuje Sam- Przecież ty żyjesz, ja i Lilith też. A Max by sam się nie zabił.
-A Ian?- odzywa się Caton.

Zapada chwila przerażającej ciszy. Jednak o kimś zapomiano.
-Kto?- powtarza Sam.
-Ian Morgan- odzywa się Liv- Dystrykt 2...

- - -

Nie było sztuką uciec żywym z Korunkopii. Sztuką było jednak zabranie przy okazji niezbędnych rzeczy do przeżycia. Ubrań, latarki, mapy a przedewstkim prowiantu i broni. To wszystko udało się pretendentom i Ianowi Morganowi. Nawet na powtórkach otwarcia ciężko było go zauważyć. Jego prezycja i szybkość umożliwiły mu całe i zdrowe opuszczenie areny. Obserwowanie tego co się działo za nim było jednak na tyle kuszące, iż nie oddalił się za daleko. Cały czas był w okolicy Rogu Obfitości. To on po Korunkopii poszedł pierwszy i podobijał konających podczas gdy pretendeci szukali tych, którzy niezdążyli uciec za daleko. Ukrywał się w zaroślach. Znalazł idealne zagłębienie, skąd nie było go widać.

Jego zachowanie spodobało się sponsorom. Został obwołany skrytobójcą. Tylko dlatego Kapitol nie usunął go z ukrycia. Jego postawa przyniosła mu wielu sponsorów. W ciągu kilku dni Igrzysk Ian miał wszystko co mu było potrzebne. Początkowe sztylety z Korunkopii zamienił na kuszę z zatrutymi strzałami. Suszone mięso zamienił na świeże pieczywo i potrawy prosto z Kapitolu. Koloseum hodowało sobie zabójcę doskonałego, podczas gdy najsłabsi ginęli jeden po drugim.

Piątego dnia Igrzysk postanawia działać. Bierze swoją kuszę i rusza w stronę śpiącego Hectora, Timmiego i Maxa kiedy zauważa, iż Wright zaczyna się budzi. Ian chowa się i obserwuje odejście albinosa z grupy.

Morgan musiał się sporo namyślić czy nie ruszyć za nim czy też nie czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili jednak stwierdził, że Max da sobie radę i później go wykończy. 

Nim zdąża cokolwiek zrobić na arenie coś się dzieje. Z lasu wyłania się Livender Sotoke. Hector Hidgins rusza za nią a po krótkim rozeznaniu Timmy dołącza do niego. Ian uśmiecha się i rusza za całą trójką.

W ukryciu obserwuje walkę Hectora z Trevorem a także zepchnięcie 15-latka do rzeki przez Timmiego.
Timmy odwraca się i patrzy w miejsce w którym ukrywał się Ian. Przez chwilę czarnowłosy był pewny, że osiłek cały czas wiedział o jego obecności przy arenie, jakby czekał na niego cały czas, jakby to była część planu.
Donagan nie zastanawia się długo i strzela w stronę trybuta z 4. Timmy spada z klifu.
-Pokaż mi jak pływasz- Ian podchodzi do krawędzi. Po chwili słychać trzeci strzał armatni.

* * *

Liv weszła do sali w której odbywały się prezentacje. Z obcym jej do tej pory spokojem podchodzi na środek sali, po czym drwiąco odwraca się do balkonu sponsorów.
-Livender Sotoke, dystrykt 17- pracownica Igrzysk odczytała jej dane.

Brunetka jednak nie zamierzała nic robić. Patrzyła się bez ruchu na sponsorów, którzy w pewnym momencie zaczęli ją po kolei zauważać. Kiedy w końcu wszyscy uciszyli się, obserwując ją, dziewczyna wzięła oddech by coś powiedzieć. Otworzyła usta jednak po chwili zamknęła ja i zmarszczyła brwi.

Sposnorzy zaczęli szeptać miedzy sobą a do uszu Liv doszły dwa słowa : "obłąkana morfalistka".
Liv uśmiechnęła się. Jak zwykle plan Parker zaczął działać.
-Wygram te Igrzyska z waszą pomocą lub bez- obdarzyła ich lodowatym spojrzeniem po czym wyszła dumnie z sali.

"Zachowałaś dumę, gratuluję, z dumą ginie się lżej"- drwiła z samej siebie po drodze do apartamentu.

- - -

W apartamencie byli już wszyscy. Parker chodziła zdenerwowana, co chwila poparwiając swoją czapkę, Sam siedział przed telewizorem i co chwila sprawdzał godzinę, Phoebe i Pharadai jak zwykle dobrze się bawili a Baduin siedział zamyślony w kuchni.

-Liv- Parker zauważyła ją- Jak ci poszło? Zaraz skończą z 18. i będą wyniki.
-No wiem- odparła Liv- Nie martw się, nie było tak źle. Tylko, że...
-Co "że", jakie "że"?!- rektorka zirytowała się- Liv jeśli teraz i to zawalisz to to już twój koniec!
-Zdaje się, że szaleńcy nie są już mile widziani w Kapitolu- Sam odwrócił się do nich.

-Ciekawi mnie co ty pokazałeś niby- Liv podeszła do niego.
-Nie twoja sprawa morfalistko- syknął jej w twarz.
-Oh ty szumowino! Jak śmiesz!- Liv rzuciła się na niego.
-Livender! Livender co ty robisz!- Parker odciągnęła ją.
-No dalej Sotoke! Zabij mnie! W końcu to bratobójcza walka, co?- śmiał się Paul.

W tym czasie Baduin podszedł do nich powoli, spojrzał na nich smutno i rzekł:
-Przepraszam was, ale się pomyliłem-po czym wyszedł z pomieszczenia.

Zapadła chwila ciszy którą przerwała Pharadai:
-O co mu chodziło?- zdziwiła się.
-O nas...- Liv uspokoiła się- Na początku mówił, że mamy jakieś szanse. Teraz jednak i on widzi, że to wszystko...
-Liv!!!- Parker spoliczkowała ją- Nie wygadaj głupot. Millo jest stary, może gadać różne rzeczy ale nigdy nie zwątpił w trybutów!
-Niby dlaczego, przecież zawsze znajdą się tacy, którzy nie mają kompletnych szans na Igrzyskach- Paul otarł krew z nosa- Liv, spójrz co mi zrobiłaś, jak ja mam się jutro pokazać- zaśmiał się.

-Nie doceniasz ich Sam. Nie możesz ich jednoznacznie ocenić, gdyż nie uwzględniasz jednego czynnika. Nie tylko wygląd, pochodzenie z dystryktu, siła fizyczna, spryt czy umiejętności się liczą.
-A więc?- dopytywał się trybut.
-Chodzi jej o wolę przetrwania- wtrącił się Phoebe- Chęć przeżycia jest czasem silniejszą siłą niż cokolwiek innego. Wiele zwycięzców nie byłoby zwycięzcami gdyby nie ona.
-Więc zawsze jest jakaś szansa- podsumowała Phoebe.

-Niby jaka- Paul wstał- Jedyne na czym mi zależy to na jej śmierci- wskazał Liv- Moje przeżycie mnie nie interesuje. A sama Liv- spojrzał na nią- Dobrze wiemy jak bardzo chcesz umrzeć- dokończył lodowatym tonem.

Nagle w telewizji zaczęły pokazywać się punktacje:
Dystrykt 1. Monica Santos-14, Hector Hidgins-15,
Dystrykt 2. Patricia Hemilton-10, Ian Morgan-12,
Dystrykt 3. Lilith Caton-15, Max Wright-16,
Dystrykt 4. Duży Timmy-16, Stacy Melanie-9,
Dystrykt 5. Diana Crow-12, Aaron Bertish-11,
Dystrykt 6. Leta Chase-14, Kevin Toylan-15,
Dystrykt 7. Luna Principal-5, Craig Willow-7,
Dystrykt 8. Rachel Bowga-9, Charlie Moon-10,
Dystrykt 9. Tamara Drowtill-10, Seven Yang-11,
Dystrykt 10. Polly Holls-9, Clyde Curtis-12,
Dystrykt 11. Olivii Nikane-11, Evan Faith-13,
Dystrykt 12. Madeline Brown-9, Trevor Donagan-14,
Dystrykt 13. Noralene Persival-12, Mitch Wilbour-10,
Dystrykt 14. Leslie Moslie-11, Samael Lenkovitz-9,
Dystrykt 15. Brienne Malcolm-13, Małego Timmiego-6,
Dystrykt 16. Morgan Jefferson-11, Fride Carporiari-12,
Dystrykt 17. Livender Sotoke-1, Paul Sam-16,
Dystrykt 18. Susan Andrew-9, Farrel Lane-12.

Liv stała w szoku przed dłuższy czas. W apartamencie zapadła kompletna cisza. Nawet Paul nie myślał, że jego współtrybutka dostanie najniższy możliwy wynik.
-Liv, co ty tam pokazałaś?- odezwała się dziwnie spokojna Parker.
-Nic, co by im się spodobało- odparła cicho brunetka.
-Dobrze w takim razię wszystko w moich rękach- śnieżnowłosa zabrała swoją kurtkę a następnie wyszła. Phoebe i Pharadai obdarzyli ją współczującym wzrokiem po czym udali się do swoich pokoi.

Liv westchnęła po czym udała się do swojego pokoju:
-Do jutra- pożegnała Sama.

- - -

-Liv, czyż ty oszalała?- usłyszała czyjś głos w ciemnościach.
-Och...- dziewczyna zapaliła światło w pokoju.
-Sam co ty tu robisz- spojrzała na pochylonego nad jej łóżkiem chłopaka.
-Liv ty naprawdę chcesz umrzeć, co?- zadrwił Paul.
-Sam, już późno, wyjdź z tąd- wstała i wskazała mu drzwi.
-Nie rób mi tego rozumiesz- złapał ją za głowę i przysunął do swojej- Nie możesz dać się zabić- jego głos załamał się.
-Niby dlaczego?- odparła i wyrwała się z uścisku.
-Bo to ja będę tym który cię zniszczy. To ja zakończę twoje życie tak jak ty...

-Dałbyś już sobie spokój Sam- przerwała mu- Ciągle to powtarzasz, a jak było przedtem? Miałeś 6 lat żeby to zrobić, a dopiero teraz ci się zachciało. Naprawdę myślisz, że jestem taka głupia?
-O co ci chodzi Sotoke?- zirytował się.
-To chyba oczywiste: podłożyłeś się tak jak ja- podeszła do niego- Może pochwalisz mi się kim jest tez zwycięzca?- uśmiechnęła się.
Szatyn patrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Jak mógł wcześniej nie zauważć tego. Mimo słabej psychiki, słabej koordynacji i kompletnej pewności siebie Liv miała coś czego on nie miał- wolę przeżycia.

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XXI ~ "Szukając odpowiedzi"

W jednej sekundzie zjawia się Trevor. Rzuca się na Hectora i spycha go na ziemię. Hidgins upaszcza broń, próbuje udusić 15-latka. Timmy stara się mu pomóc, jednakże zostaje kopniety w twarz przez Liv. Znowu. Osiłek znów rusza za uciekającą dziewczyną.

-Ty mały gnojku...- syczy Hector do Donagana- Zdrajca!- przyciska ręce na szyi oprawcy.
Trevor mimowolnie uśmiecha się, po czym bierze zamach i rzuca Hectorem w stronę skraju urwiska.

Trevor, lekko zdyszany, podniósł się i otrzepał. Dopiero po chwili zauważył, że Hidgins nie wpadł do rzeki. Podchodzi z obrzydzeniem do brzegu klifu, gdzie trybut z 1. trzymał się jedną ręką:
-I jakie to uczucie?- Donagan spojrzał na niego obojętnie.
-Niby jakie?- dyszał blondyn- Dać się oszukać przez takiego szczura jak ty, czy zostać zabitym przez niego?- zaśmiał się- Wolałeś morfalistke zamiast nas, gratuluje mały, świetny wybór- ironizuje- Szkoda, że nie zobaczę jak ją zabijasz. A może sam ze sobą skończysz dla niej?- śmieje się, po czym przestaje na widok poważnej miny 15-latka- Nie wierze, młody- wzdycha i patrzy w dół- Chyba czas na mnie- po czym puszcza się.

Hector nie był zły. Po prostu nie posiadał empatii. W jego umyśle tkwiło głębokie przekonanie, że Igrzyska to jeden z najlepszych rozwiązań Kapitolu a udział w nich to honor i duma dla trybuta. Inaczej żyć go nienauczono.

Donagan spokojnie patrzy jak ciało Hectora leci w przepaść by zniknąć po chwili w wodzie. Sygnał armaty upewnia go, iż jego przeciwnik nie żyje.

- - -

Liv przebiega spory kawałek, nim zaczyna rozumieć, iż Duży Timmy tym razem nie odpuści jej tak łatwo. Brunetka jest przerażona. To nie tak miało być. To Donagan miał się zająć trybutem z 4. Sotoke nie zamierza walczyć. W pewnym momencie postanawia wspiąć się na drzewo.

-No i co ty robisz?- Duży Timmy podchodzi do niej.
-Uciekam, nie widać?- siedzi na gałęzi.
Chłopak zamyśla się. Trybutka nieświadomie uniemożliwiła mu zabicie jej.
-Cholera- zaklina - Liv, przecież wiesz, że nie potrafię się wspinać. Czy musisz tak wszystko utrudniać?- łapie się za głowę.

W oddali słychać strzał armatni.
-Trevor!- wystraszyła się Sotoke.
-Dokładnie tak a zaraz przyjdzie pora na ciebie- śmieje się Timmy, choć jest pewny, iż Hector nie żyje. Osiłek rozgląda się dookoła. Czeka go ostatnia walka i jest w pełni tego świadomy. Podrzuca swój miecz w powietrzu po czym rusza z powrotem w stronę klifu.
-Miło było cię spotkać- odwraca się do niej- Radzę ci uważać na swojego kolegę.
-Sama?
-Tak...- zamyśla się- Uważaj na niego. Ludzię się tak szybko nie zmieniają.

- - -

Nim Trevor zdążył odpocząć i ruszyć szukać Liv, Timmy odnajduje go. Patrzą na siebie spokojnie, nie odzywając się. W pewnym momencie Timmy bierze zamach i atakuje Donagana. Chłopaczek robi unik uderzając osiłka w bok i tylną część kolana. Timmy kuca na ziemii.  15-latek podchodzi do niego od przodu i czeka aż wstanie. Timmy po raz kolejny próbuje trafić byłego sojusznika, lecz ten robi unik za unikiem. Zdyszany i zdekoncentrowany kuca w końcu i odzywa się:

-Dlaczego mnie nie atakujesz? Skoro chcesz umrzeć to czemu się nie poddasz?
-Przecież czekam cały czas- Donagan wyprostowuje się. Duży Timmy mruży oczy, po czym zdaje sobie sprawę w jaką zasadzę trafił. W trakcie jego nieudolnej walki trybut z 12 cały czas był na skraju klifu. Wystarczyło go wepchnąć. Jednakże to wiązało się z ryzykiem utraty własnego życia.

-Więc taki był twój plan, mały, całkiem nieźle- Timmy rozgląda się za Liv- Skoro chcesz ją sam tak zostawić to proszę bardzo!- jednym uderzeniem spycha chłopaka do wody.

Timmy nie zdążył się nacieszyć ani życiem ani widokiem spadającego Trevora. Został zraniony sztyletem w nogę i sam spadł z klifu, tracąc równowagę.


* * *

Parker zaprowadziła Liv i Sama do korytarza,w którym musieli czekać na swoją kolej po czym zostawiła ich razem z trybutami z 18 oraz Morganą Jefferson z dystryktu 16.
-Hej- Liv dosiadła się do ciemnowłosej.
Morgana obróciła instynktownie twarz w drugą stronę po czym przesunęła się w bok.
Liv spuściła wzrok.
-Nie przejmuj się Liv- odezwał się Farrel Lane- Nerwy, wiesz- zaśmiał się.
-Co ty powiesz- syknęła Jefferson- Zachowujesz się jakby to była świetna zabawa. I tak zginiemy wszyscy.
Susan Andrew była już o krok od płaczu.
-Hej nie strasz mi współtrybutki- Lane poklepał 13-latkę po włosach- Nie przejmuj się nią...
-Jesteście żałośni- zaśmiał się Sam- Przynosicie hańbę własnym dystryktom. Tchórz z 16, chodząca choroba i optymista z 18. Dobre sobie- kucnął przy ścianie.

-A ja?- odezwała się Sotoke.
-O tobie to chyba już dawno się wypowiedziałem- uśmiechnął się szyderczo.
Liv podkuliła nogi i pogrążyła się w rozmyślaniach.

-A ty za kogo się niby uważasz?- spytał Farrel.
-Za kogoś kto pożyje dłużej niż wy- odparł Sam.
-Wiesz, że też przynosisz nam hańbę?- głos zabrała Morgana- Skumplowałeś się z pierwszymi dystryktami. Wiesz jakie to żałosne, prawda?- spojrzała na niego dumnym wzrokiem- My przynajmniej trzymamy się swoich- spojrzała po pozostałych po czym utkwiła wzrok na Sotoke- Przepraszam Livender, nie powinnam była tak się zachowywać na treningach, wiedząc jak ten dupek cię traktuje- uśmiechnęła się lekko.

Paul nie zdążył odpowiedzieć Jefferson ani wtedy ani później. Po raz ostatni widział ją jeszcze na arenie. Dziewczyna wyszła na swoją prezentację.
-I została nas czwórka- uśmiechnął się Farrel.

- - -

-Już jutro- odezwał się w pewnym momencie Farrel- któreś z nas może być martwe- Liv i Susan odwróciły wzrok- Hej przestańcie zachowywać się jakby to było jakieś tabu. Przecież to było oczywiste od początku.
-Ale co Farrel- odzywa się Sotoke- Co tak naprawdę? Że Koloseum zawsze wygrywa?
-Koloseum?- zdziwił się Lane- Śmieszna nazwa, skądś ją kojarzę.

W tym momencie nieobecna wzrokiem ani duszą Susan wyprostowuje się i bierze głęboki wdech:
-Ja to znam- mówi spokojnie- Tak śpiewał nasz były kosogłos- mówi cicho by Strażnicy nieopodal jej nie usłyszeli- Chyba nie zapomieliście pieśni zwycięzców?
-Jakiej pieśni?- dziwi się Liv- Nigdy o takiej nie słyszałam- instynktownie patrzy na Sama.
-Liv, zawsze wiedziałem, że jesteś głupia- zagryza jej- Ale teraz to już mnie przerażasz- śmieje się.
Brunetka zmarszczyła brwi:
-Sam zawsze wiedziałam, że pod tą skorupą kryje się emocjonalnie zniszczony chłopiec szukający czegoś, czego nie może osiągnąć.

Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Farrel:
-Nie rozumiem, dlaczego tak ze sobą walczycie. Jesteście z jednego dystryktu, powinniście być bardziej solidarni. Mało tego znacie się dość długi czas a mimo to...
-Bo ty Farrel jesteś przyzwyczajony do śmierci i potrafisz się zjednoczyć kiedy trzeba. Ja i Sam jednak jesteśmy z dystryktu, który ostatnimi resztkami sił walczy o życie. A raczej o przetrwanie. A w takich momentach dochodzi już nawet do bratobójczej walki- stwierdza chłodno Liv po czym dodaje- Tak to właśnie wygląda.

Sam popatrzył zdziwionym wzrokiem na współtrybutkę. Nie miał pojęcia, że i ona skrywa coś co mogło ją zniszczyć od środka tak sama jak niszczyło już jego. Tego dnia po raz pierwszy bał się Livender Sotoke.

środa, 11 września 2013

Rozdział XX ~ "Śmierć to jedynie początek"

Max wstał z rana najwcześniej. Przez jakiś czas czeka na śpiących towarzyszów jednak po chwili uznaje, że nie musi im mówić o swoim odejściu z sojuszu. Piątego dnia Igrzysk zostało 8 osób, to wystarczało by ich zabić. Wright uśmiecha się, podnosi swoją torbę, maczetę po czym rozgląda się po arenie. W oddali zauważa zamek, stwierdzając, iż nie był tam jeszcze postanawia udać się właśnie tam.

Honor zakazywał mu, zabić Timmiego i Hectora w nocy, ten sam, który mu pozostał po śmierci ojca, ten sam, który nakazał mu, zabić młodszą siostrę, która umierała w agonii na jego oczach. Albinos zmrużył oczy. Jedyne co mu zostało to czekać. Czekać na niewiadome.

- - -

-Wszystko zrozumiałaś?- Trevor podszedł do krawędzi urwiska- W ogóle się nie odezwałaś, kiedy ci tłumaczyłem plan...- patrzy na Liv.
-Tak ja...- zamyśla się- Cholera, zaczynam.... wiesz... boję się...- mimowolnie uśmiecha się- Chyba nie sądziłam, że to jest możliwe...
-Śmierć?
-Właśnie nie. Przecież zostało tylko 8 osób. Tylko osiem. A poza tym mam Sam...- urywa- Zresztą nie wiem co ma być, ale cieszę się, że jesteś jeszcze ty. Jako ten, który mi pomaga.
-Więc Paul nadal...- rozgląda się dookoła.
-Tak szczerze to już sama nie wiem... Trevor zróbmy to- patrzy na niego poważnie- Jestem gotowa. Gotowa na śmierć.

Donagan skinął głową a Liv ruszyła, by wykonać plan mający na celu usnąć pretendentów. Ognisko było zbyt naiwne by ściągać Maxa lub Timmiego, więc jedyną szansą na wyciągnięcie ich z centrum areny byłą przynęta. A takową miała być Sotoke.

- - -

Liv idzie zdecydowanym krokiem przez las. Pewność śmierci dodaje jej niejako otuchy. Przecież nie ma już nic do stracenia a myśl, iż Trevor może wygrać uspokoiła ją. On, jako jedyny wydawał się odpowiednim pretendentem do zwycięzcy. Po niecałej godzinie znalazła się na arenie.

Niemal automatycznie Hector rzuca się w pogoń za Liv. Timmy wacha się, zauważa nieobecność Maxa po czym dołącza do pościgu za Sotoke. Serce Liv przyspiesza. Mija kolejne drzewa, jej oddech jest coraz głośniejszy. Zdaje sobie sprawę, iż najmniejszy błąd może doprowadzić do jej śmierci. Zaciska pięści. Nie może się poddać, kiedy tyle osób na nią liczy. Nie może.

- - -

Krótki plan Trevora opierał się na klifie samobójców. Było to słynne miejsce gdzie dawniej kończyli swe życie ci trybuci, którzy po Korunkopii nie widzieli ratunku dla siebie. Którzy stracili ostatnią nadzieję. Ostatnich przyjaciół.

Po krótkiej pogoni Liv dociera na miejsce. Przerażona rozgląda się jednak nigdzie nie widzi Donagana.
-Wystawił mnie- szepcze cicho- Wystawił...- patrzy jak Hector i Timmy zbiżają się do niej.

- - -

Lilith z Samem mozolnie kierowali się do areny by zastać ją już pustą a w oddali usłyszeć strzały armatnie.

* * *

Po południu Liv razem z Phoebe wróciły do apartamentu na obiad. Za 1,5 godziny miały zacząć się prezentacje:
-Możecie być spokojni- mówił Millo przy posiłku- Jesteście niemal ostatni, macie dużo czasu- uśmiechnął się i spojrzał na Sotoke- I jak trening moja droga?
Paul jadł w ciszy, obserwując sytuację razem ze stylistami.
-Owocny- odparła obojętnie brązowowłosa.
-Nie martw się Paul, teraz Liv jest godnym przeciwnikiem dla ciebie- wtrąciła Phoebe.
-Cieszy mnie to- zaśmiał się Sam- Inaczej nie byłoby zabawy- odgryzł się stylistce po czym zapadła chwila ciszy.

Phoebe i Pharadai spuścili wzrok. Baduin i Sam dalej jedli. Liv zaczęła zastanawiać się komu naprawdę powinna ufać. Wtedy zjawiła się Parker.
-Liv- odezwała się- Ah, tu jesteś- była cała w nieładzie. Pognieciony garnitur i potargane włosy mogły świadczyć o szarpaninie.
-Pobiłaś się z Ravensonem?- wystraszyła się Liv.
-Co?- Parker spojrzała po sobie- Oh, jak ja wyglądam... Nie Liv, po prostu... Irytuje mnie Nicolas ale to nie to. Chciałam cię przeprosić. Chodź, wreszcie tobą się zajmę- zaprosiła ją do siebie.
Liv niemal z radością wstałą od stołu z jedzeniem, którym gardziła i ludźmi, których nigdy nie znała.

-A ja?- zirytował się Paul- No moją rekotrką też jesteś!- zauważył- Olewasz zarówno ją jak i mnie.
-Sam- była komendant podeszła do niego dumnym krokiem- O ile mi wiadomo nie jestem ci nic dłużna, a może jest przeciwnie?- spojrzała na niego z odrazą- Chyba mi nie powiesz, że nie dasz sobie rady? Czyżbyś stchórzył?- zakpiła.
Paul zmrużył oczy po czym udał się do swojego pokoju.
-Brakowało cię tu- zaśmiała się Phoebe- Ciągle się wyżywał na Liv.
-A nie mogłaś sama jej bronić?- rzekła rektorka- Jesteście równie święci jak ja, więc nie udawajcie przy mnie- spojrzała po wszystkich- Millo, z tobą porachuję się jutro. Chodźmy Liv.

- - -

-Oh jak tu pięknie- Liv rozglądała się po Ogrodzie Trybutów. Wybudowany został na cześć Leahther Markelt, zwyciężczyni 80. Igrzysk z dystryktu 14. Sposób w jaki wygrała na zawsze zapadł w pamięci Koloseum. Swoje ofiary truła zabójczymi roślinami a na koniec udała własną śmierć. Kiedy został jeden trybut udała się do niego, odurzyła go narkotykiem od sponsorów po czym brutalnie go torturowała.
-Nie byłaś tu jeszcze?- zdziwiła się Parker- Nie mów, że cały czas spędzałaś w hali treningowej... A z resztą... Chciałam z tobą porozmawiać o prezentacji i strategii. Nie ignoruj żadnych z moich rad.
-No dobrze- przytaknęła Sotoke.

-Na prezentacji pokaż coś dynamicznego. Coś co pokaże twoją sprawność. Bądź obojętna. Lubią psychopatów. Masz przykład dookoła- wskazała ogród- Phoebe cię szkoliła. To ci musi starczyć. Co do strategii. Znasz kogoś?
-Tak, jest kilka miłych osób...
-Unikaj ich. Zginą jako pierwsi w Korunkopii- przerwała czekając na reakcję trybutki. Ku jej zdumieniu Liv nie zaprzeczyła. Mimo wszystko wiedziała, że najsłabsi gnią pierwsi. Parker zamyśliła się- Jeśli nie chcesz nie musisz przeżyć.

Serce Liv przyspieszyło. Już kiedyś słyszała to od niej. Wtedy, kiedy któregoś dnia ukradła wszystkie resztki morfaliny i próbowała popełnić samobójstwo. To przez nią wielu pacjentów zmarło, gdyż ich krzyki podczas operacji odstraszały lekarzy, a część pacjentów nie zgodziła się w ogóle na zabieg bez znieczulenia.

-Nigdy...- zaczęła po chwili Liv- Nigdy się nie spytałaś czemu próbowałam to robić...- zamyśliła się.
-Myślisz, że nie wiedziałam?- białowłosa marszczy brwi- Poza tym czy coś by to zmieniło? Jestem racjonalistką, wiem kiedy nie przekonam cię do zmiany decyzji.
-Dlatego się na TO zgodziłaś?
-Pewnie tak- Parker uśmiechnęła się.

Po półtorej godzinie przyszła kolej Paula i Liv.

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział XIX ~ "W sieci kłamstw"

Piąty dzień Igrzysk zaczął się spokojnie. Przy życiu pozostało 8 trybutów. Atmosferę podgrzewał fakt, iż wśród nich były tylko 2 dziewczyny, więc każdy obstawiał, która pierwsza zginie. Dla Liv oczywiste było, iż oprócz niej pozostali sami pretendenci.

-Nie mogę uwierzyć, że ją spotkałeś i nie zatrzymałeś- mówi Lilith do Sama przy śniadaniu. Owym posiłkiem była bułka z mięsem z małego ptaka, którego upolowała poprzedniego dnia- A co jeśli tamci ją spotkali? Nie zginęła ale może to tylko kwestia czasu...

Sam w tym czasie pakował swoje legowisko i szykował się do ponownej wędrówki. Na myśl o współtrybutce ogarnęła go nieopisana złość a jednocześnie całkiem obcy mu żal.
-Kiedy chcę ją zabić ona się zawsze znajdzie- mówi w końcu- Ale kiedy chcę ratować to nie, ona nagle ucieka!- denerwuje sie- Może sama sobie poradzi?- zamyśla się.

-No na pewno, zwłaszcza z Maxem- Lilith zakłada plecak i wstaje- Powiem ci prawdę, Wright jest nieobliczalny. Gdy był mały widział śmierć swojego ojca, od tego czasu mu odbiło.
-Jego ojciec nie żyje?
-Popełnił samobójstwo.
-Jak miło- zakpił sam- Myślałem, że tylko moi starzy tak mieli...

Lilith marszczy brwi,nie drążąc tematu, który miał ich do niczego nie porowadzić. Po porannym wprowadzeniu Taviusa ruszyli na południe szukając rzeki.

-Kogo najbardziej się boisz?- zaczyna w pewnym momencie Caton- Jako rywala.
-Cóż jeśli miałbym być szczery... chwileczkę kto w końcu został?- urywa- Jestem w stanie 6 osób wymienić. Ja, ty, Liv, Timmy, Max i Hector...
-Jeszcze nasz mały Trevor- rudowłosa wychodzi na przód- Widzę, że i ty go nie doceniasz- uśmiecha się- No proszę jest i nasza rzeczka- mówi na widok potoku.

- - -

-Liv?- Sotoke słyszy czyjś głos- A niech mnie, to naprawdę ty!- powoli otwiera oczy- Liv, to ja! Trevor!

Liv ociera oczy po czym zauważa Trevora Donagana z dystryktu 12. 15-latek nie wyglądał na zaniedbanego po 4 dniach Igrzysk, w przeciwieństwie do niej.
-Trevor?- dziwi się- A ty tutaj... chwila ty nie z nimi?- przypomina sobie, że nie widziała go poprzedniego wieczoru przy Rogu.
-Daj spokój oni mieli mnie za jakiegoś frajera. Byłem idiotą, że się do nich przyłączyłem. Powinienem od razu z wami trzymać...- podaje jej butelkę wody i suszone mięso.
-Teraz to nie ma znaczenia, sojusz jak wiesz wczoraj już padł... Wszyscy nie żyją...- urywa.

-Zostało 8 osób, jak chcesz możemy trzymać się razem- zaczyna brunet- Ale uprzedzam, że mam plany sprowadzić tu pretendentów.
-Masz na myśli...- połyka jedzenie- Oh ja....- marszczy brwi. Powinna mu raczej podziękować, że jej nie zabił do tej pory a nie oceniać go. Jednak to było silniejsze od niej.
-A ty już kogoś... no wiesz, zabiłaś?- pyta Trevor.

Liv pobladła. Trevor nie pytał z ciekawości, choć w jego głosie słychać było żal. Żal, które Liv najbardziej w świecie się bała. Żal obojętności.

-Nie...- rozgląda się dookoła- A ty?
Trevor nie odpowiada tylko spuszcza wzrok. Wzdycha lekko po czym tylko śmieje się na głos:
-Ah Liv, ty to zawsze musisz być na odwrót- bawi się scyzorykiem- A jednak jeszcze żyjesz. Myślałem, że Sam cię już dopadł. Wygląda jednak na to, że on tylko mocny w gębie jest- Liv spuszcza wzrok a chłopak kontynuuje- Byłoby mi niezmiernie miło gdybyś pomogła mi pozbyć się kilku pretendentów.

-Sojusz? A co potem? Będziemy się nawzajem mordować?- drwi brunetka. Za dobrze znała Igrzyska by wiedzieć jak kończą się sojusze, gdy zostaje mało osób.
-Nie mam nic innego do przekonania cię jak słowa "zaufaj mi choć raz, Livender".
-Nie, przykro mi, nie potrafię- Liv wstaje i rusza przed siebie.

Trevor wstaje.
-Powiedziałaś, że możemy razem coś wymyślić. Więc przyszedłem i proszę cię o pomoc- przypomina jej słowa przy Rogu, pierwszego dnia Igrzysk. Myśli Liv zaczynają wariować. Powoli przywołuje sobie tak świeże i bolesne obrazy śmierci przyjaciół i wrogów. Wrogów, ktorzy stali się przyjaciółmi, którzy ocaleli jej życie przed Samem. I przyjaciół, którzy okazali się wrogami, zdolnym do najokrutniejszych rzeczy. Nie chciała kolejnej śmierci. By przeżyć musiała jedynie uciekać. Być bierna, obojętna. Dokładnie tak jak mówił jej Faith.

-Więc jednak walczę poprzez ignorancję- szepcze i odwraca się- Powiedz mi co mam robić.

* * *

Piątego dnia treningu Liv zdała sobie sprawy, iż jeszcze nie przygotowała niczego na prezentacje dla sponsorów. Umyła się, ubrała i wyszła, szukając kogoś, kto by ją przygotował. Jak się spodziewała Paul już w gotowości przygotowywał się z Baduinem a Parker gdzieś zniknęła.

-I z kim ja mam poćwiczyć? Ja nadal nic nie umiem?!- irytowała się w kuchni.
-Ah tak, Parker kazała ci przekazać, że jest zajęta i życzy ci powodzenia- wtrącił Millo.
-Co??- zdenerwowała się trybytka- I tyle ma mi do powiedzenia? Gdzie ona jest zabiję ją!
Wtedy wszyscy się z niej śmieją.

-O taką postawę właśnie chodzi, mała- przywitał ją Pharadai.
-A może ty byś mi pomógł?- zaczyna Liv.
-O nie młoda, mnie w to nie mieszaj. Ja tyle wiem o walce co kot o lataniu. Lepiej spytaj mojej siostry.b Liv zrobiła głupią minę- Mówię poważnie, Phoebe się na tym zna. Kiedyś służyła nawet u Parker- szepcze- Może to więc i lepiej, że Paul zajął Millo. Nawet nie wie, że ma taką świetną trenerkę za stylistkę.
-To dlatego ma takie smutne oczy?- spytała Liv.
-Co? Cóż jeśli chodzi ci o to... kiedyś miała wzrok podobny do mnie, jednak... wiesz, wojsko zmnienia ludzi... może dlatego odeszła. Ale posługiwać się łukiem czy włócznią może cię nauczyć.
-Oh, dobrze a gdzie ona jest?
-W pokoju jeszcze się przygotowuje. Zaraz do niej pójdę to wreszcie i tobą się ktoś zajmie.

Liv zdążyła zjeść śniadanie nim zjawiła się Phoebe ubrana w sportowy strój, z kitką na głowie.
-No, Livender, chodźmy na salę się przygotować- wyciągnęła do niej rękę.
-No, Liv, dalej, niech styliści ci pomagają wygrać Igrzyska!- zaśmiał się Sam.

Sotoke westchnęła i dołączyła do stylistki. Ostatniego dnia nie było treningu lecz sala treningowa była dostępna dla trybutów do 15, kiedy rozpoczynały się prezentacje. Phoebe i Liv weszły do pustej sali.
-Masz jakiś pomysł czy próbujemy po kolei?- spytała zielonowłosa.
-Chyba po kolei...- speszyła się dziewczyna.
-W porządku Liv, ja też tak zaczynałam- zielonowłosa uśmiechnęła się- Na szczęście miałam a Parker a ty masz i ją i mnie.
-Tak, ale jej to już w ogóle nie widuję a przecież ja tu mogę zginąć!- zirytowała się i podniosła głos- Mam tego serdecznie dosyć!

-Masz- Phoebe rzuciła jej włócznię- A teraz chodź tutaj i spróbuj trafić w tamtą tarczę.
Liv zmrużyła oczy, zirytowana faktem, iż nikogo już nie obchodziło jej zdanie westchnęła i podeszła do stanowiska bojowego. Stylistka stanęła dalej z boku by ocenić jej umiejętności.
-Stań tutaj i spróbuj trafić, oh jakby to było takie proste...- jęknęła brunetka po czym zamachnęła się po czym rzuciła bronią. Włócznia z radością ominęła swój cel i trafiła gdzieś obok.
Phoebe zachichotała. Sotoke skrzyżowała ręcę i stwierdziła, iż dalej sobie odpuści.
-Oh, Liv, to żaden trening jak masz się tak obrażać- siostra Pharadaia podeszła do niej.
-Kiedy ja nie chcę, nie będę walczyć- oznajmiła trybutka.
-To dlaczego Phardai mnie poprosił o pomoc? Czemu się tak irytowałaś na Sama?
-No bo...
-Chcesz przeżyć, czyż nie?- Phoebe zmrużyła oczy. Do sali weszli pretendenci lecz na widok Liv na ich stanowisku przystanęłi.

-No dalej, morfalistko! Pokaż nam na co cię stać!- krzynkął Hector.
-Hej, chwila, czy to nie stylista Sama ją trenuje?- Monica zaśmiała się.
Liv patrzyła na nich obojętnie, czekając na coś co nigdy nie miało nadejść.
-To twoja szansa- szepnęła stylistka- Możesz im pokazać co potrafisz...
-Co potrafię?- powtórzyła dziewczyna- Przecież ja nic nie potrafię w tym rzecz. Co ja mam niby pokazać na prezentacjach?

Duży Timmy w tym czasie wyciągnął dwa drewniane miecze po czym podszedł do trybutki i stylistki.
-Hej ty- odezwał się do Sotoke- Łap- rzucił jej drewnianą broń- No, zadziwcie nas Livender- uśmiechnął się.
Liv złapała broń i spojrzała na oddalającą się Phoebe. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, osiłek z 4. zaatakował ją. Brunetka zrobiła unik po czym odwróciła się. Timmy podciął jej nogi, Liv wywróciła się. Pretendenci śmiali się do łez.
-To wszystko Liv?- syczał Timmy- Mógłbym cię zmiażdzyć na arenie. Tylko Sam chce to zrobić- zamyślił się- Czyżbym wyczuwał sojusz dystryktu?

Serce Liv zamarło. Czy to wszystko było po to by ona i Paul przeżyli? Nie, niemożliwe. Paul jest zły, nie wolno się nim przejmować. Nie wolno.

-Nie!- Liv zepchnęła trybuta po czym kopnęła go w twarz- Precz z Kapitolem!- krzyknęła- Precz z Igrzyskami!- nagle przeraziła się własnym słowami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co zrobiła.

Strażnicy Pokoju podeszli do niej.
-Zostawcie ją!- zobaczyła nagle Parker- Odsuńcie się to moja trybutka!- odepchnęła ich.
-Zaatakowała innego trybuta- pokazali Timmiego z zakrwawionym nosem- Krytykowała również stolicę- dodali.
-Biorę na siebie całą odpowiedzialność- zdziwiła wszystkich była rektorka.
-W takim razie musimy Panią zabrać do Komendy Głównej, tam spotka się pani z Komendantem Ravensonem- oznajmili po czym zabrali Parker z sali.

Liv stała w ciszy nie wiedząc co dalej robić. Patrzyła jak wyprowadzają jej rektorkę z pomieszczenia nie wiedząc, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Westchnęła, podeszła do Phoebe i uśmiechnęła się lekko:
-Naucz mnie jak postępować by przeżyć.

Phoebe odwzajemniła uśmiech, podeszła razem z Liv do kolejnego stanowiska, podała jej łuk i trenowały tak długa, aż cała złość Liv przelała się na broń a w końcu na Koloseum.

- - -

Parker zamyśliła się. Czekanie na Komendata Ravensona było o tyle nużące co i irytujące. Przecież to on był jej kiedyś podwładnym, i to on musiał się jej słuchać. A teraz to ona musiała czekać na niego. To było wielkim upokorzeniem dla byłej komendant.

Woodrow Ravenson miał 38 lat, jednak zarówno Parker jak i Liv zawsze uważały, że wygląda na 45. Dlatego zawsze mówiły o nim "Stary Ravenson". Parker uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że znajomości i tym razem jej pomogą.

-No proszę- mężczyzna w mundurze wszedł dostojnie do sali przesłuchań- Kogo my tu mamy...- usiadł naprzeciw niej- Masz mi tu coś do powiedzenia?- uśmiechnął się.
Śnieżnowłosa zmarszczyła brwi. Jednak oczekiwała innego tonu po starym towarzyszu.
-Ah Parker...- Woodrow przeglądał raport Strażników- Bohatersko wzięłaś na siebie winę tej Liv. Naprawdę oczekiwałaś, że ci nic nie zrobię? Przecież to poważne wykroczenia- mówił zadziwiająco spokojnie. Te ton irytował rektorkę- I naprawdę nie zamierzasz się odezwać?

Parker wodziła wzrokiem po pomieszczeniu jednak nic nie przychodziło jej namyśl. Zagryzła wargi po czym zrozumiała jak bardzo przypomina Sotoke.
-Cholera- zaklęła po cichu.
-No w końcu się odzywasz- zaczął Komendant- Więc? Masz jakieś usprawiedliwienie? Dlaczego to zrobiłaś? Czemu chronisz swoją trybutkę? Przecież i tak zginie...
-Nie masz prawa tak mówić!- złapała go za kołnierz- Rozumiesz? Nie masz prawa...
-Oh już, tylko żartowałem- odepchnął ją ciemnowłosy- Przecież ją znam. Po prostu... jak długo zamierzasz jej pomagać? Powinna być wreszcie odpowiedzialna, dorosła... Aurelio ja się naprawdę martw...
-Nie mów do mnie po imieniu- przerwała mu Parker.
-W porządku Samantho- uśmiechnął się Woodrow i kontynuował- Wiem, że mnie nienawidzisz, po tym jak się zgłosiłem po twoim odejściu, rozumiem, że jesteś strasznie honorowa i uznałaś to za zdradę, jednak pamiętaj, że będę cię zawsze wspierać. Masz we mnie pomoc- wysunął do niej rękę, lecz Parker zabrała swoje dłonie- Więc jednak nadal chowasz urazę...- zaśmiał się.

-Woody, obiecaj mi że zrobisz wszystko by wróciła cała do domu- spuściła wzrok- Tylko tego chcę...
-Wiesz, że nie mam na to wpływu... A twoja sytuacja też nie wygląda ciekawie... Parker błagam, nie mów mi...- przybliżył się do niej- Że ona się podłożyła- szepnął do jej ucha.
Milczenie Parker było ostateczną odpowiedzią.

Ravenson był wściekły. Narażanie zarówno własnego jak i wielu innych osób było zbyt nieodpowiedzialne.
-Parker czyś ty oszalała do reszty?- wstał i złapał się za głowę- Naprawdę chcesz umrzeć???- spojrzał na nią z wyrzutem.
-Naprawdę cię to tak obchodzi?- Parker spojrzała na niego zdziwiona- Nic się nie zmieniłeś, heroiczny jak zawsze- uśmiechnęła się.

Po długiej ciszy Parker zrozumiała, że jej los był poważniejszy niż myślała. Była martwa.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział XVIII ~ "Słyszę szepty w mojej głowie"

Dzień 6
Przedmieścia ruiny urbanistycznej na północnym wschodzie areny

Było niewiele po popołudniu gdy Brienne, Fride i Farrel wrócili do pozostałych, niosąc ze sobą częściowo podpalone prezenty. Liv z niedowierzaniem obserwowała jak wchodzą na ganek. I mimo oczywistości, że nie zawierały żadnych niespodzianek, zauważa ślady zwęglenia na prowiancie a także osmoloną broń w ręku Farrela. Przemilczała to, tak jak zresztą wiele innych rzeczy. W tym czasie Farrel przywołał Samaela, który szybko podbiegł do niego, zabrał część rzeczy i zniknął w budynku. Liv wróciła do swojej statycznej pozycji, podkulając nogi i patrząc beznamiętnie przed siebie. 
Brienne i Fride postanawili rozdzielić prowiant na sześć części, zatrzymując się na Liv. Nie usiedli za daleko, więc ani Malcolm ani pucołowaty Carporiari nie mogli do końca obgadać ze sobą co, i czy w ogóle, zostawić coś Liv. Powymieniali ze sobą spojrzenia a w akcie desperacji chrząknęli na Farrela, który przysiadł się do Liv. Chciał poczekać na Samaela by ruszyć niedługo na opóźniony obchód. 

środa, 5 czerwca 2013

Rozdział XVII ~ "Nie zostało nam już nic"

Dzień 6,
Torfowisko na wschodzie areny

Max Wright z niesłychaną satysfakcją obserwuje jak Paul Sam z trudem przełyka owoce winogrona. Wcześniej męczył się z bardziej białkowym posiłkiem jak suszone mięso, jednak jego rana po niedawnym zabiegu znacznie utrudniała mu przełykanie, czując jak powoli traci czucie w mięśniach szyi. Widząc to Lilith zaproponowała, że mu pomoże a chwilę potem obserwowali jak kroi kabanosy i inne wędliny w małe drobne kawałki. Paul niechętnie zjadł kilka, po czym przerzucił się na miększe owoce. Lilith nie od razu się na to zgodziła, stwierdzając, że w takim razie może mu je sama przeżuć jednak o takiej współpracy Max nie pozwolił jej dużo mówić. Obawiając się jego dalszych reakcji odpuściła i dokończyła swój posiłek.

Poza tą drobną sprzeczką z rana, Max jest w naprawdę dobrym humorze. Odnalazł najbardziej interesujących go trybutów a do tego Paul okazał się większą miernotą niżby sądził, skoro Lilith musiała go ratować przed licho wie czym. Mimo to nie omieszkał nie pochwalić mu się swoim nowym dziełem.

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział XVI ~
"Na ratunek"

Dzień Szósty,
Dystrykt Siedemntasty

Pierwszego tygodnia wakacji wszystkie szkoły w Pavalon Rench (a było ich trzy) organizowały szkolne festyny, w trakcie których urządzano zbiórkę na bieżące potrzeby, w tym organizację wyprawek wszystkim ubogim pierwszoklasistom a także renowację, i tak już zaniedbanych, klas. Jak co roku teren festynu obejmował największą z nich - Grain's High, liceum Liv i Paula.

piątek, 15 marca 2013

Rozdział XV ~ "Przebaczenie"

Dzień 6

- Proszę, proszę, proszę! - o ósmej rano arenę wypełnia głos Remua, jednego ze spikerów Igrzysk. - Mamy szósty dzień, rozpoczynający nam półmetek naszych dzielnych trybutów. Zgadza się, drodzy Widzowie, to znaczy, że przy życiu pozostało jeszcze 17 młodych bohaterów! A wszyscy wiemy co to oznacza! Podnosimy wartość waszych zakładów o całe 50%! Dodatkowo, Ci Państwo, którzy akuratnie przewidzą finałową dziesiątkę otrzymają od nas specjalne bonusy, w ramach których przewidziane są niezwykłe nagrody. Jeden z naszych głównych sponsorów, Algiert Vislar, jest naszym dzisiejszym gościem! Prosimy więc o krótki komentarz naszego potentata...

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział XIV ~ "Theatrum mundi, moja droga, theatrum mundi"

Dzień 5/6
Doki na wschodzie areny


Liv gwałtownie się budzi. Jest zmęczona i oszołomiona. Dookoła panuje ciemność, więc uznaje, że to noc. Leży na jakimś niewygodnym piasku, za poduszkę służy jej jakiś plecak a za okrycie jakaś ciężka płachta. Przeciera oczy, próbując zrozumieć sytuację. Chociaż ból głowy częściowo ustaw a dudnienie w uszach zmalało, nadal jest zmęczona i śpiąca. Czując więc zapach tlącego się drewna kładzie się z powrotem spać.

Ten cykl powtarza się kilka razy. Śpi przez kilka godzin, po czym wybudza w panice, sprawdzając co się dzieje. Za każdym takim razem stwierdza, że jest bezpieczna i może dalej odpoczywać. W takiej błogiej nieświadomości spędza część nocy. Dopiero po trzeciej na ranem budzi się po raz ostatni. Tym razem nie zasypia ponieważ z oddali zaczyna słyszeć echo głosów.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział XIII ~ "Rozbaw mnie, to ci pomogę"

Dzień 5
Las mieszany na północnym zachodzie areny


Zbliża się wieczór gdy Duży Timmy nakazuje im odwrót. Zmęczeni przeczesywaniem lasu Hector i Monica idą za nim w ciszy. Timmy nadaje im dość szybki chód, głośno komentując zbliżającą się ciemność.
- Chyba przesadzasz, T. - mówi Hector od niechcenia. Tak naprawdę nie jest pewny czy Timmy ma rację, nie przykładał zbytnio uwagi do wyglądu arenowego nieba. Monica w tym czasie śpiewała pod nosem jakąś wulgarną piosenkę:

poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział XII ~ "Dlaczego nie potrafisz mi dorównać?"

Dzień 5
Granica lasu na nizinach polnych, północny wschód areny


- Nie wierzę, że znowu muszę się tędy przedzierać. - narzeka Lilith, gdy kolejny raz przechodzi przez płytkie podmokłe tereny na skraju lasu. To właśnie tą drogą szła cały wczorajszy poranek, w czasie którego Max uparł się by przeć bez przerwy do przodu. - Dopiero co je zmieniałam. - patrzy na swoje buty. Wczorajszego wieczoru każdy z pretendentów przy Rogu Obfitości otrzymał nową parę ubrań. Większość jej sojuszników skorzystała z tej sposobności natomiast Caton ograniczyła się do zmiany i przeprania bielizny a także wymiany butów, które wciąż były rozmokłe po patrolu z Maxem. I wszystko na nic. 

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział XI ~ "Wilk"

Dzień 5
Tartak na północy areny

- Widzisz, nie ma tutaj nikogo. - Fride Carporiari, ciemnowłosy, niski pulchny chłopak z dystryktu 16. wchodzi do wnętrza starego tartaku. Wnętrze wypełnione jest zapachem drewna a w powietrzu unoszą się pojedyncze trociny i wióry. Na ścianach porozwieszane są jakieś papiery, kalendarze i schematy. - Mówiłem wam, że to dobre miejsce na obóz. - opuszcza powoli rękę z maczetą.
- Ja tam wciąż myślę, że coś słyszałam. - upiera się Brienne Malcolm z dystryktu 15., wysoka brunetka z czerwonymi pasemkami wchodzi do środka. Ma piękną, indiańską urodę a przez ramię zawiesiła sobie zwinięty bolas, broń którą upatrzyła sobie już na treningach. Przypominała jej te, których sama używała w domu, dlatego bardzo szybko dostała się do niej w czasie otwarcia. Niestety, szybkie decyzje nie zawsze są najlepsze a konsekwencję jej uporu odczuł jej współtrybut, Mały Timmy, bezmyślnie biegnący za nią gdy tylko ją zauważył.

środa, 27 lutego 2013

Rozdział X ~ "Wybudowałem pomnik trwalszy niż wy wszyscy"

Dzień 5
Róg Obfitości

Gdy Lilith Caton z dystryktu 3. budzi się rankiem, piątego dnia Igrzysk, widzi wpatrującego się w nią Paula Sama. Jego wzrok jest równie pusty i sadystyczny co Maxa, przez co na chwilę ma wrażenie, że albinos wrócił do nich w nocy. Gdy prostuje się zaskoczona jego obecnością rozumie swój błąd. Wzdycha zawiedziona co nie uchodzi uwadze Sama.
- Chyba nie mnie się spodziewałaś. - drwi z niej. Lilith prycha udając urażenie, po czym rusza do ich zapasów szukając sobie czegoś na śniadanie. Pozostali jeszcze spali, więc zabiera kilka słodkich bułeczek i pomarańczy a następnie wraca do trzymającego wartę Paula. Rzuca mu trochę pieczywa i owoców. Paul bierze do ręki bułeczkę i unosi ją w formie toastu.
- Nie było go w nocy? - Paul kręci głową. - A w nocy ktoś...? - Paul także przeczy ruchem głowy. 
- Jesteśmy po prostu kurewsko opieszali. - śmieje się po chwili chłopak. - Dwie osoby padły od otwarcia.

Rozdział IX ~ "Straceni chłopcy"

Dzień 4
Plaża nad jeziorem na południowym wschodzie areny


- Ona wciąż się rusza, Aaron! 
- Mówiłem wam, że najpierw powinniśmy ją obezwładnić!
- To sam żeś to zrób jaki taki mądry jesteś, Seven!
- Ja pierdole ile można tak krwawić?!
- Utnij jej w końcu głowę!

wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział VIII ~ "Miasto bez przeszłości"

Na skraju lasu rośnie piękny zagajnik. Pełen jest młodych i zdrowych drzewek, uścielony dywanem lilii, konwalii i niecierpków. Tam właśnie czarnooka Susan bawi się z jeruzalskimi motylami. Wiatr cicho szumiał wśród wysokich dębów i tulipanowców, grając delikatną muzykę gdy kładli jej ciało na trawę. Na pewno byłaby szczęśliwa widząc na jakiej pięknej łące jest chowana. Zaplotła jej włosy w warkocze, takie jak robiła młodszej siostrze. On pomógł jej wpleść pomarańczowo-żółte kwiaty dzielżanu, nawłoci i słonecznika. Tak pięknie pasują do jej blond włosów i rumianej cery. Do twarzy, która już nigdy więcej się nie uśmiechnie.

sobota, 23 lutego 2013

Rozdział VII ~ "I że cię nie opuszczę"

Dzień 3
Plaża nad jeziorem na południowym wschodzie areny

Iskry z ogniska wzlatują w górę udając świetliki. Dookoła roznosił się zapach palonego drewna. Noc nie była zimna, żadna do tej pory nie była, ale ogień daje nie tylko ciepło ale także ten przyjemny i cichy dźwięk palącego się drewna. A do takiego było mu właśnie tęskno. Miał szczęście że znalazł niewielkie jezioro już po kilku dniach. Szybko nawodnił się, przegotowując wodę w szklanej butelce, którą znalazł w plecaku. Ponadto mógł się w końcu umyć z łez, potu ale i krwi. Jakby nie patrzeć wszystko się na razie układało. Może dlatego nie zgasił ogniska. Przecież nic bardziej nie przyciągało uwagi w nocy niż pojedyncze źródło światła. Ale w nocy bywało cicho. Tak cicho. Jakby nikt nie polował. Jakby to były letnie wakacje.

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział VI ~ "Za późno na miłosierdzie"

Dzień 3
Bory sosnowe na południowym wschodzie areny

Po wręczeniu dziewczynom upozorowanych włóczni, będących zwykłymi, zaostrzonymi gałęziami dębu, w o wiele lepszym humorze ruszyli szukając zagajnika z porannych obserwacji. Na początku trzymali się razem, cicho rozmawiając i wymieniając się informacjami z dystryktów. Jednak po kilku godzinach takiego marszu dobre nastroje ich opuściły a zastąpiła je niewygodna cisza. Koniec końców to nie jest żadna wycieczka.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział V ~ "Krew z krwi"

Dzień 2
Bory sosnowe na południowym wschodzie areny


Resztę dnia przemieszczali się w jednym kierunku, co jakiś czas robiąc przerwy. Seven powoli nabierał pewności chodu z kijem w ręce a Leslie starała się uniezależnić ich od zapasów Liv, przeczesując napotkaną roślinność. Trudno jednak było im znaleźć rośliny owocowe, nawet wychodząc co jakiś czas na otwarty, wykarczowany teren, dalej byli na terenie pofałdowanych borów. W końcu Seven zaproponował wykonanie broni. Na tę propozycję Liv traci równowagę i przewraca się. Gdy wstaje jej lewa kostka nie wytrzymuje obciążenia i niemal od razu ponownie upada.

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział IV ~ "Trzech to już kampania"

Dzień 2
Bory sosnowe na południowym wschodzie areny 


Budzi się wyczerpana po nocy. " Zupełnie nie wiedziała gdzie nocować. Spanikowana, biegła jak najdalej od Rogu, przez co zdążyło zrobić się ciemno nim po macoszemu nie sprawdziła zawartość plecaka. Nie było w nim jednak najpotrzebniejszego śpiwora. Pocieszyła się tym, że był dużo cięższy, co dawało jej nadzieję. Gdy znalazła w końcu gęste bory rozpoczął się apel podsumowujący zgony.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział III ~
"Wszyscy jesteśmy mordercami"

Dzień 1
Las w środkowej części areny

Zbliża się wieczór. Liv wciąż nie może znaleźć schronienia, idąc bezmyślnie przed siebie. Nadal nie zajęła się zranieniem na udzie. Ocierające spodnie podrażniają odkrytą skórę z każdym krokiem. Mimo to zdążyła się przyzwyczaić do tego pieczenia. Co jakiś czas odkleja materiał przywierający do krzepnącej krwi. Pierwszy dzień nie dobiegł końca a już miała kilka kontuzji. 

piątek, 15 lutego 2013

Rozdział II ~
"Jakie są moje prawa?"

Dzień 1
 Las na południu areny

Nie przebiegła długiego dystansu. Nie miała takiej dobrej formy. A poza tym była kontuzjowana. Jej jedynym celem była ucieczka z rzezi Korunkopii i znalezienie miejsca w którym nie będzie słyszeć tych jęków. Niech krzyczą ale nie płaczą. Na płacz nie była gotowa. Jeszcze w biegu słyszała piskliwy głos Charliego Moona z dystryktu 8., rozpaczliwy skowyt o szybką śmierć ujmującej mu dalszej agonii. Na to nie była przygotowana i nie tego się spodziewała. Studio w Kapitolu musi być teraz bardzo zajęte. Pretendenci wcale nie zamierzają nadawać ich śmierci choć krztyny godności.

wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział I ~
"Trybuci! W szeregu, marsz!"

Dzień 1 
Róg Obfitości 

Powoli otwiera oczy. Czuje jak ciepłe promienie słońca grzeją jej twarz. To miało być spokojne lato. Przez chwilę zastanawia się czym zajęłaby się w domu. Zapewne siedziałaby teraz na jej miejscu. Ustawieni w kręgu wokół Rogu Obfitości wyglądali jak dzieci przy letnich zabawach. Pogrążona tak w myślach schodzi z transportera, który sprowadził ją na arenę. Osłania się ręką przed słońcem i wciąga rozgrzane powietrze do płuc. Wyobraża sobie pole, gdzie razem chodzili na spacery. Tam również rosły takie kwiaty. Te, które teraz ze spokojem depcze pod sobą i które będą zaraz płakać za nimi.

W końcu opuszcza ją wyciszenie. Pisk umierającej nieopodal dziewczynki wybudza ją z tego letargu a zamiast niego wlewa się strach i niepewność. Gong Koloseum już dawno zagrzmiał. Zaczęły się 99. Głodowe Igrzyska.