For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział XIX ~ "W sieci kłamstw"

Piąty dzień Igrzysk zaczął się spokojnie. Przy życiu pozostało 8 trybutów. Atmosferę podgrzewał fakt, iż wśród nich były tylko 2 dziewczyny, więc każdy obstawiał, która pierwsza zginie. Dla Liv oczywiste było, iż oprócz niej pozostali sami pretendenci.

-Nie mogę uwierzyć, że ją spotkałeś i nie zatrzymałeś- mówi Lilith do Sama przy śniadaniu. Owym posiłkiem była bułka z mięsem z małego ptaka, którego upolowała poprzedniego dnia- A co jeśli tamci ją spotkali? Nie zginęła ale może to tylko kwestia czasu...

Sam w tym czasie pakował swoje legowisko i szykował się do ponownej wędrówki. Na myśl o współtrybutce ogarnęła go nieopisana złość a jednocześnie całkiem obcy mu żal.
-Kiedy chcę ją zabić ona się zawsze znajdzie- mówi w końcu- Ale kiedy chcę ratować to nie, ona nagle ucieka!- denerwuje sie- Może sama sobie poradzi?- zamyśla się.

-No na pewno, zwłaszcza z Maxem- Lilith zakłada plecak i wstaje- Powiem ci prawdę, Wright jest nieobliczalny. Gdy był mały widział śmierć swojego ojca, od tego czasu mu odbiło.
-Jego ojciec nie żyje?
-Popełnił samobójstwo.
-Jak miło- zakpił sam- Myślałem, że tylko moi starzy tak mieli...

Lilith marszczy brwi,nie drążąc tematu, który miał ich do niczego nie porowadzić. Po porannym wprowadzeniu Taviusa ruszyli na południe szukając rzeki.

-Kogo najbardziej się boisz?- zaczyna w pewnym momencie Caton- Jako rywala.
-Cóż jeśli miałbym być szczery... chwileczkę kto w końcu został?- urywa- Jestem w stanie 6 osób wymienić. Ja, ty, Liv, Timmy, Max i Hector...
-Jeszcze nasz mały Trevor- rudowłosa wychodzi na przód- Widzę, że i ty go nie doceniasz- uśmiecha się- No proszę jest i nasza rzeczka- mówi na widok potoku.

- - -

-Liv?- Sotoke słyszy czyjś głos- A niech mnie, to naprawdę ty!- powoli otwiera oczy- Liv, to ja! Trevor!

Liv ociera oczy po czym zauważa Trevora Donagana z dystryktu 12. 15-latek nie wyglądał na zaniedbanego po 4 dniach Igrzysk, w przeciwieństwie do niej.
-Trevor?- dziwi się- A ty tutaj... chwila ty nie z nimi?- przypomina sobie, że nie widziała go poprzedniego wieczoru przy Rogu.
-Daj spokój oni mieli mnie za jakiegoś frajera. Byłem idiotą, że się do nich przyłączyłem. Powinienem od razu z wami trzymać...- podaje jej butelkę wody i suszone mięso.
-Teraz to nie ma znaczenia, sojusz jak wiesz wczoraj już padł... Wszyscy nie żyją...- urywa.

-Zostało 8 osób, jak chcesz możemy trzymać się razem- zaczyna brunet- Ale uprzedzam, że mam plany sprowadzić tu pretendentów.
-Masz na myśli...- połyka jedzenie- Oh ja....- marszczy brwi. Powinna mu raczej podziękować, że jej nie zabił do tej pory a nie oceniać go. Jednak to było silniejsze od niej.
-A ty już kogoś... no wiesz, zabiłaś?- pyta Trevor.

Liv pobladła. Trevor nie pytał z ciekawości, choć w jego głosie słychać było żal. Żal, które Liv najbardziej w świecie się bała. Żal obojętności.

-Nie...- rozgląda się dookoła- A ty?
Trevor nie odpowiada tylko spuszcza wzrok. Wzdycha lekko po czym tylko śmieje się na głos:
-Ah Liv, ty to zawsze musisz być na odwrót- bawi się scyzorykiem- A jednak jeszcze żyjesz. Myślałem, że Sam cię już dopadł. Wygląda jednak na to, że on tylko mocny w gębie jest- Liv spuszcza wzrok a chłopak kontynuuje- Byłoby mi niezmiernie miło gdybyś pomogła mi pozbyć się kilku pretendentów.

-Sojusz? A co potem? Będziemy się nawzajem mordować?- drwi brunetka. Za dobrze znała Igrzyska by wiedzieć jak kończą się sojusze, gdy zostaje mało osób.
-Nie mam nic innego do przekonania cię jak słowa "zaufaj mi choć raz, Livender".
-Nie, przykro mi, nie potrafię- Liv wstaje i rusza przed siebie.

Trevor wstaje.
-Powiedziałaś, że możemy razem coś wymyślić. Więc przyszedłem i proszę cię o pomoc- przypomina jej słowa przy Rogu, pierwszego dnia Igrzysk. Myśli Liv zaczynają wariować. Powoli przywołuje sobie tak świeże i bolesne obrazy śmierci przyjaciół i wrogów. Wrogów, ktorzy stali się przyjaciółmi, którzy ocaleli jej życie przed Samem. I przyjaciół, którzy okazali się wrogami, zdolnym do najokrutniejszych rzeczy. Nie chciała kolejnej śmierci. By przeżyć musiała jedynie uciekać. Być bierna, obojętna. Dokładnie tak jak mówił jej Faith.

-Więc jednak walczę poprzez ignorancję- szepcze i odwraca się- Powiedz mi co mam robić.

* * *

Piątego dnia treningu Liv zdała sobie sprawy, iż jeszcze nie przygotowała niczego na prezentacje dla sponsorów. Umyła się, ubrała i wyszła, szukając kogoś, kto by ją przygotował. Jak się spodziewała Paul już w gotowości przygotowywał się z Baduinem a Parker gdzieś zniknęła.

-I z kim ja mam poćwiczyć? Ja nadal nic nie umiem?!- irytowała się w kuchni.
-Ah tak, Parker kazała ci przekazać, że jest zajęta i życzy ci powodzenia- wtrącił Millo.
-Co??- zdenerwowała się trybytka- I tyle ma mi do powiedzenia? Gdzie ona jest zabiję ją!
Wtedy wszyscy się z niej śmieją.

-O taką postawę właśnie chodzi, mała- przywitał ją Pharadai.
-A może ty byś mi pomógł?- zaczyna Liv.
-O nie młoda, mnie w to nie mieszaj. Ja tyle wiem o walce co kot o lataniu. Lepiej spytaj mojej siostry.b Liv zrobiła głupią minę- Mówię poważnie, Phoebe się na tym zna. Kiedyś służyła nawet u Parker- szepcze- Może to więc i lepiej, że Paul zajął Millo. Nawet nie wie, że ma taką świetną trenerkę za stylistkę.
-To dlatego ma takie smutne oczy?- spytała Liv.
-Co? Cóż jeśli chodzi ci o to... kiedyś miała wzrok podobny do mnie, jednak... wiesz, wojsko zmnienia ludzi... może dlatego odeszła. Ale posługiwać się łukiem czy włócznią może cię nauczyć.
-Oh, dobrze a gdzie ona jest?
-W pokoju jeszcze się przygotowuje. Zaraz do niej pójdę to wreszcie i tobą się ktoś zajmie.

Liv zdążyła zjeść śniadanie nim zjawiła się Phoebe ubrana w sportowy strój, z kitką na głowie.
-No, Livender, chodźmy na salę się przygotować- wyciągnęła do niej rękę.
-No, Liv, dalej, niech styliści ci pomagają wygrać Igrzyska!- zaśmiał się Sam.

Sotoke westchnęła i dołączyła do stylistki. Ostatniego dnia nie było treningu lecz sala treningowa była dostępna dla trybutów do 15, kiedy rozpoczynały się prezentacje. Phoebe i Liv weszły do pustej sali.
-Masz jakiś pomysł czy próbujemy po kolei?- spytała zielonowłosa.
-Chyba po kolei...- speszyła się dziewczyna.
-W porządku Liv, ja też tak zaczynałam- zielonowłosa uśmiechnęła się- Na szczęście miałam a Parker a ty masz i ją i mnie.
-Tak, ale jej to już w ogóle nie widuję a przecież ja tu mogę zginąć!- zirytowała się i podniosła głos- Mam tego serdecznie dosyć!

-Masz- Phoebe rzuciła jej włócznię- A teraz chodź tutaj i spróbuj trafić w tamtą tarczę.
Liv zmrużyła oczy, zirytowana faktem, iż nikogo już nie obchodziło jej zdanie westchnęła i podeszła do stanowiska bojowego. Stylistka stanęła dalej z boku by ocenić jej umiejętności.
-Stań tutaj i spróbuj trafić, oh jakby to było takie proste...- jęknęła brunetka po czym zamachnęła się po czym rzuciła bronią. Włócznia z radością ominęła swój cel i trafiła gdzieś obok.
Phoebe zachichotała. Sotoke skrzyżowała ręcę i stwierdziła, iż dalej sobie odpuści.
-Oh, Liv, to żaden trening jak masz się tak obrażać- siostra Pharadaia podeszła do niej.
-Kiedy ja nie chcę, nie będę walczyć- oznajmiła trybutka.
-To dlaczego Phardai mnie poprosił o pomoc? Czemu się tak irytowałaś na Sama?
-No bo...
-Chcesz przeżyć, czyż nie?- Phoebe zmrużyła oczy. Do sali weszli pretendenci lecz na widok Liv na ich stanowisku przystanęłi.

-No dalej, morfalistko! Pokaż nam na co cię stać!- krzynkął Hector.
-Hej, chwila, czy to nie stylista Sama ją trenuje?- Monica zaśmiała się.
Liv patrzyła na nich obojętnie, czekając na coś co nigdy nie miało nadejść.
-To twoja szansa- szepnęła stylistka- Możesz im pokazać co potrafisz...
-Co potrafię?- powtórzyła dziewczyna- Przecież ja nic nie potrafię w tym rzecz. Co ja mam niby pokazać na prezentacjach?

Duży Timmy w tym czasie wyciągnął dwa drewniane miecze po czym podszedł do trybutki i stylistki.
-Hej ty- odezwał się do Sotoke- Łap- rzucił jej drewnianą broń- No, zadziwcie nas Livender- uśmiechnął się.
Liv złapała broń i spojrzała na oddalającą się Phoebe. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, osiłek z 4. zaatakował ją. Brunetka zrobiła unik po czym odwróciła się. Timmy podciął jej nogi, Liv wywróciła się. Pretendenci śmiali się do łez.
-To wszystko Liv?- syczał Timmy- Mógłbym cię zmiażdzyć na arenie. Tylko Sam chce to zrobić- zamyślił się- Czyżbym wyczuwał sojusz dystryktu?

Serce Liv zamarło. Czy to wszystko było po to by ona i Paul przeżyli? Nie, niemożliwe. Paul jest zły, nie wolno się nim przejmować. Nie wolno.

-Nie!- Liv zepchnęła trybuta po czym kopnęła go w twarz- Precz z Kapitolem!- krzyknęła- Precz z Igrzyskami!- nagle przeraziła się własnym słowami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co zrobiła.

Strażnicy Pokoju podeszli do niej.
-Zostawcie ją!- zobaczyła nagle Parker- Odsuńcie się to moja trybutka!- odepchnęła ich.
-Zaatakowała innego trybuta- pokazali Timmiego z zakrwawionym nosem- Krytykowała również stolicę- dodali.
-Biorę na siebie całą odpowiedzialność- zdziwiła wszystkich była rektorka.
-W takim razie musimy Panią zabrać do Komendy Głównej, tam spotka się pani z Komendantem Ravensonem- oznajmili po czym zabrali Parker z sali.

Liv stała w ciszy nie wiedząc co dalej robić. Patrzyła jak wyprowadzają jej rektorkę z pomieszczenia nie wiedząc, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Westchnęła, podeszła do Phoebe i uśmiechnęła się lekko:
-Naucz mnie jak postępować by przeżyć.

Phoebe odwzajemniła uśmiech, podeszła razem z Liv do kolejnego stanowiska, podała jej łuk i trenowały tak długa, aż cała złość Liv przelała się na broń a w końcu na Koloseum.

- - -

Parker zamyśliła się. Czekanie na Komendata Ravensona było o tyle nużące co i irytujące. Przecież to on był jej kiedyś podwładnym, i to on musiał się jej słuchać. A teraz to ona musiała czekać na niego. To było wielkim upokorzeniem dla byłej komendant.

Woodrow Ravenson miał 38 lat, jednak zarówno Parker jak i Liv zawsze uważały, że wygląda na 45. Dlatego zawsze mówiły o nim "Stary Ravenson". Parker uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że znajomości i tym razem jej pomogą.

-No proszę- mężczyzna w mundurze wszedł dostojnie do sali przesłuchań- Kogo my tu mamy...- usiadł naprzeciw niej- Masz mi tu coś do powiedzenia?- uśmiechnął się.
Śnieżnowłosa zmarszczyła brwi. Jednak oczekiwała innego tonu po starym towarzyszu.
-Ah Parker...- Woodrow przeglądał raport Strażników- Bohatersko wzięłaś na siebie winę tej Liv. Naprawdę oczekiwałaś, że ci nic nie zrobię? Przecież to poważne wykroczenia- mówił zadziwiająco spokojnie. Te ton irytował rektorkę- I naprawdę nie zamierzasz się odezwać?

Parker wodziła wzrokiem po pomieszczeniu jednak nic nie przychodziło jej namyśl. Zagryzła wargi po czym zrozumiała jak bardzo przypomina Sotoke.
-Cholera- zaklęła po cichu.
-No w końcu się odzywasz- zaczął Komendant- Więc? Masz jakieś usprawiedliwienie? Dlaczego to zrobiłaś? Czemu chronisz swoją trybutkę? Przecież i tak zginie...
-Nie masz prawa tak mówić!- złapała go za kołnierz- Rozumiesz? Nie masz prawa...
-Oh już, tylko żartowałem- odepchnął ją ciemnowłosy- Przecież ją znam. Po prostu... jak długo zamierzasz jej pomagać? Powinna być wreszcie odpowiedzialna, dorosła... Aurelio ja się naprawdę martw...
-Nie mów do mnie po imieniu- przerwała mu Parker.
-W porządku Samantho- uśmiechnął się Woodrow i kontynuował- Wiem, że mnie nienawidzisz, po tym jak się zgłosiłem po twoim odejściu, rozumiem, że jesteś strasznie honorowa i uznałaś to za zdradę, jednak pamiętaj, że będę cię zawsze wspierać. Masz we mnie pomoc- wysunął do niej rękę, lecz Parker zabrała swoje dłonie- Więc jednak nadal chowasz urazę...- zaśmiał się.

-Woody, obiecaj mi że zrobisz wszystko by wróciła cała do domu- spuściła wzrok- Tylko tego chcę...
-Wiesz, że nie mam na to wpływu... A twoja sytuacja też nie wygląda ciekawie... Parker błagam, nie mów mi...- przybliżył się do niej- Że ona się podłożyła- szepnął do jej ucha.
Milczenie Parker było ostateczną odpowiedzią.

Ravenson był wściekły. Narażanie zarówno własnego jak i wielu innych osób było zbyt nieodpowiedzialne.
-Parker czyś ty oszalała do reszty?- wstał i złapał się za głowę- Naprawdę chcesz umrzeć???- spojrzał na nią z wyrzutem.
-Naprawdę cię to tak obchodzi?- Parker spojrzała na niego zdziwiona- Nic się nie zmieniłeś, heroiczny jak zawsze- uśmiechnęła się.

Po długiej ciszy Parker zrozumiała, że jej los był poważniejszy niż myślała. Była martwa.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział XVIII ~ "Słyszę szepty w mojej głowie"

Dzień 6
Przedmieścia ruiny urbanistycznej na północnym wschodzie areny

Było niewiele po popołudniu gdy Brienne, Fride i Farrel wrócili do pozostałych, niosąc ze sobą częściowo podpalone prezenty. Liv z niedowierzaniem obserwowała jak wchodzą na ganek. I mimo oczywistości, że nie zawierały żadnych niespodzianek, zauważa ślady zwęglenia na prowiancie a także osmoloną broń w ręku Farrela. Przemilczała to, tak jak zresztą wiele innych rzeczy. W tym czasie Farrel przywołał Samaela, który szybko podbiegł do niego, zabrał część rzeczy i zniknął w budynku. Liv wróciła do swojej statycznej pozycji, podkulając nogi i patrząc beznamiętnie przed siebie. 
Brienne i Fride postanawili rozdzielić prowiant na sześć części, zatrzymując się na Liv. Nie usiedli za daleko, więc ani Malcolm ani pucołowaty Carporiari nie mogli do końca obgadać ze sobą co, i czy w ogóle, zostawić coś Liv. Powymieniali ze sobą spojrzenia a w akcie desperacji chrząknęli na Farrela, który przysiadł się do Liv. Chciał poczekać na Samaela by ruszyć niedługo na opóźniony obchód. 

środa, 5 czerwca 2013

Rozdział XVII ~ "Nie zostało nam już nic"

Dzień 6,
Torfowisko na wschodzie areny

Max Wright z niesłychaną satysfakcją obserwuje jak Paul Sam z trudem przełyka owoce winogrona. Wcześniej męczył się z bardziej białkowym posiłkiem jak suszone mięso, jednak jego rana po niedawnym zabiegu znacznie utrudniała mu przełykanie, czując jak powoli traci czucie w mięśniach szyi. Widząc to Lilith zaproponowała, że mu pomoże a chwilę potem obserwowali jak kroi kabanosy i inne wędliny w małe drobne kawałki. Paul niechętnie zjadł kilka, po czym przerzucił się na miększe owoce. Lilith nie od razu się na to zgodziła, stwierdzając, że w takim razie może mu je sama przeżuć jednak o takiej współpracy Max nie pozwolił jej dużo mówić. Obawiając się jego dalszych reakcji odpuściła i dokończyła swój posiłek.

Poza tą drobną sprzeczką z rana, Max jest w naprawdę dobrym humorze. Odnalazł najbardziej interesujących go trybutów a do tego Paul okazał się większą miernotą niżby sądził, skoro Lilith musiała go ratować przed licho wie czym. Mimo to nie omieszkał nie pochwalić mu się swoim nowym dziełem.