For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



piątek, 22 listopada 2013

Rozdział XXII ~ "Wybór należy do Ciebie"

Liv siedzi przerażona na drzewie. Minuty ciągną się nie ubłaganie, czekając na ratunek bądź sygnał armaty. Dziewczyna patrzy z niepokojem na niebo.
„Dalej Trevor…- myśli- Zabij…”- urywa.


-A więc w końcu zaczęłam grać..- szepcze cicho po czym słyszy strzał armaty.
Instynktownie odwraca się. Czy to był już koniec? Czy plan się powiódł?

Liv nie zdąży schodzić z drzewa nim słyszy drugi wystrzał. Przez moment wisi na drzewie nie wiedząc co robić.
"Przecież...jakby się zastanowić mógł przeżyć każdy z nich... chwila, przecież to był 3 strzał... Albo to Trevor zginął, albo Timmy, albo Hector w kłótni z Timmym.... albo..."

-Chwilka...- zaczyna mówić do siebie- Były 3 wystrzały. Niezależnie od tego kto zginął, wiem ile osób zginęło. Zatem... Ja na pewno żyję, Sam i Lilith też... chyba... Max pewnie...to 4 osoby. Zginęły 3 więc razem 7. Aż tak mało nas zostało?- rozgląda się- Kiedy oni zdążyli...- czuje łzy na policzku.

W czasie jej ciągłych ucieczek przed rzeczywistością ludzie walczyli o swoje życie i ginęli za bezsensowne ideały.

Liv ociera twarz. Już popołudniu a ona jest głodna i wycieńczona psychicznie. Dziewczyna rozgląda się i zauważa dym w oddali. Ktoś rozpalilił ognisko.Trybutka bierze głęboki wdech po czym postanawia zaryzykować. W końcu nie zostało jej już nic. Wszystko zostało stracone.

- - -

Bezbronna, brudna i obojętna idzie w kierunku dymu. Po krótkim czasie widzi płomienie ogniska. Mimowolnie zaczyna się skradać. Z przyspieszonym biciem serca obserwuje kogoś przy ognisku.
 'To on- myśli- Wszystko już... -ostatni raz rozgląda się- Miałam mu zaufać... Chociaż... Nawet Timmy mu nie ufał..."- zamyśla się. W głębi serca wolała by to on ją zabił niż ktokolwiek inny z pozostałych na arenie trybutów.

-Sam- ostrożnie wychodzi z urkycia.
Paul niemal błyskawicznie odwraca się. Rzuca na ziemię swój miecz po czym podbiega do dziewczyny- Liv!- przytula ją- Tak się o ciebie bałem!
Brunetka oszołomiona stoi w miejscu. Coś było nie tak.
-Sam co ty robisz?- odpycha go- Przyszłam tu bo jestem gotowa na śmierć. Nie będę już uciekać, dokończ to co zacząłeś- patrzy na niego poważnie.

Paul patrzy na nią przerażonym wzrokiem, jakby niespodziewał się takiego wyznania.
Jego milczenie potęguje złość Liv:
-No na co czekasz?- irytuje się dziewczyna- Stchórzyłeś nagle?
-Liv ja...- Sam odwraca się- Nie mogę cię zabić- mówi poważnie.
Złość Sotoke sięga zenitu. Nie po to straciłą tylu przyjaciół uciekając przed nim by okazało się, że zrobiła to niepotrzebnie. Pretendenci szukali jej na początku. Ktoś inny mógł żyć zamiast niej. Aaron mógł nadalżyć. Olivia z siostrą. Evan...

Na myśl o ognistowłosym dziewczyna niewytrzymuje i rzuca się na współtrybuta. Powala go na ziemię i bije pięściami:
-Jak śmiesz po tym wszystkim co mi zrobiłeś odmawiać mi śmierci??- chwyta leżący miecz Sama i przykłada mu do szyi.
Sam patrzy na nią spokojnie z lekkim uśmiechem.
-Jesteś piękna kiedy się złościsz na mnie- mówi.
-O co ci chodzi Sam?- syczy do niego.

-To chyba oczywiste- pojawia się Lilith- On cię kocha, Liv. Oszukał niemal nas wszystkich- podchodzi do nich.
-Co?- dziwi się Sotoke. Lilith jej nie atakuje. Pretendentka jej nie atakuje. Coś było nie tak- Jesteście.... odeszliście od...
-Timmiego?- Caton zdejmuje z ogniska zająca i podaje go Liv- Już dawno. Szukaliśmy ciebie.
Liv patrzy na spokojną Lilith i uśmiechniętego Sama. Czyżby to była jednak jakaś metoda w tym szaleństwie?

Dziewczyna schodzi z sama i bierze mięso od rudowłosej.
-Wiesz może...- zamyśla się Lilith- Kto.. no wiesz... zginął?
-Chyba- Liv przełyka jedzenie- No bo... Trevor i Hector walczyli i któryś zginął. Potem dołączył Timmy i były 2 strzały ale...
-Jakie ale czyli cała trójka nie żyje- podsumowuje Sam- Przecież ty żyjesz, ja i Lilith też. A Max by sam się nie zabił.
-A Ian?- odzywa się Caton.

Zapada chwila przerażającej ciszy. Jednak o kimś zapomiano.
-Kto?- powtarza Sam.
-Ian Morgan- odzywa się Liv- Dystrykt 2...

- - -

Nie było sztuką uciec żywym z Korunkopii. Sztuką było jednak zabranie przy okazji niezbędnych rzeczy do przeżycia. Ubrań, latarki, mapy a przedewstkim prowiantu i broni. To wszystko udało się pretendentom i Ianowi Morganowi. Nawet na powtórkach otwarcia ciężko było go zauważyć. Jego prezycja i szybkość umożliwiły mu całe i zdrowe opuszczenie areny. Obserwowanie tego co się działo za nim było jednak na tyle kuszące, iż nie oddalił się za daleko. Cały czas był w okolicy Rogu Obfitości. To on po Korunkopii poszedł pierwszy i podobijał konających podczas gdy pretendeci szukali tych, którzy niezdążyli uciec za daleko. Ukrywał się w zaroślach. Znalazł idealne zagłębienie, skąd nie było go widać.

Jego zachowanie spodobało się sponsorom. Został obwołany skrytobójcą. Tylko dlatego Kapitol nie usunął go z ukrycia. Jego postawa przyniosła mu wielu sponsorów. W ciągu kilku dni Igrzysk Ian miał wszystko co mu było potrzebne. Początkowe sztylety z Korunkopii zamienił na kuszę z zatrutymi strzałami. Suszone mięso zamienił na świeże pieczywo i potrawy prosto z Kapitolu. Koloseum hodowało sobie zabójcę doskonałego, podczas gdy najsłabsi ginęli jeden po drugim.

Piątego dnia Igrzysk postanawia działać. Bierze swoją kuszę i rusza w stronę śpiącego Hectora, Timmiego i Maxa kiedy zauważa, iż Wright zaczyna się budzi. Ian chowa się i obserwuje odejście albinosa z grupy.

Morgan musiał się sporo namyślić czy nie ruszyć za nim czy też nie czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili jednak stwierdził, że Max da sobie radę i później go wykończy. 

Nim zdąża cokolwiek zrobić na arenie coś się dzieje. Z lasu wyłania się Livender Sotoke. Hector Hidgins rusza za nią a po krótkim rozeznaniu Timmy dołącza do niego. Ian uśmiecha się i rusza za całą trójką.

W ukryciu obserwuje walkę Hectora z Trevorem a także zepchnięcie 15-latka do rzeki przez Timmiego.
Timmy odwraca się i patrzy w miejsce w którym ukrywał się Ian. Przez chwilę czarnowłosy był pewny, że osiłek cały czas wiedział o jego obecności przy arenie, jakby czekał na niego cały czas, jakby to była część planu.
Donagan nie zastanawia się długo i strzela w stronę trybuta z 4. Timmy spada z klifu.
-Pokaż mi jak pływasz- Ian podchodzi do krawędzi. Po chwili słychać trzeci strzał armatni.

* * *

Liv weszła do sali w której odbywały się prezentacje. Z obcym jej do tej pory spokojem podchodzi na środek sali, po czym drwiąco odwraca się do balkonu sponsorów.
-Livender Sotoke, dystrykt 17- pracownica Igrzysk odczytała jej dane.

Brunetka jednak nie zamierzała nic robić. Patrzyła się bez ruchu na sponsorów, którzy w pewnym momencie zaczęli ją po kolei zauważać. Kiedy w końcu wszyscy uciszyli się, obserwując ją, dziewczyna wzięła oddech by coś powiedzieć. Otworzyła usta jednak po chwili zamknęła ja i zmarszczyła brwi.

Sposnorzy zaczęli szeptać miedzy sobą a do uszu Liv doszły dwa słowa : "obłąkana morfalistka".
Liv uśmiechnęła się. Jak zwykle plan Parker zaczął działać.
-Wygram te Igrzyska z waszą pomocą lub bez- obdarzyła ich lodowatym spojrzeniem po czym wyszła dumnie z sali.

"Zachowałaś dumę, gratuluję, z dumą ginie się lżej"- drwiła z samej siebie po drodze do apartamentu.

- - -

W apartamencie byli już wszyscy. Parker chodziła zdenerwowana, co chwila poparwiając swoją czapkę, Sam siedział przed telewizorem i co chwila sprawdzał godzinę, Phoebe i Pharadai jak zwykle dobrze się bawili a Baduin siedział zamyślony w kuchni.

-Liv- Parker zauważyła ją- Jak ci poszło? Zaraz skończą z 18. i będą wyniki.
-No wiem- odparła Liv- Nie martw się, nie było tak źle. Tylko, że...
-Co "że", jakie "że"?!- rektorka zirytowała się- Liv jeśli teraz i to zawalisz to to już twój koniec!
-Zdaje się, że szaleńcy nie są już mile widziani w Kapitolu- Sam odwrócił się do nich.

-Ciekawi mnie co ty pokazałeś niby- Liv podeszła do niego.
-Nie twoja sprawa morfalistko- syknął jej w twarz.
-Oh ty szumowino! Jak śmiesz!- Liv rzuciła się na niego.
-Livender! Livender co ty robisz!- Parker odciągnęła ją.
-No dalej Sotoke! Zabij mnie! W końcu to bratobójcza walka, co?- śmiał się Paul.

W tym czasie Baduin podszedł do nich powoli, spojrzał na nich smutno i rzekł:
-Przepraszam was, ale się pomyliłem-po czym wyszedł z pomieszczenia.

Zapadła chwila ciszy którą przerwała Pharadai:
-O co mu chodziło?- zdziwiła się.
-O nas...- Liv uspokoiła się- Na początku mówił, że mamy jakieś szanse. Teraz jednak i on widzi, że to wszystko...
-Liv!!!- Parker spoliczkowała ją- Nie wygadaj głupot. Millo jest stary, może gadać różne rzeczy ale nigdy nie zwątpił w trybutów!
-Niby dlaczego, przecież zawsze znajdą się tacy, którzy nie mają kompletnych szans na Igrzyskach- Paul otarł krew z nosa- Liv, spójrz co mi zrobiłaś, jak ja mam się jutro pokazać- zaśmiał się.

-Nie doceniasz ich Sam. Nie możesz ich jednoznacznie ocenić, gdyż nie uwzględniasz jednego czynnika. Nie tylko wygląd, pochodzenie z dystryktu, siła fizyczna, spryt czy umiejętności się liczą.
-A więc?- dopytywał się trybut.
-Chodzi jej o wolę przetrwania- wtrącił się Phoebe- Chęć przeżycia jest czasem silniejszą siłą niż cokolwiek innego. Wiele zwycięzców nie byłoby zwycięzcami gdyby nie ona.
-Więc zawsze jest jakaś szansa- podsumowała Phoebe.

-Niby jaka- Paul wstał- Jedyne na czym mi zależy to na jej śmierci- wskazał Liv- Moje przeżycie mnie nie interesuje. A sama Liv- spojrzał na nią- Dobrze wiemy jak bardzo chcesz umrzeć- dokończył lodowatym tonem.

Nagle w telewizji zaczęły pokazywać się punktacje:
Dystrykt 1. Monica Santos-14, Hector Hidgins-15,
Dystrykt 2. Patricia Hemilton-10, Ian Morgan-12,
Dystrykt 3. Lilith Caton-15, Max Wright-16,
Dystrykt 4. Duży Timmy-16, Stacy Melanie-9,
Dystrykt 5. Diana Crow-12, Aaron Bertish-11,
Dystrykt 6. Leta Chase-14, Kevin Toylan-15,
Dystrykt 7. Luna Principal-5, Craig Willow-7,
Dystrykt 8. Rachel Bowga-9, Charlie Moon-10,
Dystrykt 9. Tamara Drowtill-10, Seven Yang-11,
Dystrykt 10. Polly Holls-9, Clyde Curtis-12,
Dystrykt 11. Olivii Nikane-11, Evan Faith-13,
Dystrykt 12. Madeline Brown-9, Trevor Donagan-14,
Dystrykt 13. Noralene Persival-12, Mitch Wilbour-10,
Dystrykt 14. Leslie Moslie-11, Samael Lenkovitz-9,
Dystrykt 15. Brienne Malcolm-13, Małego Timmiego-6,
Dystrykt 16. Morgan Jefferson-11, Fride Carporiari-12,
Dystrykt 17. Livender Sotoke-1, Paul Sam-16,
Dystrykt 18. Susan Andrew-9, Farrel Lane-12.

Liv stała w szoku przed dłuższy czas. W apartamencie zapadła kompletna cisza. Nawet Paul nie myślał, że jego współtrybutka dostanie najniższy możliwy wynik.
-Liv, co ty tam pokazałaś?- odezwała się dziwnie spokojna Parker.
-Nic, co by im się spodobało- odparła cicho brunetka.
-Dobrze w takim razię wszystko w moich rękach- śnieżnowłosa zabrała swoją kurtkę a następnie wyszła. Phoebe i Pharadai obdarzyli ją współczującym wzrokiem po czym udali się do swoich pokoi.

Liv westchnęła po czym udała się do swojego pokoju:
-Do jutra- pożegnała Sama.

- - -

-Liv, czyż ty oszalała?- usłyszała czyjś głos w ciemnościach.
-Och...- dziewczyna zapaliła światło w pokoju.
-Sam co ty tu robisz- spojrzała na pochylonego nad jej łóżkiem chłopaka.
-Liv ty naprawdę chcesz umrzeć, co?- zadrwił Paul.
-Sam, już późno, wyjdź z tąd- wstała i wskazała mu drzwi.
-Nie rób mi tego rozumiesz- złapał ją za głowę i przysunął do swojej- Nie możesz dać się zabić- jego głos załamał się.
-Niby dlaczego?- odparła i wyrwała się z uścisku.
-Bo to ja będę tym który cię zniszczy. To ja zakończę twoje życie tak jak ty...

-Dałbyś już sobie spokój Sam- przerwała mu- Ciągle to powtarzasz, a jak było przedtem? Miałeś 6 lat żeby to zrobić, a dopiero teraz ci się zachciało. Naprawdę myślisz, że jestem taka głupia?
-O co ci chodzi Sotoke?- zirytował się.
-To chyba oczywiste: podłożyłeś się tak jak ja- podeszła do niego- Może pochwalisz mi się kim jest tez zwycięzca?- uśmiechnęła się.
Szatyn patrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Jak mógł wcześniej nie zauważć tego. Mimo słabej psychiki, słabej koordynacji i kompletnej pewności siebie Liv miała coś czego on nie miał- wolę przeżycia.

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział XXI ~ "Szukając odpowiedzi"

W jednej sekundzie zjawia się Trevor. Rzuca się na Hectora i spycha go na ziemię. Hidgins upaszcza broń, próbuje udusić 15-latka. Timmy stara się mu pomóc, jednakże zostaje kopniety w twarz przez Liv. Znowu. Osiłek znów rusza za uciekającą dziewczyną.

-Ty mały gnojku...- syczy Hector do Donagana- Zdrajca!- przyciska ręce na szyi oprawcy.
Trevor mimowolnie uśmiecha się, po czym bierze zamach i rzuca Hectorem w stronę skraju urwiska.

Trevor, lekko zdyszany, podniósł się i otrzepał. Dopiero po chwili zauważył, że Hidgins nie wpadł do rzeki. Podchodzi z obrzydzeniem do brzegu klifu, gdzie trybut z 1. trzymał się jedną ręką:
-I jakie to uczucie?- Donagan spojrzał na niego obojętnie.
-Niby jakie?- dyszał blondyn- Dać się oszukać przez takiego szczura jak ty, czy zostać zabitym przez niego?- zaśmiał się- Wolałeś morfalistke zamiast nas, gratuluje mały, świetny wybór- ironizuje- Szkoda, że nie zobaczę jak ją zabijasz. A może sam ze sobą skończysz dla niej?- śmieje się, po czym przestaje na widok poważnej miny 15-latka- Nie wierze, młody- wzdycha i patrzy w dół- Chyba czas na mnie- po czym puszcza się.

Hector nie był zły. Po prostu nie posiadał empatii. W jego umyśle tkwiło głębokie przekonanie, że Igrzyska to jeden z najlepszych rozwiązań Kapitolu a udział w nich to honor i duma dla trybuta. Inaczej żyć go nienauczono.

Donagan spokojnie patrzy jak ciało Hectora leci w przepaść by zniknąć po chwili w wodzie. Sygnał armaty upewnia go, iż jego przeciwnik nie żyje.

- - -

Liv przebiega spory kawałek, nim zaczyna rozumieć, iż Duży Timmy tym razem nie odpuści jej tak łatwo. Brunetka jest przerażona. To nie tak miało być. To Donagan miał się zająć trybutem z 4. Sotoke nie zamierza walczyć. W pewnym momencie postanawia wspiąć się na drzewo.

-No i co ty robisz?- Duży Timmy podchodzi do niej.
-Uciekam, nie widać?- siedzi na gałęzi.
Chłopak zamyśla się. Trybutka nieświadomie uniemożliwiła mu zabicie jej.
-Cholera- zaklina - Liv, przecież wiesz, że nie potrafię się wspinać. Czy musisz tak wszystko utrudniać?- łapie się za głowę.

W oddali słychać strzał armatni.
-Trevor!- wystraszyła się Sotoke.
-Dokładnie tak a zaraz przyjdzie pora na ciebie- śmieje się Timmy, choć jest pewny, iż Hector nie żyje. Osiłek rozgląda się dookoła. Czeka go ostatnia walka i jest w pełni tego świadomy. Podrzuca swój miecz w powietrzu po czym rusza z powrotem w stronę klifu.
-Miło było cię spotkać- odwraca się do niej- Radzę ci uważać na swojego kolegę.
-Sama?
-Tak...- zamyśla się- Uważaj na niego. Ludzię się tak szybko nie zmieniają.

- - -

Nim Trevor zdążył odpocząć i ruszyć szukać Liv, Timmy odnajduje go. Patrzą na siebie spokojnie, nie odzywając się. W pewnym momencie Timmy bierze zamach i atakuje Donagana. Chłopaczek robi unik uderzając osiłka w bok i tylną część kolana. Timmy kuca na ziemii.  15-latek podchodzi do niego od przodu i czeka aż wstanie. Timmy po raz kolejny próbuje trafić byłego sojusznika, lecz ten robi unik za unikiem. Zdyszany i zdekoncentrowany kuca w końcu i odzywa się:

-Dlaczego mnie nie atakujesz? Skoro chcesz umrzeć to czemu się nie poddasz?
-Przecież czekam cały czas- Donagan wyprostowuje się. Duży Timmy mruży oczy, po czym zdaje sobie sprawę w jaką zasadzę trafił. W trakcie jego nieudolnej walki trybut z 12 cały czas był na skraju klifu. Wystarczyło go wepchnąć. Jednakże to wiązało się z ryzykiem utraty własnego życia.

-Więc taki był twój plan, mały, całkiem nieźle- Timmy rozgląda się za Liv- Skoro chcesz ją sam tak zostawić to proszę bardzo!- jednym uderzeniem spycha chłopaka do wody.

Timmy nie zdążył się nacieszyć ani życiem ani widokiem spadającego Trevora. Został zraniony sztyletem w nogę i sam spadł z klifu, tracąc równowagę.


* * *

Parker zaprowadziła Liv i Sama do korytarza,w którym musieli czekać na swoją kolej po czym zostawiła ich razem z trybutami z 18 oraz Morganą Jefferson z dystryktu 16.
-Hej- Liv dosiadła się do ciemnowłosej.
Morgana obróciła instynktownie twarz w drugą stronę po czym przesunęła się w bok.
Liv spuściła wzrok.
-Nie przejmuj się Liv- odezwał się Farrel Lane- Nerwy, wiesz- zaśmiał się.
-Co ty powiesz- syknęła Jefferson- Zachowujesz się jakby to była świetna zabawa. I tak zginiemy wszyscy.
Susan Andrew była już o krok od płaczu.
-Hej nie strasz mi współtrybutki- Lane poklepał 13-latkę po włosach- Nie przejmuj się nią...
-Jesteście żałośni- zaśmiał się Sam- Przynosicie hańbę własnym dystryktom. Tchórz z 16, chodząca choroba i optymista z 18. Dobre sobie- kucnął przy ścianie.

-A ja?- odezwała się Sotoke.
-O tobie to chyba już dawno się wypowiedziałem- uśmiechnął się szyderczo.
Liv podkuliła nogi i pogrążyła się w rozmyślaniach.

-A ty za kogo się niby uważasz?- spytał Farrel.
-Za kogoś kto pożyje dłużej niż wy- odparł Sam.
-Wiesz, że też przynosisz nam hańbę?- głos zabrała Morgana- Skumplowałeś się z pierwszymi dystryktami. Wiesz jakie to żałosne, prawda?- spojrzała na niego dumnym wzrokiem- My przynajmniej trzymamy się swoich- spojrzała po pozostałych po czym utkwiła wzrok na Sotoke- Przepraszam Livender, nie powinnam była tak się zachowywać na treningach, wiedząc jak ten dupek cię traktuje- uśmiechnęła się lekko.

Paul nie zdążył odpowiedzieć Jefferson ani wtedy ani później. Po raz ostatni widział ją jeszcze na arenie. Dziewczyna wyszła na swoją prezentację.
-I została nas czwórka- uśmiechnął się Farrel.

- - -

-Już jutro- odezwał się w pewnym momencie Farrel- któreś z nas może być martwe- Liv i Susan odwróciły wzrok- Hej przestańcie zachowywać się jakby to było jakieś tabu. Przecież to było oczywiste od początku.
-Ale co Farrel- odzywa się Sotoke- Co tak naprawdę? Że Koloseum zawsze wygrywa?
-Koloseum?- zdziwił się Lane- Śmieszna nazwa, skądś ją kojarzę.

W tym momencie nieobecna wzrokiem ani duszą Susan wyprostowuje się i bierze głęboki wdech:
-Ja to znam- mówi spokojnie- Tak śpiewał nasz były kosogłos- mówi cicho by Strażnicy nieopodal jej nie usłyszeli- Chyba nie zapomieliście pieśni zwycięzców?
-Jakiej pieśni?- dziwi się Liv- Nigdy o takiej nie słyszałam- instynktownie patrzy na Sama.
-Liv, zawsze wiedziałem, że jesteś głupia- zagryza jej- Ale teraz to już mnie przerażasz- śmieje się.
Brunetka zmarszczyła brwi:
-Sam zawsze wiedziałam, że pod tą skorupą kryje się emocjonalnie zniszczony chłopiec szukający czegoś, czego nie może osiągnąć.

Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Farrel:
-Nie rozumiem, dlaczego tak ze sobą walczycie. Jesteście z jednego dystryktu, powinniście być bardziej solidarni. Mało tego znacie się dość długi czas a mimo to...
-Bo ty Farrel jesteś przyzwyczajony do śmierci i potrafisz się zjednoczyć kiedy trzeba. Ja i Sam jednak jesteśmy z dystryktu, który ostatnimi resztkami sił walczy o życie. A raczej o przetrwanie. A w takich momentach dochodzi już nawet do bratobójczej walki- stwierdza chłodno Liv po czym dodaje- Tak to właśnie wygląda.

Sam popatrzył zdziwionym wzrokiem na współtrybutkę. Nie miał pojęcia, że i ona skrywa coś co mogło ją zniszczyć od środka tak sama jak niszczyło już jego. Tego dnia po raz pierwszy bał się Livender Sotoke.