For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



środa, 31 grudnia 2014

Rozdział XIII ~
"W kierunku światła"

-Fo wyło napławę spawniałe przesztawienie!- mlaszcze Roma Vislar, żując kolejny kawałek tortu cytrynowego. Mieszkanie wnuczki najsłynniejszego cukiernika w Kapitolu mieściło się na obrzeżach miasta, i gdyby nie widok na pobliski zabytkowy park Avelert, Liv nie miałaby co robić na skromnym podwieczorku u kobiety.

niedziela, 14 grudnia 2014

Świąteczny flashback ~
Kojący krzyk bólu

storia zbliża się do końca, choć dla mnie nigdy się nie skończy, i bądź co bądź będę dalej dla siebie pisać, a co! dlatego w ramach fillerowania (w sumie i flashbackowania) mała ciekawostka/niespodzianka czyli kolejna, tym razem nawet dosłowna perspektywa, kogoś kto już nie występuje, jak również został zapomiany. to prawda, że nie można pamiętać o wszystkim i wszystkich, nie można być idealnym. mam nadzieję, że widocznie przedstawię kilka osób z zupełnie innej perspektywy, pokazując, że nie tylko społeczeństwo i otoczenie nas kształtuje, ale także pewne konkretne zdarzenia i przypadki. w końcu fatum nigdy nie było łaskawe.
błędy w tekście są zamierzone, związane z formą wypowiedzi (patrz: koniec, domyśleć się, prosz)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział XII ~ "Śmierć urzędnika"

Donośny i radosny śmiech Alerii Maffert roznosi się po całym pomieszczeniu. Nie jest on nieprzyjemny, lecz do najłagodniejszych również nie należy. Na sam dźwięk jej głosu Liv wzdryga się wystraszona, nie mając do końca pewności gdzie się znajduje. Nieumyślnie macha przy tym ręką, przywołując do siebie awoksę, która dolewa jej cynamonowej herbaty po czym wraca na swoje miejsce. Brunetka podnosi do góry filiżankę przyglądając się jej. Porcelana, z pewnością. Nawet niezła, myśli. Ostrożnie ją przekręcając zauważa pewien wzorek, który kończy się dobrze jej znanym kształtem. Zrobili z nich chwyt marketingowy, jakie to oczywiste. Nagle dociera do niej, iż w ozdobnym salonie pani Maffert zapadła cisza a wzrok wszystkich skupił się na jej osobie.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział XI ~
"Bez względu na wszystko"

Lear powoli otwiera oczy. "Żyję- myśli- Nie zabito mnie, więc żyję. Ale co to za życie, przeznaczonym na śmierć...".
-Dzień dobry mały- słyszy głos Edana- Coś taki nie w sosie? Zobacz jaki piękny dzień- Bloodbath prostuje się i obserwuje niebo- Tam gdzie ptaki nie śpiewają. Ktoś chyba wziął to zbyt dosłownie.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział X ~
"Każda bezpieczna przystań musi w końcu zatonąć"

-Ana, wstawaj już ranek- Cevaila Perks z dystrytku 5. budzi swoją sojuszniczkę. Annaise Virgwood z dystryktu 4. już na szkoleniach zakolegowała się z nią, dając jej do zrozumienia, iż jako były zwycięzca 4. lepiej trzymać się jej razem.
-Och przestań dziecko- 27-latka powoli otwiera oczy- Co za smętny dzień- mruczy cicho, próbując przypomnieć sobie co jej się śniło w czasie pierwszej nocy Czwartego Poskromnienia. Dom rodzinny, jak mogła zwątpić, że nie ma uczuć. Wspomnienie ostatnich chwil, przed śmiercią, rachunek sumienia i pożegnanie. Jak wrócę, to nawet w to nie uwierzą, myśli w duchu, że już się z nimi żegnałam. Przecież to mnie mają się bać. Jej refleksje przerywa sojuszniczka z 5.:
-Słyszałam jakieś głosy.

piątek, 31 października 2014

Rozdział IX ~ "Niepamięć"

Faithes Archanius pociąga kolejny łyk wiśniowej cherry. Siedział całą noc w barze 'Capitol Frest' choć sam stracił kontakt z rzeczywistością około północy. Teraz jednak obudził się i ku własnemu zdziwieniu nadal znajduje się w swoim lokalu. Mentor nigdy nie wierzył w przypadki, dlatego skoro znalazł się w takim miejscu musi to być znak od sił wyższych i wartości. Podchodzi do barku i zamawia kolejkę swojego ulubionego trunku.

poniedziałek, 20 października 2014

Hallowenowy Flashback

a co tam, uwielbiam wskrzeszać zmarłych!

- - -

W połowie każdych wakacji do dystryktów witała zawsze Komendant Główna Kapitolu- Samantha Parker. Liv pierwszy raz zobaczyła ją we własnym domu, gdy odwiedziła jej matkę w Dniu Weterana czy jakkolwiek on się nazywał, zresztą już sama nazwa ją niepokoiła, więc wolała ją wyprzeć ze wspomnień.

niedziela, 19 października 2014

Rozdział VIII ~ "Powrót do przeszłości"

Wbrew swoim oczekiwaniom Sam wcale nie siedzi tak długo u Ursa, jakoby mógł przypuszczać. Oczywiście musiał ciągle znosić docinki i kąśliwe uwagi kanclerza, jednak było to lepsze niż spowiadanie się z prawdy takiej gadule jak on. Już wcześniej dostawał sygnały od Parker, iż nie należy ufać wujkowi Liv, jednak teraz musiał go jakoś przekonać, że on sam...

niedziela, 7 września 2014

Rozdział VII ~
"Nawet w najciemniejszych kątach można znaleźć krew"

Zajęta z rozmową z Parker a następnie wujkiem, Liv całkowicie zapomniała o swojej siostrze. Dopiero wieczorem oprzytomniała na tyle by spojrzeć w świecący ekran w salonie i zrozumieć, iż Anita nadal żyje. Jednak nim to nastąpiło Liv odwiedziła swojego ojca.

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział VI ~
"Tańcząc w ciemności"

Persiva Javnes dystrykt 1.,
Nima Ella dystrykt 11.,
Mauren Heatherd dystrykt 15.,
Sharoi Patson dystrykt 13.,
Jolian Berkson dystrykt 5.,
Blanely Eastway dystrykt 16.,
Dominique Lanem dystrykt 14.,
Meisha Yort dystrykt 15.,
Ronald Telland dystrykt 4.,
Benna Shane dystrykt 6.

Aurriel Thompson z dystryktu 7. patrzy na ostatniego poległego. Czyli nikt tej kretynki z 10. nie zabił dziś. Może sama ją wykończy następnym razem. Tylko jak? Nikt nie chciał jej w sojuszu więc została sama. Nawet ten dupek Insta.

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział V ~
"Przerwana lekcja życia"

Liv puka do drzwi a po chwili otwiera jej awoksa. Dziewczyna automatycznie cofa się o kilka kroków wchodząc na Sama.
-Ojej, wybacz...- zabiera nogi z niego- Wciąż nie mogę się przyzwyczaić...- marszczy brwi.
Paul wzdycha po czym wraz z byłą trybutką wchodzi do gabinetu kanclerza Ursa Dreinsona.
Było to przestronne i zabytkowe pomieszczenie. Na jego wschodniej stronie znajdowała się stara, bukowa komoda, na której znajdywały się ruchome zdjęcia uczestników Deklaracji Zimowej, bukiet niebieskobiałych storczyków oraz kilka małych figurek z brązu. Po stronie zachodniej znajdowały się duże, ozdobne drzwi prowadzące do Pokoju Prezydenckiego. Nad nimi wisiał napis: "Nawet w najciemniejszych kątach można znaleźć krew".
-Liv, miło cię widzieć- 46-letni mężczyzna wstaje od swojego biurka- Dokończymy to spotkanie po za godzinę- zwraca się do kilku zebranych ludzi w pokoju. Jego rówieśnicy żegnają się, chyląc lekko czoła po czym opuszczają pomieszczenie. Jeden z nich odzywa się na progu:
-Jesteś tego pewny?- wskazuje wzrokiem mentorkę.
-To moja siostrzenica, Tansley, a nie zabójczyni- śmieje się ciemnowłosy, drapiąc się po lekkim zaroście.
Promotor Tansley wzdycha po czym kłania się brunetce i wychodzi.

-Dawno go nie widziałam- mówi Liv, gdy awoksi zamykają drzwi.
-Hunter nic się nie zmienił- śmieje się Urs po czym przygląda się z zamysłem na towarzysza dziewczyny- Naprawdę musisz je brać?
-Polubiłam tą wersję jego.
-єςнσ™ nie służy do zabawy- zauważył kanclerz- Poza tym myślałem, że się nie lubiliście.
Liv łapie się nerwowo za ramię.
-No tak, w końcu biomasy zawierają pamięć ostatnich chwil życia. Ale Parker go zmieniła dla mnie.
-Zmieniła?- dziwi się jej wujek- Naprawdę potrzebujesz przyjaciół- chichocze- No to czemu zawdzięczam twą wizytę? Oczywiście cieszy mnie ona, jednak sama wiesz, że ani ty ani twoi rodzice...
-Wiem o tym- mentorka spuszcza wzrok.
-A ja nie- Sam dosiada się obok niej. Liv patrzy na niego z poufałością a następnie dotyka delikatnie jego czoła i przeczesuje powoli włosy- Co robisz?- pyta ją.
-Jesteś trybutem?- wtrąca się Urs.
-Oczywiście, że nie. Chodzę do liceum w Pavalon Rench razem z Liv.
-Co tu robisz?
-Jesteśmy na wycieczce z Liv. Ojciec ją tu zaprosił.
Liv patrzy na niego zdziwiona.
-Zaproszenie...- mamrocze cicho- A to dobre...
-Coś nie tak?- Paul patrzy na nią zdziwiony.
-Brzmi jak prawdziwy...- odzywa się Dreinson- człowiek.- dokańcza- Bo jakoś charakter ma inny.
-Czy ja wiem, przypomina mi go sprzed tamtych Igrzysk...- mruży oczy wciąż patrząc w twarz chłopaka- Taki prawdziwy a jednak inny- dotyka jego lekkiego zarostu.

-Liv, coś nie tak?- nie pokoi się Sam- To twój ojciec?- wskazuje Ursa.
-To mój wujek- brunetka prostuje się- Brat mojego ojca.
-Zapętla się- zauważa kanclerz.
-Ci, których nigdy nie widział za życia mogą mu sprawiać kłopoty- wyjaśnia dziewczyna- Parker coś mi wspominała.
-Więc z zeszłego roku nie pamięta nikogo?- starszy mężczyzna krzyżuje ręce.
-Może trochę. Zresztą- zakłada włosy chłopaka za ucho- podoba mi się taki.
-To miłe, Liv- mówi Paul.

-Biomasa jest bardzo delikatnym tworem. Uważaj na nie- podchodzi do komody przy ścianie i wyjmuje z niej poczęstunek- Proszę, częstuj...cie się- dziwi się na własne słowa. Liv patrzy z zaciekawieniem na nieznane jej słodkości a Sam od razu częstuje się. Wkłada sobie kilka kluków do buzi i przeżuwa je.
-Przepyszne- mówi z pełną buzią.
-єςнσ™ nie służy do zabawy-powtórzył kanclerz- Ale Parker wie co robi- dodał po czym zaczął zmęczonym tonem- Dobrze, wiesz, że mam mało czasu, gdyż jako zastępca twojego ojca zajmuję się wieloma ważnymi sprawami, a na 4. Ćwierćwiecze...- urywa nagle.
-Igrzyska? Od kiedy się nimi również zajmujesz?
-Nie zajmuję...
-Więc w czym problem?- patrzy jak Paul zjada ostatnią parę kluków- Wiele rzeczy zawiesza się na czas gry...- zacina się. Czy naprawdę użyła tego słowa by opisać Igrzyska?
-Chyba słyszałaś o Deklaracji Zimowej? Wolałbym ci nie streszczać całej historii...
-Liv nigdy nie była z niej dobra- Paul rozciąga się.
-Wcale nie- prycha brunetka- Słyszałam o niej- zamyśla się- Chodzi o te przyszłe zmiany? Że to będzie historycznie Ćwierćwiecze?
Urs skinął głową po czym patrzy znacząco na Liv.
-Bo ja w sumie to do ojca- mówi smętnie patrząc na drzwi po zachodniej części gabinetu.

* * *

Trybutka ubrana w skórę, prawdopodobnie z 10. lub 15. nadepnęła na frędzle ciągnące się po podłodze za niską, pulchną trybutką z 7. Miały to być imitacje gałęzi i nawet Liv musiała przyznać, że było to całkiem pomysłowe. Dziewczyna we włosach miała koronę z liści oraz ciemnozieloną sukienkę. Upadła ona na podłogę, niszcząc ją i urywając frędzle.

-Ty cholerna krowo, spójrz co zrobiłaś!- krzyknęła turkusowłosa dziewczyna z 7.
Wysoka dziewczyna odwróciła się powoli w jej kierunku.
-No i co mi zrobisz, mała?- zaśmiała się- Przytniesz mnie?
-Takich jak wy tylko w oborze trzymać- niska trybutka wstała i otrzepała się- Pozażynać was, i tak z żadnego was pożytku.

W tym momencie Liv zrozumiała, że druga dziewczyna jest z 10. Miała czarne włosy z białymi, kręconymi pasemkami. Nagle nachyliła się do niższej trybutki i szepnęła do niej coś. Nie minęło kilka sekund a dziewczyna-drzewo rzuciła się na nią, wywracając na ziemię.

Liv zdziwił brak reakcji ze strony strażników. Czyżby sami obawiali się zwycięzców? Zamyśliła się przez chwilę. Przecież już tak kiedyś było. Dlaczego Koloseum po raz kolejny chce zwycięzców za trybutów? Czyżby mieli coś uczcić? "Własną śmierć, chyba"- zaśmiała się w myślach.

Wtedy zauważyła wysokiego, chudego chłopaka w długich do ramion, prostych, ciemnych włosach. Miał chłodny wyraz twarzy i wystające kości policzkowe. Po jego stroju Liv rozpoznała w nim współtrybuta Ethiel. "Może każdy u nich jest taki wysoki?"- pomyślała.
Owy trybut podszedł dobijących się dziewczyn, stanął obok nich i jednym, stanowczym kopnięciem, wyrzucił trybutkę z 7. w górę, która upadła prawie dwa metry dalej.
-Beath, żyjesz?- podał rękę dziewczynie z 10.
-No co ty- ciemnowłosa wstała- Mała jędza, spójrz co mi zrobiła- zaśmiała się i wskazała na liczne zadrapania na rękach i szyi- Co ona, paznokciami drzewa tam obrabia?- burknęła ironicznie po czym oddaliła się z wysokim chłopakiem w stronę dystryktu 8.
W ten sposób Liv zauważyła drugi sojusz. A było ich znacznie więcej na sali. Starszy znajomi łączyli swoje siły i raczej nie chcieli poznawać nowych ludzi.

-Hejka, coś przegapiłam?- Anita wróciła do nich w normalnym stroju.
-Nie, nic ciekawego...- Liv spojrzała na kostium ich dystryktu w rękach Pharadaia.
-Phar, chcę wam pomóc przy strojach- oznajmiła nagle- Lear czy mógłbyś...
Chłopak jednak widocznie ją ignorował, wciąż uważnie obserwując trybutów. Podszedł do Parker mówiąc:
-Co myślisz o tych z 3. ?
-Technologia? Poppy i Colosai. Nie chcą sojuszu bo go nie potrzebują. Mógłbyś spróbować, ale to strata czasu. Zabiliby was przy pierwszej lepszej okazji.
-A nasze dystrykty? 16., 18. ?- nie poddawał się chłopak.
-Z 16. jest kobieta w podeszłym wieku o ile pamiętam i ten... Synth chyba. Nie radziłabym, będzie zapewne próbował chronić współtrybutkę, to zbyt ryzykowne.
-A 18.?
-Daria?- wskazała najmłodszego z tegorocznych trybutów- Daria...- zamyśliła się- Na pierwszy rzut bursem wydaje się to bezsensownym pomysłem, jednakże...
-Edan?
-Dokładnie, Liv- przytaknęła jej. Wszyscy spojrzeli w kierunku wielkiego osiłka- Bloodbath, zwany Krewskim, zwycięzca 82. Igrzysk. Na pewno będzie trzymał się tej małej. Można by to wykorzystać.

Liv nie kryła zdziwienia mentalnością rektorki.
-Skąd to możesz wiedzieć?- odezwała się- Że oni się tak sobą przejmują.
-Bo to 18., Liv- odparła smutno- Tam jest tylko dwoje zwycięzców...- ściszyła głos, dając mentorce chwilę namysłu. Brunetka jednak nie była jeszcze w stanie połączyć faktów i nie mogła zrozumieć co była komendant ma na myśli.

-Nigdy nie byłaś w 18., co?- Phoebe uśmiechnęła się.
-Chyba na Tournee byłam, ale nie pamiętam- odparła kąśliwie mentorka.
-Znasz zasady tego Ćwierćwiecza, a skoro Faithes się nie podłożył a drugim zwycięzcą jest Edan...- zaczęłą stylistka.
-To jego córka?- przeraziła się Liv.
-Siostrzenica- poprawiła Parker- Faithes w ogóle nie ma rodziny, jednak za dziewczynkę nie mógł się podłożyć.
Liv spuściła wzrok po czym spojrzała zmartwiona w kierunku ekipy 18. Wyglądało na to, iż nie tylko ona, żegna swoją rodzinę na Igrzyskach.

-Czyli co, sojusz z 18. może być?- wtrącił Lear. W jego głosie słychać było podenerwowanie.
-Tak, można spróbować. Gdzie twoja siostra, Li...- zaczęła lecz urwała na widok Anity, rozmawiającej z Ethiel, chudą i wysoką jak drzewo, Beath, dziewczyny skorej do bijatyk oraz chłopakiem, który wcześniej oddzielił czarnowłosą od trybutki z 7. Wyglądało na to, że i bez pomocy Parker najstarsza Sotoke daje sobie radę. I o ile nie przeszkadzało to w żadnym razie Liv, o tyle rektorka poczuła się mocno urażona. Podeszła z impetem do owej grupki i wdała się z nimi w jakąś dyskusję.

Liv westchnęła cicho po czym odwróciła się w kierunku Leara.
-To co, zdejmujesz ten kostium, żebym mogła go poprawić?
Zaczekała chwilę na odpowiedź jednak trybut ani na chwilę nie spojrzał na nią, wpatrzony w tegorocznych trybutów. Dziewczyna otworzyła usta by ponowić pytanie gdy nagle szatyn spojrzał na nią przerażony i w pośpiechu opuścił salę.
Była trybutka poczuła zażenowanie. Gdzieniegdzie każdy na nich spoglądał. Jak więc wyglądał dystrykt z mentorką, która nie potrafiła okiełznać własnych podopiecznych?
Zauważyła również wzrok stylistów nalegających, by przyprowadziła z powrotem chłopaka. Liv westchnęła i ruszyła jego śladem.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział IV ~
"Poznaj swoich wrogów"

Liv nigdy nie potrafiła wyjaśnić dlaczego przyciągała zawsze same kłopoty. Być może wynikało to z jej pokojowego usposobienia, braku asertywności, brania każdego silniejszego za autorytet bądź też z wrodzonej obojętności. Te wszystkie rzeczy sprawiały, że była postacią równie tragiczną co komiczną a ludzie wokół niej omijali ją zawsze szerokim łukiem, usiłując po prostu zapomnieć kim tak naprawdę była...

Liv wzdryga się na ostatnie słowa i zdenerwowana wyrzuca papiery przed siebie.
-Jak ona mogła coś takiego o mnie napisać?- irytuje się- Niech tylko ją dorwę a mnie popamięta.
Czekała na Parker w jej pokoju prawie godzinę a z braku zajęcia zaczęła przeglądać papiery leżące na jej biurku. Nie widziała rektorki od wczorajszego otwarcia Igrzysk a z każdą chwilą coraz bardziej jej potrzebowała. Ponowna obecność Paula Sama w jej życiu nade wszystko dała jej w kości, choć minęło zaledwie kilka dni od jego "cudownego" zjawienia się wśród żywych. Ponieważ Pharadai i Phoebe nie spędzali już z nimi tak dużo czasu jak wcześniej, Liv była zmuszona znosić uśmiech byłego trybuta prawie cały czas. I mimo że już wszystko zostało wyjaśnione, brunetka wciąż miała dziwne uczucie, że coś jest nie tak.

-Chyba nie czekasz na Parker co?- Paul wszedł do środka pokoju. Był większy niż lokum Liv czy jego własne, a na środku sufitu znajdywało się podwodne akwarium. Po lewej stronie ściany znajdywało się okno, które wraz z ruchomymi tapetami oraz pływającą fauną sufitu sprawiały wrażenie bycia w pociągu bądź innym pojeździe. Liv powoli zaczynało kręcić się w głowie, więc mimowolnie cieszy się z wizyty Sama.

-Tak, a co ci do tego?- nie może powstrzymać się od kąśliwych uwag. Nie potrafiła przyzwyczaić się do jego nowej osoby. Obdarza go chłodnym spojrzeniem. Sam zdecydowanie wydoroślał, przynajmniej z wyglądu, jak się zdawało Liv. Jego ciemne włosy znacznie urosły a na twarzy pojawił się lekki zarost. Jednak najbardziej co się zmieniło były jego oczy, które Liv znała od dawna. Teraz jednak musiała na nowo przyzwyczaić się do ich smutnego i pustego wyrazu. Mimo to, Paul zdawał się być nadal ten sam.
-Nie no, daj spokój- rozgląda się po pomieszczeniu- Więc tak wygląda jej pokój. No nieźle- podchodzi do okna- Zamierzasz siedzieć tu cały dzień? Myślałem, że pójdziemy trochę pozwiedzać.- odzywa się po chwili ciszy.
-Nie mam nic innego do roboty...- zaczyna brunetka lecz w tej samej chwili do pomieszczenia wchodzi śnieżnowłosa.
-Naprawdę nie masz?- wtrąca się w zdanie mentorki- Liv, wynocha stąd i idź rób dobre wrażenie- wskazała okno- Ach, Sam...- zauważa go- Też się lenisz?

Liv wstaje.
-Mam iść na te przyjęcia?- podchodzi do okna z którego było widać panoramę miasta.
-Nie widzę, żebyś z zapartym tchem oglądała swoją siostrę- Parker zdjmuje swoją czapkę oficerską- więc nie widzę niczego, co miało by cię powstrzymać od udzielenia jej choćby i takiej pomocy. Na dole macie spis tegorocznych sponsorów. Radzę wybierać rozważnie, w końcu w tym roku można mieć tylko jednego.
-Jednego?- dziwi się brunetka- Na co komu jeden prezent?- podnosi głos- I co, może jeszcze ma to być żywność sama?

Parker rzuca jej wściekłe spojrzenie.
-Nie ja ustalam zasady. Jeśli masz taki problem  to idź do swojego ojca.
Zapada niezręczna cisza. Wspominanie ojca Sotoke było od zawsze drażliwym tematem. W ciągu całej znajomości z Parker, rektorka tylko raz odważyła się zacząć temat. I do tej pory żałowała tamtego razu. Z kolei Sam słyszał jedynie pogłoski na temat rodziciela mentorki, dlatego postanawia w końcu to wyjaśnić.
-Właśnie Liv, dawno go nie widziałem- podtrzymuje temat.
Liv patrzy zła na Parker a potem na Sama.
-Dobrze!- irytuje się czując ciekawski wzrok Paula i badawcze spojrzenie byłej komendant- A ty może idź do Ravensona i przeproś go za wszystko! Jesteś mu to winna!- wychodzi zirytowana z apartamentu.

-Zaczynam żałować, że powiedziałam jej prawdę- Parker łapie się za czoło.
-Wcale jej nie powiedziałaś- chichocze Sam jednak przestaje na widok poważnej miny rektorki- To ja może skoczę na dół...- wychodzi z pomieszczenia.

- - -

Nie mija długi czas gdy na korytarzu widzi stojącą nieruchomo przed windą Liv. Podchodzi do niej, jednak ta wciąż wpatruje się cicho w numery nad wejściem do windy.
-Chyba pamiętasz piętro, co?- odzywa się cicho, rozglądając się po korytarzu lecz oprócz nich nikogo nie było na piętrze. Wszyscy byli zajęci Igrzyskami.
-Paul, chodź ze mną- Liv patrzy na niego. Jej przerażony wzrok niepokoi Sama, czyżby pan Sotoke był aż tak straszny?- Ten jeden raz, Sam- słyszy ponownie Liv- Ten jeden raz okaż się człowiekiem- mówi a łzy spływają jej po policzkach.

* * *

Następnego dnia odbyły się przymiarki do parady. Tym razem Pharadai i Phoebe mieli koncept na stroje dla trybutów co jeszcze bardziej zaniepokoiło Liv. Mimo wszystko ufała im, jednak wiedziała, że ich dystryktu nie da się znowu pokazać w wyrafinowany sposób. Nie była więc zaskoczona, gdy zamiast kostiumów nieumarłych ujrzała coś gorszego.
-Nie zgadzam się- odezwała się gdy tylko zobaczyła Anitę wychodzącą z przymierzalni- O ile moje zdanie się liczy.
Jej siostra i Lear ubrani byli w brudne łachmany a na ich ciele gdzieniegdzie znajdowały się rany.
-Odbiło wam- dodaje średnia Sotoke- To już nawet respektu nie wzbudza.
-Czy ja wiem, Liv- Anita zaśmiała się. Dobry humor wciąż jej nie opuszczał- Nie jest źle a nawet pasuje do naszego dystryktu.
Liv spojrzała wściekła na stylistów.
-No co, jej się podoba- zaśmiał się Pharadai.
Brunetka wywróciła oczami przerzucając wzrok na Parker.
-Co ja?- oburzyła się rektorka- To sztuka i moda w jednym, wiesz, że wolę rozwiązania siłowe- burknęła po czym rozejrzała się po sali.
-Toż to nie miało sensu...- westchnęła Liv po czym również obróciła się. Powoli zbierali się trybuci w Centrum Projektowania oraz pojawiali się starzy znajomi. Cleosa szykowała kolejną trybutkę z 6., Alex Parch podrywał dziewczynę z 11. a obok niego stała Purchia Nivand  9. ...

Liv nie mogła tego powstrzymać i na ich widok zalała ją fala wspomnień. Pomyślała o radosnej Lecie i jej tragicznej przemianie na arenie, szybkiej śmierci, której nikt jej nie wróżył z jej zdolnościami. Przypomniała jej się również niewinna Leslie, zakochana w byłym wrogu, który został z nią aż do wspólnej śmierci. Dopiero na koniec pomyślała o Evanie, jednak ledwo przywołała sobie jego wygląd do sali wszedł potężny, wyrośnięty mężczyzna, który zwrócił uwagę wszystkich. Liv musiała przynać, że przypominał on jej Dużego Timmiego z zeszłorocznych Igrzysk. Zdziwiła się, że nawet wspomnienie pretendenta zabolało ją. Czy to dlatego, że dał jej szansę na arenie, jako jeden z niewielu, zachował się honorowo podczas gdy ona skorzystała z jego słabości?

Muskularny mężczyzna spojrzał groźnie po kolei po czym podszedł do własnej ekipy przygotowawczej by przymierzyć kostium. Dopiero wtedy mentorka zrozumiała, że nie był to rektor lecz trybut.
-Kto to był?- przeraziła się. Nie widziała go gdy Anita z Learem oglądali tegorocznych zawodników- Ile on ma lat?
-Edan Bloodbath, dystykt 18. - podeszła do nich nienaturalnie wysoka i smukła młoda dziewczyna. Miała czarne włosy z ognistą grzywką, oraz bladą karnację- Powinniście go raczej znać- spojrzała na Anitę i Leara- 16. co?- zauważa Liv- Ach, to ty...- spoważniała- Już się lepiej czujesz?- poklepała brunetką po głowie po czym odeszła w stronę swoich stylistów. Za nią rozciągały się przeróżne, luźne różowofioletowe materiały, łatwo więc było im się domyślić z którego była dystryktu.

-Kto to był?- Anita odezwała się pierwszya, cytując Liv, by ta nie mogła się spytać o co mogło wysokiej chodzić.
-I czemu była tak strasznie wysoka- dodała sucho mentorka patrząc podejrzliwie na siostrę.
-Ethiel Vilent, dystrykt 8., zwyciężczyni 93. Igrzysk- wyjaśniła Parker, która cały czas rozglądała się po sali obserwując wszystkich dookoła.

Dopiero wtedy Liv zrozumiała, że przez całe zamieszanie z jej siostrą trybutką i martwym lecz żywym Learem nie skupiła się na poznaniu tegorocznych uczestników Igrzysk. Odwróciła się, rozglądając dookoła, tym razem skupiając się na trybutach. Już teraz zaczęły się tworzyć sojusze, choć trudno było jednoznacznie stwierdzić, kto był z jakiego dystryktu. Brunetka próbowała wychwycić pretendentów, lecz tylko ci z 3. i 4. dystryktu przymierzali swoje kostiumy i wcale nie wyglądali tak, jakby mieli razem współpracować. Liv zauważyła, iż trybutka z 3. to mała dziewczynka.

-Operacyjnie- usłyszała nagle byłą komendant.
-Ale co?- zdziwiła się Liv.
-Ethiel- wyjaśniła Parker- Wygrała w większości dusząc i wieszając materiałami i ubraniami. A gdy zabrakło jej... hm, broni, używała własnych kończyn.
-Po wygranej wydłużyła je sobie?- zaśmiała się Anita. Liv zmarszczyła brwi. W głosie jej siostry była nutka zazdrości. Do tego najstarsza Sotoke była całkiem rozluźniona a wręcz podniecona czekającą ją rzezią czego Liv nie mogła zrozumieć.
-Kapitol jej to zrobił- dokończyła rektorka 17.- To znaczy zaproponowali jej. Słyszałam nawet, że tego nie chciała. Była w twoim wieku, Liv- spojrzała na mentorkę- No, prawie- uśmiechnęła się ironicznie do młodszej dziewczyny- Rozejrzyjcie się. Wszędzie byli zwycięzcy.

-Tylko od nas nie- Liv burknęła smutno.
-A spróbowałabyś!- Anita rozciągnęła się, co wyglądało dość komicznie, gdyż jej kostium był widocznie za mały- Mogę to już zdjąć? Trochę mnie uwiera...- rozejrzała się po sali- No i chyba czas szukać sojuszników- uśmiecha się złośliwie.
-Och, oczywiście- Pharadai zabrał ją do przymierzalni.

Lear stał cały czas na swoim miejscu, uważnie przyglądając się trybutom. Był cały czas nieobecny wzrokiem a jedyny ruch jaki wykonał to drobne wzdrygnięcie na słowo "sojusznik". Przynajmniej tak zdawało się Liv.
-Tam, widzicie- Parker wskazała najdalszą część sali, gdzie znajdowali się trybuci z 3. i 4., co rusz udający iż się nie znają.
-Pretendenci.- powiedziała spokojnie- Ta mała- Poppy Linea- ma 15 lat.
-Nikt się za nią nie zgłosił?- zdziwiła się średnia Sotoke.
-Och, Liv, nawet ja to wiem- Phoebe podeszła do nich- Dobrze pamiętam tę małą... Strasznie wydzierała się na Rufusa i Merę...
-Stylistów?- Liv zmarszczyła brwi- No to kim ona jest? Przecież nie zwyc...- urwała przerażona- Parker dlaczego? - podniosła nagle głos- Czy tylko ja się nie zgłosiłam?!
-Uspokój się- rektorka uciszyła ją- Są też inni. Na przykład ten cały Parch z 8...
-On jest z 11.- poprawiła ją zdenerwowana mentorka. Jak mogła pomylić dystrykty. Zapomnieć dystrykt trybuta, który zabił Ophila Hertza, brata Melindy, bezprawnie wciągniętego w niedawne Igrzyska. Nie pamiętać dystryktu mentora Evana.

Na myśl o czerwonowłosym Liv poczuła silny ból serca i ponownie by się rozpłakała gdyby nie wybuchła bijatyka między trybutami.

piątek, 13 czerwca 2014

Nanana!

Parker spojrzała na mnie pytająco. W jej ślady jak zwykle poszła Livcia. I tak patrzyły się na mnie z pół godziny a ja udawałam, że jestem całkowicie zajęta i pogrążona w konsternacji. Przecież nie mogłam się nimi cały czas zajmować. Naszą ułudę przerwała śnieżynkowa słowami:
-Zapomniała o nas, idziemy Liv- wstała z krzesła i podeszła do wyjścia.
-To wcale nie tak!- krzyknęłam oburzona.
-Ach tak?- zadrwiła rektorka- No to wyjaśnij to.
-No bu ja.... powódź była, walczyłam z niedźwiedziem, trolle mnie porwały, sarna kaszalot i pojawiła się pięęęękna tęcza!

Livcia zachichotała pod nosem. Tylko ona mnie rozumiała w ostatnim czasie.
-Jasne- Parker wywróciła oczami- Po prostu przyznaj, że jak nie istniejemy to nas olewasz.
-Co? Wcale nie! Nie miałam internetu!- wyznałam w końcu. Śnieżynka tylko zaśmiała się.
-Serio? To twoje wyjaśnienie? Spadamy Liv, ona totalnie ma nas gdzieś- chwyciła za klamkę.
-Przecież mówię prawdę! Nawet nie wiecie jak mi was brakowało!- rozbeczałam się jak dziecko. Livcia patrzyła na mnie i nie wiele mówiąc też się popłakała.
-Co? Dlaczego ty ryczysz?- oburzyła się rektorka.
-Bo tęskniłam za nią- odparła dziewczyna i wytarła z oczu łzy.
-Mam was dosyć- warknęła Parker.
-Za takie gadanie uziemię cię i tyle cię będzie- rzuciłam obojętnie.

Śnieżynka spojrzała na mnie wzrokiem jakby chciała mnie zabić. Przez chwilę miałam wątpliwości czy to naprawdę moja OC.
-Nie zrobiłabyś tego- syknęła w końcu.
"Hehe, challenge accepted"- pomyślałam, po czym podeszłam do lapka zaczynając pisać jakieś zdania.
-Ccco?- Parker przeraziła się- Chyba mnie nie zabijesz? Nnnie możesz!- zbladła całkiem.
Livcia z kolei uspokoiła się i zaczęła chrupać ciasta ze stolika. Zdziwiło mnie to z jaką szybkością je jadła.
-O, a jak mamy koncert życzeń to mogłabyś Anitę zabić- spojrzała na mnie z buzią pełną słodyczy.
-Mam ci siostrę zabić?- zdziwiłam się.
-Przecież wysłałaś ją na Igrzyska. Poza tym wolałabym Sama zamiast niej.
-Hm, interesujące...- uśmiechnęłam się błogo i pogrążyłam się w dalszym pisaniu.
-Ej, ale mnie nie zabijaj!- Parker podbiegła do mnie- Nie rób tego, jestem ci potrzebna!- piszczała spanikowana.
-Nie jesteś mi potrzebna. Jesteś jej potrzebna- wskazałam Livcię, która zaczęła się chichotać na fakt, że o niej wspominam.
-Nie ciesz się głupia, to znaczy, że jak mnie zabije ty też padniesz- wyjaśniła Parker. Ucieszyłam się, że stworzyłam tak mądre OC.
-What?- przeraziła się Livcia i znów zaczęła płakać.

Nie sądziłam, że stworzyłam dwie beksy w jednym opowiadaniu ff. -,-.

piątek, 16 maja 2014

Rozdział III ~
"Rodzinne grzechy"

Liv siada nerwowo na kanapie obok Parker. Widok jej siostry na arenie przeraża ją, jednak jeszcze bardziej zadziwia ją arena- ogromna przepaść wokół wysokich kamiennych kolumn, a gdzieś po środku był Róg obfitości. Całość otaczały strome pagórki więc ani trybuci ani też widzowie, zdani na łaskę tegorocznego organizatora, nie wiedzieli co kryje się za nimi. Ponieważ część trybutów zignorowała odliczanie i ruszyła przed siebie, miejsca na które skakali zapadały się w dół, pochłaniając ich żywcem w bezkresną ciemność.
Największą jednak dla niej niespodzianką było zabicie pretendentki niemal jako pierwszej. W ten sposób Ethiel pokazała wartość średnich dystryktów a także ich solidarność. A fakt, iż jej siostra była w sojuszu razem z nimi jeszcze bardziej ją niepokoił.
-A ty co?- Parker patrzy na nią- Naprawdę się o nią boisz?
-Przecież to moja siostra- brunetka spiorunowała ją wzrokiem- Jak mam się o nią nie bać...
-Normalnie. Przecież daje sobie radę...- przerzuca wzrok z powrotem na telewizor.

Z odbiornika słychać było komentatorów.
-No Taviusie, wygląda na to, że te Ćwierćwiecze przejdzie do historii jako równie zaskakujące co poprzednie!
-Jeśli nie bardziej Remuo!- odzywa się Tavius- Nie wiem jak u ciebie, ale mnie najbardziej ciekawi Poppy i Colosai z dystryktu 3. Wygląda na to, że zrobili sobie prywatny sojusz i nie zaprosili nawet swoich kolegów z pierwszych dystryktów.
-O wilku mowa, zdaje się, że sojusz 8. i 10. do nich się zbliża!

~ ~ ~

Pierwsze co Lear słyszy na arenie to jego własny wdech. Chce ostatni raz spokojnie zaczerpnąć powietrza nim rzuci się w to wszystko. Jednak ledwo otwiera oczy, omal nie spada w przepaść. Może być jednak spokojny- nim nie ruszy się z transportera, upadek mu nie grozi. Chyba, że któryś z trybutów go zauważy.

Ku zdziwieniu szatyna nikt nie zwraca na niego uwagi. Wokół niego było już niewielu trybutów, którzy albo płakali, utknąwszy na pojedynczej kolumnie bądź opłakujący los swoich przyjaciół, współtrybutów. Chłopak mruży oczy wpatrując się w Róg Obfitości. Zauważa tam Anitę dlatego mimowolnie zaczyna się tam kierować. Jednak w połowie drogi Edan Bloothbath z dystryktu 18. zatrzymuje go:

-A ty dokąd?- sojusznik ostrożnie zbliża się do niego. Trybut patrzy na niego uważnie po czym znajduje na jego plecach Darię Reaphson, współtrybutkę Edana.
-Tam jestem dziewczyna z mojego dystryktu. Może pozwoli nam...- zaczął chłopak lecz starszy mężczyzna przerywa mu:
-Jest w sojuszu z Ethiel i Beath. Wolałbym teraz z nimi nie zadzierać. Zwłaszcza, że mają jeszcze swoich kolegów...- wspomina o Beath Fori z dystyktu 10. wraz z jej współtrybutem Rainem Lithen oraz Sepharem Daphnest z dystryktu 8.
Lear na początku chce się kłócić lecz po chwili uświadamia sobie, że były zwycięzca na pewno wie o czym mówi, więc decyzję pozostawia 36-latkowi.

-Dobrze więc najpierw znajdźmy resztę naszych. Widziałeś może gdzieś Blanely lub Syntha?- mówi o Blanely Eastway, kobiecie w podeszłym wieku i Synthie Midasie Incubusie, swoim rówieśniku
-Tych z 16.? Jakoś nie rzucili mi się w oczy...
-Mi również... Daria a ty?- pyta łagodnie niską 13-latkę na swoich plecach.
-Widziałam- zaśmiała się cicho- Ktoś was ubiegł- pokazuje im jak Akadien Bailarth z dystryktu 13. wraz z Dominique Lanem z dystryktu 14. spychają starszą kobietę z 16. w przepaść. W ostatniej chwili chwyta ona dziewczynę z 14. za rękę pociągając ją również w stronę śmierci- Jestem zazdrosna- mruczy ironicznie Daria. Z kolei Akadien zaklina pod nosem a na widok Edana i Leara ucieka wraz z Meviliennem Aiberdem z dystryktu Dominique.
-A gdzie Synth?- odzywa się Lear.
-Tu jestem!- pojawia się przed nimi zakrwawiony 32-latek- Macie- dyszy lekko- Ledwo je zabrałem od tych z 11. ...
-Okradłeś dzieci?- w głosie Edana było słychać zdziwienie- Chyba ich przedtem nie zabiłeś co?
-Oh daj spokój krewski- Incubus droczy się z nim- Jedyny dystrykt, oprócz 5., w którym nie podłożył się w tym roku żaden zwycięzca. Łatwo było im to zwędzić. Ale nie przesadzajmy, w dzieciobójstwo się nie bawię- śmieje się.
-Zostawiając ich na pastwę losu, bez prowiantu i ciepłych ubrań, właśnie skazałeś ich na śmierć- zauważa Lear.
Midas poważnieje w jednej chwili:
-Masz rację mały. Kiedyś jednak zrozumiesz, że życie jest brutalne.
Lear uśmiecha się lekko. On już dobrze o tym wiedział.

* * *

W ciągłej niewiedzy i niepewności po 2 dniach wszyscy dotarli do Kapitolu. W czasie gdy Lear i Anita udali się do Centrum Rekreacji Liv poszła wraz z Parker zameldować się do domu trybutów na czas szkolenia. W trakcie drogi, ku zdziwieniu Sotoke, rektorka stwierdziła, iż musi załatwić pewną bardzo pilną sprawę z komendantem Ravensonem, więc opuściła ją już przy wejściu głównym. Liv wywróciła oczami, stwierdzając, iż nigdy nie była i nie będzie w stanie zrozumieć tej kobiety. Po odebraniu kluczy, udała się do windy, chcąc obejrzeć ich tymczasowe mieszkanie.
Liv nie zdziwiła się zbytnio iż przydzielono im to samo lokum co w zeszłym roku, jednak przeraziła się widząc ich nie zmieniony wystrój. Przecież na każde Igrzyska dobierano inny wygląd pomieszczenia, w zależności od trybutów.

Niemal od razu jak weszła rozpłakała się. Coraz ciężej jej było oddychać, coraz ciężej było żyć. Dziewczyna zakryła twarz rękami i kucnęła. Wspomnienia z Samem znów zaczęły ją prześladować. Nie wiedziała, że z zeszłego roku to właśnie jego najczęściej wspominała. Nagle poczuła rękę na ramieniu.

Liv podniosła głowę i zobaczyła jedną z zeszłorocznych awoks. Niezbyt dobrze je pamiętała, zajęta swoim strachem i myślą o śmierci, nie zwracała uwagi na tych, dla których coś liczyła. Awoksa patrzyła na nią i uśmiechnęła się lekko, jakby chciała powiedzieć "dobrze, że jesteś cała i zdrowa", po czym podała jej leżące na komodzie chusteczki.
Brunetka otarła twarz po czym wstała. Odruchowo chciała iść do swojego pokoju by odpocząć i przemyśleć wszystko, jednak coś ją powstrzymywało. To był strach.

-Czy moja siostra zajmie teraz mój zeszłoroczny pokój?- spytała lekko drżącym głosem. Awoska pokiwała znacząco głową. Liv spuściła wzrok i pozwoliła się zaprowadzić do swojego pokoju.
Był większy od tego w którym spała jako zeszłoroczna trybutka. Rozglądając się, pomyślała, że to mógł być pokój Millo i po raz pierwszy poczuła się odpowiedzialna za swoich podopiecznych. Znalazła okno i podeszła do niego. Ujrzała dach, podobny do tego na którym lubiła samotnie przesiadywać i patrzeć na panoramę miasta. Nie zawsze jednak była sama.

"-Kiedyś myślałem, że Kapitol jest tym złym- powiedział Paul do Liv. Siedzieli wtedy na dachu, na noc przed otwarciem w dość długiej ciszy, nie chcąc rozmawiać o tym co miało wkrótce nadejść.
-A nie jest tak?
-Nie, Liv, sądzę iż nikt ani nic nie jest złe z natury. To my sami doprowadzamy do takiego stanu rzeczy. To nierówności społeczne prowadzą do nienawiści. To my oceniamy ludzi po ich majątku, zachowaniu czy statusie. Nie wiemy jaka jest prawda, więc sami sobie ją tworzymy.
-Oh Sam... Nie sądziłam cię o takie myśli...
-Naprawdę? Śmieszne, ja bym cię nie wziął za pierwszą lepszą która zgłosi się za kogoś równie bezwartościowego co Ranniel.
-To nie był komplement co?
-Nie.
Zapadła chwila ciszy. Miasto powolnym krokiem zapadało w sen, by powitać hucznie jutrzejsze otwarcie kolejnych Igrzysk. W powietrzu można było wyczuć wszechobecne już napięcie.
-Paul czy ja...
-Zginę tam?- westchnął głęboko.
-Czy ja cię kiedykolwiek przeprosiłam.

Paul spojrzał na nią zdziwiony. Dlaczego przypomniała sobie teraz? Czy chciała oczyścić sumienie przed śmiercią? Chłopak zamyślił się.
-W sumie nie, Livender- zwrócił się do niej- I chyba nigdy nie czułaś takiej potrzeby, co?
Liv niemal rozpłakała się. Przez tyle lat stać ją było na marne przytulenie go zaraz po pogrzebie, bez jakichkolwiek słów wyjaśnień. Czy naprawdę nie chciała czy może zapomniała? Skąd mogła wiedzieć czy on się tym przejmuje? W szkole zawsze wydawało się, iż wszystko zostało już wyjaśnione. To Igrzyska go zmieniły.
-No to może- odezwał się Sam widząc bezradność współtrybutki- Powiesz mi dlaczego?

Liv spuściła wzrok. Już tyle lat minęło od tego czasu. Dobrze jednak pamiętała ten dzień. Czy powinna mu powiedzieć prawdę? To byli jego rodzice. Dziewczyna wzięła wdech by coś powiedzieć, jednak powstrzymała się. Spróbowała ponownie z tym samym skutkiem.
-Nie potrafisz się przyznać nawet, że chciałaś się zabić?- zadrwił chłopak po czym rzucił ostatni raz wzrokiem na Koloseum- Nie martw się, Sotoke, jutro spełnię twoje marzenie- rzucił cynicznie po czym ją opuścił.

-Dla ciebie Sam...- szepnęła. Wiedziała o tym jak jego rodzice znęcali się nad nim każdego dnia. Każdy to widział. Z roku na rok przychodził na zajęcia z większą ilością siniaków. Był żartownisiem klasowym, tylko na osobności stawał się zagubionym chłopcem. Potrafił nie przychodzić całymi tygodniami do szkoły, siedząc w domu bądź szpitalu. Liv nie raz słyszała od Anity, o kolejnym "wypadku" Sama. Często go wtedy odwiedzała lec ten nie chciał jej nic powiedzieć. Nikt nie wiedział jak mu pomóc, skoro sam przed sobą nie chciał się przyznać, iż potrzebuje pomocy. Liv nigdy nie żałowała swojej decyzji do czasu Igrzysk. Po raz pierwszy okazało się, iż Sam nie chciał pomocy, że mimo wszystko kochał swoich rodziców. Oni nie byli źli z natury, to świat ich zmienił. To ona ubzdurała sobie, iż musi mu pomóc. Skąd mogła wiedzieć, jak to go zmieni."

-Coś się stało?- głos Leara wyrwał Liv z matni wspomnień.
-Nie, nie- otarła łzy- Już wróciliście- rozejrzała się za siostrą- A gdzie Anita?
-Chcieli jej zrobić nową fryzurę...- zaczął brunet- Liv na pewno w porządku? Może chcesz usiąść, to pewnie boli- podszedł do mentorki.
-Ale co?
-Wspomnienia.
Na te słowa dziewczyna mimowolnie rozpłakała się na nowo. Zakryła twarz dłońmi. Nagle poczuła jak ktoś ją przytula. Znowu. Po kilku minutach uspokoiła się i odsunęła od chłopaka. Wtedy zauważyła blizny wystające spod ubrania.
-To ja ci je zrobiłam?- jęknęła.
-Daj spokój, Liv- spojrzał na nią- Lepiej martw się o siebie. Jesteś już mentorką. Co się z tobą dzieje?
-Jak to co się dzieje?- Sotoke oburzyła się- Lear, jakim cudem ty żyjesz?

Liv zauważyła, że chłopak był wyraźnie zdziwiony pytaniem. Przez chwilę, zdawało jej się, że widzi na jego twarzy ulgę, jakby bał się, iż zapyta o coś innego. Zastanawiała się co to mogło być. Jej rozmyślania przerwał poważny ton głosu trybuta:
-Po tym jak Parker cię postrzeliła, zdołali mnie odratować. Niestety twój stan był gorszy. Parker była przerażona, nigdy nie widziała cię w takim stanie. Dlatego miała trudności z celowaniem do ciebie... To wszystko co ci mogę powiedzieć- mówił patrząc na okno dopiero na koniec zwracając się do niej.

Zapadła chwili ciszy, którą przerwali Pharadai i Phoebe:
-Przepraszam, czy ktoś może mnie tu wreszcie przywita? Parker jakoś nie kipiała radością jak mnie zobaczyła...- głos Phoebe brzmiał z korytarza.
-Phoebe!- Liv ucieszyła się i wybiegła do salonu w którym było rodzeństwo.
-Liv, oh, jak wydoroślałaś!- zielonowłosa przytuliła dziewczynę.
-Hejka mała, dobrze znów cię widzieć- przywitał ją Pharadai.
-A ty musisz być Lear- Phoebe przywitała bruneta wchodzącego nieśmiało do pomieszczenia- Jestem Phoebe, twoja stylistka.
-Miło mi- chłopak był wyraźnie zmieszany.
Liv roześmiała się. Jak bardzo brakowało jej dawnych chwil.

-No dzięki siostra, nawet mnie nie widziałaś a już się śmiejesz- do pokoju weszła Anita z awoksami.
Mentorka odwróciła się. Jej siostra miała ognistorude włosy z purpurowymi końcówkami oraz ciemnoniebieski makijaż. Była uśmiechnięta i pełna życia. Miała wybielone zęby oraz błyszczący tatuaż na szyi. Liv musiała przyznać, że po Kapitolskim odnowieniu jej siostra wyglądała na aspirującą pretendentkę.
Na to słowo przeszedł ją lekki dreszcz, lecz skutecznie to ukryła.

* * *

-A Parker jeszcze nie ma?- spytała Liv kiedy Pharadai i Phoebe rozpakowywali się.
-Ty się pytasz- zaśmiała się Phoebe. Miała włosy znacznie dłuższe niż w zeszłym roku, co bardzo dodawało jej uroku. Brunetka zastanawiała się jak ktoś taki jak ona mógł być kiedyś Strażnikiem Pokoju.
-Zajęta jak zwykle- wtrącił Pharadai, nie pozwalając siostrze na dokończenie zdania.

-Jaki mam śliczny pokój!- usłyszeli Anitę- Hej Liv, czy w zeszłym roku miałaś taki ładny?- zawołała siostrę.
Liv spojrzała przerażona na stylistów, nie wiedząc co zrobić. Phoebe spuściła wzrok a Pharadai otworzył lekko usta, szepcząc "Nie mów".

Z sercem bijącym coraz szybciej mentorka podeszła do swojej siostry:
-Nie, skąd- próbowała nie patrzeć na ten sam pokój w którym przebywała jako trybutka na ostatnich Igrzyskach- Mój był znacznie mniejszy i ciemniejszy.
-Pewnie na Ćwierćwiecze odnowili je- uśmiechnęła się Anita i usiadła radośnie na łóżku.
Liv nie mogła w to uwierzyć. Jej siostra była podekscytowana.
-Dasz radę?- spytała poważnym tonem po czym weszła do środka ze schyloną głową.
-Oczywiście Liv- upewniła ją siostra- W szpitalu nauczyłam się nie tylko życia ale też śmierci.
-Nie rozumiem- brunetka spojrzała zdziwiona na swoją siostrę. Z każdą chwilą coraz bardziej się jej bała.
-Liv, to wcale nie wyglądało tak jak ja to opowiadałam. Często brakowało miejsca dla pacjentów, sprzętu nie mówiąc o lekach czy samych lekarzach. Robiliśmy co się dało. Ale czasem jedynym wyjściem było skrócenie ich cierpień.

Liv patrzyła zdezorientowana na siostrę. Czy to możliwe by ktoś taki jak ona mógł być zdolny do czegoś takiego? Mentorka zmarszczyła brwi. To chyba było po prostu u nich rodzinne.

środa, 23 kwietnia 2014

Urodzinowy flashback

Z okazji pierwszych urodzin bloga (które był w lutym ale nvm) postanowiłam umieścić kolejny flashback, tym razem przybliżając postacie, które, choć już nie występują, spędzają z oczy sen wielu osobom (i nie chodzi o mnie tym razem!).

* * *

W miasteczku leżącym na obrzeżach dystryktu 3. lekcje w szkole podstawowej skończyły się jak zwykle wcześniej. Było to tradycją w tym regionie, gdyż większość uczniów była zdolna i bez zbędnych lekcji o matrycach i materialoznastwie. To był po prostu dystrykt 3.

Białowłosy chłopiec wybiegł czym prędzej z budynku. Założył dość lekki plecak, wziął swoją kurtkę pod pachę i ruszył przed siebie. Chciał jak najszybciej wrócić do domu by dać rodzicom zaproszenie na szkolne przedstawienie. W końcu dostał ważną rolę i pragnął by jego ojciec był z niego dumny. Nareszcie nie będzie już skupiał się na jego starszej siostrze.

Skręcił w uliczkę prowadzącą na rynek, gdzie miejscowi sklepikarze pozdrawiali go i uśmiechali się na jego widok. Nie pierwszy raz widzieli jak mały przechodzi tamtędy. Cenili również jego rodzinę, która od pokoleń przynosiła dumę ich miastu z lokalnych zawodach inżynierskich.

Tuż przed biblioteką chłopiec wpadł na kogoś. Przewrócił się po czym spojrzał na książki leżące na ziemi.
-"Dlaczego ptaki nie śpiewają?", "Sztuka milczenia- poradnik dla zbyt rozmownych", "Techniki spektrometrii mas"...- przeczytał na głos- Ah to twoje Lil- przywitał się ze swoją koleżanką, Lilith Caton- Znowu kazali ci je czytać?- podał jej książki.
-No co ty, Wright, ja sama je wzięłam z biblioteki- zaśmiała się rudowłosa.
-Hahha, no pewnie- uśmiechnął się albinos- Idziesz do domu?
-No tak- potwierdziła dziewczynka po czym zaczęli oboje wracać do domu.

-Wiesz, że dostałem rolę Crowa?- pochwalił się jasnowłosy.
-Naprawdę?- dziewczynka była pod wrażeniem- W końcu ci się udało Wright! Jestem z ciebie dumna!- uśmiechnęła się- Twoi rodzice pewnie też- dodała.
-No pewnie- przeszli przez most Kosogłosa. Na jego końcu była duża rzeźba przedstawiająca generała Crowa po wygranym starciu nad Refrą, rzeką, która przepływała przez ich miasteczko.

-Myślisz, że on wiedział co robił?- spojrzał na wysoki posąg. Fathius Crow stał dumnie z uniesioną brodą w lewej ręce dzierżąc miecz a w prawej podnosząc do góry ściętą głowę byłego już naczelnika dystryktu 3.
Historia powiadała iż w trakcie 2. Rewolucji wspierał on oddziały partyzantów by kilka lat później ponownie poprzeć Koloseum i stać na czele powrotu do starych porządków. W trakcie ogłaszania Deklaracji Zimowej w której przywrócono ideę Igrzysk oraz ogłoszenie powstania nowych dystryktów naczelnik 3. nie zgodził się z nowostarymi porządkami i zaczął podjudzać ludzi do buntu. Mimo to nikt nie chciał go słuchać, a on sam coraz bardziej wariował. Chodził po domach i zaglądał przez okna bądź straszył ludzi w kościele bądź na rynku.
Przyczynił się do słynnego Konania Ashtona, który w trakcie prac nad mostem przez Refrę został przygnieciony przez drzewo, ścinane z brzegu rzeki by ułatwić stawianie podstaw mostu. Ponieważ nikogo nie było w pobliżu oprócz byłego naczelnika Ashton postanowił poprosić go o pomoc. Jednak ten już oszalały wziął leżące blisko siekiery i rzucił się na drwala z 7. Dopiero po chwili przyszli budowniczy i odciągnęli szaleńca od zakrwawionego robotnika. Po wyciągnięciu spod drzewa Ashton konał w swoim dystrykcie prawie 2 tyg nim zmarł.
 Były Naczelnik dalej jednak szalał, gdyż z powodu immunitetu mieszkańcy nie mogli go powstrzymać. Któregoś dnia podpalił budynek Rady Miasta w którym odbywało się zebranie. Ponieważ naczelnik również był w środku Fathius,ówczesny burmistrz, postanowił zablokować główne wyjście zabijając w ten sposób i siebie i dużą część radnych łącznie z obłąkanym naczelnikiem- Podobno to był najbardziej szalony człowiek w historii naszego dystryktu.

-Bardziej szalony niż większość trybutów od nas?- zaśmiała się ruda.
-A ty chciałabyś być trybutem?- jasnowłosy zmienił temat.
-Nie bardziej niż ty- odparła tajemniczo jego przyjaciółka.

Zaczęli iść przez park Ashtona a w oddali było już widać kamieniczkę w której mieszkał Max. Nieopodal rozciągały się tory a dalej było widać zarys dworca głównego Pondville, ich miasteczka.
-Chcesz załapać się na ciasto?- zaśmiał się Max, widząc iż koleżanka idzie dalej obok niego, chociaż wcale nie mieszkała w pobliżu chłopca.
-Twoja mama jest super kucharką- uśmiechnęła się Lilith- A potem mogę ci pomóc w lekcjach.
-Dobrze, prymulko- uśmiechnął się albinos i zaczął biec w kierunku domu. Rudowłosa ruszyła za nim.

Na początku Max chciał iść do domu szukać ojca, jednak po chwili zauważył go na moście nad torami. Sądząc, iż nadal jest w pracy jasnowłosy postanowił nie czekać dłużej i pobiec do niego, by pochwalić mu się wielką nowiną.
-Wright, nie!- krzyczała za nim Lilith, jednak tej jej nie słuchał. Podbiegł do płotu wysokiego napięcia i krzyknął w stronę ojca. Pan Wright nie słyszał go. Stał długi czas bezczynnie na mostku po czym ku zdziwieniu chłopca odwrócił się i skoczył na płot. Chłopiec patrzył jak ciało ojca wije się w konwulsjach by po chwili  znieruchomieć na zawsze. W powietrzu czuł zapach spalonej skóry.

-Max!- Lilith chwyciła go za plecak i odwróciła do siebie. Spojrzała na przyjaciela. Mimo jej ślepej nadziei, iż może jednak nie zrozumiał co się stało Wright płakał. Po chwili jego płacz przerodził się w krzyk a następnie lament. Lilith przytuliła go i pocałowała w czoło. Dobrze wiedziała, jak to jest stracić rodzica.

Po chwili zaczął wiać silny wiatr który zabrał leżące na ziemi zaproszenia chłopca daleko poza dystrykt.

- - -

-Hej spójrz!- 8-letni dziewczynka złapała świstek papieru unoszący się bezwładnie w powietrzu- Ann przeczytaj mi- podała kartkę z dziwnymi dla niej znakami starszej siostry.
Bawiły się latawcem na podwórku przed domem, gdyż tego dnia wiał silny wiatr. Po chwili jednak zabawka spadła na podwórko sąsiada i brązowowłosa dziewczynka musiała iść jej szukać. Kiedy złapała jednak poszarpany i brudny papier zupełnie zapomniała o latawcu, zostawiając go tam gdzie wylądował, biegnąc do siostry by przeczytała co trzyma w ręce.

-Co ty tam takiego masz, mała- ruda nastolatka wzięła od młodszej siostry papier- Serdecz... za...ras... stwa... ght... pr...wiens...aw..Cow... Cóż bardzo jest zamazane, pewnie deszcz to rozmył ale dałabym głowę, że to zaproszenie- przyjrzała się dobrze środkowi a potem ponownie stronie tytułowej- Oh spójrz, to pieczątka dystryktu 3.! Niezłe znalezisko siostra!- poklepała małą po głowie.
-Myślisz, że ktoś może teraz tego szukać?- zmartwiła się błękitnooka.
-Sądzę, że tak. Jeśli gdzieś jest spotkanie i otrzymujesz zaproszenie to bez niego nie wejdziesz.
-Więc przyrzekam, że znajdę tego kto to zgubił i mu oddam tą kartkę, by już więcej nie był smutny- powiedziała stanowczo dziewczynka.
-Dobrze, dobrze. Choć teraz wracajmy bo mama może chcieć od nas pomocy przy Evely- wspomniała o najmłodszej siostrze. Wstała, otrzepała się i ruszyła przed siebie- Liv, idziesz?

sobota, 15 marca 2014

Rozdział II ~
"Danse macabre"

Laoise Hooker z dystryktu 2. patrzy na swojego współtrybuta.
-Co teraz?- mówi, patrząc na ciało Persivii Javnes z dystryktu 1. spadające w przepaść- Ta idiotka już się zaczęła popisywać- ostrożnie zbliża się do chłopaka.
Bathius Gelt uważnie obserwuje zamieszanie wokół Rogu. A sporo się działo. Wraz z zabiciem pierwszej pretendentki sojusznicy Ethiel szybko zgromadzili się w centrum Korunkopii i gotowi byli do starcia. Ciemnowłosy marszczy brwi.
-Ta mała z 3. też ich unika- mówi- Nie mówiąc o Cevilu.
-Poppy i Colosai?- Laoise patrzy jak trybuci z 3. zmierzają na brzeg urwiska szukać schronienia- W sumie teraz byliby dobrym celem.
-Teraz?- powtarza ironicznie Gelt- Uważaj!- mówi gdy Sharoi Patson z dystryktu 13. bierze zamach na Laoise. 27-latka robi zwinnie unik, po czym atakuje znacznie starszą Patson w łydkę i spycha ją w przepaść.
-Nieźle, właśnie zabiłaś czyjąś matkę- śmieje się Bachius.
-No weź, ktoś musiał to zrobić- czerwonowłosa wywraca oczami- Wkurzała mnie tylko.
-Przecież każdy cię wkurza- 34-latek wyprostowuje się- Skoro Róg mamy z głowy- rozgląda się dookoła- Może poszukamy sojuszników?

Nagle słyszą jak ktoś do nich się zbliża. Nie zastanawiając się długo Bachius odwraca się i uderza w twarz Joyeta Dreinsa, który podszedł do nich, by spytać się co z sojuszem.
-Kretynie, co robisz?- blondyn łapie się za nos- Pogięło was?- patrzy na krew na rękach- Dzięki wielkie.
-Już się nie użalaj nad sobą- śmieje się Bachius- Twoja koleżanka już nas opuściła- wspomina Persivię.
-Javnes? Daj spokój- Joyet pociąga nosem- W ogóle nie wiem po co chciała zastąpić swoją siostrę. Byłaby lepszą trybutką od niej. Podobno zrobiła to nawet na złość, bo jej siostra chciała od dawna iść na Igrzyska jak ona. Zresztą mamy większy problem- wskazuje na coraz większe zbiorowisko ludzi wokół Rogu.


-Cholera czy to nie 7. i 10. też tam są?- mówi Laoise- Zresztą chyba jest ich więcej...- patrzy na trybutów dzielących się bronią- Czy aby nie robią zbiorowego sojuszu... - urywa przerażona.
-Nie robią- Bachius patrzy jak spora część trybutów bierze po plecaku i ucieka przerażona od grupy Ethiel. Pojedyńczy trybuci walczyli ze sobą na skałach bądź stali bezradnie na nich czekając na śmierć z czyjejś ręki. Jednak Ethiel robi coś zupełnie innego. Zeskakuje z Rogu, po czym podchodzi do Beath Fori z dystryktu 10. oraz Sephara Hainsa z dystryktu 8. Śmieją się, po czym Villent wskazuje im jeden kierunek- na zbiorowisko rozbitych już pretendentów- Urządzają polowanie na nas.

* * *

Ubierając się z rana Liv starała sobie przypomnieć jej dzieciństwo z Anitą, zastanawiając się co teraz czuje jej siostra. Musiała pogodzić się z jej złośliwością, gdyż to przez nią trafiła ona na arenę. Przypomniała sobie jednak po chwili, iż starsza siostra nie wie o jej zeszłorocznym podłożeniu się. Dlaczego więc była taka zła w stosunku do niej?

Kiedy weszła do głównego przedziału Anita z Learem i Parker oglądali powtórki dożynek z pozostałych dystryktów.
-Hej Liv- przywitała ją Anita łagodnym głosem.
Ucieszył ją ten ton głosu. Dawno go już nie słyszała.
-Co jest?- przysiadła się.
-Sprawdzamy potencjalnych sojuszników- wyjaśnił Lear- To był pomysł rektorki Parker- dodał po chwili.
-Sojuszników?- zdziwiła się średnia Sotoke. Nie tego uczył ją i Sama Baduin. Brew Liv drgnęła. Na wspomienie o Paulu przez chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Nagle usłyszała gwizd pociągu. Tym razem wróciła jednak do rzeczywistości. Nie tego oczekiwał Kapitol. "Sojusz słabych- pomyślała- Nawet Parker mi go odradzała. A teraz nagle zmienia zdanie...". Po chwili jednak uświadomiła sobie, iż są to przecież drugie Igrzyska jasnowłosej, więc ma prawo zmieniać strategię.

Dziewczyna spojrzała na Parker. Rektorka stała spokojnie przy oknie, jak w zeszłym roku obserwując zmieniający się obraz w oknach.
-Parker- odezwała się po chwili- Przecież wiesz, że sojusze naszych dystryktów nie mają szans na przetrwanie. Nie wiele z nich będzie tak naprawdę umiało walczyć!- zdenerwowała się i spojrzała na telewizor. Widok tegorocznych trybutów przeraził ją.
Z dystryktu 7. wylosowano matkę dawnej zwyciężczyni. Wtedy, niewiele starsza od niej, trybutka zgłosiła się za nią. Prawdopodobnie po raz ostatni widziała swoją rodzinę. Liv zamyśliła się. Dlaczego sama nie zgłosiła się za Anitę? Wtedy coś ją przeraziło. Przypadek z 7. nie był jedyny. W większości dystryktów dawni zwycięzcy zaczęli się zgłaszać. Brunetka spojrzała przerażona na Parker.

-To o to im chodziło?
-Najwidoczniej- odparła poważnie- Choć dla mnie wygląda to bardziej na prowokację.
-Sugerujesz, że chcą wywołać presję?- wtrąciła Anita.
-Coś w tym jest- stwierdziła była komendant.

Liv zamyśliła się. Miała nieodparte wrażenie, iż to wszystko z jej winy. Próbowała sobie cokolwiek wyjaśnić, lecz nie mogła. Nie pamiętała za wiele z ostatnich kilku miesięcy.
-Coś się stało na Tournee Zwycięzców?- spytała przerażona- To przeze mnie? Zrobiłam coś albo powiedziałam?

Brunetka widziała już jak Lear wziął wdech by jej wszystko wyjaśnić lecz Parker uprzedziła go.
-Chyba wystarczająco dużo osób skrzywdziłaś na arenie, nie sądzisz?- spojrzała przez okno- Nie potrzebujesz na razie wyjaśnień. Zaufaj mi.
-Co?- średnia Sotoke podniosła głos- Aurelia! Anita!- rzuciła obu wściekłe spojrzenie- Mam dość tych tajemnic!

Zapadła cisza. Liv nie miała słów na to wszystko a pozostali milczeli. Ten spokój przerwały czyjeś krzyki.
Mentorka przerzuciła wzrok na telewizor- dziewczyna niewiele starsza od jej młodszej siostry szła w kierunku podestu, gdzie czekał na nią rektor jej dystryktu. Mimo ciszy tam panującej, nikt nie zgłosił się za małą dziewczynkę idącą na pewną śmierć. W oczach zgromadzonych tam ludzi nie było nostalgii lecz zazdrość.

-Dlaczego?- zdziwiła się Liv.
-Nikt się nie podłożył?- odezwała się Parker- Strach przed tym co nieznane może paraliżować. Tylko zwycięzcy mogą się zgłaszać a tam nie wielu ich jest. Poza tym to 18. czego ty oczekujesz?

Brunetka spuściła wzrok, gdyż rektorka jak zwykle miała rację. W 18. śmierć była czymś powszechnym choć jednocześnie czymś rzadkim. Dlatego żaden zwycięzca się nie podłożył. W 18. był największy odsetek samobójstw, a trybuci stamtąd niechętnie próbowali przeżyć na Igrzyskach. Dopiero kiedy nałażono specjalne sankcje i rygorystyczne kary na rodziny ofiar i trybutów, ludzie zaprzestali odejścia w taki sposób. Sotoke zmarszczyła brwi. W taki sposób? A więcej jednak- był jakiś.

Liv wróciła do dożynek z 18. Przed Pałacem Sprawiedliwości stała mała dziewczynka, patrząca dumnie przed siebie. Czy była to duma, iż może zginąć czy może jednak cieszyła się z danej jej szansy na wygraną? Mentorka westchnęła. Czy wygrana by zmieniła coś w jej życiu? Przecież z pewnością mieszka już w Wiosce Zwycięzców, skoro została wylosowana. Jej rozmyślania przerwał wchodzący na scenę drugi trybut- wysoki i dobrze umięśniony mężczyzna niewiele przypominający wiekiem Komendanta Ravensona. Mógł to być ojciec, któregoś ze zwycięzców. Może i ojciec tej małej?

Dopiero kiedy wchodzili do środka a program się zakończył Liv ocknęła się. Coś było nie tak. Czyj krzyk słyszała?

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział I ~
"Kolorowe ptaki"

Wraz z końcem odliczania wszyscy ruszają do przodu, co jest nie lada wyzwaniem przy obecnych warunkach. Anita rozgląda się dookoła. Kilku trybutów już straciło równowagę i spadło w przepaść. Rudowłosa uśmiecha się. Ciekawe czy Liv by im pomogła. Nagle zauważa swojego współtrybuta. Chłopak dość zgrabnie przeskakuje przez urwiska. Dziewczyna przyznaje w duchu, że to całkiem niezła zabawa. Rozkłada ręce po bokach i ostrożnie przechodzi po skałach.  Dopiero po chwili rozumie, że nawet pretendenci wolą nie ryzykować. Wszyscy spoglądają na siebie, czekając na czyjś błąd. Teraz tylko liczy się szczęście i ostrożność.

Anita rzuca okiem na Róg Obfitości i nie może uwierzyć kogo na nim widzi.
-A niech mnie- śmieje się kiedy Ethiel Villent z dystryktu 8. strzelając z łuku zabija kolejną osobę. Po raz pierwszy w historii to najlepsi muszą uciekać z Korunkopii. 

Nim dociera do porozrzucanych plecaków strzała przelatuje obok niej a po chwili pojawia się przy niej Tayper Viral z dystryktu 10. z zakrwawioną maczetą w ręce.
-Dobrze, że jesteśmy w sojuszu co?- śmieje się starsza Sotoke.

* * *

Po apelu kończącym dożynki z okazji 4. Ćwierćwiecza Liv podążyła za Parker, która zaprowadziła ją do pociągu stojącego już w przygotowaniu na stacji. Całą drogę nie odzywała się co przerażało zarówno ją jak i rektorkę.
-No dalej- zirytowała się Parker w środku- Nie masz żadnych pytań?- spojrzała na młodą mentorkę- Livender proszę...

-Niby co mam powiedzieć?- odparła obojętnie Sotoke- Moja siostra jest trybutką. Chłopak, który nie istnieje również! Moja matka i pan Mansot nie żyją. Co ja mam powiedzieć Parker, jak mam się zachować?- westchnęła- To śmieszne, ale ja już nie mam żadnych pytań.
-Ale Liv ja ci chcę wszystko wyjaśnić- zaczęła śnieżnowłosa kiedy odezwał się jej nadajnik- Wybacz, muszę zabrać trybutów z Pałacu...- zaczęła wychodzić- Przepraszam, że zawiodłaś się na mnie- dodała przy drzwiach po czym zniknęła z oczu dziewczynie.

Liv zmarszczyła brwi po czym postanowiła przejść się po wagonach. Jak zwykle były one przesadnie wystrojone, przypominając pałac a nie maszynę sprowadzającą ofiary Panem na rzeź. W pewnej chwili zauważyła lustro i mimowolnie przejrzała się w nim, podziwiając kunszt swojego byłego stylisty.

-Liv- usłyszała jego głos. Nim zdążyła się odwrócić mężczyzna objął ją od tyłu.
"Phoebe..."- zamyśliła się. Kiedy opuszczała Koloseum jako zwyciężczyni poprzednich Igrzysk Phoebe, siostra Pharadaia, wyznała jej, iż tak naprawdę nazywają się na odwrót a zamienili się gdyż podobno tylko w ten sposób Phoebe mogła dostać się do wojska zamiast brata.

-Pharadai- skarciła stylistę nowym imieniem- Nie jesteśmy razem- powiedziała stanowczo- Nigdy nie byliśmy.
Granatowłosy spojrzał na nią nostalgicznie, wyglądając jakby wiedział, że w końcu to się skończy.

-Wiem o tym- uśmiechnął się po czym zaczął wychodzić.
-Zaczekaj- zatrzymuje go Sotoke- Dlaczego to robiłeś? Dlaczego myślałam, że jesteśmy razem?
-Przykro mi Liv- mężczyzna spuścił wzrok- Nie w moich kompetencjach wyjaśnienie ci tego- rzucił obojętnie i opuścił pomieszczenie.

Brunetka stała na środku przedziału nieruchomo nim nie pojawili się w nim Anita, Lear i Parker. Na widok tej trójki dziewczyna zamarła.
Siostra, tegoroczna trybutka, chłopak, który był martwy i rektorka, której się bała.

-Już jej przeszło, co?- odezwała się ponuro Anita.
-Skoro tak stoi i patrzy w osłupieniu na was- Parker przewróciła oczami- Zresztą ile niby miało to trwać? W końcu musiała...- zagryzła wargi zważając obecność omawianej osoby- Liv ja ci to wszystko wyjaśnię...- zaczęła łagodnym tonem- Tylko, że nie teraz...
Liv patrzyła na nią wzrokiem współczującym, wymawiającym rektorce jej niekompetencje i brak godności co zauważył tylko Lear, znający już ten wyraz twarzy.

-Co z Evely?- wydusiła w końcu Liv, patrząc cały czas na podłogę.
-Zostanie z moją siostrą- Lear podszedł do niej.
-Twoją siostrą?- zdziwiła się mentorka.
-Pattern to siostra Leara- wyjaśniła Anita.

Wtedy Liv zaczęła kojarzyć fakty. Przecież tobyło oczywiste. Dlaczego jej młodsza siostra tak bardzo lubiła Leara gdy został u nich na noc. O ile to była rzeczywistość. Liv nie mogła mieć pewności co do tego, gdyż jeśli faktycznie byłaby to prawa Lear by nie stał przed nią...
"Nie myśl już o tym"- skarciła się w myślach.

Anita, wyraźnie znużona, usiadła na kanapie jak tylko pociąg ruszył. Parker podążyła za nią, jednak kiedy przechodziła obok Liv, ta złapała ją za łokieć:
-On nie żyje- wskazała na szatyna.
-Wybacz Liv, to moja wina- jęknęła jasnowłosa. Sotoke wystraszyła się i puściła rektorkę. Nigdy wcześniej Parker jej nie przepraszała, więc niby dlaczego teraz miałaby się tak poniżać?

- - -

Zbliżał się wieczór. Mimo sporej odległości od rodzimego dystryktu pociąg nadal nie był w połowie drogi do Kapitolu. Liv usiadła w głównym przedziale przy oknie, obserwując ledwo widoczny, zmieniający się krajobraz. Anita przez resztę dnia razem z Parker skutecznie ją unikały a Pharadai się nie pokazywał. Jedynym, który się jej nie bał był Lear.
-Hej- usłyszała, gdy już niemal zasnęła przy oknie.

-Oh- spojrzała na niego- To ty. Martwy choć żywy- uśmiechnęła się- Nie możesz zasnąć?- spytała gdy usiadł na przeciw niej- A może...- zmarszczyła brwi- Mam ci coś doradzić?
-Co?- chłopak był wyraźnie zdziwiony. Mimo wszystko nie wierzył, iż ktoś taki jak ona mógł wygrać Igrzyska- Nie, ja tylko...- zamyślił się po czym rozejrzał się ostrożnie po przedziale- Wiem, że masz wiele pytań bez odpowiedzi i wątpliwości bez prawdy...- urwał na dość długą chwilę- Widzę, że wracasz do siebie- zaśmiał się.
-Czemu?- zdziwiłam się.

-Tak jakoś... Wydawało mi się, że mnie nie lubiłaś...- wyjrzał za okno. Jednak było już za ciemno i jedyne co ujrzał to własne odbicie. A na nie wcale nie chciał się patrzeć.
-Lear co się tam stało?- spytała z trudem Liv- Ja naprawdę.... Ja jestem zdolna.... Czy to się zdarzyło naprawdę? Czy moja mama....- urwała przerażona.
Chłopak spojrzał na nią pustym i pozbawionym emocji wzrokiem. Próbował zrozumieć dziewczynę, która sama siebie nie potrafiła pojąć. Zastanawiał się czy w jej przypadku prawda będzie zbawieniem. Skinął tylko lekko głową, spuszczając wzrok, dając do zrozumienia brunetce, iż to była rzeczywistość.

Mimo to nie chciał jej pocieszać a widząc, że dziewczyna jej bliska kolejnego napadu histerii wywrócił oczami szukając ratunku. Było mu to już całkiem obojętne co się z nią stanie, nie chciał po prostu sam na to patrzeć. Nie potrzebował kolejnego pacjenta z objawami znanych mu chorób psychicznych. Zbyt długa już na to patrzył. Dlatego ucieszył się gdy zobaczył Parker, wchodzącą do przedziału.
-Już późno, idź spać. Liv- spojrzała na mentorkę- mówiłam to do ciebie- po czym zaprowadziła ją do jej sypialni wspominając coś o zdrowiu i kondycji psychicznej mentorki.

Lear uśmiechnął się pod nosem. Ptaszek z klatki Parker zaczął domagać się wolności, a rektorka wcale nie miała w planach jej wypuszczać. Zamiast tego pokazywała jej jak strasznie jest na zewnątrz, gdy kolorowe ptaki umierały w zapomnieniu i chorobie. "Tylko dlaczego Parker, dlaczego ty ją trzymasz jeszcze...- zamyślił się- Przecież już ci nie jest potrzebna..."

Tej nocy Liv była jednego pewna- jej matka nie żyła. Jedna z wielu wątpliwości została rozwiana. Mimo to płakała w łóżku przez długi czas a niepokój, który był w niej, zaczął rosnąć na sile.

czwartek, 20 lutego 2014

Igrzyska w innej formie

Wiem, że wspaniale jest czytać ff o HG, sama mnóstwo ich  czytam jednak również ciekawą formą są filmy fanowskie. Nie mówię tu o parodiach ale o innych, świetnych historiach, które nie raz były tak dobre jak oryginał. Przedstawię kilka moich ulubionych serii z YouTube:

1. Cirrus Quell
to wyjątkowa historia o 23 Igrzyskach, wyjaśniająca ideę powstania Ćwierćwiecza Poskromnienia. świetna historia, zaskakująca, pełna zwrotów akcji i wzruszająca.  Głównych bohaterem jest tytułowy Cirrus pochodzący z dystryktu 7. Historia w 6 częściach po ok.10 min każda.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=WbBNNvhKpdw

2. Hunger Games: Second Quarter Quell
historia Haymitcha prosto z książki! świetny montaż, soundtrack i historia, którą tak znamy. A do tego aktor grający Haymitcha jest śliczny ♥. Występuje również pominięta całkowicie w filmowej adaptacji, ciocia Madge, Maysilee. Jedna, dwunastominutowa, wspaniała historia!

http://www.youtube.com/watch?v=7mUjssn86h4

3. The 48th Annual: Hunger Games
moim zdaniem najlepsza historia, którą do tej pory znalazłam i oglądałam. Wspaniała, siedmioczęściowa historia, 13 bohaterów (reszta umiera na początku). Nie ma żadnego rozpieszczania trybutów, znamy ich niemal tak samo jak mieszkańcy Panem, którzy oglądają Igrzyska. Nie ma litości czy miłości. Poważna, porządna seria, pełna zwrotów akcji. Czy można zaufać komuś, kiedy wszyscy czają się na twoją śmierć? Zaskakujące zaskoczenie, wspaniali bohaterowie, a także aktorzy, pomysłowe i zróżnicowane sposoby śmierci, kreacje trybutów, no polecam gorąco! Każda część ma po 8-10 min.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=xJ6JLTes5WQ

4. The 26th Hunger Games
po dramatach jakie wam proponuję czas na komedię. 26 Igrzyska oczywiście, wiążą się z Igrzyskami i śmiercią trybutów jednak mimo wszystko jest to również całkiem zabawna historia. Główną bohaterką jest trybutka z 4, jednak mi do gustu przypadła wyjątkowa trybutka z 1 (Paradise, swoją drogą ciekawe imię dla dziewczyny z 1!). Historia traktuje, iż postanowiono rozdzielić Igrzyska na część damską i męsko dlatego w filmiku są same dziewczyny- trybutki. Całkiem miłe spojrzenie na to uniwersum. Nie zabraknie dramatów, ale osobiście wolałam śmieszniejsze momenty. Całość ma 4 części po ok. 12 min każda. Ciekawostką jest fakt, iż do spisu broni przy Rogu Obfitości dziewczyny dodały broń palną, co jak podkreśliły, nie jest niczym niezwykłym gdyż w wywiadach Suzanne Collins przyznała, że w poprzednich Igrzyskach mogły występować karabiny, pistolety itp.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=NaOxl7hfhU0

5. The Hunter Games. School-Based Hunger Games Parody
dodaję jako ciekawostkę. Historia w szkole, w której karze się nie grzecznych uczniów poprzez coś w stylu Igrzysk Śmierci. I to w sumie jedyna zabawna rzecz w tej serii, nie wiem dlaczego nazwali to parodią. Owszem, dzieje się to w szkole, ale dla mnie większość scen jest smutna a czasem i dramatyczna. Główny bohater zostaje oskarżony o jakiś wypadek, który wcale nie był jego winą i musi stawić czoło w walce o śmierć i życie. Okazuje się, iż jego brat również został umieszczony "w kozie". Będzie musiał wybierać między bratem a sobą. Ha, całkiem interesująca historia. Seria w dwóch częściach po ok. 12 min każda.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=_F2QfcnwyfI

6. Hunger Games Video Game
a na koniec najbardzeij pomysłowa rzecz! Igrzyska w formie gry 1-osobowej. Dla tych co nie zrozumieją filmów które proponuję- w tej pozycji nie ma zbyt wiele mówienia a myślę, iż każdy zrozumie "Press • to take weapon" itp. Dla fanów serii miła odmiana. Dużym plusem jest fakt, iż to jeden z niewielu filmów fanowskim gdzie naprawdę można poczuć się trybutem. Brawa dla twórców (i za maina który dzielnie trzyma te ręce przed kamerą)

http://www.youtube.com/watch?v=Yx3h7qMe-sA

uwaga: wszystkie historie są po angielsku, znajomość języka mile widziana. zwłaszcza, że można oglądać bez rozumienia wypowiedzi postaci, ale wtedy przedstawione historie nie mają charakteru a my nie jesteśmy w stanie nawiązać więzi emocjonalnej z bohaterami. poza tym lepiej się ogląda jak się przynajmniej część filmu rozumie :D.

To tyle co chciałam zaproponować. Oczywiście znam dużo więcej filmików ale te wydają mi się najciekawsze i najlepiej zrobione. Jeśli ktoś ma własną propozycję do listy niech śmiało napisze! Z chęcią obejrzę i dodam do listy^^

piątek, 14 lutego 2014

O znikającej nadziei cz. II

Następnego dnia przez cały poranek zastanawiałam się czy iść do Momo, jednak stwierdziłam, iż nie potrzebują pomocy od kogoś kto akceptuje rzeczywistość taką jaka jest. Postanowiłam dowiedzieć się kogo zabiłam. We śnie i na jawie.

Ucieszyłam się gdy Sonia i Morgana z mojej klasy były w domu u Sparoski. Wreszcie mogłam z kimś porozmawiać, poza tym od dłuższego czasu nie miałam zbyt kontaktów z rówieśnikami.
Zapukałam a w drzwiach pojawiła się Sonia.
-Oh to ty Liv- uśmiechnęła się i zaprosiła do środka.
-Akurat grałyśmy w blackjacka- pokazała stolik z kartami- Choć dołącz. Hemilton w ogóle nie umie grać.
-Hej Morgana- przywitałam się z przewodniczącą klasy. Tą która odpowiadała za fakt, iż prezent który mógł ocalić mnie w czasie Igrzysk dostał Sam, oraz iż był to węgiel.
-Siemka, już wszystko w porządku?- spytała.
-Co, czemu?- zdziwiłam się. Hemilton również.
-Wybacz, wydawało mi się że nie dawno... sama nie wiem, tak jakoś mi się wymksnęło- czarnowłosa zamyśliła się. Naprawdę nie wiedziała czemu zadało to pytanie. Ale zadała. Coś było nie tak.

-Znacie jakiegoś Leara?- postawiłam karty na stół. Dosłownie, bo zaczęłam z nimi grać.
-Leara... nie chyba nie ma u nas nikogo takiego- Sonia wzięła kartę do swojej talii.
-Szczerze mówiąc już gdzieś słyszałam to imię...- Morgana zamyśliła się- Jakoś nie potrafię sobie przypomnieć. Może to któryś z moich krewnych- zaśmiała się. Hemilton miała wielu krewnych, wielu dość zamożnych krewnych, bliższa bądź dalsza rodzina, która wyparła się zarówno jej jak i autystycznej babci, zaraz po śmierci jej matki. Mimo wszystko podziwiałam ją za ciężką pracę, ochotę z jaką każdego dnia przychodziła czy to do szkoły czy do miejskiej pralni, w której pracowała by móc utrzymać siebie i babcię. Nie poddawała się i miała dystans do losu jaki ją spotkał. Prawie jak Anita.

-Wydaje mi się, że go zabiłam- wyrzuciłam w końcu.
-Jak to ci się wydaje?- powtórzyła przewodnicząca- Nie jesteś pewna?
-To był sen- wyjaśniłam. Dziewczyny odetchnęły z ulgą- Ale mam prawie pewność, że to coś więcej. Coś jak wspomnienia.
-Rozumiem- wtrąciła Sonia- Dlatego sprawdzasz, czy ten cały Lear istnieje. Dobrze ale nie sprytnie. Zabijasz go ale czy pamiętasz co dzieje się później bądź wcześniej?
-No, nie za wiele jakoś... ale coś... jakieś fakty pamiętam...
-21, wygrałam- Morgana uśmiechnęła się.
-Sprawdź czy to prawda- Sonia zignorowała Helimton- Czy naprawdę miały miejsce. Jeśli tak, to niezależnie od tego co ci każdy będzie wmawiał, Lear będzie istniał a wtedy odnajdziesz jego lub jego rodzinę i sprawdzisz czy... jesteś mordercą...- dokończyła cicho.
Zamyśliłam się. Od kiedy Sonia paplała tak mądrze?

-Oczywiście!- przypomniałam sobie- Już mam! Morgana ty też to pamiętałaś!
-Ja?- zdziwiła się ciemnowłosa.
-To było wtedy jak wyszłam z klasy... chyba źle się wtedy poczułam... odprowadzałyście mnie do domu. Dlatego spytałaś czy wszystko w porządku!- podniosłam z podniecenia głos.
-Chwila, chwila, nie tak prędko. To co mówisz rzeczywiście ma sens bo tak było naprawdę!- zirytowała się Sparosky. No taką Sonię pamiętałam- Miesiąc temu na zakończeniu roku źle się poczułaś, więc zaraz po apelu odprowadziłyśmy cię do domu.
-I ja się o to pytałam? Teraz?- zdziwiła się Morgana- Nie wydaje mi się!
-Trzymasz stronę potencjalnej morderczyni?- zaśmiała się Sonia- To ja też- uśmiechnęła się- Ale nie wpadajmy w paranoję, trzymajmy się faktów.

-Fakty są takie, że muszę położyć babcię spać. Nie powinna całymi dniami oglądać tych głupot z Koloseum.
-E tam, ja lubię te ich "dramaty"- rzuciła Sonia.
-Ty tak, bo jakoś problemów własnych to ty nie masz- ofuknęła ją Hemilton.
-Jejku jak długo zamierzacie wytykać mi tamto? Przecież dobrze wiem, że każdy chciał to zrobić- Sparosky wywróciła oczami.
-Ale co?- zdziwiłam się.
-No usunąć Melindę- rzuciła obojętnie- Znęcała się nad każdym w szkole i w naszym mieście. Groziła nawet Babci Momo. Skąd mogłam wiedzieć, że jej brata też wezmą...
-Przecież mogłaś zaczekać do Igrzysk- Morgana wstała i zaczęła chować karty- Wtedy na pewno...
-Na pewno co? Ona była wielka i silna! Z pewnością dałaby radę sobie na arenie! A wierzcie mi, nie chcielibyśmy takiej mentorki...
-Dlaczego?- wtrąciłam się.
-Oh Liv, jaka ty jesteś nieświadoma...- spojrzała na mnie współczującym wzrokiem- Odcinasz się od rzeczywistości, nie widząc tego, co się dzieje. Zdaje się, że to właśnie w ten sposób wygrałaś co?
-Sonia przestań, miałyśmy nie wspominać o tym...- Morgana ofuknęła ją.
Więc to właśnie o mnie wszyscy myśleli. Byłam nieświadoma niczego. Jakież to było żałosne.

* * *

Pożegnałyśmy się z Morganą po czym razem z Sonią ruszyłyśmy w stronę rynku miasta. Przynajmniej w lecie było całkiem inaczej w naszym dystrykcie, choć w niektórych dzielnicach nadal unosił się w powietrzy smród gnijących ciał. Od jakiegoś czasu 18. opóźnia się z transportem, przez co musimy u nas trzymać zmarłych. A do tego nasz dystrykt nie był przystosowany.
-O tej porze Igrzyska powinny się kończyć a nie zaczynać- usłyszałam Sonię.
-Co, czemu?
Prawdą było, iż z okazji 4. Ćwierćwiecza, i pierwszego po Śpiewie Kosogłosa przesunięto termin rozpoczęcia na środek lata. Aby żadne warunki nie były przeszkodą dla trybutów.
-Ciekawe co w tym roku wymyślą...- zamyśliła się- Wybacz Liv, wciąż trudno mi się przyzwyczaisz, że będziesz mentorką.
-Dlaczego Morgana nie chce pomocy?- zmieniłam temat. Przechodziłyśmy obok ratusza, który od niedawna był odnowiony i całkiem nieźle wpisywał się w otoczenie. Przynajmniej mi się tak zdawało.
-Ze wstydu Liv. Z dumy. Jest wiele powodów- rozejrzała się jakby ktoś nas obserwował- Denerwujesz się?
-A ty?- odparłam- Możesz być trybutką.
-Ta, chyba zasłużyłam...- schowała ręce w kieszeniach.
-Już nie uciekniesz?- zaśmiałam się.
-Nie Livciu, dzięki tobie wierzę, że nawet słabeusze mają szanse- zaśmiała się.

Nagle zauważyłyśmy zbiegowisko wokół Różanki Momo. Podeszłyśmy bliżej by zobaczyć co się dzieje.
-Co się stało?- spytałyśmy kogoś.
-Babcia Momo nie żyje!- odparł ktoś.
-Co?- wyszłam przed tłum. Przed domem stali Strażnicy Pokoju próbujący powstrzymać to co nieuniknione. Wśród nich zauważyłam Parker rozmawiającą z naszym nowym Naczelnikiem.
-Arli!- zawołałam ją. Nim podeszła do mnie wydawało mi się, że patrzy na mnie ze współczuciem, jakby litowała się nade mną.
-Liv proszę nie podchodź bliżej- podbiegła do mnie- To jest miejsce zbrodni- spojrzała za siebie- Momo została wczoraj po południu zamordowana.

-Wczoraj?- powtórzyłam. Niemożliwe. Mama jeszcze dziś rano była u niej. Przecież wróciłaby od razu do domu gdyby staruszka nie żyła. Te fakty nie mogły być faktami. Ktoś musiał kłamać.
-Czy mogę ją zobaczyć?- spytałam w końcu.
-Co? Kogo?- zdziwiła się- Momo? Przecież nie żyje!- skarciła mnie.

-No wiem...- zaczęłam po chwili ciszy- Mimo wszystko bardzo ją lubiłam... Mogłabym się  z nią pożegnać?
Parker zmarszczyła brwi. Trafiłam w czuły punkt. Jeśli Momo naprawdę nie żyła powinnam zobaczyć jej ciało w kostnicy.
"No dalej Arli, zadziw mnie"- pomyślałam.
-Oczywiście Liv, lecz na pogrzebie- powiedziała zadziwiająco spokojnie.

Wyglądało na to, że Babcia Momo faktycznie nie żyła. Po chwili dotarło do mnie, że Anita wyszła poprzedniego dnia z domu zła na nią. Więc może być podejrzaną. Miałam dość tej konspiracji. Jeśli Parker nie ufała mi to niech dalej nie ufa. Postanowiłam wrócić do domu. Pożegnałam się z Sonią i udałam się w stronę Wioski Zwycięzców.


* * *

W drodze do domu zaczęłam się zastanawiać nad tym co się działo dookoła. Nie mogłam ufać Parker dopóki była zagadkowa a ja nie mam pewności czy mogę się jej zwierzać. Baduin znikł z miasta na dobre, nie byłam nawet pewna czy wróci na Ćwierćwiecze. Momo nie żyła, przynajmniej z według tego co mówiła nasza rektorka. Anita mogła stać się główną podejrzaną.

Z tej całej i dłuższej kalkulacji wyszło mi, iż jedynymi osobami, którym mogłam ufać były Sonia i Morgana. Ponieważ jednak zbliżał się wieczór wolałam nie niepokoić dziewczyn swoimi chorymi domysłami.

Kiedy weszłam do domu zauważyłam nieobecność zarówno mamy, której nie było od rana, jak i Anity. Wiedziałam, że mama wyszła rankiem na spotkanie u Momo. Ale wtedy to by nie miało sensu. Ktoś musiał kłamać. Ktoś musiał mieć powody.
Była Parker lub moja mama jako kłamcy.
Była Anita lub moja mama jako zabójcy.
Zaczynałam popadać w paranoję, z której wyrwała mnie młodsza siostra:

-Livcia!- usłyszałam Evely. Siedziała na kapanie i oglądała bajki- Co tak stoisz na korytarzu? Zamknij drzwi i chodź!- zaśmiała się.
-Oh sorki Eve...- zamknęłam zmieszana drzwi frontowe po czym zdjęłam buty i kurtkę i dosiadłam się do niej.
W telewizji leciała dość nudna kreskówka, jednak musiałam przyznać iż kreska była wyjątkowo ładna.
-Jesteś tu sama?- spytałam.
-Aha. Mamy nie ma od rana, Ani gdzieś wyszła niedawno.

Zamyśliłam się. O której wczoraj Anita wróciła do domu? I czy w ogóle wróciła.
-Liv, to prawda, że jutro pojedziesz?- spojrzała smutna na mnie- Na Igrzyska?
-Tak ale spokojnie młoda, tym razem jako mentorka- przytuliłam ją- Tym razem na pewno wrócę.
-I będziesz świetnym trenerem- zobaczyłam Pharadaia schodzącego z piętra- Siemka mała- pocałował mnie w czoło- Nie było cię, więc razem z Evely wybraliśmy sukienkę dla ciebie na jutro- poklepał moją siostrę po głowie po czym wziął ją na kolana.

Nie długo mi było dane cieszyć się z przyjazdu kogoś, komu mogłam w końcu w zupełności zaufać, gdyż usłyszeliśmy głośne walenie w drzwi a po chwili do salonu wbiegła Sonia.
"Czyżbym nie zamknęła drzwi?"- zamyśliłam się.
-Stary Mansot nie żyje!- krzyknęła- Ktoś go przed chwilą znalazł! Podobno też został zamordowany?- zmrużyła oczy na widok stylisty- Znam cię?

Wstałam zaskoczona ale to jedyne co zrobiła. Nie mogłam nic z siebie wydusić. To było nie realne. Wracając do domu pomachałam mu, widząc go w oknie. A może to nie był on tylko morderca? Moja siostra?

-Co to znaczy też?- Pharadai wstał- Evely, idź do swojego pokoju- nakazał mojej siostrze.
Spuściłam ze wstydu wzrok. To ja powinnam byłą o to zadbać. Odprowadziłam wzrokiem moją siotrę. Gdy wchodziła po schodach zrozumiałam, iż coś szeptała do mnie. "Oni wszyscy kłamią"- po czym zniknęła na piętrze.

* * *

Usiadłam nieobecna na kanapie. Podkuliłam nogi. W tym czasie Sonia wyjaśniła mojemu chłopakowi, iż Momo również została niedawno zabita. Pharadai zaczął sumować fakty.
-Mam wrażenie, że oboje zginęli bo cię znali, Liv- wystraszył nas obie- Zbliża się pierwsze Ćwierćwiecze po II rewolucji, wszystko jest powiązane- wyjaśnił.
"Wszystko jest zakłamane"- odparłam w myślach.

Zacisnęłam zła pięści. Jeśli ktoś wcześniej widział jak odchodzę od Mansota krzycząc na niego, mógł powiedzieć coś Strażnikom Pokoju albo samej Parker. Z drugiej strony gdyby tak było już dawno siedziałabym w komisariacie.

Sonia w końcu się uspokoiła. Nie sądziłam, że cokolwiek jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi. Pożegnała jeszcze raz mnie a także Pharadaia, stwierdzając, że dobrana z nas para choć nie sądziła, że będę z kimś takim. Ku ironii po chwili wróciła Anita.
-Hej Pharadai, już jesteś?- przywitała nas.
-Ani gdzie jest mama? Nie widziałam jej od rana...
-Spokojnie Liv, nic jej nie jest, po prostu zasiedziała się u Parker.
-Jest przesłuchiwana?- zdziwiłam się.

Anita w jednej chwili zmieniła wyraz twarzy. Obrzuciła mnie drwiącym uśmiechem po czym odezwała się chłodno.
-Podejrzewasz ją o coś? Jesteś chyba jej córką prawda? Powinnaś bardziej w nią wierzyć- spięła swoje włosy po czym zaczęła kierować się na piętro.

Miałam tego dość. Tego było za wiele. A ona mi jeszcze zarzucała, że to ja jestem ta zła.
-Anita!- szarpnęłam ją za rękę- Momo została wczoraj zabita! Jakim cudem mama poszła dziś do niej? Dlaczego ty wyszłaś wczoraj gdzieś wieczorem i nie wróciłaś do domu? Nie wspomnę, iż byłąś zła na Morionę! Co tutaj się dzieje, dlaczego pan Mansot nie żyje?

Anita zacisnęła zęby po czym spoliczkowała mnie. Miałam wrażenie, że nie był to jej pierwszy raz.
-Uspokój się Liv, przecież jutro są dożynki, jak ty zamierzasz być mentorem?!- odepchnęła mnie po czym weszła na górę.
-Przyznaj!- krzyknęłam- Przyznaj, że mama nie żyje!- rozpłakałam się. Nie wiem skąd taka myśl przyszła mi do głowy. Musiałam się przejęzyczyć lecz Anita nie wydawała się być zdziwiona tym pytaniem. Myślałam, że od razu zaprzeczy, podniesie głos a nawet rzuci czymś we mnie. Ona jednak stała na górze i patrzyła zamyślona na mnie.
-Chcesz tak bardzo wiedzieć?- zeszła do mnie- Próbowałam cię chronić, ale ty jak zwykle musisz pchać się tam, gdzie ci życie nie miłe- syknęła- Cieszę się jednak, że w końcu to się skończy- zaśmiała się- Już myślałam, że nigdy tego nie zauważysz- podniosła głos. Pharadai podszedł do mnie i wziął mnie za rękę zmartwiony.
-Odpuść jej- skarcił Anitę.
-Oh ty już się nie tłumacz- warknęła na niego- Dobrze wiesz, kiedy wykorzystać sytuację co?- zaśmiała się.
-Ale co z mamą?- wtrąciłam- Co się z nią stało?
-Oh siostrzyczko- spojrzała na mnie chłodno- Ona nie żyje od pół roku. Ty ją zabiłaś.

* * *

-Witam was na 4. Ćwierćwieczu Poskromnienia- zaczęła Parker w czasie apelu na dożynkach- Jak pewnie wiecie w tym roku trybuci zostaną wylosowani spośród rodzin żyjących trybutów aby przypomnieć nam, że jesteśmy jedną wielką rodziną i każde decyzje niosą za sobą konsekwencje- zapadła chwila ciszy. Jak moglibyśmy o tym nie wiedzieć. Już wcześniej prezydent Panem ogłosił to w czasie porannego przemówienia. Jednak nie zastanawiało mnie wtedy to. Jednak teraz zaczęłam rozglądać się dookoła by stwierdzić, że nasi zwycięzcy nie żyją. Poza mną- Panie pierwsze!

-Babcia Momo...- szepnęłam. Czy to dlatego została zamordowana? Czy to możliwe, że zniknięcie Millo nie jest przypadkowe? Ale w takim razie dlaczego Mansot zginął? Przecież nie mógł być zwycięzcą. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Przez całe moje rozmyślanie nie zauważyłam kiedy Parker wylosowała trybutkę. Nogi ugięły się pode mną gdy zobaczyłam Anitę wchodzącą na podest. Moja ręka mimowolnie zaczęła unosić się.
-Daruj sobie- Anita odwróciła się do mnie gdy Parker podeszła do drugiej kuli z losami.
Spuściłam wzrok. Moja siostra na Igrzyskach? Do czego to doprowadziło? Zaczęłam się w tym gubić, kiedy usłyszałam jak rektorka wywołuje kolejnego trybuta:
-Lear Aion Sam- a obok mojej siostry stanął chłopak, którego zabiłam.

~ ~ ~

Koniec części trzeciej.

czwartek, 13 lutego 2014

Życiowe dramaty i dylematy.



Męczę się z przepisywaniem notatek z zeszytu. Więc dodam obrazek!
Maine 2 OC! (orginal character)


Urutia von Kleist van Damme (albo wam nie dam)

                                     

Urka jest łuczniczkom. Niestety. Jej marzenia o zostaniu konserwatorem powierzchni płaskich nie mogły się spełnić. Podobno była zbyt ambitna do tego zawodu. Załamana poszła składać CV i MacDonaldzie, lecz tam wyhaczył ją jakichś Arrow® i zaciągnął do łapania przestępców. Nadal jednak zastanawia się dlaczego wypławek jest heterodymorficzny co udało mi się uchwycić w jej jakże smutnym, patetycznym i rozmyślonym spojrzeniu.


Dramatyczna storia wypławka białego (UWAGA! może powodować długotrwałą, wieloletnią i nieuleczalną traumę!)


Bezimienna


A oto Bezimienna. Nie żeby była bezimienna, Bezimienna to jej imię. Jest to również bohaterka dramatyczna jeśli nie tragiczna niczym Edyp. Bezimienna była niegdyś znaną na całym świecie śpiewaczką pantomimową, jednak któregoś dnia straciła głos co uniemożliwiło jej dalszą karierę. Pogrążona w żalu zaczęła zatapiać smutki w wodzie mineralnej gazowanej, co tylko pogorszyło jest pogarszający się stan psychiczny. W natłoku myśli próbowała popełnić samobójstwo rzucając się pod nogi grubego Amerykanina, lecz zamiast skończyć swój żywot została uratowana przez Urutię. Od tej pory znane są jako KaUro i lubiemaslo.

niedziela, 2 lutego 2014

O znikającej nadziei cz.I

Nie wiem jak, ale strasznie szybko minęły te wszystkie miesiące. Ani się obejrzałam a już z Parker i Pharadaiem zaczynaliśmy przygotowania do 4. Ćwierćwiecza Poskromienia na których miałam być mentorem. Baduin wyraźnie był z tego zadowolony, dlatego jak tylko Parker kazała mu podszkolić mnie co nie co ulotnił się z miasta i ruszył na przedmieścia, opuszczając nas z sąsiedztwa Wioski Zwycięzców. Zirytowało mnie to ale przede wszystkim naszą rektorkę, która postanowiła wysłać mnie do Momo, zwyciężczyni dawnych Igrzysk i jedynej żyjącej zwyciężczyni z naszego dystryktu poza Millo.

-Tak, na pewno wszystko nadal pamięta i z pewnością chce mi pomagać!- mówiłam w drodze do Różanki. To było strasznie upokarzające dla mnie.
-No nie przesadzaj, nie będzie tak źle. Jakby co to ja mogę mówić- Pharadai pocałował mnie w czoło. Miło było wreszcie wyjaśnić z nim to wszystko by stworzyć coś w rodzaju związku.
-Dlatego cieszę się, że poszłaś z nami, mamo- zaśmiałam się do niej.
Ubrana była w cienką, szarą koszulkę na ramiączkach i granatowe rybaczki. Włosy miała spięte do ramion, na których założyła opaskę. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. To było dosyć upalne lato.
-Skoro tak mówisz skarbie- mama spojrzała na stylistę i roześmiała się- Dziwi mnie jednak, iż Samantha z nami nie poszła- dodała. Moja matka jako jedyna w dystrykcie ośmielała się nazywać Parker jej drugim imieniem. Jakby ktoś pierwszego używał.
-Pewnie ma ważniejsze rzeczy do roboty- rzuciłam.
Po kilku minutach byliśmy już przed domem Starej Babci Momo.

* * *

Zapukałam. W drzwiach pojawiła się Momo:
-Witaj Mori, przyszłam razem z córką i jej chłopakiem porozmawiać z tobą o Igrzyskach- zaczęła mama- Pewnie Parker już do ciebie dzwoniła. Gdybyś chciała pomóc byłoby nam niezmiernie miło.
Momo spojrzała na nas. Była poczciwą staruszką z którą zawsze miło spędzało się czas. Uśmiechnięta i pogodna, potrafiła pocieszyć każdego. A poza tym potrafiła piec legendarne ciasteczka czekoladowo-imbirowe. Tego nie można było nie kochać. Miała długie, spięte w kok jasnofioletowe włosy, dużo zmarszczek co, moim zdaniem, dodawało jej uroku. Poza tym uwielbiała nosić długie, florystyczne chusty, które przywożono jej z 8. i 14. Zawsze chciałam zobaczyć jak wyglądała w młodości, gdyż na starość ubierała się lepiej ode mnie.

-Cóż rozumiem was...- Momo wyszła na ganek i rozejrzała się- Ah, tu jesteś dziecko!- zaśmiała się na mój widok- Nie widziałam cię od Tournee. Już się lepiej czujesz?
Zastanowiło mnie to. Czy ja ją spotkałam na Torunee? Trzeba było przyznać, że dość długo jej nie widziałam.
-Babciu Momo...- zaczęłam- Proszę, pomóż mi. Wiem, że jesteś stara i może niechętnie wspominasz Igrzyska ale Baduin uciekł, kiedy go poprosiłam o pomoc, a chciałabym się psychicznie przygotować na to co mnie czeka...- zdziwiłam się ostatnimi słowami. Co mnie czeka? A coś ma? To tylko mentorstwo.

-Pomogę ci moja droga- poprawiła swoje włosy- Jednak uważam, iż moje doradztwo to sprawa między nami. Prosiłabym abyście nas zostawili- zwróciła się do mamy i Pharadaia.
Stylista skinął głową, po czym wyszedł na chodnik, jednak mama stała zmartwiona na ganku. Wyglądała jakby bała się czegoś. Lub kogoś. Po chwili jednak uśmiechnęła się, pożegnała mnie i ruszyła za Kapitolczykiem.

Momo zaprosiła mnie do środka.
-Chcesz herbaty? Akurat mam taki podwieczorek. Rano dziewczyny przyniosły mi słodkości, może poczęstujesz się?- usiadła w fotelu i wskazała mi starą, dekoracyjną wersalkę.
Rozejrzałam się dookoła. Różanka wcale nie była taka zła, a gdyby się zastanowić mogłabym zaryzykować tezę, iż była nawet ładniejsza niż dom zwycięzców. Pełno było zabytkowych mebli, kilka całkiem sporych luster, ozdobione komody czy nawet stary zegar z przeciwwagą.

Poczęstowałam się ciastkiem gdy tylko Momo poszła do kuchni. Gdy ugryzłam pierwszy kawałek zabolało mnie dziąsło. Wyplułam jedzenie. Wtedy zrozumiałam, że krwawię a na podłodze leżał mój ząb.
-Nie, tylko nie teraz...- szepnęłam.
-Chcesz miętową czy melisę?- usłyszałam głos staruszki.
-Mięt... melisę!- uznałam, że przyda mi się coś na uspokojenie. Schyliłam się po ząb i schowałam go do kieszeni. Przełknęłam dość sporą, nagromadzoną ilość krwi. Otarłam usta o rękaw bluzki po czym podwinęłam rękawy. Upewniłam się że nie widać żadnej krwi. Kiedy zjawiła się Momo z piciem ja szukałam ubytku na dziąśle. To był któryś z tylnych zębów. Odetchnęłam z ulgą- przynajmniej nie będzie zbyt widać, jeśli ograniczę uśmiechanie się.

-Co, nie smakują ci? staruszka zaśmiała się.
Zmarszczyłam brwi, snując chore podejrzenia.
-Nie skąd- opamiętałam się- Są przepyszne, zwłaszcza te tutaj- wskazałam na owe, które mnie oszpeciły- Aż muszę spytać, kto je przyniósł?
-Ah te przyniosła twoja matka wczoraj na spotkaniu- odparła radośnie Momo- Macie podobny gust.
Próbowałam ukryć zdziwienie kolejnymi pytaniami. Ale po chwili zrozumiałam, że najlepiej skończyć ten dziwny temat i skupić się na tym co miało nadejść za 3 dni.

-Może opowie mi pani w końcu.....- zagryzłam wargi. Nie chciałam by to brzmiało natarczywie- O Igrzyskach... W końcu przez wiele lat była pani mentorem...
-Aż w końcu Millo wygrał- westchnęła a ja zaczęłam kalkulować. To było oczywiste. Jak mogłam wcześniej na to nie wpaść!
-Pani wygrała przed Śpiewem Kosogłosa!- oznajmiłam.
-Chyba raczej Fałszem- zaśmiała się po czym uspokoiła na widok mojej zdziwionej twarzy-Ah, przecież ty nie pamiętasz tych czasów. Nasz dystrykt był niegdyś zapleczem 9. więc teoretycznie jestem zwyciężczynią z 9.- uśmiechnęła się- Tyleż się pozmieniało...- zamyśliła się- Cóż, szkoda- odezwała się po chwili- wygląda na to, że zachowania i taktu nie nauczyłam Millo- zachichotała- To już za 3 dni. Baduin nic ci nie mówił o mentorstwie?- zaprzeczyłam ruchem głowy- Cóż niektórzy twierdzą, iż o wiele łatwiej kogoś przygotować na Igrzyska niż brać w nich udział. Osobiście uważam, iż to nie prawda. O wiele trudniej jest spędzić czas z kimś, kogo życie zależy od naszych rad, kto ma duże szanse na śmierć a ty dalej musisz żyć z tym poczuciem winy. Mentorstwo to ogromna odpowiedzialność- zamyśliła się- Nie byłam zbyt dobrym mentorem. Dość późno doczekaliśmy się mojego następcy...

Słuchając tak babci Momo zrozumiałam, że wyraz jej słów brzmiał nostalgią. Ona tęskniła. Akceptowała to i tęskniła. Odpowiadało jej to. Nie mogłam tego pojąć.
-Uważa pani, że Igrzyska są potrzebne?- spytałam w końcu.
-Naturalnie- odparła spokojnie- Człowiek od zawsze dążył do podporządkowania słabszych. W dawnych czasach wojny były normalnością a rozlew krwi na porządku dziennym. Ginęli ludzie, upadały miasta. Teraz, zamiast tego, raz do roku ginie garstka osób na arenie. To sprawiedliwa cena.
-Cena za co?
-Za zaspokojenie głodu krwi i przemocy. Od zawsze w ludziach istnieje potrzeba zabijania. Niektórzy mogą ją spełnić na arenie, większości sam widok wystarcza- urwała- Nigdy pewnie nie zauważyłaś- zaczęła łagodnym tonem- jak wiele osób co roku oczekuje kolejnych Igrzysk. Nie chodzi o rozgrywkę ale o śmierć. O prawdziwą śmierć. Ludzie chcą i potrzebują zabijania.  Zbierają w sobie przez długi czas emocje, tłumiąc je, doprowadzając do wielu straszliwych zbrodni, niekoniecznie w afekcie. W czasie Igrzysk mogą dać im częściowy bądź całkowity upust.

-Ale ginie przy tym wiele niewinnych osób- zauważyłam.
-Wiele? Maksymalnie połowa, pozostała część chce zabijać od młodych lat oglądając Igrzyska.
-Dlatego nie wolno już się zgłaszać?
-Dokładnie tak. Co to byłaby za walka gdyby każdy miał równe szanse- przeraziła mnie tymi słowami.
-Chodzi o trybutów?- szepnęłam.
-Chodzi o fakt władzy. Że to od ciebie zależy czyjeś życie. Przecież ktoś musi wygrać. Tyle wystarczy aby to wszystko dalej trwało.
-Więc nie przeszkadzało to pani nigdy?
-Ależ skąd- irytuje mnie od zawsze ten cyrk z wywiadami i paradą. Nie interesuje mnie heroizowanie ofiar. Co do spraw ze sponsorami... pełnią oni jakby rolę fatum. W życiu zawsze występują zwroty akcji.
-Tak jakby bawili się w Boga?- odezwałam się.
Momo nie odpowiedziała od razu, lecz spiorunowała mnie oburzonym wzrokiem. Czyżbym zniszczyła własnie jej Utopię?
-Człowiek zawsze chciał być swoim panem- oznajmiła po chwili- I to był jego pierwszy błąd.
-Ah tak...- zamyśliłam się.

Byłam przerażona. Dziąsło już mniej krwawiło a dzięki gadanym staruszki mogłam dyskretnie połykać część krwi z krzywą miną. Jednak słowa byłej mentorki przeraziły mnie. Czy tak uważali wszyscy starsi mieszkańcy? Momo pamiętała 2 rewolucję, miała wiedzę i doświadczenie ale czy to dawało mi obowiązek pogodzenia się z jej słowami?
-Ale ludzie się zbuntują- odezwałam się w końcu.
-Tak jak zawsze- zaśmiała się arogancko- Buntują się, bo się boją. Boją się przyznać, że to im się podoba, że wciąż jesteśmy zwierzętami- jej głos brzmiał lekko psychodelicznie- Liv, przecież w głębi duszy jesteśmy tacy sami- uśmiechnęła się a ja poczułam gęsią skórkę.

Postanowiłam zmienić temat.
-A co z mentorstwem? Ja nie znam się. Nie wiem nawet jaki cudem wygrałam- zmarszczyłam brwi.
-I tu jest problem...- westchnęła fioletowłosa po czym nagle klasnęła w dłonie, czym niemal przyprawiła mnie o zawał- Oczywiście! Musisz obejrzeć Igrzyska! Te powtórki, niekoniecznie ze sobą. Opracuj kilka strategii, w zależności od charakteru i postawy swoich podopiecznych...
-Moich?- zauważyłam- Chwileczkę dlaczego nie była pani mentorem razem z Baduinem? O ile mi wiadomo jest zawsze przydzielany każdemu osobny mentor. Oczywiście jeżeli  żyje  w danym dystrykcie minimum 2 mentorów, a nie wygląda mi pani na martwą...- chciałam inaczej skończyć to zdanie ale zdałam sobie sprawę, że wcale nie chciałam wyjaśnień od Momo. Za bardzo się jej wtedy bałam.
-Widzisz moja droga- babcia rozejrzała się- Straciłam już wszystko co miałam, łącznie ze zdrowiem. Zresztą... Millo nie wygrał dzięki sobie...- spuściła wzrok- To mnie chcieli się pozbyć z Koloseum...
-Nie rozumiem. Stanowiła pani zagrożenie? Przecież pani jest za.
-I chyba w tym problem- poprawiła swoją chustę- No młoda, ruszaj rzucić okiem na stare powtórki, może znajdziesz jakąś pomoc.
-No dobrze- wstałam i podeszłam do wyjścia. Mimo coraz dłuższego czasu jaki spędzałam w Różance w głowie zamiast odpowiedzi miałam coraz więcej pytań- Babciu Momo...- zaczęłam przy drzwiach- Powiedziałaś, że mam dopasować strategię do charakteru trybutów. To znaczy, że mam się z nimi zaprzyjaźnić?
-Ależ nie- podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu- Powinnaś po prostu wiedzieć, czy to tchórze co nie przeżyją Korunkopii czy też świetni pretendenci, bądź szczęściarze, którzy uciekają a może ci sprytni od pułapek. Rozumiesz?
Słowa Momo wreszcie miały jakiś sens.

Obiecałam przyjść następnego dnia po czym opuściłam ten dom wariatów. Ku mojemu zdziwieniu na zewnątrz czekał już Pharadai.
-Phar, czekałeś?- ucieszyłam się i podeszłam do niego.
-Wiesz, Parker nie chce bym zajął się jej strojem na dożynki, więc mogę zająć się tobą- wziął mnie za rękę.
-Ale jutro już wracasz...- zauważyłam.
-No już, chyba nie będziesz tęsknić przez 2 dni- powiedział poważnie. Spojrzałam na niego zdziwiona a on po chwili dodał sztuczny śmiech. Zmarszczyłam brwi. Miałam dziwne przeczucie, że coś tu jest nie tak
Znowu.

Ruszyliśmy przed siebie. W czasie drogi szukałam tego zniecierpliwienia. Tej ekscytacji przed Igrzyskami. Jednak w twarzach czy zachowaniu przechodniów nie zauważyłam niczego podejrzanego. "Chociaż"- zamyśliłam się. Ludzi byli weselsi niż zwykle. Ale czy dlatego, że wkrótce mieli zginąć ci, których znali?

* * *

W nocy śnił mi się ten sam koszmar. Ten sam gdyż od kilku dni męczyła mnie jedna historia  w mojej głowie. To było ponad moje nerwy.

Kiedy obudziłam się rano zlana potem postanowiłam to sprawdzić. Udałam się do Pałacu Sprawiedliwości porozmawiać z Parker.

Zdawałam sobie sprawę, że miała masę roboty przed dożynkami, jednak ja wciąż byłam jej przyjaciółką. Przynajmniej mi się tak zdawało.
-Stać, pokaż tożsamość- odezwał się jeden ze Strażników Pokoju przy wejściu głównym.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężczyni 99. Igrzysk- odparłam spokojnie.
-Bez tożsamości nie wejdziesz- upierał się.
-Rains daj spokój, nie poznajesz Liv?- wtrącił drugi ze strażników ja mu się instynktownie przyjrzałam. Poznajesz? Ja ich w ogóle nie kojarzyłam. Wiedziałam, że co pół roku zmieniają jednostki stacjonujące ale czy w ciągu tego czasu zapomniałabym kim oni są?- To przyjaciółka pani rektorki, lepiej jej nie zawadzać- zaśmiał się.
Mimo wszystko wydawało mi się, iż ta sytuacja nie była pierwsza. "Ah, no tak..."- przypomniałam sobie poprzednie Igrzyska. Tym razem jednak wpuszczona mnie bez pomocy Parker. Przynajmniej bez tej osobistej.

* * *

-Liv- śnieżnowłosa zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Było to wciąż to samo duże, przestronne miejsce z pięknymi, zabytkowymi meblami. Co się zmieniło to fakt, że lampa którą rok temu Parker wyrzuciła przez okno wciąż stała jak gdyby nigdy nic na biurku rektorki. Zaśmiałam się cicho.
-No co?- zdziwiła się i spojrzała na mnie po czym rzuciła okiem na lampę.
-I gdzie twoje zasady?- odezwałam się cicho.
-Czasami trzeba naciągnąć własne zdanie by ocalić czyjeś życie- uśmiechnęła się do mnie. Niedokońca zrozumiałam aluzję- Coś się stało? Akurat kończę spisywać sprawozdania...
-Tak Arli, ja mam takie nietypowe pytanie...- zaczęłam powoli. Była naczelnik od razu spoważniała. Wyglądało na to, że powinnam zadać jej wiele takich pytań- Ja ostatnio mam takie strasznie realne sny...

-Realne sny to nic strasznego- wtrąciła- Trzeba jednak uważać by nie stały się one naszą rzeczywistością- spojrzała przez okno. Miałam nieodparte wrażenie, że cały czas mi coś sugerowała.
-Ale wiesz... co jeśli one już się stały?
-Coś insynuujesz?- zainteresowała się.
-No, jeśli to nie sny ale wspomnienia...
-Dobra, dobra. Nim cokolwiek zaczniesz snuć opowiedz mi o tym śnie- Parker usiadła na fotelu przed lustrem.
-W skrócie to po prostu kogoś zabijam. To jakiś chłopak. Leży zakrwawiony na podłodze a ja...- nie potrafiłam dokończyć- Aurelia czy ja zabiłam jakiegoś Leara?- jęknęłam przerażona.

Ku mojemu zdziwieniu rektorka zaśmiała się.
-Liv nie znam nikogo takiego, jestem pewna, że sama go wymyśliłaś. Nie oszukujmy się, ale nawet na arenie niezbyt ci szło. Zabiłaś jedną osobę.
Na dźwięk ostatnich słów serce mi zamarło. Ja kogoś zabiłam? Na arenie? Kiedy? A co ważniejsze: kogo?
-Czyli to sen?- udawałam spokojną.
-Oczywiście Liv. Nie sądzę by w tym mieście bądź okolicy żył jakiś Lear. Nie znam nikogo takiego a jak ja nie znam to ty tym bardziej.
-No dobrze- wcale się nie uspokoiłam- A masz może... powtórki zeszłorocznych Igrzysk? I w ogóle poprzednich? Momo doradziła mi bym w ten sposób przygotowała się na mentorstwo...

-Momo?- Parker była wyraźnie zdziwiona- Ale czemu? A z resztą...- podeszła do biurka i zaczęła w nim grzebać- Masz- wręczyła mi kilka przeźroczystych płytek- Dostaliśmy je... no wiesz...- zmarszczyła brwi- Nie musisz oddawać, mam jeszcze kilka kopii.
Kopii? Po co były jej kopie? Ludzie naprawdę to oglądali? Schowałam płytki do kieszeni i postanowiłam opuścić kolejny dom wariatów.

* * *

Podziękowałam Parker i ruszyłam czym prędzej do Wioski Zwycięzców. W połowie drogi zauważyłam grupkę dzieci. Dwóch chłopców trzymających patyki w dłoniach razem z dziewczynką rzucającą kamieniami gonili innego chłopca wśród uliczek. Krzyczeli coś ze śmiechu a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że bawią się w Igrzyska.
Złapałam się za czoło. Pomyślałam, że mam zwidy, że to coś innego. Ale nawet jak się oddalili słyszałam okrzyki zwycięstwa małych pretendentów.

-Dałaś im nadzieję- usłyszałam czyjś głos. To był miejscowy wariat, pan Mansot.
-Nadzieję?- spojrzałam na starca.
-Na to że nasz dystrykt może wygrać. Że mamy jakieś szanse.
-Przecież to była zwykła zabawa- odparłam zirytowana. Miałam dość traktowania czegoś tak strasznego z taką powagą- Oni nawet nie są świadomi, że to walka na śmierć i życie. Po prostu się bawili- powtórzyłam tracąc całą pewność siebie- Co pan za bzdury opowiada!- odeszłam zła w swoją stronę.

Tego było za dużo. Heroizowanie Igrzysk, też mi coś. Spojrzałam na swoje dłonie. Czy ja byłam zdolna kogoś zabić? Czy ten cały Lear to tylko uosobienie wszystkich moich słabości? Słabości których wyzbyłam się na arenie zabijając kogoś? Czy ja naprawdę tam kogoś zabiłam? "Może w trakcie Korunkopii spanikowana rzuciłam czymś w kogoś..."- pomyślałam.
-Boże nie- zagryzłam wargi. Zaczynałam siebie przerażać.
Myśli latały mi jak szalone. Odpowiedź trzymałam w ręku, dlatego przyspieszyłam kroku, by czym prędzej odtworzyć zapisy walk.

* * *

W domu była tylko Anita. Mama wybrała się na zebranie u Momo. Wstrzymałam oddech, sprawdzając czy to był sen. Jednak to była rzeczywistość- nie miałam zęba. Po prostu wypadł mi przez stare ciasto.
"Ale to było ciasto z poprzedniego dnia..."- przypomniałam sobie.
O co w tym chodziło? Miałam coraz więcej pytań bez odpowiedzi.

-No wróciłaś wreszcie, gdzie byłaś?- przywitała mnie Anita w salonie.
-No rozmawiałam z Parker- rozejrzałam się- A gdzie Evely?
-U Pattern, ma dziś urodziny.
-Ah tak...- zamyśliłam się- Anita, czy znasz jakiegoś Leara?
-Kogo?- zdziwiła się- Leara? Cóż, nie ale to idiotyczne imię- zaśmiała się.
Spuściłam wzrok. Miałam niejasne przeczucie, że coś było nie tak. Wtedy mimowolnie zapytałam:
-On nie pracuje u was w szpitalu?
Zdziwiłam się. Oczywiście, że się zdziwiłam. Bo niby skąd miałabym zdać takie pytanie?
-U nas?- odezwała się moja siostra- Nie Liv, nie znam nikogo takiego. Dlaczego pytasz?
-Ja... ostatnio mam strasznie realne sny w których go zabijam- przyznałam się- Boję się, że to może być prawda...
-Liv siostrzyczko!- Anita podniosła głos- Nikogo takiego nie ma w naszym mieście ani okolicy, widziałam wszystkich zmarłych, każdego zidentyfikowaliśmy! Lear nie istnieje, nie mógł więc umrzeć! Przestań gadać jakbyś była nawiedzona...- przytuliła mnie- A to co?- wskazała na wystającą z kieszeni płytę nośnikową.

-Zapisy Igrzysk. Momo uważa, że nauczę się z nich jak być mentorem.
-Co, ta stara jędza tak powiedziała?!- zirytowała się po czym wyjęła wszystkie płytki- Nie zgadzam się, to zbyt traumatyczne dla ciebie. Przykro mi Liv, pogódź się z przegraną to dłużej pożyjesz- zaskoczyła mnie słowami po czym gdzieś wyszła.

Zmarszczyłam brwi zastanawiając się dlaczego zarówno Parker jak i Anita wyraźnie nie lubiły zbyt Babci Momo. Przypomniałam sobie ich słowa "mieście i okolicy". Przecież to nie znaczy, że nie ma go w dystrykcie.