For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



sobota, 25 stycznia 2014

Kolosalny flashback

Ponieważ wielkimi krokami zbliżają się kolosy postanowiłam zaprezentować bohaterów z innej, przeszłościowej strony. Poza tym irytuje mnie przepisywanie moich notatek z zeszytu :"<. Tak wiem, ten komentarz w ogóle nie ma sensu ani związku! Just like me :"D.

- - -

Liv otworzyła oczy. Powoli wracały do niej wspomnienia poprzedniego wieczoru. Uczyła się na egzaminy gdy wpadły do niej Leone i Morgana oznajmiając, że jutro wszyscy uciekają z zajęć. Brunetka zmrużyła oczy i złapała się za głowę.
-O żesz fuak!- krzyknęła gdy wyczuła silny guz na środku głowy- Wiedziałam! Anita!- ubrała się szybko i wbiegła do kuchni.

-No co?- jej siostra przygytowywała się do wyjścia- No patrz pierwszy raz w życiu zaspałaś- zaśmiała się.
-To wcale nie tak, zostałam napadnięta!- krzyknęła młodsza Sotoke- Ani proszę!
-Ale co mam zrobić?- zdziwiła się jej siostra.
-Nie wiem, nigdy się nie spóźniałam...
-Wielkie halo, wbij na lekcje i przeproś za spóźnienie albo przyjdź na drugą też mi coś... Jeju Livciu no już nie rób draki- zachichotała- Liv a ty dziś przypadkiem...- zaczęła po chwili.
-O mój Kolosie tak! Damn!- wybiegła z domu kierując się do szkoły.

"Zabije ich, zabije jak matrioszkę kocham"- myślała w trakcie biegu.
Nagle poczuła jak ktoś chwyta ją w pasie od tyłu i przyciąga do siebie.
-Hemilton jeśli to ty to módl się o reinkarnację!- warknęła lecz ktoś zasłonił jej usta dłonią.
-Livciu nasza kochana- usłyszała znajomy głos- Krzycz ciszej, bo co to za zrywanie z lekcji kiedy wszyscy wiedzą...
-Sam szczurze!- odwróciła się- Mamy dziś egzamin kompetencji jakbyś nie wiedział- spojrzała zła na niego.
Paul dobrze o tym wiedział. Oblewał go co roku.
-Daj spokój Livciu- zaśmiał się- Wszyscy to wszyscy, tak?- uśmiechnął się.

Liv zmarszczyła brwi. Przez chwilę miała ochotę wrzucić Sama do pobliskiej rzeki, żeby już nigdy nie wrócił. Z drugiej strony brakowało by jej tego idioty. Mimowolnie zaśmiała się.
-No, tak lepiej. A teraz chodź nim nas zobaczą Strażnicy- poprowadził ją na skraj lasu.
Liv zauważyła że część klasy już tam była. Morgana, Sonia, Leone, Ronald oraz Liam uśmiechnęli się na jej widok.
-Widzicie? Mówiłam, że to nie jest sztywniaczka- Morgana uśmiechnęła się.
-Tak, bo walnęłyśmy ją wczoraj wieczorem patelnią żeby zaspała- przypomniała jej Leone.
-No daj spokój, przecież przyszła to się liczy- Hemilton zaśmiała się.
-Zabije was, jak mogliście mi to zrobić???- Liv spojrzała zła na znajomych- Przecież wiecie, że ja, w porównaniu do tego idioty- wskazała na Sama- chcę to zaliczyć!
-No ej, nie moja wina, że mieszam czasem składniki...- obraził się brunet.
-Ta, ale gdybyś już pracował w szpitalu to zabiłbyś z milion ludzi- zaśmiała się Sonia- Kto jak kto ale ty Sam...- zaczęła Sonia ale nie dokończyła gdyż Paul wrzucił ją do pobliskiej kupki liści.
-Ależ panno Sparoski, nie wymieniajmy nazwisk- uśmiechnął się szyderczo.
Wszyscy się zaśmiali. Oprócz Liv.
-W ogóle czemu uciekacie? Znaczy się rozumiem tego barana ale wy...- zaczęła Liv lecz nie dokończyła gdyż Sam wziął ją na barki i zaśmiał się.
-Dosyć narzekania, idziemy na wycieczkę!
-Wstawaj Spar- Liam pomógł wstać Soni i wszyscy udali się do lasu.

Oprócz Liv, każdy wiedział gdzie idą. Brunetka zmrużyła oczy. Nigdy nie chciała mieć przyjaciół. Jedyne o czym zawsze myślała to...
-Tadaa!- Sam wrzucił ją do wody.

Liv nie wypływała.
-Coś nie tak?- zdziwiła się Sonia- Chyba umie pływać co?
-A miała kiedyś okazję się nauczyć?- Ronald wskoczył do wody a za nim Leone.
-Sam coś ty narobił???- Liam spanikował- Myślałem, że znasz ją dobrze....- złapał się za głowę. Jeśli i tym razem coś przeskrobie jego ojciec już mu nie daruje.
-Co że to moja wina tak?- warknął Paul.
-Zamknijcie się!- krzyknęła Morgana.

Nagle wypłynęła Leone trzymając Liv w rękach.
-Ronald pomóż- poprosiła kolegę. Razem zabrali nieprzytomną Liv na brzeg.
-Co teraz?- szepnęła Sonia- Ona żyje w ogóle?
Leone przyłożyła palce do kratni brunetki.
-Tak, spokojnie Soniu- powiedziała cicho po czym zaczęła masaż serce- Dalej Livciu nie rób nam tego teraz...
Ku zdziwieniu wszystkich Martish była nade spokojna. Wszyscy w skupieniu obserwowali ją. W końcu sama to zauważyła.
-Mój brat się kiedyś utopił...- powiedziała.

Nagle Liv ocknęła się, wyprostowała i wzięła głęboki wdech.
-Oh Liv!- Sonia przytuliła ją- Tak się bałam!
-Tak, ku naszemu zdziwieniu- zaśmiała się Leone.
-Jak się czujesz?- spytała Morgana.
-Ja...- Liv zakasłała wypluwając wodę z gardła- Chyba w porządku...- spojrzała na Sama, który patrzył na nią poważnym wzrokiem- Nie masz się o co obwiniać Paul- uśmiechnęła się- Skąd mogłeś wiedzieć, że nie umiem pływać...
-Mogłaś się utopić- odparł chłodno- Ponoszę za to wszelką odpowiedzialność- odszedł dalej i usiadł pod jakimś drzewem.
-Przesadza- Leone zaśmiała się.
-Tak myślisz?- odparł Ronald- To był jego pomysł z ucieczką. Teraz jeszcze to. Może czuje się...
-Niedojrzały?- dokończyła Hemilton
Liv powoli wstała i rozejrzała się. Znajdowali się koło całkowicie obcego jej starego, czerwonego mostu, i rzeki. Wokół rozciągał się las.
-Dlaczego mnie wzieliście?- spytała nagle Liv- I dlaczego tutaj?
-Liv, mimo wszystko jesteś naszą przyjaciółką- uśmiechnęła się Leone.
-Czy chcesz tego czy nie- dodał Ronald.
-A więc to groźba- zauważyła brunetka.
-Jeśli dobrowolnie nie chcesz, to i owszem- zaśmiała się Sonia.
-A jeśli chodzi o to miejsce...- zaczęła Morgana- Każdy z nas przeżył tu coś... co odmieniło nasze życie. Ale dla Sama jest wyjątkowo specyficzne. Chcieliśmy żebyś i ty dobrze je wspominała...- zamyśliła się.
-I chyba będę- Sotoke roześmiała się a wszyscy spuścili głowy- Jak wam jest głupio to zaprowadźcie mnie z powrotem do Centrum. Chcę do szkoły!
-Co, koncertu życzeń się zachciało?- zaśmiał się Ronald.

Sam patrzył na znajomych z oddali. Jak mógł być tak nieodpowiedzialny? Przez jego głupotę i popisy mógł stracić kogoś tak mu drogiego... Nie. To nie przez to czuł się źle. Przecież wcale nie lubił tej dziewczyny. Lubił ją po prostu irytować, a że zły nie był, przejął się że coś jej grozi. Tak, przecież wcale mu na niej nie zależy. Nagle usłyszał śmiech Liv. Mimowolnie sam uśmiechnął się.
-No chodź do nas- zobaczył nad sobą Leone- Kto jak kto ale to ja powinnam tu tak siedzieć a nie ty.
-Dlaczego?- zdziwił się brunet.
-Naprawdę nie musisz tego słuchać- Martish uśmiechnęła się.
-No wytłumacz się, jak zaczęłaś- zaśmiał się chłopak.
Brązowowłosa spuściła wzrok. Nagle jej twarz z poważnej i spokojnej przybrał bardzo smutny wyraz.
-Sam chodź- wzięła go za rękę- Ja już się z tym pogodziłam, pora na ciebie.
-Co to za przyjaźń jak każdy z nas ma tajemnice?- patrzył na nią- Znamy się najdłużej Martish a ty nadal nie chcesz się zwierzać. Rozumiem Liv, bo to dziwaczka ale ty...
Leone zarumieniła się. Dobrze wiedziała dlaczego. Tylko czemu Sam musiał wszystko zawsze utrudniać? Przecież już dała sobie spokój.
-Sam ty idioto...- spojrzała w ziemię- Jak nie chcesz to nie. Ja ci się nie będą narzucać- poszła w stronę reszty grupy.
Paul zamyślił się. Już gdzieś słyszał te słowa.

cdn....

piątek, 24 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.IV

-Tu jesteś!- usłyszałam za plecami- Szukałem cię, kolacja gotowa- Lear zaprosił mnie do kuchni- Nie jest to może to co w Kapitolu ale chyba nie będziesz narzekać?- wystraszył mnie tymi słowami.

Zdawało mi się, że on wiedział. Słyszał wszystko. Był nieobliczalny. Spojrzałam na Evely. Nadal go bardzo lubiła, uśmiechała się i żartowała, że sama by już lepiej ugotowała niż on. A więc tak. Nie mogłam pozwolić bym została sam na sam z Learem.
Wtedy jak na ironię moja siostrzyczka powiedziała, że idzie spać i poprosiła szatyna o poczytanie dobranocki z biblioteczki babci Momo.
Gdy tylko oboje poszli na górę posprzątałam szybko po posiłku po czym schowałam nóż do mięsa za koszulkę. Byłam całkowicie rozkojarzona. Usiadłam na kanapie czekając na ciąg wydarzeń.

Po pół godzinie wrócił Lear oznajmiając, iż moja siostra zasnęła.
Pewnie snem wiecznym.

Udawanie spokojnej niezbyt mi wychodziło. Chłopak to widział, jednak przysiadł się do mnie obok na kanapie, wyglądając jakby moje przerażenie sprawiało mu przyjemność.
Cholerny sadysta.

Więc to ja musiałam coś powiedzieć. Przesunęłam się na bok, czując zimno ostrza pod koszulką. Zagryzłam wargi, jednak gdy w końcu się przemogłam szatyn mnie wyprzedził.
-Z dzieciństwa- odezwał się- Wiesz ta pamiątka... blizna...

Całkowicie zbił mnie z tropu. Coś kombinował. Musiałam dowiedzieć się co.
Na musiałam się skończyło.

Znowu coś mnie powstrzymało. Być może był to instynkt przetrwania, gdyż zamiast odezwać się tylko cicho jęknęłam pod nosem. Spuściłam wzrok.
-Wiesz kiedyś... poszliśmy z rodzeństwem do lasu... tak jakby na wycieczkę...- zaśmiał się ironicznie- Cóż, koniec końców zaatakował nas wilk i musieliśmy wracać. A raczej uciekać- uśmiechnął się- Kiedy dobiegł do mnie uderzyłem go kamieniem a on mnie podrapał. Później przybyli tam okoliczni mieszkańcy i zabili go.
-Hm...- westchnęłam- I co to za pamiątka?
Lear zmrużył oczy. Więc i on nie mówił całej prawdy a część którą mi udostępnił pewnie sam zmienił.

-A co?- zaczął nagle przybliżać się do mnie- Nie ufasz mi? Myślisz, że jestem nieobliczalny?- czułam jego oddech na twarzy. Czy w jego oczach widziałam szaleństwo? Cóż, na pewno coś w nich się ukrywało.
-Skoro Anita ci ufa to ja też- odparłam spokojnie. Mimo wszystko mojej starszej siostry mogłam być pewna. Wiem, że byłaby ostatnią osobą, która życzyłaby mi śmierci.

Lear wyraźnie zdziwiony siedział bez ruchu z tą twarzą obok mojej. Najwyraźniej oczekiwał ode mnie innej odpowiedzi. A może szukał czegoś w moich oczach? Uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam go.
W głębi serca miałam nadzieję, że mnie odepchnie i wyjawi wszystko zaraz. On jednak odwzajemnił gest po czym szepnął:
-Dziękuję, że jesteś taka, jak mówiła twoja siostra- odsunął się- Chyba czas spać nie sądzisz?- wstał i  wskazał mi schody.

Nie było mi na rękę iść spać. Musiałam w końcu dowiedzieć się o co chodzi w tym szaleństwie.
-Gdzie jest Anita?- podeszłam do niego- I Parker? Dlaczego wszyscy kłamią? Co się dzieje z moją matką?
Chłopak uśmiechnął się po czym przybliżył się do mnie i pocałował mnie. Odsunął się i rzekł:
-Dobranoc Liv- zaprowadził mnie do mojego pokoju.

Najwyraźniej moja niewiedza sprawiała mu nieopisaną radość. Zacisnęłam pięści. Ja nie daję tak łatwo za wygraną. Już nie.

* * *

Gdy tylko upewniłam się, że Lear jest zajęty oglądaniem telewizji, wyszłam tylnym wyjściem z domu po czym zaczęłam biec w kierunku chaty Mansota. On wiedział coś więcej.

Był późny wieczór, Strażnicy Pokoju tu i ówdzie pilnowali okolic. Musiałam ostrożnie dostać się do chaty staruszka, co nie było dość trudne gdyż mieszkał klika kroków od Wioski Zwycięzców.
Zapukałam do znajomych drzwi. I z tego wszystkiego tylko one były mi znajome. Dopiero teraz mogłam zobaczyć, że ta stara chata wcale nie była taką ruderą o jakiej słyszałam. A przynajmniej nie dla mnie. Mimo dziurawych okien, rozpadającego się dachu i dziur na ganku to miejsce miało charakter. A może było to był wymysł.

-To ty- starzec otworzył drzwi- Coś się stało Liv? Jest całkiem późno...
-Chcę porozmawiać.

Mężczyzna czując i słysząc powagę w moim głosie wychylił się, rozejrzał dookoła po czym wprowadził mnie do środka. Było to stare, zniszczone lokum, z odrywającą się tapetą ze ścian, brudnymi meblami pełnymi kurzu. Pachniało a raczej cuchnęło tam stęchlizną, co było dziwne, gdyż w naszym dystrykcie niewiele było osób zajmujących się kłusownictwem.

-Więc co wiesz- schylił się nade mną Mansot gdy usiadłam na starej i dość niewygodnej kanapie. Była brudna i dziurawa a gdy na niej usiadłam, chmura kurzu uniosła się w powietrze.
Co wiem? Kompletnie nic.

-No...- przyjrzałam się staruszkowi. To ja powinnam go była zapytać o to- Parker jest w Kapitolu, Lear jest nieobliczalny i moja matka... nieżyje- wyliczałam nie będąc pewna czy staruszek zna kogokolwiek z nich.
-Czyli nic- podsumował- Nie wiesz czemu naszej rektorki nie ma, czemu Lear nie zasługuje na zaufanie ani też nie wiesz o morderstwie twojej matki- ostatnie słowa mnie przeraziły. Zamordowana? Do tego doszło?
-A co z Anitą? Dlaczego mnie okłamuje? Czemu ufa Learowi?
-Uspokój się!- uciszył mnie - Nie chcemy przecież kłopotów- zaśmiał się- Nie znam za dobrze tego chłopaka, jednak mogę śmiało stwierdzić, że skądś go kojarzę... Niestety moja pamięć zawodzi mnie zbyt często...- westchnął i spojrzał gdzieś. Zrozumiałam, że wspominał swoją rodzinę, gdyż obserwował zdjęcia na pobliskiej komodzie. Próbowała im się dobrze przyjrzeć, jednak nie potrafiłam nikogo na nich rozpoznać.

-Wygląda na to, iż komuś jest na rękę twoja niewiedza-usiadł na fotelu na przeciw mnie- Pytanie komu i po co?
-Pewnie na Tournee lub Ćwierćwiecze. Wszystko się komplikuje odkąd zbliża się dzień wyjazdu...
-No tak- staruszek zapalił fajkę- Jednakże Parker nie ma w dystrykcie 4 miesiące, nie zauważyłem żadnego zastępstwa a życie płynie dalej.
-Co to może znaczyć?
-To chyba oczywiste. Co może być ważniejsze dla rektora niż dystrykt?- spytał a ja zaśmiałam się. Znając już niektórych rektorów to pytanie było bardzo ironiczne- No tak- staruszek uśmiechnął się- Myślę jednak, że dla Parker ty jesteś ważniejsza, Liv. Coś musiało się jej nie spodobać w planach Ćwierćwiecza. Masz ten pech, że wygrałaś tuż przed nim. To zawsze źle się skończyło.
Chyba, że dowiedzieli się o moim oszustwie z Parker.

-A co z moją matką?- spytałam niepewnie- Czy ona naprawdę...- nie mogłam już tego dokończyć. Mimo wszystko ślepo wierzyłam, że wciąż żyje a ja, powtarzając w kółko o jej zgonie, tylko naprawdę uśmiercałam ją.
-Z jakiegoś powodu twoja matka została niedawno przewieziona do Kapitolu. Nie jestem jednak pewny czy w trakcie tej podróży jeszcze żyła...- zbił mnie z tropu. Coś było nie tak.
-Ale panie Mansot...- zaczęłam lecz starzec mi przerwał:
-Anad. Mam na imię Anad- uśmiechnął się i wypuścił dym z fajki.
Zrobiło mi się przykro, że znając go tak długo, nie znałam jego imienia.
-Panie Anadzie, jestem pewna, że moja mama była w zeszłym tygodniu w domu. Dobrze pamiętam jak z nią rozmawiałam...

Mansot się nie odzywał, lecz z każdą chwilą patrzył coraz bardziej przerażony na mnie. Siedzieliśmy w ciszy. Staruszek wyglądał jakby próbował znaleźć coś co jest oczywiste. Ja z kolei bardziej traciłam poczucie rzeczywistości.
-Na przykład zastanawiałam się z nią jakie ciasteczka ma upiec na spotkanie u Momo albo gdzie się podziewa Parker...- urwałam przerażona. Spanikowałam. Coś naprawdę było nie tak. Zaczęłam nerwowo rozglądać się po kiepsko oświetlonym pomieszczeniu. Wtedy moje obawy potwierdziły się.
-To jest...- wstałam i wskazałam na kalendarz w rogu- Aktualny?
Anad skinął głową.
-I mówił pan, że Parker nie ma 4 miesiące...- moje serce przyspieszyło. Coraz trudniej mi było oddychać. Złapałam się za głowę i przykucnęłam- Więc to nie koniec września?- zaśmiałam się z nutką szaleństwa w głosie.

* * *

-Proszę- Anad podał mi szklankę herbaty- Już ci lepiej?
-Tak... trochę. Dziękuję- wypiłam niemal całą. Jednak nadal rzeczywistość i ja nie potrafiłyśmy się dogadać.
Ona mówiła, że jest już początek grudnia i za kilka dni Tournee, ja natomiast twierdziłam, iż jest dopiero koniec września.

-Więc to ci zrobili- staruszek przyglądał mi się.
-Czyli co?
-Kontrolują... hm, może raczej mieszają ci w pamięci. Pewnie podają ci jakieś tabletki czy coś. Chcą żebyś straciła poczucie czasu. Nie bierzesz przypadkiem jakichś leków od lekarzy z Kapitolu?
-Nie.
-W takim razie ktoś musi ci je systematycznie podawać. Zgaduję, iż od dawna nie przyrządzasz sobie posiłków?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Ale...- zaczęłam- Ja pamiętam jak moja matka robiła nam jeszcze nie dawno kolacje. A wczoraj to Anita....
-To nie była twoja matka Liv, ona nie żyje.

-No dobrze- czas było wracać do domu. Nie tylko dlatego, że powoli zbliżała się 23. ale również z faktu, że siedzenie w tej chacie wprawiało mnie w większe szaleństwo niż wcześniej. Zdawało mi się, że nie powinnam była próbować czegokolwiek wyjaśniać- Ale dlaczego uważam że jest wrzesień? Po co ukrywać śmierć osoby, która mogła nie żyć nawet od kilku tygodni?
-Ponieważ za dwa dni rozpocznie się Torunee. Ktoś chciał cię tu zatrzymać.
-Lub zaskoczyć...- zamyśliłam się.
-Co sugerujesz?- zaciekawił się.
Ucieszyłam się. W głębi serca wierzyłam, że wcale nie jest szalony.
-Może w ramach zemsty... prędzej czy później ktoś by się mnie spytał czemu nie jestem na Tournee. A tak? Parker pewnie zaraz przyjedzie ze stylistami i zabiorą mnie. Natłok informacji, przymiarki i wystąpienia na ostatnią chwilę, ciągle przyjazdy i odjazdy. Ktoś chciał żebym cierpiała.
Cholerny sadysta.

-A może... może to ma związek z Ćwierćwieczem?- przeraziłam się i oparłam o kanapę. Dopiero teraz zrozumiałam, że cały czas miałam nóż przy sobie- To z pewnością sprawka Kapitolu- syknął zły na system Panem. Czyli jednak byli tacy, którzy wciąż żałowali powrotu do Igrzysk.

-Może mają tutaj wtyczkę?- odezwałam się po chwili.
-Sugerujesz kogoś?
-Ktoś mi musiał te całe leki podawać, utrudniać dostęp do informacji.
-Może wszyscy są w to zamieszani?- rzucił tajemniczo.
Spojrzałam na niego wystraszona i zdecydowałam się wracać do domu. Ku mojemu zdziwieniu Anad nie zatrzymywał mnie tylko na pożegnanie powiedział coś, co mnie zaniepokoiło:

-Pamiętaj, że to tylko domysły. A, i jak następnym razem będziesz chciała się podłożyć, to pamiętaj, iż tym razem możesz to zrobić oficjalnie. Taki jest przywilej zwycięzców- po czym zniknął w swojej chacie.
Więc on wiedział od początku.

* * *

Postanowiłam nie dręczyć się na razie z Mansotem lecz zająć Learem. Tym, którego poznałam ostatniego tygodnia wakacji.
O ile wtedy były wakacje.

Ostrożnie wróciłam do domu tylnym wejściem, po czym po cichu wkroczyłam do salonu. Wyjęłam nóż zza koszulki, szukając w ciemności chłopaka. Szatyn spał spokojnie na kanapie. Podeszłam do niego i usiadłam okrakiem na jego brzuchu. Zbliżyłam ostrze do jego szyi. Moje serce od razu przyspieszyło.
Więc to jest to uczucie...

Cofnęłam się lekko by spoliczkować moją ofiarę.
-Co jest?- Lear obudził się przestraszony. Próbował wstać lecz powstrzymałam go. Przysunęłam mu nóż do twarzy by nie szamotał się.
-Liv?- nie mógł mnie dobrze zobaczyć w ciemnościach- Liv to ty? Co ty robisz? Przepraszam za wszystko.

Poczułam błogi uśmiech na twarzy. Strach w jego głosie podobał mi się. Zraniłam go płytko w policzek, po czym przysunęłam mu ostrze do szyi.
-Gdzie jest moja matka?- syknęłam obserwując jak krew spływa mu po twarzy.
-W szpitalu z Anitą przecież wiesz...- mówił wystraszony- Liv, co ci jest?- wyciągnął do mnie rękę lecz odepchnęłam ją, raniąc go w dłoń.
Zamachnęłam się i wbiłam nóż w oparcie kanapy, tuż przy głowie chłopaka.
-Dobrze wiem, że nie żyje!- złapałam go za koszulkę- Zabiłeś ją? Jesteś nieobliczalny, prawda? Morderco!- wściekłam się po czym zacisnęłam pięści na jego szyi.
-Wiedziałem, wiedziałem od początku...- zaśmiał się arogancko.
-Niby co?- Zirytowałam się. Zacisnęłam mocniej palce.
-Że to była strategia...- z trudem oddychał- Że udawałaś mięczaka. Zobacz... jak świetnie nadajesz się na Igrzyska... Nasza dzielna pacyfistka!- zachrypnął.

Przeraziłam się i straciłam czujność. Lear chwycił za ostrze i uderzył mnie uchwytem w głowę, spychając mnie na ziemię. Kopnął mnie w brzuch, odwracając mnie na plecy. Wyplułam krew na podłogę. Szatyn obezwładnił mnie i schylił się nade mną.
-I co?- spojrzałam wściekła na niego-Co teraz? Długo zamierzaliście mnie truć?Tak bardzo zależy wam żebym nie pojechała na Tournee?- rozpłakałam się.
Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Nie wiedziałam jednak czy to dlatego, iż przejrzałam jego plany, czy może on jednak nic nie wiedział. A może wzbudziłam w nim litość? Poczułam się żałosna.
Nagle usłyszałam dźwięk upadającego ostrza. W jednej chwili Lear przybliżył się i zaczął mnie intensywnie całować. Jego ręce wędrowały po mojej talii a ja poczułam, że muszę wydostać się z tego szaleństwa. Ostrze było w zasięgu ręki. Wyciągnęłam po nie rękę. Wtedy usłyszałam swój cichy oddech, czując pocałunki chłopaka na szyi. Zrozumiałam, że z każdą chwilą moja sytuacja była coraz gorsza. Chwyciłam za nóż, kiedy stwierdziłam, iż mimowolnie głaskałam go po włosach. Wściekła wbiłam ostrze w dłoń. Zagryzłam z bólu wargi. Lear pewnie poczuł zapach krwi gdyż gwałtownie się podniósł na kolana.

Patrzył na mnie przerażony. Bał się mnie a mimo to wciąż kłamał.
-Pytam ostatni raz- wstałam, trzymając się za krwawiącą dłoń- Co się dzieje z moją matką? Gdzie jest Anita i Parker? I co tak naprawdę podpisałam?
Lear spuścił głowę. To był koniec tej gry. Przynajmniej ja tak sądziłam.
-Przykro mi-odparł nieznanym mi, niskim tonem głosu- Nie mogę udzielić ci takich informacji. Możesz śmiało mnie zabić- odwrócił wzrok na podłogę.
Bezczelny.

Zamachnęłam się i zraniłam go niemal na całej linii klatki piersiowej. Odwróciłam ostrze i zaczęłam go uderzać, by rana zaczęła mocniej krwawić. Wywróciłam go na podłogę. Jego biała koszulka była cała we krwi. Podłoga również. A ja biłam jak oszalała.

Dopiero po chwili przestałam. Spojrzałam na siebie. Moje nogi i brzuch były całe czerwone. Wystraszyłam się. Mój oddech przyspieszył. Czułam jak serce wyskoczy mi z piersi.
Więc to było i we mnie.

* * *

-Nie...- rozpłakałam się i wyrzuciłam nóż w kąt pokoju- Nie! Co ja zrobiłam!- wpadłam w histerię- To nie ja, ja tak nie potrafię!- spojrzałam na chłopaka. Był cały we krwi ale żył. Ledwo żył- Lear...- płakałam.
-Liv...- wypluł sporą ilość krwi po czym złapał mnie lekko za dłoń- Muszę ci coś powiedzieć...- zaczął lecz nagle stracił przytomność.
Nagle zapaliło się światło a do pomieszczenia weszła rektorka Parker. Na mój widok automatycznie wyciągnęła broń i wycelowała we mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam jej takiej. Była przerażona i wystraszona. Bała się. Mnie.
-Parker ja...- zaczęłam wstawać a wtedy moja przyjaciółka postrzeliła mnie. Upadłam na ziemię, tracąc przytomność.

~ ~ ~

Koniec części drugiej.

niedziela, 19 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.III

Zaczął się nowy rok szkolny, co sprawiło mi radość gdyż całe zamieszanie z Pharadaiem, rozmowy z Learem i nieobecność Parker spędzały mi sen z powiek. W szkole choć na chwilę mogłam odpocząć.
Dni mijały, powoli zaczynała się jesień i Turnee Zwycięzców. Cieszyłam się, że przynajmniej moi szkolni koledzy się nie zmienili. Zachowywaliśmy się tak jakby nic się nie stało za wyjątkiem faktu, iż brakowało jednego z nas.
Wtedy, klika tygodni przed Torunee, niespodziewanie do naszej klasy wpadł zdyszany Lear. Było to w czasie podstaw biologii z panią Millo, naszą ulubioną nauczycielką. Była to skrupulatna i wyrozumiała kobieta. Plotki głosiły, że straciła kiedyś syna na Igrzyskach,od tamtej pory była całkowicie inna.

Faktem było, że Igrzyska zmieniały ludzi. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Rodzice rozpaczali po utracie dzieci, przyjaciele po przyjaciołach. Każdy żałował, że nie przeprosił, nie przytulił, nie uśmiechnął się po raz ostatni do drogiej mu osoby.
Pani Millo natomiast, zamiast w introwertyka, stała się entuzjastką i optymistką. Na jej zajęciach nigdy nie było nudno, a ona sama dzieliła się z nami dobrym humorem, nawet w czasie Igrzysk.

Lear zabrał mnie z zajęć, twierdząc, iż coś się stało mojej matce. Wystraszona od razu udałam się wraz z nim oraz Sonią i Morganą, do szpitala.

Przed budynkiem skrzydła C, w którym pracowała moja siostra, czekała już na nas Anita. Miała dość smutną i poważną minę:
-Co się stało?- spytałam- Chyba nie umarła co...- zmarszczyłam brwi.
-Co? Oh nie, Liv, mama żyje...- Chodzi o to że...- zauważyła Sonię i Morganę- Cześć dziewczyny- uśmiechnęła się- Mama ma objawy demencji starczej.
-Co?- zdziwiłam się. Czyżby aż tyle szkód mogły wyrządzić Igrzyska?- Ale przecież jest za młoda...
-To pewnie ze stresu Liv...- odezwała się Hemilton- Wszyscy widzieliśmy jak cierpiała oglądając Igrzyska w telewizji.
-Więc pewnie dlatego to Samowi wysłaliście tą paczkę zamiast mi? Przecież on nawet nie miał rodzic....- urwałam nie mogąc dokończyć zdania o moim byłym współtrybucie.
-Chodzi ci o ten węgiel?- zadrwiła Sonia- Przecież wiesz o co chodziło.

-Wiem o tym...- uśmiechnęłam się- Jak mogłabym zapomnieć...- zamyśliłam się po czym spoważniałam- Więc co teraz Ani?- spojrzałam na siostrę.
Anita odesłała Sonię i Morganę z powrotem na zajęcia, które praktycznie już się skończyły jednak nacisk mojej siostry aby sobie poszły zmusił mnie do myślenia, iż jest gorzej niż sama mówiła.

-Lear...- Anita spojrzała na niego.
-Oh rozumiem...- chłopak odwrócił się by odejść.
-Nie Lear, chodziło mi o to być odprowadził moją siostrę prosto do domu jak tylko mi podpisze zgodę.
-Nie żyje??- przeraziłam się.
-Liv!- Anita spoliczkowała mnie- Bądź poważna! Mama naprawdę ma demencję tylko chodzi o to, że strasznie szybko następuje... Mama już nas nie pamięta- wydusiła w końcu- Doktor Theon chce ją zostawić na obserwacji a w razie tak naprawdę, pewnego już, pogorszenia się jej stanu- chce ją wysłać do kliniki specjalistycznej...
-Nie mogę z nią porozmawiać?
-Przykro mi Liv, nie mogę na to pozwolić. Nie teraz, przynajmniej- usłyszałam znajome słowa.

Doktora Theona znałam dość długi czas. Nie raz czy to ja czy Anita miałyśmy wypadki podczas wspólnych zabaw po czym mama zabierała nas do niego. Był to miły, starszy człowiek z ciemną cerą, co bylo charakterystyczne dla niego, gdyż jako jedyny był ciemnoskóry w okolicy. Miał żonę i dwójkę dzieci, z których oboje zignęli, prawdopodobnie za sprzeciwianie się Koloseum. 

W naszym dystrykcie wszyscy wiedzieli, że Stary Jenkins gdy był rektorem, brał pewne kwoty w zamian za "wylosowanie" trybutów. Doktor Theon zdawał sobie sprawę, że miał wielu wrogów. Kiedy np. zajmował się ciężko rannymi pacjentami przywożonych z 12. czy 13. podczas gdy zamożniejsi od nas, nieliczni ale jednak, musieli czekać w kolejkach. Oczywiście nie spodobało im się, iż czyjeś życie może być ważniejsze od ich migreny etc, w czym odgrażali się doktorowi, jednak wydawało mi się, że on zawsze to ignorował. Z drugiej strony wiedział, iż jemu nic nie zrobią a jedynymi zagrożonymi były jego dzieci. Podobno, kiedy każde z jego dzieci miało iść na Igrzyskach otruwał je z żoną. Parker wspominała mi, iż nawet gdyby to była prawda, to i tak był to lepszy los niż same Igrzyska bądź też porzucenie ich za miastem, gdzie niemal natychmiast zostałby odnalezione i zmuszone do wzięcia udziału w walce.

Kiedy tak przypominałam sobie różne fakty o doktorze Theonie, zdałam sobie sprawę, iż mimo długoletniej znajomości, powołanie się na niego przez Anitę, nie sprawiało, że czułam się spokojniejsza jeśli chodziło o zdrowie mamy.

-Dokąd miałby być ten wyjazd?- odezwałam się w końcu- Do 16., 15.? O ile wiem najlepsze placówki są w 5., 7. i 8. ...
-Chodziło mi o Kapitol, Liv- wyjaśniła Anita po czym wyciągnęła z torby teczkę i dała mi papiery do podpisania. Zdziwiło mnie tylko, że jest tak otwarta co do Leara, przy którym to wszystko robiła. Od kiedy był przyjacielem rodziny?- Jesteś zwycięzcą a to twoja rodzina. Mamy zapewnioną opiekę medyczną o ile pamiętasz...

Anita miała rację. Dobra była z niej siostra. Rozsądna jak Parker jeśli nie bardziej. Cieszyłam się że ją mam, gdyż nie poradziłabym sobie z taką odpowiedzialnością.

-Skoro skończyłaś już zajęcia- zaczęła moja siostra gdy oddawałam jej zgodę na wyjazd- Idź do domu i powiedz Evely, że mama nocuje u Momo. Lear odprowadzisz ją tylko poproszę cię na słowo- zabrała chłopaka na bok.
Zdziwiłam się. Od kiedy Anita próbowała coś przede mną ukryć? Z drugiej strony, gdyby tak było- dlaczego tak otwarcie by mi dawała o tym znać? Mogła przecież sama odwiedzić Leara po pracy. Po chwili jednak pomyślałam, że przecież mogą właśnie o niej rozmawiać, więc uspokoiłam się.

Pożegnaliśmy się z Anitą i ruszyliśmy w stronę domu. W połowie drogi przechodziliśmy obok chaty starego Mansota. Tym razem staruszek siedział na ganku. Kiedy mnie zobaczył  pomachałam mu lecz ten na mój widok wyraźnie  posmutniał, zdjął swój stary, dziurawy kapelusz i schylił lekko głowę. Muszę przyznać, że nie byłam zbyt dobra w odczytywaniu gestów.
Nie skończyłam dobrze zinterpretować reakcji Mansota gdyż Lear pociągnął mnie za sobą jakbyśmy się dokądś spieszyli a było jedynie wczesne popołudnie.

* * *

Całą drogę szliśmy w milczeniu. Przed bramką szatyn spojrzał na mnie:
-Anita może dziś nie wrócić na noc. Wpadnę jutro rano zrobić wam śniadanie- po czym ruszył w swoją stronę.
-Zaczekaj!- podbiegłam do niego- Dlaczego? Przecież poradzę sobie sama! Poza tym ledwo cię znam, od kiedy jesteś częścią rodziny? Na pewno nie o to chodzi!- złapałam go za ramię.

Poczułam powiew jesiennego wiatru. Już nie powoli, lecz wielkimi krokami zbliżało się Tournee. Parker znikła na dobre, nie mogłam dostać się do zastępcy rektora, Millo coś ukrywał a teraz jeszcze to.
-I słusznie- mruknął po czym wznowił chód.
-Ale...- zaczęłam. Zdawało mi się, że każdy kogo kochałam odchodził. Bałam się zostać sama, naprawdę się bałam. Przez chwilę znów przypomniały mi się Igrzyska lecz i tym razem jedyne co pamiętałam to widok Evana Faitha, każącego mi odejść by nie skonał w moich ramionach. Wciąż żałowałam tego.

Lear musiał coś zauważyć, gdyż po krótkiej ciszy odwrócił się i westchnął:
-Dobrze, porozmawiam z rodzicami i zanocuję dziś u was. Przyjdę o 18.00 może być?
Skinęłam głowę czując ulgę w sercu. Wyglądało na to, iż strach był u mniej bardziej widoczny niż sądziłam. Nie chciałam niepokoić jeszcze Evely. Niech przynajmniej ona żyje w niewiedzy. Dopiero później zrozumiałam jaką żyłam ironią.

Wracając do domu zrozumiałam jak bardzo nie tyle potrzebowało, co brakowało mi Parker, dlatego postanowiłam sama rozpocząć poszukiwania.

* * *

Lear przyszedł niemal punktualnie, co bardzo mnie zdziwiło. Znając nasze dystryktowe spóźnienia w czasie Igrzysk ale także w codziennym życiu bardzo mnie to zaskoczyło.
Jeszcze większe zaskoczenie sprawiła mi Evely, która zachowywała się jakby znała szatyna od dawna. Od razu gdy przyszedł przytuliła go, a szatyn wcale nie wydawał się zaskoczony. Mimo to wciąż utrzymywał, że nie chciał być niegrzeczny w stosunku do mojej siostrzyczki a Evy z kolei droczyła się, nie chcąc wyjawić skąd go znała.

Zaniosłam rzeczy Leara do salonu po czym zaczęłam krzątać się po kuchni by zrobić kolację. Mimo dużego wyboru żywności jedyne co potrafiłam zrobić to otworzyć lodówkę, gdyż patrząc na mleko mimowolnie zamyśliłam się o Parker, która w trakcie wizyty w Kapitolu piła tylko nabiał.
-Hej- Lear zamknął urządzenie- Anita prosiła bym się wami zajął, więc pozwól, że to ja przygotuję posiłek- uśmiechnął się. Spojrzałam na niego podejrzanym wzrokiem, co go rozśmieszyło- Wiesz, może nie mamy wiele, ale potrafię gotować- zaśmiał się.
-Oh...- mruknęłam po czym udałam się do mojego pokoju.

- - -

Mając pewność, że chłopak jest w kuchni a Evely razem z nim na dole, postanowiłam zadzwonić do kogoś kto miał mi pomóc ustalić co się dzieje z Parker. Wykręciłam stary numer na telefonie.
-Halo? Tu komendant Ravenson, Główny Naczelnik Kapitolu- usłyszałam głos Woodrowa.

-Panie Ravenson to ja, Liv- odezwałam się.
-Liv?- zdziwił się- Dlaczego dzwonisz?
Zagryzłam wargi. Nie pytał czy coś się stało, w jego głosie słyszałam pretensje. Zdawało mi się, że wie o tym co się dzieje. Postanowiłam to wykorzystać:
-Mam sprawę do Parker, nie mam jej gdzieś w pobliżu?
-Jest zajęta, ciągle trzymają ją w Kapitolu. Poza tym przygotowuje się na twoje Torunee...

Zajęta? Trzymają? W głowie rodziło mi się coraz więcej pytań. Lecz dopiero jego następne słowa wytrąciły mnie z równowagi:
-Przykro mi z powodu śmierci twojej matki, Liv.

Mówił coś dalej a ja próbowałam ukryć fakt, że byłam na skraju histerii. Więc gest Mansota miał oznaczać żałobę?
Wtedy uświadomiłam sobie, że faktycznie nie widziałam od dawna mojej matki. Przypomniały mi się słowa Anity: " Powiedz jej, że nocuje u Momo". Wcześniej, właśnie tak mi tłumaczyła nieobecność mamy w domu. Czyżby chciała mi coś przekazać?

-Nil...- szepnęłam po chwili.
Komendant wyraźnie zmienił ton głosu gdy użyłam zdrobnienia, które było zarezerwowane tylko dla Parker:
-Liv przygotuj się, proszę. Nie tylko na Tournee ale też Ćwierćwiecze. Nie rób niczego głupiego.
-Dobrze obiecuję ale...- zamyśliłam się. Co w takim razie kazała mi podpisać Anita? I gdzie ona była? Czy mogłam komukolwiek zaufać? Postanowiłam sprawdzić co Nicolas wie o Learze. Skoro Baduin mnie przed nim ostrzegał to naczelnik z 16. powinien go znać. W końcu nie raz nas odwiedzał. Tak mi się przynajmniej zdawało- Dobrze, że Lear tu jest- zaczęłam innym tonem- Ja nawet nie umiem gotować- zaśmiałam się.

-Co, ten Lear?!- usłyszałam jego wystraszony głos- Liv czyś ty oszalała? Po co go do siebie zapraszasz? Gdzie jest Anita?
"Sama bym chciała wiedzieć"

-Liv, uważaj na niego, przecież wiesz kim on jest.
"Nie miałam pojęcia"

-To ci przysporzy sporo kłopotów...
"Jakbym już takowych nie miała"

Ravenson mówił coś dalej o Learze, mając całkowitą pewność, że go rozumiem. Jednak wcale tak nie było.
-Rozumiesz?- usłyszałam ku ironii.
-Tak Nil, rozumiem.
-To dobrze. Pamiętaj, że jest nieobliczalny- po czym rozłączył się.
-Halo? Nil?
-Tak? Coś się stało?- usłyszałam jego głos.

Serce mi zamarło. Ktoś musiał podsłuchiwać z innego aparatu w domu naszą rozmowę i właśnie się rozłączył.
-Pozdrów Parker- udałam pewną siebie i sama rozłączyłam się.

Ostrożnie wyszłam na korytarz. Lear albo moja siostra. Nie wiedziałam co było gorsze. Zeszłam powoli do kuchni. Evely siedziała radośnie przy stole jedząc kolację. Uspokoiłam się. Gdyby dowiedziała się o śmierci matki nie byłaby taka spokojna.
Lecz to oznaczało, że Lear wszystko słyszał. A ja wpuściłam do domu nieobliczalnego Leara.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.II

Nie zadzwoniłam do Pharadaia ani tego ani następnego dnia. Siedziałam w domu i dumałam nad wszystkim. Evely wciąż była u Pattern, mama znów zaczęła uczęszczać na spotkania wielbicieli ogrodnictwa a Anity jak zwykle nie było. Chodziłam więc po pustym domu, tu i ówdzie coś sprzątając, kiedy nagle zobaczyłam w salonie kolejną porcję poczty. Podeszłam do stołu z papierami. 7listów, w tym 3 od Pharadaia.

Przeraziłam się. Przecież to wszystko czytała moja matka. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie postąpiłam pozwalając jej czytać własną pocztę.

Westchnęłam, usiadłam na kanapie i przeczytałam pierwszy, lepszy list:

"Livender!

"Jest nieźle, nie zaczyna od najdroższej..."- uśmiechnęłam się w myślach.

Wiem, iż to Twoja matka odpowiada na moje listy, jednak pozwolę sobie mieć nadzieję, że w końcu trafi on do Twoich rąk.
Mając tę nadzieję i czekając na właściwą odpowiedź zamierzam pisać niemal to samo, wierząc iżw końcu odpowiesz...

Uśmiech znikł mi z twarzy. Co to miało znaczyć? To był dopiero początek a ja już byłam przerażona. Jaka ja byłam głupia.

Po chwili uspokoiłam się i czytałam dalej:

Wtedy, tamtego dnia gdy Cię ujrzałem, a ty powiedziałaś mi, że mam piękne oczy, nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo zacznie mi na Tobie zależeć. 
Lubiłem z Tobą spędzać czas, byłaś bardzo zabawna ale też poważna. Zawsze gdy rozmawiałaś z Samem nie zniżałaś się do Jego poziomu. Byłem wtedy zawsze z Ciebie dumny. Twoja postawa na zawsze zostanie w mej pamięci.
Kiedy jednak poprosiłaś mnie o ten pocałunek, nigdy bym się nie spodziewał jak bardzo może mnie obchodzić czyjś los na arenie inaczej niż zwykle.
Patrzyłaś na mnie zagubionym i przerażonym wzrokiem,mogłaś prosić o cokolwiek.
Przepraszam za wszystko, powinienem był Cię lepiej prezentować.
Pharadai"

Obróciłam kartkę, upewniając się czy to koniec listu. Musiało do mnie po chwili dotrzeć, iż nawet bez "Kocham cię" ten list był jednym, długim wyznaniem miłosnym. Zmarszczyłam brwi próbując pozbierać myśli. Niedługo miał zacząć się nowy rok szkolny, później Tournee a na koniec jeszcze Ćwierćwiecze ze mną w roli mentora.

Był najwyższy czas skontaktować się z Parker, lecz tej jak zwykle nie było gdy jej potrzebowałam. Dopiero po jakimś czasie uzmysłowiłam sobie, iż przecież musiała wyznaczyć jakieś zastępstwo. Zastanowiłam się kogo mogła wziąć, lecz jedyną osobą która przychodziła mi namyśl był komendant Raveson, lecz ten siedział w Koloseum.

Wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu wciąż na nowo wracając do listu. Jedno zdanie o Samie wytrąciło mnie z równowagi i mimowolnie rozpłakałam się. Wspomnienia znów mnie prześladowały.

W końcu zrozumiałam, iż czas zakończyć to co zaczęłam, lecz zamiast dzwonić do stylisty, pobiegłam prosto do kamieniczki w której mieszkała Momo, a także miejscu spotkać Klubu Florystycznego.

* * *

Biegłam przed siebie w kierunku Różanki, domu Momo, pozdrawiał przechodnich jak na zwycięzcę przystało, kiedy wpadła na Leara. Wyskoczył zza zakrętu i uderzył we mnie powalając mnie na ziemię. Listy od Pharadaia wypadły mi z rąk.

-Przepraszam- usłyszałam od chłopaka. Podał mi rękę, lecz wstałam sama, nie wiedząc iż wtedy po raz pierwszy go uraziłam- Hm...- odezwał się trzymając moją jednostronną korepondencję- Musi mocno cię kochać- oddał mi papiery.
-Kto?- zdziwiłam się. Dopiero wtedy zrozumiałam, że przeczytał część listów.
-Twój chłopak- spojrzał na mnie obojętnie.
-To nie mój chłopak- rozejrzałam się. Poczułam, że coś kapie mi z nosa. Dotknęłam ręką spodu nosa i zobaczyłam krew na palcach.

-Przepraszam- powtórzył Lear- Zaprowadzić cię do szpitala? Właśnie wracałem ze zmiany ale...- urwał czekając na odpowiedź lecz ja patrzyłam jak struga czerwonego płynu spływa po mojej dłoni. Próbowałam przypomnieć sobie Igrzyska, lecz nie potrafiłam. Jęknęłam charakterystycznie- To chodźmy- szatyn wziął mnie za rękę i zaczął iść w stronę placówki.
Przystanęłam by spojrzeć na dłoń. Nie czułam. Nie czułam niczego. Strach przed śmiercią minął, nie zależało mi na niczym.
Puściłam Leara po czym ruszyłam w przeciwnym kierunku. Otarłam krew o rękaw i przystanęłam. Odwróciłam się do chłopaka:
-Przepraszam za tamto- po czym wznowiłam chód do Różanki.
Jednak obudzony raz wilk nie wróci już do snu.

-Za co?- podbiegł do mnie i przyjrzał mi się- Chyba już w porządku z tym krwawieniem- Dotknął mojego nosa.
Wywróciłam oczami i przyśpieszyłam krok.
-Livender, zaczekaj- widząc iż go nie słucham, Lear szedł obok mnie- Przepraszam jeśli cię czymś uraziłem.
-Nie wiem o czym mówisz- spuściłam wzrok i powiedziałam coś w co nigdy nie powinnam zwątpić- Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie- mój lekko drżący, obojętny głos nie był dobrym potwierdzeniem tego.

-Liv ja...- Lear był zmieszany- Jeśli coś cię trapi...
-Przepraszam, że nie okazałam ci wtedy podziękowań ani szacunku za odprowadzenie mnie- zaczęłam patrząc w ziemię- I że teraz nie jestem w stanie spojrzeć ci w oczy. To mi nie przystoi jako przyszłej mentorce. Dziękuję.

Ruszyłam przed siebie z w miarę czystym sumieniem lecz szatyn ruszył w ciszy za mną. Szedł cały czas obok mnie, jakby czekał aż coś powiem lub nie, w każdym razie ani on a ni ja nie odezwaliśmy się ani razy w drodze do kamieniczki Momo. Wydawało mi się, iż zrozumiał, że nie potrafię już rozmawiać z obcymi.

W takiej ciszy doszliśmy do Różanki.

* * *

Po 99. Igrzyskach, na cześć patetycznej i tylko raz, na żywo, pokazanej scenie z Leslie i Sevenem (w powtórkach Kapitol wyciął ich ostatnie chwile, praktycznie po moim odejściu od nich ucięli ich rozmowę, którą znałam ze słów Parker i Anity) niemal w każdym dystrykcie powstało kółko florystyczne (oprócz samej 14.) W mniejszym lub większym stopniu czczono ich pamięć jak również pozostałych trybutów.

Moja matka zapisała się tam po tym jak zostałam sama z Trevorem i pretendentami na arenie. Mówiła, że nie mogła już patrzeć na to i potrzebowała chwili odpoczynku. Żartowałyśmy z Evely, iż szykowała wieniec na mój pogrzeb.

-Ah więc to tu szłaś- odezwał się Lear gdy przystanęłam przed Różanką.
Otworzyłam usta by coś powiedzieć lecz powstrzymałam się. Chłopak to zauważył.
-Nie szkodzi, rozumiem że trudno ci zawierać nowe znajomości po tym co przeszłaś- westchnął- Przepraszam, powinienem być bardziej wyrozumiały- urwał czekając na moją odpowiedź jednak po chwili uśmiechnął się- Będzie mi się trudno do tego przyzwyczaić, jednak wierzę, że...

-Co to za pamiątka?- przerwałam mu nieumyślnie. Chłopak nie od razu odpowiedział. Wyglądał jakby nie wiedział co usłyszał, być może czekał aż powtórzę pytanie. Ja jednak nie czułam takiej potrzeby. W końcu doszło to do niego, spojrzał na mnie łagodnie i posłał mi kolejny uśmiech. Musiałam przyznać, iż jego pozytywny charakter przypominał mi Letę. Na chwilę zakręciło mi się w głowie.
-Jaka pamiątka?
-Twoja blizna. Mówiłeś, że to pamiątka.

Lear czekał aż coś dopowiem, po chwili rozumiejąc iż to wszystko co chcę powiedzieć. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie chciałam być niemiła.
-W swoim czasie wyjaśnię ci to, Livender- był wyraźnie szczęśliwy. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Przez jedną chwilę wydawało mi się, że rozmawiałam z Evanem. Na samo wspomnienie mimowolnie rozpłakałam się. Ukryłam twarz w dłoniach, kucnęłam i zaczęłam płakać.

-Nie chciałam, nie chciałam tego wszystkiego...- mówiłam roniąc łzy.
Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. To był Lear. Siedzieliśmy tak w objęciach przez dość dłuższą chwilę. Przez cały ten czas szatyn nie odezwał się ani razu, pozwalając mi chlipać i przepraszać pustą przestrzeń.

Mniej więcej tak nas zobaczyła moja matka, wychodząca z zajęć u Momo.
-Liv córeczko!- usłyszałam jej głos. Lear natychmiast mnie puścił, wstał i cofnął się. Spojrzałam na niego, jednak jego obojętny wyraz twarzy był zbyt przerażający -Liv?- matka przykucnęła przy mnie- Co się stało?- otarła mi łzy z policzka.

Przestałam już dawno płakać jednak wciąż miałam wilgotne policzki i zapłakane oczy. Nie potrafiłam się odezwać. Pomocy szukałam u Leara.
-To moja wina pani Sotoke- odezwał się- Nie potrzebnie na nią naciskałem... Przepraszam... Przepraszam panią i ciebie, Livender- spojrzał na mnie- Nie będę cię już niepokoił- po czym ukłonił się i odszedł.

-Mamo ja tu przyszłam bo chciałam z tobą porozmawiać- odezwałam się po chwili- Spotkałam Leara i...
-Leara?- moja matka zdziwiła się- Liv, to był Lear?- ruszyłyśmy w stronę domu.
-To znajomy Anity- wyjaśniłam- Ze szpitala...
-Nie spotykaj się z nim skarbie- zaczęła poważnym tonem- Zaufaj mi skarbie, później Parker ci to wyjaśni- wtedy zrozumiałam dlaczego tak ciężko rozmawiało mi się z Learem. Nie było Parker, nie było kogoś kto stałby za mną murem i bronił w czasie zagrożenia. "Moja pewność siebie..."- zamyśliłam się. Nie, to było zbyt irracjonalne. Moje rozmyślania przerwała mi mama- To co się stało? Czemu przyszłaś do Różanki a nie zaczekałaś aż wrócę?

-No ja...- zmarszczyłam brwi- Martwię się o Pharadaia...
-Tego stylistę z Kapitolu?- uśmiechnęła się- Livciu, kochanie, co ty zrobiłaś. Przecież wiesz, że ty nie możesz...
-Wiem mamo. Tylko wtedy tuż przed rozpoczęciem... Pomyślałam... że może się uda...Byłam pewna że Paul od razu mnie zabije. Chciałam choć raz poczuć... nie wiem... Pharadai przecież on....
-Tęsknisz za nim?- przerwała mi.
-Ja...- zamyśliłam się. Dopiero wtedy zrozumiałam co zrobiłam- Nie wiem, ale czuję się z tym źle.
-Więc zadzwoń do niego. Prędzej czy później musicie to wyjaśnić. Liv, on cierpi.

* * *

W ostatni dzień wakacji wreszcie się przemogłam. Nie widywałam już Leara co pozwoliło mi ostatecznie wszystko przemyśleć. Jednak nie mogłam przygotować się na wszystko.

Po południu poszłam do mojego pokoju, wzięłam do ręki telefon i wykręciłam znany numer:
-Halo?- usłyszałam znajomy głos.
-Phoebe?
-Liv? Liv to ty?- ucieszyła się- Poczekaj, zaraz zawołam brata- odłożyła słuchawkę a ja usłyszałam cicho- Pharadai! Pharadai, Liv dzwoni!
-Oh nie ja...- wystraszyłam się.

Dość długo czekałam nim odezwał się głos:
-Słucham, tu Pharadai.
Jego suchy głos speszył mnie, dlatego milczałam.
-Parker znowu robisz sobie żarty?- był wyraźnie zły. Słyszałam jego cichy oddech w słuchawce, czułam jego zdenerwowanie.
-Dosyć tego, to przestało być zabawne- zaczął się żegnać.
-To ja- odezwał się cicho- Livender Sotoke, twoja tegoroczna trybutka- niemal rozpłakałam się.

-Dlaczego dzwonisz?- nie zmienił tonu głosu. Zrozumiałam, że był zły przeze mnie.
-Ja...- urwałam. Nie wiedziałam do końca czemu- Chciałam cię przeprosić...
-Nie masz za co- odparł oschle- To ja ci się narzucałem. Nie potrzebnie pomyślałem, że... Zresztą nieważne. Jeśli to wszystko, pozwolisz że już się rozłączę.
Nie odezwałam się. Próbowałam zrozumieć dlaczego jego słowa sprawiały mi taki ból.
-W takim razie żegnam...
-Wybacz mi...- odezwałam się cicho.
-Niby co?- był wyraźnie zirytowany.
-Proszę Pharadai...- zagryzłam wargę- Ja nie chciałam cię skrzywdzić po prostu...

-Po prostu lepiej by było gdyby to Paul wrócił zamiast ciebie?- dokończył.
Usiadłam na łóżku i zasłoniłam ręką usta by nie słyszał mojego płaczu. Nie spodziewałam się po nim takich słów.
-Każdy z nim byłby lepszy ode mnie- powiedziałam w końcu poważniejszym tonem.
-Skoro tak twierdzisz- odparł obojętnie.
-Phoebeusie...- szepnęłam.
-Skąd znasz moje prawdziwe imię?- zdenerwował się nagle.
-Twoja siostra mi powiedziała...- czekałam aż coś powie po czym kontynuowałam- Phoebeusie zależy mi na tobie.
Phoebe nie odpowiedział. Przez chwilę bałam się, że się rozłączył, jednak wciąż słyszałam jego oddech.

-Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy- zaczęłam po chwili- Miałeś najpiękniejsze oczy świata. Powiedziałeś, że nie spodziewałeś się takiego wyznania, nawet nie zauważyłeś jak bardzo zarumieniłam się wtedy- poczułam uśmiech na twarzy. W końcu jakieś wspomnienia Igrzysk nie przynosiły mi bólu- Byłeś powściągliwy w stosunku do mnie, zawsze mówiłeś do mnie "mała". Nareszcie czułam się kochana... Proszę wybacz tę prośbę o pocałunek, nie powinnam była o nic cię prosić i tak zrobiłeś wtedy wszystko co mogłeś by mi pomóc. Jednakże- zamyśliłam się- Chodzi o to że się zgodziłeś. Nie oceniłeś mnie, na jeden moment uczyniłeś mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Choć na chwilę zapomniałam o tym całym cyrku. Chciałam ci więc podziękować i przeprosić, że nie potrafiłam... nie mogłam...Ja się bałam...
-Niby czego Liv?- spytał łagodniejszym tonem.
-Że to był sen. Że ty nigdy... Że to nic nie znaczyło. Bałam się upokorzenia i odrzucenia...
-A teraz nadal się boisz?

-Tak- odparłam poważnie- Nie chcę stracić osoby którą kocham...
-Jak przyjaciela?- spytał a ja wystraszyłam się. Powoli uświadamiałam sobie jak bardzo go skrzywdziłam. Byłam nieodpowiedzialna- Rozumiem- usłyszałam w słuchawce- W głębi serca wiedziałem, że to się nie uda. Do Torunee Liv- rozłączył się a ja poczułam jak mój domek z kart powoli popada w obłęd.

środa, 8 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.I

Aż głupio przyznać, jednak muszę powiedzieć, iż ślepo wierzyłam, że ten cały cyrk zakończy się ostatniego dnia na arenie. Mimo to cały szum i rozgłos stawały się potężniejsze, wytwarzając echo, które po przejściu przez całe Panem wracało do mnie i biło mnie w twarz.

Odkąd przyleciał poduszkowiec i wróciłam do Centrum Szkoleń by przygotować się do uroczystego zakończenia Igrzysk wiedziałam, że coś jest nie tak. Było to w minie Pharadaia kiedy patrzył na mnie przerażony, gdy do nich wracałam, było w momencie pogrzebu Paula, było w fakcie, iż mimo moich próśb i nalegań Parker nie sprowadziła jego rodziny na Główny Cmentarz Trybutów w Kapitolu, gdzie od ponad 20 lat chowano poległych w Igrzyskach. Rodziny nie mogły ich odwiedzać bez zgody rektora, dlatego też pamięć o zmarłych byłą słaba i krucha. Naprawdę byłam śmiało przekonana, że nasza rektorka pozwoli im przyjechać, jednak zaskoczyła mnie ona odpowiedzią:
-Nie możemy tak ryzykować, a przynajmniej nie na razie Liv.

Czas w domu tylko potwierdzał moje obawy. Przez 2 miesiące żyłam w błogiej nieświadomości aż przyszła Parker i oznajmiłą mi bym nie czuła się tak pewna siebie, gdyż za 4 miesiące miało odbyć się Turnee Zwycięzców. 

Zupełnie wypadło mi to z głowy. A na następnych Igrzyskach miałam być mentorem.
-Nie wyobrażaj sobie-powiedziała mi raz Parker odwiedzając mnie w pokoju. Mieszkaliśmy w Wiosce Zwycięzców, luksusowym apartamencie wzorowanym na tych z Kapitolu- Przecież zbliża się 4. Ćwierćwiecze- usiadła na moim łóżku.

-Nie popuszczą wam...- kontynuowała rozglądając się po moim lokum- Z pewnością wymyślą coś...- urwała na widok zdjęcia z dawnej wycieczki szkolnej na ścianie- Po cholere je powiesiłaś?- zerwała je- Chcesz do reszty życia żałować? Ani mi się śni!- machała mi przed nosem.

Najgorsze było to, że pozwalałam jej na to. Sama nie byłam pewna czy w ogóle mi to przeszkadzało.

* * *

Na początku leciały powtórki Igrzysk, reportaże o mnie i mojej strategii, wywiadzie przed i po cyrku u Remuo, zakończenia i tak w kółko przez 2 miesiące. Jednak nawet mimo wizyty Parker u mnie, mój spokój nadal był we mnie obecny. Mogło to wyniaż z faktu, iż nigdy tak naprawdę nie poznałam bliżej Sama i nigdy nie widziałam jego rodziny. Chodząc więc po stolicy naszego dystryktu, czy też przedmieściach, nie czułam ich wzroku na sobie, wściekłego czy współczującego. Żadnego.

* * *

Był ostatni tydzień wakacji kiedy poznałam Leara. Przechodziłam wtedy obok chaty starego Mansota, który po Igrzyskach zawsze uśmiechał się na mój widok, kiedy zauważyłam moją siostrę rozmawiającą z jakimś chłopakiem.

Był wyraźnie od niej młodszy, choć wzrostem lekko przewyższał Anitę, miał gęste, krótkie do uszu brązowe włosy a gdy podeszłam bliżej zauważyłam także lekko piegowaty nos i bliznę w poprzek niego.

-Ah to ty- Anita uśmiechnęła się na mój widok- Lear- zwróciła się do smukłego chłopca- Z pewnością znasz moją siostrę Livender.
Chłopak spojrzał na mnie jakby od niechcenia, z obojętnością, jednak po chwili zaczął mi się intensywnie przypatrywać a ja starałam się ukryć fakt, iż to spojrzenie wydawało mi się znajome.
-Miło mi cię wreszcie poznać Livender- wyciągnął do mnie rękę. Podałam mu swoją a on, jakby naturalnie, przysunął ją do ust i musnął pocałunkiem.
Czułam się niezręcznie, ponieważ później, o wiele za późno, Parker powiedziała mi, dlaczego to było bardzo uprzejme z jego strony i wyrazem głębokiego szacunku.

-Jesteś tu nowy?- ostałam dłoń z obrzydzenia. Anita lekko się uśmiechnęła- Nie widziałam cię w naszej szkole a nie próbuj mi wamawiać, że jesteś w podstawówce.
-Nie skąd- zaśmiał się chłopak, lecz spoważniał widząc mój niewzruszony, pytając wyraz twarzy.

-Pracuje u nas- wyjaśniła moja siostra-Choć dopiero niedawno przenieśli go na nasz blok. Pomyślałam, że moglibyście się dogadać, skoro jesteście niemal rówieśnikami...- dopiero wtedy zrozumiałam, że Lear, podobnie jak moja siostra po 8. klasie zamiast dalszej nauki, która w naszym mieście i tak sprowadzała się do tych samych zajęć w tym samym budynku, wybrali pracę. Do przenoszenia i trasnportu zwłok do 18. nie potrzebowano wykształconych ludzi, tylko młodych i zdrowych. Takich jak on. Dlatego Anita mi zawsze imponowała. Nie pasowałą do naszych szpitali, lecz to dzięki niej coraz więcej wolontariuszy pomagało przy pacjentach, okazywało miłość i pociechę umierającym wyrzutkom z całego Panem.

Co dalej mówiła moja siostra nie pamiętam, nawet na nią nie patrzyłam i sądzę nawet, iż o tym wiedziała. Rozmyślałam czym mógł zajmować się Lear na ich bloku.
-Coś się stało?- przerwałam jej nagle.
-Niby co?- zdziwiła się.
-No, że on- spojrzała na Leara. Jego chłodny wyraz twarzy nadal wydawał mi się znajomy- że on wam pomaga. Jest więcej pacjentów? Więcej zgonów? Babcia Momo nie żyje?!- spanikowałam trochę na koniec.

Stara Babcia Momo nie była naszą babcią, ale wszystkie dzieci z naszego miasteczka i okolicy ją znały bądź słyszały o niej. Moriona Mosh- bo takie było jej prawdziwę imię i nazwisko- była kobietą w średnim wieku, kochającą wszystkie dzieci niemal jak własne. To do niej zabierała mnie Anita, gdy ojciec znęcał się nasz naszą matką, to u niej można było zawsze znaleźć schronienie, pocieszenie a także pożywnienie. Momo byłą też dobrą mediatorką. Gdy jakieś dzieci uciekały z domu ona zawsze łagodziła spory. Nie udało jej się tylko pogodzić naszych rodziców, co do końca ją zawsze martwiło. Miała też dobre serce- bez wachania oddała swój dom na potrzeby miejskiego szpitalu a sama zamieszkała na przedmieściach w starej kamieniczce, którą po jakimś czasie zaczęła remontować.

Kiedyś Parker powiedziała mi, że Momo to dawna zwyciężczyni Igrzysk. Nadal jednak obie kocham.

-Ah nie Liv, co ty wymyślasz- zaśmiała się Anita i poprawiła swoją torbę z fartuchem szpitalnym. Zmarszczyłam brwi, gdyż moja siostra po raz kolejny brała nocną zmianę- No, nie dąsaj się. Mówię prawdę, co nie Lear?
Spojrzałam na chłopaka, który stał cały czas nieruchomo. Brunet tylko zaśmiał się po czym rzekł:
-Powinnaś zacząć wierzyć swojej siostrze, Livender- kolejny raz wymawiał moje pełne imię. Irytowało mnie to, przecież już całe Panem wiedziało jak tego nie znoszę.

-Robi się ciemno. Lear, czy mógłbyś odprowadzić moją siotrę? Boję się ją puszczać o takiej porze a muszę biec do dziewczyn..- wskazała na budynek szpitalny za nią.
Lear skinął głową po czym pożegnał się z Anitą, wziął mnie za rękę i ruszył przed siebie. Pomachałam siostrze na pożegnanie po czym podążyłam za chłopcem, trzymającym moją dłoń.

* * *

Szliśmy w milczeniu, mijając kolejne ulice i Strażników Pokoju, którzy wzrokiem uświadamiali nam , że zbliża się godzina policyjna. W połowie drogi Lear mnie puścił i odezwał się:
-Zamiarzasz w końcu coś powiedzieć czy czekasz aż ja zacznę jakąś sesnowną rozmowę?- spytał oschle. Przez cały ten czas nie obrócił się, tylko szedł przed siebie, więc dla pewności odwróciłam się, sprawdzając się czy nie mówił do jakiegoś przechodnia. Ulice jednak były już dawno puste a mi zrobiło się wstyd z powodu własnej głupoty. Po chwili dogoniłam go i spytałam:
-Skąd masz tę bliznę?
Lear spojrzał na mnie a ja instynktownie cofnęłam się.

-To pamiątka- odparł ściszonym głosem. Mijaliśmy kolejne alejki, wokół było coraz ciszej. Ostatnie dzieci wracały do domu, ostatni przechodnie pozdrawiali mnie po czym rozpływali się w ciemnościach.
-No ale...- urwałam. Po co miałam ciągnąć temat? Nim jednak zdążyłam rzucić jakiś inny chłopak odezwał się:
-Ale co? Nie musisz się mnie bać, Livender. To ty masz immunitet.

Siedziałam cicho. Czułam, że chce bym zaprzeczyła, bym zaczęła jakąś rozmowę, lecz ja już nie potrafiłam. Dlatego nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Odkąd wróciłam do domu zauważyłam zmiany w sobie. Brakowało mi spontaniczności, radości. Powoli uświadamiałam sobie jak wielkim błędem było zgłoszenie się za Ranniel. Przygryzłam zła wargi na tą myśl. Jak tak mogłam? Przecież nie tego żałowałam.

Po chwili zrozumiałam, iż Lear wciąż na mnie się patrzył zaciekawiony o czym ja mogę myśleć. Zawstydzona moim własnym ego spuściłam wzrok i wydusiłam:
-Przykro mi, nie potrafię rozmawiać z kimś to uważa bliznę za pamiątkę.
-Nie pytałaś się co to za pamiątka, są przecież różne...- urwał jakby czekając aż ja coś dorzucę. Ja jednak patrzyłam na niego wzrokiem żałującym i współczującym co wyraźnie go zirytowało. Rzucił coś pod nosem po czym szliśmy dalej w milczeniu.

Nie oczekiwałam, że odprowadzi mnie do samego końca, jednak ciemnowłosy szedł uparcie obok mnie aż do ogrodzenia.
Przy bramce zatrzymałam się. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, jednak nic nie mogłam z siebie wydusić, więc jęknęłam charakterystycznie (Remuowi bardzo to się podobało, jak mi wyznał w wywiadzie końcowym, wszyscy się w nim zakochali) po czym wróciłam do domu czując wzrok Leara na plecach.

* * *

Wstałam z rana by przygotować śniadanie dla mnie, mamy i Evely, mojej młodszej siostrze. Przywitałam zmęczoną Anitę, która wróciła z pracy i przygramoliła się do salony po czym zasnęła.
Po południu zabrałam Evy do jej przyjaciółki Pattern, u której o dziwo chciała przenocować. Wyglądało na to, iż nie tylko ja bałam się nowego domu.

Nim wyszłyśmy zaniosłam pocztę do kuchni, z których większość to były listy od Pharadaia i Phoebe, listy od fanów i wrogów bądź prośby o wykład dla Koloseum, otwarcie nowego salonu piękności w stolicy i inne bzdety. Uśmiechnęłam się- przynajmniej moja matka nie będzie narzekać na brak zajęć. Poza tym, o dziwo, przypadło jej do gustu odpisywanie moim fanom i niefanom. Odkąd mieliśmy zapewnioną żywność i utrzymanie domu, praca Anity stała się niepotrzebna. Lecz nie dla niej, dlatego byłam z niej dumna. Mimo to wciąż nie pozwalała mi pomagać w szpitalu.

Dotarłyśmy do domu Pattern szybciej niż się spodziewałam. Pożegnałam siostrę, zostawiłam jej rzeczy w środku po czym ruszyłam po przechadzkę po dystrykcie a raczej po jego centrum. Nasz dystrykt nie różnił się zbytnio od 16. czy nawet 14., zawsze jednak pocieszaliśmy się, iż to nie 18. .
Było to największe skupisko ludności po przekrojeniu 12. i 13. na drobniejsze części. Całość otaczały mniejsze wioski bądź miasteczka,mniej lub bardziej bogate.

Widząc zróżnicowanie naszego dystryktu, które przejawiało się m.in. w różnicy zabudowań a także różnicy w ubiorze mieszkańców powoli zaczynałam myśleć, iż powrót do Igrzysk wcale nie był złym pomysłem. Comiesięczna pensja wypłacana zwycięskim trybutom przez Kapitol powoli i mozolnie odnawiała naszą gospodarkę, a że było nie wielu zwycięzców w dłuższych odstępach czasu, nagły przypływ pieniędzy nie powodował żadnej inflacji, bądź jakiegoś kryzysu.
Ponownie zagryzłam wargi na pochwałę tego z czym wcześniej walczyłam.

* * *

Pomyślałam, że dawno nie odwiedzałam Parker, więc niemal od razu zaczęłam kierować się w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Idąc tak, zaczęłam rozmyślać o zeszłych Igrzyskach, co zawsze sprawiało mi ból. Niemal od razu przypomniała mi się większość trybutów. Na koniec tej agonii pomyślałam o Samie, którego tak naprawdę nigdy nie znałam. Wtedy zrozumiałam dlaczego spojrzenie Leara wydawało mi się znajome- miał równie smutne oczy do Paul i Phoebe. Chłodne i obojętne.

Zrobiło mi się przykro, przypominając jak nietaktownie zachowałam się wobec kolegi mojej siostry. Moje rozmyślania przerwał Strażnik Pokoju trzymający wartę przy wejściu do siedziby burmistrza.
-Stój, kto idzie?- zatrzymał mnie.
-No ja, Livender Sotoke.
-Pokaż tożsamość- upierał się.
Problem polegał na tym, iż nigdy nie posiadałam owej.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężyni 99. Igrzysk Głodowych. Przyszłam do rektorki Parker, zaapelujcie mnie do niej...
-Przykro nam, nie możemy pani wpuścić bez tożsamości i pozwolenia- wtrącił drugi Strażnik.
Zirytowałam się. Jednak dodzwonić się było jak zwykle łatwiej.

-O to ty- usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Baduina.
-Oh pan Millo, jak to dobrze!- ucieszyłam się. Jeśli ktoś miał mieć immunitet to nikt inny jak zwycięzca 80. Igrzysk.
-Szukasz Parker co?- pokazał abym poszła za nim. Wyszliśmy spod budynku, kierując się na pobliskiego parku.

-Co się stało?- spytałam- Czemu nadal nie wpuszczają mnie?
-Widzisz mała, są rzeczy których nawet zwycięstwo w Igrzyskach nie zmienia- zaśmiał się. I tyle po jego immunitecie.
-A Parker? Nie widziałam jej prawie 2 miesiące. Zdaje się, że nikt jej nie widział...- spuściłam wzrok po czym rozejrzałam się. Powoli zaczynała się jesień a wraz z nią powodzie które zalewały nas co roku. Jednak od kilku lat mieliśmy wały przeciwpowodziowe ufundowane przez Momo i radę centrum.
-Wiesz, że powoli zbliża się Turnee...- zaczął mentor.
-Jeszcze 4 miesiące Millo, nie mów mi, że już zaczęła przygotowania- odgryzłam mu się choć nie byłam pewna czy chcę znać prawdę.

-Zawsze byłaś uparta- usiadł na ławce- Ale Parker zawsze potrafiła ci się sprzeciwić...- zamyślił się.
-To znaczy, że mi nie powiesz?- spytałam w końcu. Rozmyślania tego staruszka mogły trwać godzinami.
-To znaczy, że nie mogę ci powiedzieć- poprawił- Pharadai dzwonił- zmienił temat- Nie chcesz wiedzieć co u nich? Nie możesz się wiecznie chować.
-Nie chowam się tylko izoluję- odparłam.
-Nie możesz odciąć się od tego!- podniósł głos. Momentalnie wystraszyłam się- Parker na razie nie ma, ale kazała mi cię przygotować.
-Na Turnee?
-Na Ćwierćwiecze- przeraziłam się. Zupełnie o tym zapomniałam- Będziesz nowym mentorem.
-Nie chcę nim być- jęknęłam i usiadłam obok.
-W takim razie postaraj się by twoi podopieczni wygrali w kolejnych Igrzyskach....- chrząknął.
-Coś nie tak?
-Wiesz Pharadai...- najwyraźniej nie tylko Parker krył. Dlaczego każdy musiał coś ukrywać?
-Tęskni za mną?
-Chciałem powiedzieć, że zakochał się w tobie.
Zamyśliłam się. Jakbym już o tym nie wiedziała.
-Skąd wiesz?- spytałam w końcu.
-Phoebe mi powiedziała. Nie je, nie śpi. Czeka na jakieś wieści od ciebie. Jak mogłaś mu to zrobić, Liv...

Niby co miałam odpowiedzieć? Siedziałam cicho póki nie zauważyłam w oddali przechodzącego Leara. Wstałam by go przeprosić za swoje wczorajsze zachowanie, jednak Baduin mnie powstrzymał:
-Co ty robisz, znasz go?- stanął obok.
-To Lear, znajomy mojej siostry- oznajmiłam.
-Znasz go?- ponowił pytanie.
-Trochę... Millo puść mnie...- zwróciłam uwagę na jego uścisk.
-Wybacz- mentor puścił mnie- Proszę jednak trzymaj się od niego z daleka- dodał oschle.
-Dlaczego?
-To nie jest... Livender...- nie mógł znaleźć słów. Jego świat kłamstw najwyraźniej zaczął sam się niszczyć- Po prostu uważaj i tyle- poklepał mnie po ramieniu po czym ruszył w swoją stronę.

W ten sposób pozostało mi uczucie, iż jestem sama i że każdy coś przede mną ukrywał.
Zagryzłam po raz kolejny wargi z nerwów, tym razem czując słodki smak krwi.