For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 20 lutego 2014

Igrzyska w innej formie

Wiem, że wspaniale jest czytać ff o HG, sama mnóstwo ich  czytam jednak również ciekawą formą są filmy fanowskie. Nie mówię tu o parodiach ale o innych, świetnych historiach, które nie raz były tak dobre jak oryginał. Przedstawię kilka moich ulubionych serii z YouTube:

1. Cirrus Quell
to wyjątkowa historia o 23 Igrzyskach, wyjaśniająca ideę powstania Ćwierćwiecza Poskromnienia. świetna historia, zaskakująca, pełna zwrotów akcji i wzruszająca.  Głównych bohaterem jest tytułowy Cirrus pochodzący z dystryktu 7. Historia w 6 częściach po ok.10 min każda.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=WbBNNvhKpdw

2. Hunger Games: Second Quarter Quell
historia Haymitcha prosto z książki! świetny montaż, soundtrack i historia, którą tak znamy. A do tego aktor grający Haymitcha jest śliczny ♥. Występuje również pominięta całkowicie w filmowej adaptacji, ciocia Madge, Maysilee. Jedna, dwunastominutowa, wspaniała historia!

http://www.youtube.com/watch?v=7mUjssn86h4

3. The 48th Annual: Hunger Games
moim zdaniem najlepsza historia, którą do tej pory znalazłam i oglądałam. Wspaniała, siedmioczęściowa historia, 13 bohaterów (reszta umiera na początku). Nie ma żadnego rozpieszczania trybutów, znamy ich niemal tak samo jak mieszkańcy Panem, którzy oglądają Igrzyska. Nie ma litości czy miłości. Poważna, porządna seria, pełna zwrotów akcji. Czy można zaufać komuś, kiedy wszyscy czają się na twoją śmierć? Zaskakujące zaskoczenie, wspaniali bohaterowie, a także aktorzy, pomysłowe i zróżnicowane sposoby śmierci, kreacje trybutów, no polecam gorąco! Każda część ma po 8-10 min.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=xJ6JLTes5WQ

4. The 26th Hunger Games
po dramatach jakie wam proponuję czas na komedię. 26 Igrzyska oczywiście, wiążą się z Igrzyskami i śmiercią trybutów jednak mimo wszystko jest to również całkiem zabawna historia. Główną bohaterką jest trybutka z 4, jednak mi do gustu przypadła wyjątkowa trybutka z 1 (Paradise, swoją drogą ciekawe imię dla dziewczyny z 1!). Historia traktuje, iż postanowiono rozdzielić Igrzyska na część damską i męsko dlatego w filmiku są same dziewczyny- trybutki. Całkiem miłe spojrzenie na to uniwersum. Nie zabraknie dramatów, ale osobiście wolałam śmieszniejsze momenty. Całość ma 4 części po ok. 12 min każda. Ciekawostką jest fakt, iż do spisu broni przy Rogu Obfitości dziewczyny dodały broń palną, co jak podkreśliły, nie jest niczym niezwykłym gdyż w wywiadach Suzanne Collins przyznała, że w poprzednich Igrzyskach mogły występować karabiny, pistolety itp.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=NaOxl7hfhU0

5. The Hunter Games. School-Based Hunger Games Parody
dodaję jako ciekawostkę. Historia w szkole, w której karze się nie grzecznych uczniów poprzez coś w stylu Igrzysk Śmierci. I to w sumie jedyna zabawna rzecz w tej serii, nie wiem dlaczego nazwali to parodią. Owszem, dzieje się to w szkole, ale dla mnie większość scen jest smutna a czasem i dramatyczna. Główny bohater zostaje oskarżony o jakiś wypadek, który wcale nie był jego winą i musi stawić czoło w walce o śmierć i życie. Okazuje się, iż jego brat również został umieszczony "w kozie". Będzie musiał wybierać między bratem a sobą. Ha, całkiem interesująca historia. Seria w dwóch częściach po ok. 12 min każda.

link do cz.I (reszta powinna pojawić się w podobnych wyszukiwaniach):
http://www.youtube.com/watch?v=_F2QfcnwyfI

6. Hunger Games Video Game
a na koniec najbardzeij pomysłowa rzecz! Igrzyska w formie gry 1-osobowej. Dla tych co nie zrozumieją filmów które proponuję- w tej pozycji nie ma zbyt wiele mówienia a myślę, iż każdy zrozumie "Press • to take weapon" itp. Dla fanów serii miła odmiana. Dużym plusem jest fakt, iż to jeden z niewielu filmów fanowskim gdzie naprawdę można poczuć się trybutem. Brawa dla twórców (i za maina który dzielnie trzyma te ręce przed kamerą)

http://www.youtube.com/watch?v=Yx3h7qMe-sA

uwaga: wszystkie historie są po angielsku, znajomość języka mile widziana. zwłaszcza, że można oglądać bez rozumienia wypowiedzi postaci, ale wtedy przedstawione historie nie mają charakteru a my nie jesteśmy w stanie nawiązać więzi emocjonalnej z bohaterami. poza tym lepiej się ogląda jak się przynajmniej część filmu rozumie :D.

To tyle co chciałam zaproponować. Oczywiście znam dużo więcej filmików ale te wydają mi się najciekawsze i najlepiej zrobione. Jeśli ktoś ma własną propozycję do listy niech śmiało napisze! Z chęcią obejrzę i dodam do listy^^

piątek, 14 lutego 2014

O znikającej nadziei cz. II

Następnego dnia przez cały poranek zastanawiałam się czy iść do Momo, jednak stwierdziłam, iż nie potrzebują pomocy od kogoś kto akceptuje rzeczywistość taką jaka jest. Postanowiłam dowiedzieć się kogo zabiłam. We śnie i na jawie.

Ucieszyłam się gdy Sonia i Morgana z mojej klasy były w domu u Sparoski. Wreszcie mogłam z kimś porozmawiać, poza tym od dłuższego czasu nie miałam zbyt kontaktów z rówieśnikami.
Zapukałam a w drzwiach pojawiła się Sonia.
-Oh to ty Liv- uśmiechnęła się i zaprosiła do środka.
-Akurat grałyśmy w blackjacka- pokazała stolik z kartami- Choć dołącz. Hemilton w ogóle nie umie grać.
-Hej Morgana- przywitałam się z przewodniczącą klasy. Tą która odpowiadała za fakt, iż prezent który mógł ocalić mnie w czasie Igrzysk dostał Sam, oraz iż był to węgiel.
-Siemka, już wszystko w porządku?- spytała.
-Co, czemu?- zdziwiłam się. Hemilton również.
-Wybacz, wydawało mi się że nie dawno... sama nie wiem, tak jakoś mi się wymksnęło- czarnowłosa zamyśliła się. Naprawdę nie wiedziała czemu zadało to pytanie. Ale zadała. Coś było nie tak.

-Znacie jakiegoś Leara?- postawiłam karty na stół. Dosłownie, bo zaczęłam z nimi grać.
-Leara... nie chyba nie ma u nas nikogo takiego- Sonia wzięła kartę do swojej talii.
-Szczerze mówiąc już gdzieś słyszałam to imię...- Morgana zamyśliła się- Jakoś nie potrafię sobie przypomnieć. Może to któryś z moich krewnych- zaśmiała się. Hemilton miała wielu krewnych, wielu dość zamożnych krewnych, bliższa bądź dalsza rodzina, która wyparła się zarówno jej jak i autystycznej babci, zaraz po śmierci jej matki. Mimo wszystko podziwiałam ją za ciężką pracę, ochotę z jaką każdego dnia przychodziła czy to do szkoły czy do miejskiej pralni, w której pracowała by móc utrzymać siebie i babcię. Nie poddawała się i miała dystans do losu jaki ją spotkał. Prawie jak Anita.

-Wydaje mi się, że go zabiłam- wyrzuciłam w końcu.
-Jak to ci się wydaje?- powtórzyła przewodnicząca- Nie jesteś pewna?
-To był sen- wyjaśniłam. Dziewczyny odetchnęły z ulgą- Ale mam prawie pewność, że to coś więcej. Coś jak wspomnienia.
-Rozumiem- wtrąciła Sonia- Dlatego sprawdzasz, czy ten cały Lear istnieje. Dobrze ale nie sprytnie. Zabijasz go ale czy pamiętasz co dzieje się później bądź wcześniej?
-No, nie za wiele jakoś... ale coś... jakieś fakty pamiętam...
-21, wygrałam- Morgana uśmiechnęła się.
-Sprawdź czy to prawda- Sonia zignorowała Helimton- Czy naprawdę miały miejsce. Jeśli tak, to niezależnie od tego co ci każdy będzie wmawiał, Lear będzie istniał a wtedy odnajdziesz jego lub jego rodzinę i sprawdzisz czy... jesteś mordercą...- dokończyła cicho.
Zamyśliłam się. Od kiedy Sonia paplała tak mądrze?

-Oczywiście!- przypomniałam sobie- Już mam! Morgana ty też to pamiętałaś!
-Ja?- zdziwiła się ciemnowłosa.
-To było wtedy jak wyszłam z klasy... chyba źle się wtedy poczułam... odprowadzałyście mnie do domu. Dlatego spytałaś czy wszystko w porządku!- podniosłam z podniecenia głos.
-Chwila, chwila, nie tak prędko. To co mówisz rzeczywiście ma sens bo tak było naprawdę!- zirytowała się Sparosky. No taką Sonię pamiętałam- Miesiąc temu na zakończeniu roku źle się poczułaś, więc zaraz po apelu odprowadziłyśmy cię do domu.
-I ja się o to pytałam? Teraz?- zdziwiła się Morgana- Nie wydaje mi się!
-Trzymasz stronę potencjalnej morderczyni?- zaśmiała się Sonia- To ja też- uśmiechnęła się- Ale nie wpadajmy w paranoję, trzymajmy się faktów.

-Fakty są takie, że muszę położyć babcię spać. Nie powinna całymi dniami oglądać tych głupot z Koloseum.
-E tam, ja lubię te ich "dramaty"- rzuciła Sonia.
-Ty tak, bo jakoś problemów własnych to ty nie masz- ofuknęła ją Hemilton.
-Jejku jak długo zamierzacie wytykać mi tamto? Przecież dobrze wiem, że każdy chciał to zrobić- Sparosky wywróciła oczami.
-Ale co?- zdziwiłam się.
-No usunąć Melindę- rzuciła obojętnie- Znęcała się nad każdym w szkole i w naszym mieście. Groziła nawet Babci Momo. Skąd mogłam wiedzieć, że jej brata też wezmą...
-Przecież mogłaś zaczekać do Igrzysk- Morgana wstała i zaczęła chować karty- Wtedy na pewno...
-Na pewno co? Ona była wielka i silna! Z pewnością dałaby radę sobie na arenie! A wierzcie mi, nie chcielibyśmy takiej mentorki...
-Dlaczego?- wtrąciłam się.
-Oh Liv, jaka ty jesteś nieświadoma...- spojrzała na mnie współczującym wzrokiem- Odcinasz się od rzeczywistości, nie widząc tego, co się dzieje. Zdaje się, że to właśnie w ten sposób wygrałaś co?
-Sonia przestań, miałyśmy nie wspominać o tym...- Morgana ofuknęła ją.
Więc to właśnie o mnie wszyscy myśleli. Byłam nieświadoma niczego. Jakież to było żałosne.

* * *

Pożegnałyśmy się z Morganą po czym razem z Sonią ruszyłyśmy w stronę rynku miasta. Przynajmniej w lecie było całkiem inaczej w naszym dystrykcie, choć w niektórych dzielnicach nadal unosił się w powietrzy smród gnijących ciał. Od jakiegoś czasu 18. opóźnia się z transportem, przez co musimy u nas trzymać zmarłych. A do tego nasz dystrykt nie był przystosowany.
-O tej porze Igrzyska powinny się kończyć a nie zaczynać- usłyszałam Sonię.
-Co, czemu?
Prawdą było, iż z okazji 4. Ćwierćwiecza, i pierwszego po Śpiewie Kosogłosa przesunięto termin rozpoczęcia na środek lata. Aby żadne warunki nie były przeszkodą dla trybutów.
-Ciekawe co w tym roku wymyślą...- zamyśliła się- Wybacz Liv, wciąż trudno mi się przyzwyczaisz, że będziesz mentorką.
-Dlaczego Morgana nie chce pomocy?- zmieniłam temat. Przechodziłyśmy obok ratusza, który od niedawna był odnowiony i całkiem nieźle wpisywał się w otoczenie. Przynajmniej mi się tak zdawało.
-Ze wstydu Liv. Z dumy. Jest wiele powodów- rozejrzała się jakby ktoś nas obserwował- Denerwujesz się?
-A ty?- odparłam- Możesz być trybutką.
-Ta, chyba zasłużyłam...- schowała ręce w kieszeniach.
-Już nie uciekniesz?- zaśmiałam się.
-Nie Livciu, dzięki tobie wierzę, że nawet słabeusze mają szanse- zaśmiała się.

Nagle zauważyłyśmy zbiegowisko wokół Różanki Momo. Podeszłyśmy bliżej by zobaczyć co się dzieje.
-Co się stało?- spytałyśmy kogoś.
-Babcia Momo nie żyje!- odparł ktoś.
-Co?- wyszłam przed tłum. Przed domem stali Strażnicy Pokoju próbujący powstrzymać to co nieuniknione. Wśród nich zauważyłam Parker rozmawiającą z naszym nowym Naczelnikiem.
-Arli!- zawołałam ją. Nim podeszła do mnie wydawało mi się, że patrzy na mnie ze współczuciem, jakby litowała się nade mną.
-Liv proszę nie podchodź bliżej- podbiegła do mnie- To jest miejsce zbrodni- spojrzała za siebie- Momo została wczoraj po południu zamordowana.

-Wczoraj?- powtórzyłam. Niemożliwe. Mama jeszcze dziś rano była u niej. Przecież wróciłaby od razu do domu gdyby staruszka nie żyła. Te fakty nie mogły być faktami. Ktoś musiał kłamać.
-Czy mogę ją zobaczyć?- spytałam w końcu.
-Co? Kogo?- zdziwiła się- Momo? Przecież nie żyje!- skarciła mnie.

-No wiem...- zaczęłam po chwili ciszy- Mimo wszystko bardzo ją lubiłam... Mogłabym się  z nią pożegnać?
Parker zmarszczyła brwi. Trafiłam w czuły punkt. Jeśli Momo naprawdę nie żyła powinnam zobaczyć jej ciało w kostnicy.
"No dalej Arli, zadziw mnie"- pomyślałam.
-Oczywiście Liv, lecz na pogrzebie- powiedziała zadziwiająco spokojnie.

Wyglądało na to, że Babcia Momo faktycznie nie żyła. Po chwili dotarło do mnie, że Anita wyszła poprzedniego dnia z domu zła na nią. Więc może być podejrzaną. Miałam dość tej konspiracji. Jeśli Parker nie ufała mi to niech dalej nie ufa. Postanowiłam wrócić do domu. Pożegnałam się z Sonią i udałam się w stronę Wioski Zwycięzców.


* * *

W drodze do domu zaczęłam się zastanawiać nad tym co się działo dookoła. Nie mogłam ufać Parker dopóki była zagadkowa a ja nie mam pewności czy mogę się jej zwierzać. Baduin znikł z miasta na dobre, nie byłam nawet pewna czy wróci na Ćwierćwiecze. Momo nie żyła, przynajmniej z według tego co mówiła nasza rektorka. Anita mogła stać się główną podejrzaną.

Z tej całej i dłuższej kalkulacji wyszło mi, iż jedynymi osobami, którym mogłam ufać były Sonia i Morgana. Ponieważ jednak zbliżał się wieczór wolałam nie niepokoić dziewczyn swoimi chorymi domysłami.

Kiedy weszłam do domu zauważyłam nieobecność zarówno mamy, której nie było od rana, jak i Anity. Wiedziałam, że mama wyszła rankiem na spotkanie u Momo. Ale wtedy to by nie miało sensu. Ktoś musiał kłamać. Ktoś musiał mieć powody.
Była Parker lub moja mama jako kłamcy.
Była Anita lub moja mama jako zabójcy.
Zaczynałam popadać w paranoję, z której wyrwała mnie młodsza siostra:

-Livcia!- usłyszałam Evely. Siedziała na kapanie i oglądała bajki- Co tak stoisz na korytarzu? Zamknij drzwi i chodź!- zaśmiała się.
-Oh sorki Eve...- zamknęłam zmieszana drzwi frontowe po czym zdjęłam buty i kurtkę i dosiadłam się do niej.
W telewizji leciała dość nudna kreskówka, jednak musiałam przyznać iż kreska była wyjątkowo ładna.
-Jesteś tu sama?- spytałam.
-Aha. Mamy nie ma od rana, Ani gdzieś wyszła niedawno.

Zamyśliłam się. O której wczoraj Anita wróciła do domu? I czy w ogóle wróciła.
-Liv, to prawda, że jutro pojedziesz?- spojrzała smutna na mnie- Na Igrzyska?
-Tak ale spokojnie młoda, tym razem jako mentorka- przytuliłam ją- Tym razem na pewno wrócę.
-I będziesz świetnym trenerem- zobaczyłam Pharadaia schodzącego z piętra- Siemka mała- pocałował mnie w czoło- Nie było cię, więc razem z Evely wybraliśmy sukienkę dla ciebie na jutro- poklepał moją siostrę po głowie po czym wziął ją na kolana.

Nie długo mi było dane cieszyć się z przyjazdu kogoś, komu mogłam w końcu w zupełności zaufać, gdyż usłyszeliśmy głośne walenie w drzwi a po chwili do salonu wbiegła Sonia.
"Czyżbym nie zamknęła drzwi?"- zamyśliłam się.
-Stary Mansot nie żyje!- krzyknęła- Ktoś go przed chwilą znalazł! Podobno też został zamordowany?- zmrużyła oczy na widok stylisty- Znam cię?

Wstałam zaskoczona ale to jedyne co zrobiła. Nie mogłam nic z siebie wydusić. To było nie realne. Wracając do domu pomachałam mu, widząc go w oknie. A może to nie był on tylko morderca? Moja siostra?

-Co to znaczy też?- Pharadai wstał- Evely, idź do swojego pokoju- nakazał mojej siostrze.
Spuściłam ze wstydu wzrok. To ja powinnam byłą o to zadbać. Odprowadziłam wzrokiem moją siotrę. Gdy wchodziła po schodach zrozumiałam, iż coś szeptała do mnie. "Oni wszyscy kłamią"- po czym zniknęła na piętrze.

* * *

Usiadłam nieobecna na kanapie. Podkuliłam nogi. W tym czasie Sonia wyjaśniła mojemu chłopakowi, iż Momo również została niedawno zabita. Pharadai zaczął sumować fakty.
-Mam wrażenie, że oboje zginęli bo cię znali, Liv- wystraszył nas obie- Zbliża się pierwsze Ćwierćwiecze po II rewolucji, wszystko jest powiązane- wyjaśnił.
"Wszystko jest zakłamane"- odparłam w myślach.

Zacisnęłam zła pięści. Jeśli ktoś wcześniej widział jak odchodzę od Mansota krzycząc na niego, mógł powiedzieć coś Strażnikom Pokoju albo samej Parker. Z drugiej strony gdyby tak było już dawno siedziałabym w komisariacie.

Sonia w końcu się uspokoiła. Nie sądziłam, że cokolwiek jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi. Pożegnała jeszcze raz mnie a także Pharadaia, stwierdzając, że dobrana z nas para choć nie sądziła, że będę z kimś takim. Ku ironii po chwili wróciła Anita.
-Hej Pharadai, już jesteś?- przywitała nas.
-Ani gdzie jest mama? Nie widziałam jej od rana...
-Spokojnie Liv, nic jej nie jest, po prostu zasiedziała się u Parker.
-Jest przesłuchiwana?- zdziwiłam się.

Anita w jednej chwili zmieniła wyraz twarzy. Obrzuciła mnie drwiącym uśmiechem po czym odezwała się chłodno.
-Podejrzewasz ją o coś? Jesteś chyba jej córką prawda? Powinnaś bardziej w nią wierzyć- spięła swoje włosy po czym zaczęła kierować się na piętro.

Miałam tego dość. Tego było za wiele. A ona mi jeszcze zarzucała, że to ja jestem ta zła.
-Anita!- szarpnęłam ją za rękę- Momo została wczoraj zabita! Jakim cudem mama poszła dziś do niej? Dlaczego ty wyszłaś wczoraj gdzieś wieczorem i nie wróciłaś do domu? Nie wspomnę, iż byłąś zła na Morionę! Co tutaj się dzieje, dlaczego pan Mansot nie żyje?

Anita zacisnęła zęby po czym spoliczkowała mnie. Miałam wrażenie, że nie był to jej pierwszy raz.
-Uspokój się Liv, przecież jutro są dożynki, jak ty zamierzasz być mentorem?!- odepchnęła mnie po czym weszła na górę.
-Przyznaj!- krzyknęłam- Przyznaj, że mama nie żyje!- rozpłakałam się. Nie wiem skąd taka myśl przyszła mi do głowy. Musiałam się przejęzyczyć lecz Anita nie wydawała się być zdziwiona tym pytaniem. Myślałam, że od razu zaprzeczy, podniesie głos a nawet rzuci czymś we mnie. Ona jednak stała na górze i patrzyła zamyślona na mnie.
-Chcesz tak bardzo wiedzieć?- zeszła do mnie- Próbowałam cię chronić, ale ty jak zwykle musisz pchać się tam, gdzie ci życie nie miłe- syknęła- Cieszę się jednak, że w końcu to się skończy- zaśmiała się- Już myślałam, że nigdy tego nie zauważysz- podniosła głos. Pharadai podszedł do mnie i wziął mnie za rękę zmartwiony.
-Odpuść jej- skarcił Anitę.
-Oh ty już się nie tłumacz- warknęła na niego- Dobrze wiesz, kiedy wykorzystać sytuację co?- zaśmiała się.
-Ale co z mamą?- wtrąciłam- Co się z nią stało?
-Oh siostrzyczko- spojrzała na mnie chłodno- Ona nie żyje od pół roku. Ty ją zabiłaś.

* * *

-Witam was na 4. Ćwierćwieczu Poskromnienia- zaczęła Parker w czasie apelu na dożynkach- Jak pewnie wiecie w tym roku trybuci zostaną wylosowani spośród rodzin żyjących trybutów aby przypomnieć nam, że jesteśmy jedną wielką rodziną i każde decyzje niosą za sobą konsekwencje- zapadła chwila ciszy. Jak moglibyśmy o tym nie wiedzieć. Już wcześniej prezydent Panem ogłosił to w czasie porannego przemówienia. Jednak nie zastanawiało mnie wtedy to. Jednak teraz zaczęłam rozglądać się dookoła by stwierdzić, że nasi zwycięzcy nie żyją. Poza mną- Panie pierwsze!

-Babcia Momo...- szepnęłam. Czy to dlatego została zamordowana? Czy to możliwe, że zniknięcie Millo nie jest przypadkowe? Ale w takim razie dlaczego Mansot zginął? Przecież nie mógł być zwycięzcą. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Przez całe moje rozmyślanie nie zauważyłam kiedy Parker wylosowała trybutkę. Nogi ugięły się pode mną gdy zobaczyłam Anitę wchodzącą na podest. Moja ręka mimowolnie zaczęła unosić się.
-Daruj sobie- Anita odwróciła się do mnie gdy Parker podeszła do drugiej kuli z losami.
Spuściłam wzrok. Moja siostra na Igrzyskach? Do czego to doprowadziło? Zaczęłam się w tym gubić, kiedy usłyszałam jak rektorka wywołuje kolejnego trybuta:
-Lear Aion Sam- a obok mojej siostry stanął chłopak, którego zabiłam.

~ ~ ~

Koniec części trzeciej.

czwartek, 13 lutego 2014

Życiowe dramaty i dylematy.



Męczę się z przepisywaniem notatek z zeszytu. Więc dodam obrazek!
Maine 2 OC! (orginal character)


Urutia von Kleist van Damme (albo wam nie dam)

                                     

Urka jest łuczniczkom. Niestety. Jej marzenia o zostaniu konserwatorem powierzchni płaskich nie mogły się spełnić. Podobno była zbyt ambitna do tego zawodu. Załamana poszła składać CV i MacDonaldzie, lecz tam wyhaczył ją jakichś Arrow® i zaciągnął do łapania przestępców. Nadal jednak zastanawia się dlaczego wypławek jest heterodymorficzny co udało mi się uchwycić w jej jakże smutnym, patetycznym i rozmyślonym spojrzeniu.


Dramatyczna storia wypławka białego (UWAGA! może powodować długotrwałą, wieloletnią i nieuleczalną traumę!)


Bezimienna


A oto Bezimienna. Nie żeby była bezimienna, Bezimienna to jej imię. Jest to również bohaterka dramatyczna jeśli nie tragiczna niczym Edyp. Bezimienna była niegdyś znaną na całym świecie śpiewaczką pantomimową, jednak któregoś dnia straciła głos co uniemożliwiło jej dalszą karierę. Pogrążona w żalu zaczęła zatapiać smutki w wodzie mineralnej gazowanej, co tylko pogorszyło jest pogarszający się stan psychiczny. W natłoku myśli próbowała popełnić samobójstwo rzucając się pod nogi grubego Amerykanina, lecz zamiast skończyć swój żywot została uratowana przez Urutię. Od tej pory znane są jako KaUro i lubiemaslo.

niedziela, 2 lutego 2014

O znikającej nadziei cz.I

Nie wiem jak, ale strasznie szybko minęły te wszystkie miesiące. Ani się obejrzałam a już z Parker i Pharadaiem zaczynaliśmy przygotowania do 4. Ćwierćwiecza Poskromienia na których miałam być mentorem. Baduin wyraźnie był z tego zadowolony, dlatego jak tylko Parker kazała mu podszkolić mnie co nie co ulotnił się z miasta i ruszył na przedmieścia, opuszczając nas z sąsiedztwa Wioski Zwycięzców. Zirytowało mnie to ale przede wszystkim naszą rektorkę, która postanowiła wysłać mnie do Momo, zwyciężczyni dawnych Igrzysk i jedynej żyjącej zwyciężczyni z naszego dystryktu poza Millo.

-Tak, na pewno wszystko nadal pamięta i z pewnością chce mi pomagać!- mówiłam w drodze do Różanki. To było strasznie upokarzające dla mnie.
-No nie przesadzaj, nie będzie tak źle. Jakby co to ja mogę mówić- Pharadai pocałował mnie w czoło. Miło było wreszcie wyjaśnić z nim to wszystko by stworzyć coś w rodzaju związku.
-Dlatego cieszę się, że poszłaś z nami, mamo- zaśmiałam się do niej.
Ubrana była w cienką, szarą koszulkę na ramiączkach i granatowe rybaczki. Włosy miała spięte do ramion, na których założyła opaskę. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. To było dosyć upalne lato.
-Skoro tak mówisz skarbie- mama spojrzała na stylistę i roześmiała się- Dziwi mnie jednak, iż Samantha z nami nie poszła- dodała. Moja matka jako jedyna w dystrykcie ośmielała się nazywać Parker jej drugim imieniem. Jakby ktoś pierwszego używał.
-Pewnie ma ważniejsze rzeczy do roboty- rzuciłam.
Po kilku minutach byliśmy już przed domem Starej Babci Momo.

* * *

Zapukałam. W drzwiach pojawiła się Momo:
-Witaj Mori, przyszłam razem z córką i jej chłopakiem porozmawiać z tobą o Igrzyskach- zaczęła mama- Pewnie Parker już do ciebie dzwoniła. Gdybyś chciała pomóc byłoby nam niezmiernie miło.
Momo spojrzała na nas. Była poczciwą staruszką z którą zawsze miło spędzało się czas. Uśmiechnięta i pogodna, potrafiła pocieszyć każdego. A poza tym potrafiła piec legendarne ciasteczka czekoladowo-imbirowe. Tego nie można było nie kochać. Miała długie, spięte w kok jasnofioletowe włosy, dużo zmarszczek co, moim zdaniem, dodawało jej uroku. Poza tym uwielbiała nosić długie, florystyczne chusty, które przywożono jej z 8. i 14. Zawsze chciałam zobaczyć jak wyglądała w młodości, gdyż na starość ubierała się lepiej ode mnie.

-Cóż rozumiem was...- Momo wyszła na ganek i rozejrzała się- Ah, tu jesteś dziecko!- zaśmiała się na mój widok- Nie widziałam cię od Tournee. Już się lepiej czujesz?
Zastanowiło mnie to. Czy ja ją spotkałam na Torunee? Trzeba było przyznać, że dość długo jej nie widziałam.
-Babciu Momo...- zaczęłam- Proszę, pomóż mi. Wiem, że jesteś stara i może niechętnie wspominasz Igrzyska ale Baduin uciekł, kiedy go poprosiłam o pomoc, a chciałabym się psychicznie przygotować na to co mnie czeka...- zdziwiłam się ostatnimi słowami. Co mnie czeka? A coś ma? To tylko mentorstwo.

-Pomogę ci moja droga- poprawiła swoje włosy- Jednak uważam, iż moje doradztwo to sprawa między nami. Prosiłabym abyście nas zostawili- zwróciła się do mamy i Pharadaia.
Stylista skinął głową, po czym wyszedł na chodnik, jednak mama stała zmartwiona na ganku. Wyglądała jakby bała się czegoś. Lub kogoś. Po chwili jednak uśmiechnęła się, pożegnała mnie i ruszyła za Kapitolczykiem.

Momo zaprosiła mnie do środka.
-Chcesz herbaty? Akurat mam taki podwieczorek. Rano dziewczyny przyniosły mi słodkości, może poczęstujesz się?- usiadła w fotelu i wskazała mi starą, dekoracyjną wersalkę.
Rozejrzałam się dookoła. Różanka wcale nie była taka zła, a gdyby się zastanowić mogłabym zaryzykować tezę, iż była nawet ładniejsza niż dom zwycięzców. Pełno było zabytkowych mebli, kilka całkiem sporych luster, ozdobione komody czy nawet stary zegar z przeciwwagą.

Poczęstowałam się ciastkiem gdy tylko Momo poszła do kuchni. Gdy ugryzłam pierwszy kawałek zabolało mnie dziąsło. Wyplułam jedzenie. Wtedy zrozumiałam, że krwawię a na podłodze leżał mój ząb.
-Nie, tylko nie teraz...- szepnęłam.
-Chcesz miętową czy melisę?- usłyszałam głos staruszki.
-Mięt... melisę!- uznałam, że przyda mi się coś na uspokojenie. Schyliłam się po ząb i schowałam go do kieszeni. Przełknęłam dość sporą, nagromadzoną ilość krwi. Otarłam usta o rękaw bluzki po czym podwinęłam rękawy. Upewniłam się że nie widać żadnej krwi. Kiedy zjawiła się Momo z piciem ja szukałam ubytku na dziąśle. To był któryś z tylnych zębów. Odetchnęłam z ulgą- przynajmniej nie będzie zbyt widać, jeśli ograniczę uśmiechanie się.

-Co, nie smakują ci? staruszka zaśmiała się.
Zmarszczyłam brwi, snując chore podejrzenia.
-Nie skąd- opamiętałam się- Są przepyszne, zwłaszcza te tutaj- wskazałam na owe, które mnie oszpeciły- Aż muszę spytać, kto je przyniósł?
-Ah te przyniosła twoja matka wczoraj na spotkaniu- odparła radośnie Momo- Macie podobny gust.
Próbowałam ukryć zdziwienie kolejnymi pytaniami. Ale po chwili zrozumiałam, że najlepiej skończyć ten dziwny temat i skupić się na tym co miało nadejść za 3 dni.

-Może opowie mi pani w końcu.....- zagryzłam wargi. Nie chciałam by to brzmiało natarczywie- O Igrzyskach... W końcu przez wiele lat była pani mentorem...
-Aż w końcu Millo wygrał- westchnęła a ja zaczęłam kalkulować. To było oczywiste. Jak mogłam wcześniej na to nie wpaść!
-Pani wygrała przed Śpiewem Kosogłosa!- oznajmiłam.
-Chyba raczej Fałszem- zaśmiała się po czym uspokoiła na widok mojej zdziwionej twarzy-Ah, przecież ty nie pamiętasz tych czasów. Nasz dystrykt był niegdyś zapleczem 9. więc teoretycznie jestem zwyciężczynią z 9.- uśmiechnęła się- Tyleż się pozmieniało...- zamyśliła się- Cóż, szkoda- odezwała się po chwili- wygląda na to, że zachowania i taktu nie nauczyłam Millo- zachichotała- To już za 3 dni. Baduin nic ci nie mówił o mentorstwie?- zaprzeczyłam ruchem głowy- Cóż niektórzy twierdzą, iż o wiele łatwiej kogoś przygotować na Igrzyska niż brać w nich udział. Osobiście uważam, iż to nie prawda. O wiele trudniej jest spędzić czas z kimś, kogo życie zależy od naszych rad, kto ma duże szanse na śmierć a ty dalej musisz żyć z tym poczuciem winy. Mentorstwo to ogromna odpowiedzialność- zamyśliła się- Nie byłam zbyt dobrym mentorem. Dość późno doczekaliśmy się mojego następcy...

Słuchając tak babci Momo zrozumiałam, że wyraz jej słów brzmiał nostalgią. Ona tęskniła. Akceptowała to i tęskniła. Odpowiadało jej to. Nie mogłam tego pojąć.
-Uważa pani, że Igrzyska są potrzebne?- spytałam w końcu.
-Naturalnie- odparła spokojnie- Człowiek od zawsze dążył do podporządkowania słabszych. W dawnych czasach wojny były normalnością a rozlew krwi na porządku dziennym. Ginęli ludzie, upadały miasta. Teraz, zamiast tego, raz do roku ginie garstka osób na arenie. To sprawiedliwa cena.
-Cena za co?
-Za zaspokojenie głodu krwi i przemocy. Od zawsze w ludziach istnieje potrzeba zabijania. Niektórzy mogą ją spełnić na arenie, większości sam widok wystarcza- urwała- Nigdy pewnie nie zauważyłaś- zaczęła łagodnym tonem- jak wiele osób co roku oczekuje kolejnych Igrzysk. Nie chodzi o rozgrywkę ale o śmierć. O prawdziwą śmierć. Ludzie chcą i potrzebują zabijania.  Zbierają w sobie przez długi czas emocje, tłumiąc je, doprowadzając do wielu straszliwych zbrodni, niekoniecznie w afekcie. W czasie Igrzysk mogą dać im częściowy bądź całkowity upust.

-Ale ginie przy tym wiele niewinnych osób- zauważyłam.
-Wiele? Maksymalnie połowa, pozostała część chce zabijać od młodych lat oglądając Igrzyska.
-Dlatego nie wolno już się zgłaszać?
-Dokładnie tak. Co to byłaby za walka gdyby każdy miał równe szanse- przeraziła mnie tymi słowami.
-Chodzi o trybutów?- szepnęłam.
-Chodzi o fakt władzy. Że to od ciebie zależy czyjeś życie. Przecież ktoś musi wygrać. Tyle wystarczy aby to wszystko dalej trwało.
-Więc nie przeszkadzało to pani nigdy?
-Ależ skąd- irytuje mnie od zawsze ten cyrk z wywiadami i paradą. Nie interesuje mnie heroizowanie ofiar. Co do spraw ze sponsorami... pełnią oni jakby rolę fatum. W życiu zawsze występują zwroty akcji.
-Tak jakby bawili się w Boga?- odezwałam się.
Momo nie odpowiedziała od razu, lecz spiorunowała mnie oburzonym wzrokiem. Czyżbym zniszczyła własnie jej Utopię?
-Człowiek zawsze chciał być swoim panem- oznajmiła po chwili- I to był jego pierwszy błąd.
-Ah tak...- zamyśliłam się.

Byłam przerażona. Dziąsło już mniej krwawiło a dzięki gadanym staruszki mogłam dyskretnie połykać część krwi z krzywą miną. Jednak słowa byłej mentorki przeraziły mnie. Czy tak uważali wszyscy starsi mieszkańcy? Momo pamiętała 2 rewolucję, miała wiedzę i doświadczenie ale czy to dawało mi obowiązek pogodzenia się z jej słowami?
-Ale ludzie się zbuntują- odezwałam się w końcu.
-Tak jak zawsze- zaśmiała się arogancko- Buntują się, bo się boją. Boją się przyznać, że to im się podoba, że wciąż jesteśmy zwierzętami- jej głos brzmiał lekko psychodelicznie- Liv, przecież w głębi duszy jesteśmy tacy sami- uśmiechnęła się a ja poczułam gęsią skórkę.

Postanowiłam zmienić temat.
-A co z mentorstwem? Ja nie znam się. Nie wiem nawet jaki cudem wygrałam- zmarszczyłam brwi.
-I tu jest problem...- westchnęła fioletowłosa po czym nagle klasnęła w dłonie, czym niemal przyprawiła mnie o zawał- Oczywiście! Musisz obejrzeć Igrzyska! Te powtórki, niekoniecznie ze sobą. Opracuj kilka strategii, w zależności od charakteru i postawy swoich podopiecznych...
-Moich?- zauważyłam- Chwileczkę dlaczego nie była pani mentorem razem z Baduinem? O ile mi wiadomo jest zawsze przydzielany każdemu osobny mentor. Oczywiście jeżeli  żyje  w danym dystrykcie minimum 2 mentorów, a nie wygląda mi pani na martwą...- chciałam inaczej skończyć to zdanie ale zdałam sobie sprawę, że wcale nie chciałam wyjaśnień od Momo. Za bardzo się jej wtedy bałam.
-Widzisz moja droga- babcia rozejrzała się- Straciłam już wszystko co miałam, łącznie ze zdrowiem. Zresztą... Millo nie wygrał dzięki sobie...- spuściła wzrok- To mnie chcieli się pozbyć z Koloseum...
-Nie rozumiem. Stanowiła pani zagrożenie? Przecież pani jest za.
-I chyba w tym problem- poprawiła swoją chustę- No młoda, ruszaj rzucić okiem na stare powtórki, może znajdziesz jakąś pomoc.
-No dobrze- wstałam i podeszłam do wyjścia. Mimo coraz dłuższego czasu jaki spędzałam w Różance w głowie zamiast odpowiedzi miałam coraz więcej pytań- Babciu Momo...- zaczęłam przy drzwiach- Powiedziałaś, że mam dopasować strategię do charakteru trybutów. To znaczy, że mam się z nimi zaprzyjaźnić?
-Ależ nie- podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu- Powinnaś po prostu wiedzieć, czy to tchórze co nie przeżyją Korunkopii czy też świetni pretendenci, bądź szczęściarze, którzy uciekają a może ci sprytni od pułapek. Rozumiesz?
Słowa Momo wreszcie miały jakiś sens.

Obiecałam przyjść następnego dnia po czym opuściłam ten dom wariatów. Ku mojemu zdziwieniu na zewnątrz czekał już Pharadai.
-Phar, czekałeś?- ucieszyłam się i podeszłam do niego.
-Wiesz, Parker nie chce bym zajął się jej strojem na dożynki, więc mogę zająć się tobą- wziął mnie za rękę.
-Ale jutro już wracasz...- zauważyłam.
-No już, chyba nie będziesz tęsknić przez 2 dni- powiedział poważnie. Spojrzałam na niego zdziwiona a on po chwili dodał sztuczny śmiech. Zmarszczyłam brwi. Miałam dziwne przeczucie, że coś tu jest nie tak
Znowu.

Ruszyliśmy przed siebie. W czasie drogi szukałam tego zniecierpliwienia. Tej ekscytacji przed Igrzyskami. Jednak w twarzach czy zachowaniu przechodniów nie zauważyłam niczego podejrzanego. "Chociaż"- zamyśliłam się. Ludzi byli weselsi niż zwykle. Ale czy dlatego, że wkrótce mieli zginąć ci, których znali?

* * *

W nocy śnił mi się ten sam koszmar. Ten sam gdyż od kilku dni męczyła mnie jedna historia  w mojej głowie. To było ponad moje nerwy.

Kiedy obudziłam się rano zlana potem postanowiłam to sprawdzić. Udałam się do Pałacu Sprawiedliwości porozmawiać z Parker.

Zdawałam sobie sprawę, że miała masę roboty przed dożynkami, jednak ja wciąż byłam jej przyjaciółką. Przynajmniej mi się tak zdawało.
-Stać, pokaż tożsamość- odezwał się jeden ze Strażników Pokoju przy wejściu głównym.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężczyni 99. Igrzysk- odparłam spokojnie.
-Bez tożsamości nie wejdziesz- upierał się.
-Rains daj spokój, nie poznajesz Liv?- wtrącił drugi ze strażników ja mu się instynktownie przyjrzałam. Poznajesz? Ja ich w ogóle nie kojarzyłam. Wiedziałam, że co pół roku zmieniają jednostki stacjonujące ale czy w ciągu tego czasu zapomniałabym kim oni są?- To przyjaciółka pani rektorki, lepiej jej nie zawadzać- zaśmiał się.
Mimo wszystko wydawało mi się, iż ta sytuacja nie była pierwsza. "Ah, no tak..."- przypomniałam sobie poprzednie Igrzyska. Tym razem jednak wpuszczona mnie bez pomocy Parker. Przynajmniej bez tej osobistej.

* * *

-Liv- śnieżnowłosa zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Było to wciąż to samo duże, przestronne miejsce z pięknymi, zabytkowymi meblami. Co się zmieniło to fakt, że lampa którą rok temu Parker wyrzuciła przez okno wciąż stała jak gdyby nigdy nic na biurku rektorki. Zaśmiałam się cicho.
-No co?- zdziwiła się i spojrzała na mnie po czym rzuciła okiem na lampę.
-I gdzie twoje zasady?- odezwałam się cicho.
-Czasami trzeba naciągnąć własne zdanie by ocalić czyjeś życie- uśmiechnęła się do mnie. Niedokońca zrozumiałam aluzję- Coś się stało? Akurat kończę spisywać sprawozdania...
-Tak Arli, ja mam takie nietypowe pytanie...- zaczęłam powoli. Była naczelnik od razu spoważniała. Wyglądało na to, że powinnam zadać jej wiele takich pytań- Ja ostatnio mam takie strasznie realne sny...

-Realne sny to nic strasznego- wtrąciła- Trzeba jednak uważać by nie stały się one naszą rzeczywistością- spojrzała przez okno. Miałam nieodparte wrażenie, że cały czas mi coś sugerowała.
-Ale wiesz... co jeśli one już się stały?
-Coś insynuujesz?- zainteresowała się.
-No, jeśli to nie sny ale wspomnienia...
-Dobra, dobra. Nim cokolwiek zaczniesz snuć opowiedz mi o tym śnie- Parker usiadła na fotelu przed lustrem.
-W skrócie to po prostu kogoś zabijam. To jakiś chłopak. Leży zakrwawiony na podłodze a ja...- nie potrafiłam dokończyć- Aurelia czy ja zabiłam jakiegoś Leara?- jęknęłam przerażona.

Ku mojemu zdziwieniu rektorka zaśmiała się.
-Liv nie znam nikogo takiego, jestem pewna, że sama go wymyśliłaś. Nie oszukujmy się, ale nawet na arenie niezbyt ci szło. Zabiłaś jedną osobę.
Na dźwięk ostatnich słów serce mi zamarło. Ja kogoś zabiłam? Na arenie? Kiedy? A co ważniejsze: kogo?
-Czyli to sen?- udawałam spokojną.
-Oczywiście Liv. Nie sądzę by w tym mieście bądź okolicy żył jakiś Lear. Nie znam nikogo takiego a jak ja nie znam to ty tym bardziej.
-No dobrze- wcale się nie uspokoiłam- A masz może... powtórki zeszłorocznych Igrzysk? I w ogóle poprzednich? Momo doradziła mi bym w ten sposób przygotowała się na mentorstwo...

-Momo?- Parker była wyraźnie zdziwiona- Ale czemu? A z resztą...- podeszła do biurka i zaczęła w nim grzebać- Masz- wręczyła mi kilka przeźroczystych płytek- Dostaliśmy je... no wiesz...- zmarszczyła brwi- Nie musisz oddawać, mam jeszcze kilka kopii.
Kopii? Po co były jej kopie? Ludzie naprawdę to oglądali? Schowałam płytki do kieszeni i postanowiłam opuścić kolejny dom wariatów.

* * *

Podziękowałam Parker i ruszyłam czym prędzej do Wioski Zwycięzców. W połowie drogi zauważyłam grupkę dzieci. Dwóch chłopców trzymających patyki w dłoniach razem z dziewczynką rzucającą kamieniami gonili innego chłopca wśród uliczek. Krzyczeli coś ze śmiechu a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że bawią się w Igrzyska.
Złapałam się za czoło. Pomyślałam, że mam zwidy, że to coś innego. Ale nawet jak się oddalili słyszałam okrzyki zwycięstwa małych pretendentów.

-Dałaś im nadzieję- usłyszałam czyjś głos. To był miejscowy wariat, pan Mansot.
-Nadzieję?- spojrzałam na starca.
-Na to że nasz dystrykt może wygrać. Że mamy jakieś szanse.
-Przecież to była zwykła zabawa- odparłam zirytowana. Miałam dość traktowania czegoś tak strasznego z taką powagą- Oni nawet nie są świadomi, że to walka na śmierć i życie. Po prostu się bawili- powtórzyłam tracąc całą pewność siebie- Co pan za bzdury opowiada!- odeszłam zła w swoją stronę.

Tego było za dużo. Heroizowanie Igrzysk, też mi coś. Spojrzałam na swoje dłonie. Czy ja byłam zdolna kogoś zabić? Czy ten cały Lear to tylko uosobienie wszystkich moich słabości? Słabości których wyzbyłam się na arenie zabijając kogoś? Czy ja naprawdę tam kogoś zabiłam? "Może w trakcie Korunkopii spanikowana rzuciłam czymś w kogoś..."- pomyślałam.
-Boże nie- zagryzłam wargi. Zaczynałam siebie przerażać.
Myśli latały mi jak szalone. Odpowiedź trzymałam w ręku, dlatego przyspieszyłam kroku, by czym prędzej odtworzyć zapisy walk.

* * *

W domu była tylko Anita. Mama wybrała się na zebranie u Momo. Wstrzymałam oddech, sprawdzając czy to był sen. Jednak to była rzeczywistość- nie miałam zęba. Po prostu wypadł mi przez stare ciasto.
"Ale to było ciasto z poprzedniego dnia..."- przypomniałam sobie.
O co w tym chodziło? Miałam coraz więcej pytań bez odpowiedzi.

-No wróciłaś wreszcie, gdzie byłaś?- przywitała mnie Anita w salonie.
-No rozmawiałam z Parker- rozejrzałam się- A gdzie Evely?
-U Pattern, ma dziś urodziny.
-Ah tak...- zamyśliłam się- Anita, czy znasz jakiegoś Leara?
-Kogo?- zdziwiła się- Leara? Cóż, nie ale to idiotyczne imię- zaśmiała się.
Spuściłam wzrok. Miałam niejasne przeczucie, że coś było nie tak. Wtedy mimowolnie zapytałam:
-On nie pracuje u was w szpitalu?
Zdziwiłam się. Oczywiście, że się zdziwiłam. Bo niby skąd miałabym zdać takie pytanie?
-U nas?- odezwała się moja siostra- Nie Liv, nie znam nikogo takiego. Dlaczego pytasz?
-Ja... ostatnio mam strasznie realne sny w których go zabijam- przyznałam się- Boję się, że to może być prawda...
-Liv siostrzyczko!- Anita podniosła głos- Nikogo takiego nie ma w naszym mieście ani okolicy, widziałam wszystkich zmarłych, każdego zidentyfikowaliśmy! Lear nie istnieje, nie mógł więc umrzeć! Przestań gadać jakbyś była nawiedzona...- przytuliła mnie- A to co?- wskazała na wystającą z kieszeni płytę nośnikową.

-Zapisy Igrzysk. Momo uważa, że nauczę się z nich jak być mentorem.
-Co, ta stara jędza tak powiedziała?!- zirytowała się po czym wyjęła wszystkie płytki- Nie zgadzam się, to zbyt traumatyczne dla ciebie. Przykro mi Liv, pogódź się z przegraną to dłużej pożyjesz- zaskoczyła mnie słowami po czym gdzieś wyszła.

Zmarszczyłam brwi zastanawiając się dlaczego zarówno Parker jak i Anita wyraźnie nie lubiły zbyt Babci Momo. Przypomniałam sobie ich słowa "mieście i okolicy". Przecież to nie znaczy, że nie ma go w dystrykcie.