For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



piątek, 11 maja 2018

Rozdział XXIX ~
"Dla zasady"

Ethiel Vilent z dystyktu 8. spluwa gorzką i gorącą krwią. Ta mała suka jeszcze tego pożałuje. Zabiła... nie.  Zaszlachtowała ich szybciej niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać. Gdy obudził ją wrzask Beath Fori z dystryktu 10. pierwszy zareagował Typer Viral. Jednakże zamiast na wroga, rzucił się do współtrybutki popychając ją w stronę najbliższego drzewa. Niestety Beath była już ranna a upadek tylko pogłębił jej ranę zadaną w kark przez Poppy Lineę z dystryktu 3. 15-latka była dla nich nieuchwytna i nim Sephar i Anita dobiegają do nich dziewczyna zabija dwoma szybkimi ruchami  obydwóch trybutów z 10. rozpłatając ich gardła niemal na wylot.

Z najstarszą Sotoke poszło jej jeszcze szybciej. Gdy Anita zaatakowała ją włócznią dziewczynka wbiegła na konar drzewa za nią by po sekundzie wylądować zgrabnie na broni rudej i uderzyć ją z całej siły kolanem w twarz. Anita upadła nieprzytomna na ziemię. Poppy zaśmiała się donośnie i zamachnęła się chcąc ją dobić ale wtedy jej rękę spętał metalowy łańcuch. To był Sephar Hains z dystryktu Ethiel.
-Ethiel szybko, otoczmy ją!- krzyknął do trybutki, która zaczęłą biegnąć do niej lecz Poppy była szybsza. Wzięła do ręki włócznię Anity i rzuciła w nią Sephara, który zrobił instynktownie unik. Wtedy jednak rudowłosa dziewczynka pociągnęła za łańcuch na nadgarstku, którego początek trzymał Hains wciągając go tym w tor lotu broni. Srebrnowłosy mężczyzna nie zdążył zrobić uniku gdy w pierś wbiła mu się broń. Zachwiał się i upadł na kolana. Poppy podbiegła do niego chcąc go dobić. Wtedy Ethiel atakuje ją, rzucając w nią małymi ostrzami.

-Trzymaj się!- krzyczy do współtrybuta, który dyszał ciężko na kolanach jedną ręką próbując pozbyć się broni z piersi.- Nie ruszaj jej na razie, poczekaj!- każe mu, po czym rzuca się w pogoń za Poppy, która zgrabnie wskakuje na molo wyżej by zniknąć jej w sekundzie z oczu. Ethiel panikuje. Jak w ogóle mogło do tego dojść? Przecież pierwszego dnia niemal wybili wszystkich pretendentów, a teraz nie dali sobie rady z jednym bachorem? Patrzy zdruzgotana na ciało swojej przyjaciółki, przepraszając w myślach ją i jej współtrybuta. Odwraca się szybko do Hainsa chcąc mu pomóc lecz to co widzi sprawia, że krzyczy jakby to były jej pierwsze Igrzyska. Przecież... nie tak miało być..., myśli roniąc łzy gdy Colosai Nim, z dystryktu Poppy wbiła ogromną katanę w poprzek gardła Sephara a następnie zostawia ją w niej by trybut 8. konał dłużej. Ethiel piszczy i podbiega do niego. Colosai robi unik, jakby obawiając się, że czarnowłosa biegnie do niej. Jednak młoda kobieta nachyla się do swojego przyjaciela, który patrzy na nią błagalnym i zapłakanym wzrokiem. Niewiele myśląc Ethiel zamyka oczy i dwoma szybkimi ruchami wyciąga z Sephara obie bronie, pozwalając by krew zbryzgała nią i pobliskiego trybuta 4. Gdy słyszy trzeci wystrzał armatni bierze całą we krwi Sephara katanę i patrzy wściekle na Satree'go.
-Jak to się niby stało?- pyta cicho. -Dlaczego Beath nie zaalarmowała nas szybciej?
-Może dlatego?- słyszy głos Poppy. Spogląda w prawo gdzie 15-latka podniosła luźno leżącą rękę z ziemi. Ethiel niczego nie rozumie. Poppy śmieje się otwierając szeroko oczy. -Becia zawsze wydawała mi się taka naiwna...- podchodzi śmiało do Vilent, która lekko cofa się widząc w oczach dziewczynki szaleństwo. Poplamiona na twarzy, szyi a także ubraniu krwią poległych Poppy wydawała się teraz bardziej nieobliczalna niż niejeden znany jej trybut. -... tak łatwo uwierzyła, że ledwo co uszłam z życiem przed nim...- spojrzała znacząco na współtrybuta.- ... który... "Och, Beath!"- jęczy aktorsko.- "Ratuj mnie, Beath, och! On mnie zaczął w nocy dotykać, och!"- kładzie ręce na piersiach, sztucznie dramatyzując. -"Zaatakowałam go i uciekłam!"- kwicze radośnie.
-A więc upadłaś już tak nisko, Linea?- warczy Ethiel. - Żeby takie okropne kłamstwo rozpowszechniać byle przeżyć?!- niemal wypluwa to zdanie. Naprawdę nie spotkała się z równie obrzydliwym jej zachowaniem.

Poppy uspokaja się. Wyrzuca kończynę trybuta za siebie i wyciąga zza pasa swoje długie ostrze.
-Nie pierdol Ethiel, lepiej spójrz na siebie.- przeciąga wskazującym palcem po ostrzy, umyślnie raniąc się.- Udajecie pretendentów, co? Myślałaś, że ujdzie wam na sucho rozbicie Laoise i Joyeta? Nie mówiąc o Persivii czy Ronaldzie... Dobrze wiesz, że takie dystrykty jak wy, nie powinny się bawić blisko Rogu.- podchodzi do niej bliżej, zlizując krew z placa. Wpatrzona w rozmówczynię Ethiel nie zauważa jak Colosai chwyta ją z tyłu chcąc ją unieruchomić. Z jedną ręką a także wydłużonymi kończynami kobiety nie idzie mu zbyt dobrze dlatego Ethiel z łatwością ucieka z jego pułapki. Poppy śmieje się.
-No już, uciekaj! Jakbyś nie wiedziała jak to się skończy. Ahahaha!- chichocze radośnie. Brakowało jej już tylko pościgu do zabawy.

Wtedy nad nimi pojawia się poduszkowiec. Wszyscy cofają się gdy ląduje przez kilkanaście minut w ogromnym hałasie a Ethiel wykorzystując zamieszanie i ucieka w górę chcąc skorzystać z górnego molo by się wydostać z pułapki gdy nagle dobiega ją głos z megafonu poduszkowca.
-Prosimy trybutów o pozostanie.- powtarza się to jeszcze dwa razy.
Ethiel zamyśla się, lecz postanawia nie lekceważyć ogłoszenia. Przyskakuje z góry obok zupełnie zaskoczonych trybutów 4.
-Nie przyszli po ciała?- dziwi się na głos, będąc pewna, że teraz jej nie zaatakują.
-Nie...- szepcze Poppy, której taka myśl przeszła przez głowę. Na szczęście Colosai powstrzymał ją kręcąc przecząco głową. - By je zabrać musieliby poczekać aż się oddalimy. To znaczy, że...udało się...- na jej twarzy znów zaczyna gościć uśmiech. Rozgryzła to. Udało jej się. Nowe zasady 4. Ćwierćwiecza nie pokonały jej. Zrozumiała, że do wygranej musi wygrać w inny sposób niż poprzednio. Wyjątkowe sposoby z okazji wyjątkowych reguł. Wtedy jednak dzieje się coś co miało na zawsze przypieczętować jej los.
Z poduszkowca wyszło kilku Strażników Pokojów z bronią skierowaną w trybutów. Wszyscy upuszczają swoje bronie spodziewając się rozstrzelania. Mimo to ich czarne myśli nie spełniają się. Zamiast tego dzieje się rzecz jeszcze bardziej niemożliwa.

-Ethiel Vilent z dystryktu 8. i Colosai Nim z dystryktu 4. idziecie z nami. Gratulujemy wygrania Ostatnich Igrzysk.- po czym kierują ich na statek. Trybuci posłusznie pozwalają się prowadzić. Tymczasem Poppy oburza się. Zaczyna głośno piszczeć a wtedy Ethiel i Colosai odwracają się będąc pewni, że będą świadkami jej szału, wściekłości a może nawet rzucenia się na Strażników. Ku ich zdziwieniu tak się jednak nie dzieje. Ruda dziewczyna nie wytrzymuje już wszystkiego i zaczyna szlochać rzewnymi łzami.
-Ale jak to?!- na zmianę podnosi głos piszcząc i szlocha.- Dlaczego oni?! To ja wpadłam... to ja wpadłam na to!- ciągnie nosem. -To mnie się należy!- zakrywa twarz w dłoniach czując w ustach posmak niedawno zaschniętej krwi ludzi, których tak łatwo przyszło jej zabić. -Aaaa!- krzyczy z całych sił z rozpaczy.

Wtedy do ich uszu zaczynają dobiegać odgłosy komunikatorów Strażników by po chwili przekazu usłyszeć od nich jeszcze jedną zaskakującą tego poranka rzecz:
-Zbieraj się mała, nie mamy dużo czasu.
Poppy nie przestała od razu szlochać tylko cicho chlipiąc podnosi głowę rozglądając się dookoła. Inny Strażnik popędza ją i już po kilku minutach wszyscy wsiadają do poduszkowca zostawiając pobojowisko i arenę za sobą. Ethiel całą drogę mamrocze do siebie nie mogąc zrozumieć na czym polegają tegoroczne zasady, Colosai siedzi z kolei cicho obejmując po raz pierwszy ramieniem swoją młodszą trybutkę, która nie odtrąca go tylko próbuje się uspokoić, szlochając w jego rękaw.


* * *

Liv stała przed salą treningową jeszcze kilka minut nim nie poczuła czyjeś poklepywanie na ramieniu.
-A ty średniaczko, czego tutaj szukasz?- przywitał ją wysoki i szczuły młody chłopak. Miał zaczesane do tyłu biało-czerwone włosy, które ciągnęły się po plecach uplecione w warkocz prawie do bioder.
-Czeeeść?-  przywitała się nieśmiało z nieznajomym. -Jesteś trybutem...?- spytała kompletnie nie wiedząc co powiedzieć. Zdążyła już się odzwyczaić, że przypadkowe osoby się z nią witają a na pewno nie mogła się przywyknąć do tego, że w tym roku były one dodatkowo znacznie starsze. Jej rozmówca milczał zajmując już się oglądaniem sali niż nią. -Ach tak...- westchnęła z lekkim uśmiechem. Wtedy zauważyła jak machał na kogoś w sali, przywołując do siebie swoich trybutów. Liv zauważyła, że byli to trybuci 16. Starsza kobieta wstała by ruszyć w jego kierunku lecz wtedy Synth wstał powstrzymując ją z uśmiechem. Wymienili kilka zdań w trakcie których poklepał ją po plecach, po czym tylko on wyszedł do nich na korytarz.

-Siem trenerku, hej Sotoke!- przywitał się całkiem rześko. Mężczyzna który okazał się w ten sposób jego mentorem westchnął, kręcąc głową. Brunetka zauważyła, że byli prawie rówieśnikami.
-Synth, chciałem wam dać znać, że zgodnie z planami idę na Arbacle St. i na Ovenis szukać wam sponsorów. Jeśli nadal nie macie obiekcji co do Vandersów pójdę do nich w pierwszej kolejności...- zaczął oficjalnym i poważnym tonem głosu. Liv przypatrywała się tej scenie z otwartą buzią. Sama uważała, że ma jeszcze sporo czasu w szukaniu sponsorów skoro na 4. Ćwierćwiecze przedłużono szkolenie do 5 dni a tu ktoś już teraz się przygotował. A więc będzie ciężko na koniec, pomyślała o ostatnich Igrzyskach.
-Oczywiście Merwinie, zdajemy się na ciebie.- Synth posłał mu szczery do bólu i szeroki uśmiech i uniósł kciuk w górę. Liv stwierdziła w myślach, że całkiem sporo trybutów ma dobry humor a nastrój niepokoju i niepewności z dożynek wydawał się być odległą przeszłością. A przecież dopiero minął tydzień. W tym czasie Midas zdążył już wrócić na salę do swoich sojuszników. Brunetka zaczęła szukać swojej siostry i jej sojuszu, których już nie było na przełajach gdy nagle poczuła znowu rękę na ramieniu.
-Liv, chodź ze mną.- to był mentor 16. Nie wiedząc co zrobić westchnęła i dogoniła mężczyznę, który zdążył już przejść połowę korytarza. Co kilka metrów mijali Strażników Pokoju a w dalszych przerwach okna wystające na Zalany Dziedziniec lub ulicę naprzeciw.

-Wiiiięc nie powiesz mi dokąd idziemy?- przeciągała rozmowę czując się bardzo nieswojo. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że go już gdzieś widziała.
-Jestem Merwin Heartail, Liv...- urwał czekając na reakcję dziewczyny, jakby jego nazwisko miało coś jej powiedzieć. I tak się stało, chociaż dość wolno.
-Och taaaaaak, no taaak....- ciągnęła słowa.- Jesteś synem sierżanta Heartaila, który prowadził pobory w dystryktach...- zamyśliła się wspominając swoją byłą szkółkę wojskową.
Merwin zaśmiał się.
-Chyba nie uważasz się za aż tak starą, Liv?- przyłożył dłoń do podbródka uważnie przyglądając się jej. Spojrzała na niego i zauważyła, że ma czerwone tęczówki, które całkiem dobrze komponowały się z jego włosami. I był bardzo przystojny, choć była to uroda, która nie rzucała się od razu w oczy. Taka jak u Juwena. Niestety w przypadku jej byłego sierżanta urok twarzy nie szedł w parze z miłym usposobieniem. Choć i tak Liv wspominała go najlepiej ze wszystkich jego byłych podopiecznych.
-Liv?- wyrwał ją z zamyśleń.
-Przepraszam, Merwinie, jesteś po prostu bardzo ładnyyyyy.- zakończyła zdanie z otwartą buzią dziwiąc się sama sobie szczerości. Mężczyzna zachichotał wyginając wąskie usta w uśmiechu.
-Jesteś równie urocza jak mówił Juwen. Ach, i przy okazji, to mój brat, Liv. Nie postarzaj się aż tak, nie dzieli nas aż taka różnica wieku.

I wtedy Liv powiedziała coś co niejedną osobę, która ją lepiej znała, bardzo by zaskoczyło:
-Czy to nie ironia, że syn naczelnika popierającego Deklarację Zimową poszedł na Igrzyska?- spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Jednak Merwin nie znał jej dobrze a znajomość historii córki prezydenta wydawała mu się czymś oczywistym, więc nie zaskoczyła go jej wypowiedź ani trochę. Jedynie poczuł potrzebę skorygowania jej informacji:
-Nasz ojciec od początku do końca był przeciwny powrotowi Igrzysk, Liv. Został przegłosowany więc musiał ulec by stała to się jednogłośna decyzja. Przystanęli przed widną. Po chwili weszli do niej.

-Nie chcę znowu tam jechać.- oparła się plecami o przeźroczystą ścianę kabiny. Merwin westchnął podziwiając widok placu z oddali. Liv niechętnie przyłączyła się do niego przypominając sobie jej niedawną przygodą w windzie obok.
-Nie jedziemy do twojego ojca, nie martw się.
-Naprawdę?- w jej głosie była radość. Zaskoczyło go to. Nie sądził, że średnia Sotoke aż tak bardzo nie chce z nim mieć kontaktu. Już w zeszłym roku nie mógł zrozumieć czemu sam prezydent nie zażyczył sobie ani razu odwiedzin córki, nie mówiąc o tegorocznych Igrzyskach. Widocznie byli bardziej popapraną rodziną niż jego własna.
-Tak, Liv. Urs mnie tutaj przysłał. A dokładniej dziadkowie Midasa, mojego trybuta. Chcieli się z nim spotkać ale wyjaśniłem im że dzisiaj nie będzie to jeszcze możliwe. Powiedziałem im, że jutro przed i po prezentacjach trybuci mają czas wolny więc wtedy mogą porozmawiać. Przy okazji dodali, że Urs ma do ciebie sprawę i tak się jakoś złożyło, że na siebie wpadliśmy...
Liv zrobiła głupią minę.
-Jesteś jeszcze lepszym kłamcą niż twój brat, Merwinie. Tylko mniej krzyczysz, co ciebie wydało.
-Dlaczego?- zaciekawił się z uśmiechem. Winda zatrzymała się.
-To efekt stanowczości. Tego ci brakuje.- odwzajemniła uśmiech, choć nie wiedziała czemu. Brat Juwena był zdecydowanie od niego samego sympatyczniejszy ale przecież okłamał ją w tak banalnej sprawie. Co takiego więc chciał ukryć przed nią jeszcze? To, że to nie było przypadkowe spotkanie na korytarzu, dziewczyna zauważyła niemal od razu, choć dopiero gdy jej wyjaśniał gdzie jadą, zrozumiała co ją tak korciło.

Nie zdążyła jednak się go o to spytać ponieważ jego eskorta dobiegła końca. Przy biurku Hallow stał już Urs, który przywołał ją do siebie ręką, w której trzymał kopertę. Merwin w ciszy oddalił się, najwyraźniej idąc na swoje spotkania ze sponsorami.
-No Liv- mówi Urs, gdy podeszła już do niego. -Mam nadzieję, że jesteś świadoma przysługi jaką ci oddaję.- wręczył jej kopertę z oficjalną pieczęcią państwowego wiezienia na odwrocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz