Dzień 1
Róg Obfitości
Powoli otwiera oczy. Ciepłe promienie słońca grzeją jej twarz a światło razi ją w oczy. To będzie spokojne lato. Te, które zostało im odebrane.
Przez chwilę zastanawia się czym zajęłaby się w domu. Zapewne siedziałaby teraz na jej miejscu. Prycha lekko pod nosem i rozgląda się dookoła. Ustawieni w kręgu wokół Rogu Obfitości wyglądali jak dzieci przy letnich zabawach. Pogrążona tak w myślach schodzi z transportera, który sprowadził ją na arenę. Osłania się ręką przed słońcem i wciąga rozgrzane powietrze do płuc. Wyobraża sobie pole, gdzie razem chodzili na spacery. Tam również rosły takie kwiaty. Te, które teraz ze spokojem depcze pod sobą i które będą zaraz płakać za nimi.
W końcu opuszcza ją wyciszenie. Pisk umierającej nieopodal dziewczynki wybudza ją z tego letargu a zamiast niego wlewa się strach i niepewność. Gong Koloseum już dawno zagrzmiał. Zaczęły się 99. Głodowe Igrzyska.
Szybko rozgląda się wokół siebie. Bezpośrednio nikt jej jeszcze nie zagraża. To przy Rogu rozgrywa się najkrwawsza jatka. Rozpoznaje kilkoro. Duży Timmy z dystryktu 4. zabija kolejną ofiarę. Tylko kim ona jest? Pomyśleć, że niedawno potrafiła ich wszystkich wymienić z pamięci. Teraz wydaje się to nie mieć żadnego znaczenia. Nagle otrząsa się, zniesmaczona własną postawą. Luny Principal z dystryktu 7., była najmłodszym uczestnikiem tegorocznych rozgrywek. Była też w wieku jej siostry. Czy i tą śmierć przyjęłaby z taką apatią? Obiecała im pomóc a zamiast tego stoi w oddali, przyzwalając na to barbarzyństwo.
-Liv, co ty tu jeszcze robisz?! - słyszy za sobą krzyk. Diana Crow z dystryktu 5. szturcha ją w biegu wskazując na idącego w jej kierunku Paula Sama z dystryktu 17., po czym dociera do lasu.
Liv bierze głęboki i niespokojny oddech. Zasłużyła na to. A mimo to bała się. Tak bardzo się jego bała. Gdy w końcu odwraca się w jego stronę jest jeszcze daleko. Dobiegłaby do Diany. Lecz widok szczerego uśmiechu na twarzy jej współtrybuta całkowicie ją paraliżuje. Przecież nie mógł wtedy być szczery.
- Paul, przestań!- rzuca się w bieg - Przestań, błagam cię, przecież to ja!- krzyczy w powietrze. To dziwne, ale jej droga do lasu jej jakaś dłuższa. Kilka razy potyka się i zaskakująco łatwo nie traci przy tym równowagi. Więc tak działa strach. Zdążyła o nim dawno zapomnieć.
Nagle wpada na kogoś. Trybutka upada na ziemię i sprawdza kto ją zabije. To Leta Chase z dystryktu 6. Ma osmoloną twarz, poplamioną krwią. Na widok Liv jej oczy rozszerzają się do granic możliwości. Bierze zamach, unosząc ramię ze sztyletem w górę.
Krótka rewizja pamięci Liv. Do wspomnień o rodzinie i szkole dochodzi jedno, jedyne wspomnienie jakie mogło jej się przypomnieć o Paulu Samie.
- Prosto w twarz, ha!- Sam zdobył punkt na meczu siatkówki, przełamując obronę Liv.
Liv nie mogła powstrzymać śmiechu, po tym jak nieudolnie próbowała wyskoczyć i zablokować jego atak. W tym czasie Bianca Frey przejęła piłkę i podała do stojącej tyłem do siatki Ranniel Thompson. Na widok piłki Ranniel nie specjalnie się przejęła; wypchnęła ją ponad głowę, tuż nad siatką. Sonia Sparosky z przeciwnej drużyny w ataku śmiechu z tej akcji wybiła ją zbyt wysoko. Na szczęścoe Liam Sanders w porę zareagował i wystawił do Paula, który ponownie szykował się do ataku. Liv obserwowała ich z ostrożnością.
Tym razem będzie przygotowana i już zaczęła szykować się do odbicia gdy znieruchomiała. W czasie wyskoku chłopaka zauważyła bliznę na jego ramieniu.
Morgana Hemilton, przewodnicząca z klasy, próbowała naprawić sytuację lecz tylko wybiła piłkę poza pole. Drużyna Paula zdobyła punkt a on sam zaczął się życzliwie nabijać z defensywy Liv.
Wtedy zauważył wzrok. Już wiedziała. Ale nie patrzyła na niego ze współczuciem. Czyżby te wszystkie lata nic nie znaczyły? Nie, ten strach w oczach, to znieruchomienie i rozchylona, drżąca warga świadczyły tylko o jednym.
Ronald Hiddel razem z Liamem podbiegli do Paula gratulując mu ataku, jednak chłopak zignorował ich, wybiegając z sali. Niedługo czekała gdy biegnie za nim. Stał zamyślony w korytarzu, gdy z impetem szarpnęła go.
- Ty gnido, wiedziałeś od początku! - Nie odpowiedział jej co jeszcze bardziej ją złości. Chwyciła go za koszulkę i przycisnęła do ściany. Paul, pogrążony we własnych myślach, dał jej sie tak prowadzić.
- Jesteś bezczelny, śmiać się i bawić, nic mi nie mówiąc! Miałam ciebie przywitać na dożynkach?!
Zmarszczył brwi.
- Ty naprawdę jesteś taka zdziwiona? - w końcu i on zaczął ponosić się złości.- A co ja miałem zrobić! - pyta a Liv ma wrażenie, że naprawdę tego nie wiedział.
- Chciałaś usłyszeć ode mnie: "O, witaj Liv, idziemy razem na rzeź, może by tak sojusz? A potem, no wiesz, NÓŻ W PLECY!
- Och ty! - Liv puściła go by go spoliczkować. Paul był szybszy, w mig chwytając ją za nadgarstek.
- Dobrze zrobiłem nie proponując ci go. - ściska mocniej jej rękę. - Z takim temperamentem daleko nie zajdziesz. - nieudolnie szarpie się z nim.
W końcu Paul przyciągnął ją do siebie z uśmiechem a następnie powalił na ziemię.
-Doigrałaś się, Sotoke, zabiję cię, tak jak sama tego chciałaś. - kucnął przy niej. - Rozumiesz? Znajdę cię i dokończę to co sama zaczęłaś. - nie odpowiedziała, przyglądając się zaczerwieniu na nadgarstku. Paul prychnął arogancko a następnie wrócił na salę, zostawiając zastraszoną Liv.
Padające bezwładnie ciało Lety wybudza ją z letargu. Jej wykrzywiona twarz spogląda na nią pusto z ziemi. Na jej potylicy sterczy sztylet.
- Ona jest moja! - krzyczał w biegu Paul Sam, sięgając po kolejną broń. Tym razem był to nóż o szerokim ostrzu.
- Zarżniesz mnie jak świnię, Sam? - szepcze do siebie czując łzy na policzku. Paul jest już niedaleko, ale nie na tyle by ją usłyszał. Jego transporter znajdował się w północnej części areny, nawet nie widział Liv na podeście w czasie odliczania do startu. A jednak dotrzymał swojej obietnicy i ją znalazł, tak szybko od rozpoczęcia.
Mimo tej niewielkiej przewagi czasowej Liv nie rusza się. Zaciska dłonie na ziemi, patrząc na ciało trybutki z 6. Nagle czuje ból w ramieniu. Mały nożyk wbił jej się w lewe ramię. To Diana Crow próbuje znów jej pomóc.
-Liv, uciekaj, do cholery!- krzyczy.
Liv szuka ją wzrokiem. Przeczesuje całą arenę.Wokół Rogu Obfitości powstało trupowisko. Gdzieniegdzie toczyły się bezsensowne walki, w których przeważali liczebnie pretendenci. Konający błagali o litość. Mordercy rozchodzili się bądź przeszukiwali martwych. Paul Sam był coraz bliżej. Duży Timmy uśmiecha się i przytrzymuje Lilith Caton z dystryktu 3. za ramię, która również chciała biec w stronę Sotoke. Rudowłosa Lilith patrzy zdziwiona na twarz Timmiego, odczytując po chwili jego intencje i również uśmiecha się, patrząc jak Paul Sam bierze zamach na na swoją współtrybutkę.
Liv wreszcie znajduje Dianę. Starsza dziewczyna macha do niej, gestykulując ucieczkę z Korunkopii i wtedy Kevin Toylan z dystryku 6. odcina jej głowę jednym, szybkim ruchem miecza. Spogląda zadowolony w jej kierunku. To pobudza brunetkę do myślenia. Z lekką odrazą zabiera plecak Lety ale nie wkłada go, bojąc się zahaczyć o broń Diany. Chwyta go w ręce i ponawia bieg a sekundy po tym, w miejscu w którym siedziała, pojawia się tasak.
Nie chcę tak umierać! Jeszcze jeden dzień! - zmęczona wbiega do lasu. Paul Sam i tam ją ściga.
Gong Koloseum już dawno zagrzmiał. Zaczęły się kolejne Głodowe Igrzyska.
~ * ~ * ~ * ~
Flashback
Dystrykt 17
Tego dnia obudziła się ze spokojem. Choć zaspała, nie zaprzątało jej to długo głowy. W końcu minęło już prawie dwadzieścia lat. Już nikt nie powtórzy wyczynu Tracy Macvell*, która zbiegła zaraz po wylosowaniu w czasie 78. Igrzysk. Było to o tyle spektakularne, że w jej ucieczkę namówiła także drugiego trybuta a także to, że do tego wyczynu skradli zaprzęg. Tego dnia Kapitol po raz ostatni został tak upokorzony. Drastycznie zmieniono zasady procedury dożynek, wdrażając ich największą zmianę - tajność. Momentem kulminacyjnym miała być prezentacja trybutów, którzy trzy dni przed wyjazdem dowiadywali się o swoim losie. W ciągu tego czasu mieli przygotować się psychicznie, nastawić na rywalizację a nawet zacząć wcześniejsze preparacje. Jednak w praktyce nie każdy był w stanie udźwignąć ten ciężar, dlatego przez pierwsze lata znalazło się kilku naśladowców Tracy a nawet samobójców. Dopiero po wprowadzaniu ciężkich represji, takie zachowania ustały całkowicie już w roku następnym.
Nie była to jedynie zasługa kapitolskich gróźb. Dzięki szczegółowym badaniom nad trybutami, ich kondycją psychiczną, kierowanymi pobudkami a nawet samymi potrzebami wprowadzono szczególne modyfikacje dla rozgrywki, przez co dla wielu osób powrót do domu stał się możliwy niemal na wyciągnięcie ręki.
Tak więc jedyną dużą zmianą, wyzwaniem na który nie każdego było stać stała się niema akceptacja procedur losowania a także jego ostateczności, ponieważ zakazano udziałów ochotników. To była duża decyzja i odbiła się szerokim echem w całym Panem, po raz pierwszy doprowadzając do strajków wśród lojalnych dystryktów. I pomimo kilku poprawek dopiero po 88. Igrzyskach nastroje się uspokoiły, kiedy to wybuchła Arfa Tirga, skandal obalający zasady losowania, za który nikt nie poniósł konsekwencji, co utwierdziło przekonanie elastyczności nowego ładu. I chociaż dewiza Na śmierć nigdy nie jest za wcześnie dalej obowiązywała, utrzymując widełki wiekowe, wciąż pozostały otwarte drzwi dla tych bardziej uprzywilejowanych.
Gdy zeszła na dół w korytarzu przy drzwiach Evely ubierała już buty. Mundurek młodszej siostry był już dość znoszony. Liv pamiętała niektóre dziury, w miejscach których znajdowały się teraz szwy. Niektóre rozdarcia zrobiła sama a część dorzuciła Evely, ta rozbrykana dziewczynka. Na widok starszej siostry pokręciła głową, komentując jej ciągłe spóźnienia. W odpowiedzi na te drwiny Liv przytuliła ją, zachwalając jej śliczne, blond włosy. Jako jedyna odziedziczyła ten kolor po matce. Evely ofukała ją, nie znosząc takich czułości. Mimo to, jej twarz rozpogodziła się. Koniec końców to ona zamykała ich skromną chatę na przedmieściach Pavalon Rench a Liv jeszcze na dziurawym patio wiązała buty.
Na główne ulice dotarły w pośpiechu, zdyszane i zmęczone, w wyniku czego Liv nie pożegnała odpowiednio swojej siostry. Ale przecież ta i tak wiedziała. Czy formalność potrafiła coś zmienić? Rozstały się przy miejskim bazarze, które już od kilku godzin tętniło życie. Evely wręczyła klucze ich mamie, pani Sotoke. Była to średniego wzrostu pyzata kobieta zajmująca się kaletnictwem. Dawniej zajmowała się też obróbką wstępną skóry w zakładzie garbarskim Starego Jenkinsa ale gdy ten został wybrany nowym rektorem dystryktu zamknął manufakturę i wyrzucił wszystkich pracowników. Właśnie farbowała spory płat gdy pojawiły się jej córki. Evely zawołała matkę a Liv zaczęła przyglądać się ladzie z narzędziami. Nie słuchając ich, wzięła do ręki igłę rymarską uważnie ją oglądając. Do dzisiaj pamiętała przestrogi matki by nie ruszać jej rzeczy, bo spotka ją los bajkowych księżniczek. Uśmiechnęła się na tę myśl. Już widziała jak piękne niewiasty chodzą do garbarzy by spełniać przepowiednie pogan.
W końcu Prynthia zabrała jej swoje utensylia, komentując przy tym spóźnienie Liv. Dołączyła do niej Mavelle Erdmann ze stoiska obok, sprzedająca zioła i przyprawy. Po raz kolejny Liv musiała słuchać jaką to ma sumienną i odpowiedzialną siostrę i powinna lepiej reprezentować swoje nazwisko. Na tę drugą uwagę jej mama roześmiała się i podała dziewczynom świeże bułki, życząc wyjątkowo spokojnego dnia. Widocznie i ona nie lubiła być bezpośrednia.
Evely udała się do prowizorycznej szkoły podstawowej, która mieściła się w byłym zespole klasztornym niedaleko centrum miasteczka. Natomiast Liv udała się do liceum, znajdującego się przy skraju lasu. Tego dnia wyjątkowo długo wpatrywała się w ten sosnowy bór. Dawno go nie odwiedzała. Może w ten weekend zabierze Evely na przechadzkę?
Dopiero szkolny dzwonek wyrywa ją z zamyślenia. Jej spóźnienie było już imponujące. Wchodząc w szkolny korytarz miała już tylko nadzieję, że dzisiaj wszyscy będą łagodniejsi.
Nawet nie zauważyła gdy minęła szkolne szafki i stanęła przy reszcie klasy. Ktoś jednak zauważył jej kurtkę.
- Wow, jesteś aż takim tchórzem, Liv? - parsknęła Sonia Sparosky. - Przerasta ciebie otwarcie szafki, czy musisz się "psychicznie przygotować"? - Była to jedna z najbardziej upierdliwych osób w klasie. A przynajmniej do takich aspirowała od zeszłorocznych dożynek.
- Och, daj mi spokój, Sparosky. Na mnie też doniesiesz? - warknęła do niej Liv, przypominając chudej dziewczynie o jej ostatnim wyczynie. - Wydałaś Melindę i nawet nie wstydziłaś się potem pokazać w szkole. To dopiero godne wrażenia.
A jeszcze bardziej godnym jest fakt, że nikt jej za to nie odrzucił, dodała do siebie w myślach. Melinda Hertz była złą osobą, nękającą tak wielu uczniów jak i starszych ludzi. Ale wszyscy wiedzieli dlaczego tak jest i nikt nie kwapił się do pomocy. Ucieszyli się z jej śmierci, bo na takową zasłużyła. Jednak czy tak miała wyglądać sprawiedliwość? Krwią za krew?
- Cóż, taka jest kara za upublicznianie tajemnic. - dobry humor Soni dalej jej nie opuszczał. Widocznie i w tym roku jej się upiekło.
- A jaka jest kara za donosicielstwo? - odparła zdenerwowana Liv. - Masz krew jej brata na rękach.
Tej całej kłótni przyglądało się kilka osób z ich klasy, jednak wszyscy zdążyli przywyknąć do zachowania Soni a także ignorować ją tego dnia. W końcu rozbrzmiał dzwonek a zdenerwowana Liv stwierdziła, że nie zniesie dzisiaj kolejnych uwag odnośnie jej punktualności, dlatego udała się prosto do klasy.
Tak naprawdę nie powinni mieć dzisiaj lekcji. To w ich szkole najczęściej wybierano trybutów, mimo że do dystryktu 17. należało jeszcze kilkadzieścia innych placówek. To, że ich szkoła niemal rok w rok wydawała kolejnych trybutów nie dziwiło to nikogo, ponieważ Hamel Jenkins nie chował się ze swoimi ofertami. Tak naprawdę nikt nie był taki spokojny od razu, ale kiedy ten stary szuja wywindował tak zawrotnie ceny, tylko głupiec marnowałby swoje ostatnie oszczędności na zemstę na nastolatku. A po zeszłorocznej aferze nikt nie spodziewał się kolejnej dużej afery.
Lekcje były natomiast kolejnym nieciekawym aspektem tego dnia. Nawet wiedząc, że była to ustalona losowość, przyjęła się pewnego rodzaju miejska legenda opiewająca złą sławą ich szkołę a co za tym idzie wytworzyło się pewne oczekiwanie, że przynajmniej jeden trybut będzie właśnie z tej placówki. Przy takim poziomie stresu ciężko było milczeć przez trzy kolejne dni, zwłaszcza gdy nie miało się nawet chwili na opłakanie swojego losu.
Niektórzy nauczyciele rozumieli to i starali się w tym okresie prowadzić kameralne lekcje, przechodząc z klasą głównie na tematy zbliżających się wakacji. Tyle, że ciężko było o nich mówić komuś, kto ich już nigdy miał nie zaznać. Istniały pogłoski, że niektórzy wychowawcy zachecali trybutom do ujawnienia się i organizowali im przyjęcia klasowe. Było to szczególnie niebezpieczne, gdyż fakt ten miał być tajemnicą do dożynek nawet dla rodziny trybuta. To właśnie za to Melinda została skazana na egzekucję a jej miejsce zastąpił młodszy brat.
Następne przerwy nie były przyjemne dla Liv. Ciągle czuła na sobie ciekawski wzrok Soni a także pozostałych kolegów z klasy. W końcu postanowiła udać się do szafki w czasie lekcji matematyki stosowanej. Pani Setho zwolniła ją a gdy ręka Sparoskiej powędrowała niemal od razu w górę skarciła ją z góry do dołu, co wszystkich zaskoczyło. Widocznie przez rok czekała na taką okazję.
Droga do szafki zajęła jej dłużej niż zwykle. Nie chciała tego przyspieszać. Mimowolnie spojrzała przez okno. Wysokie sosny łagodnie falowały na wietrze. Zapowiadało się spokojne lato.
Stanęła przed swoją szafką. To był bardzo zły pomysł informować uczniów w ten sposób. Słyszała, że w inne dystrykty są bardziej wysublimowane. W pierszym trybuci otrzymywali kosz słodkości od Kapitolu w drugim zaproszenie na profesjonalne ćwiczenia. Niektóre dystrykty bardziej na tym zyskiwały, skupiając się na całej młodzieży. I tak w ósemce, dziesiątce czy dwunastce fundowano szkołom nowe zestawy mundurków a specjalne wszyte wewnątrz naszywki miały informować trybuta o wylosowaniu. Oczywiście, wymagało to stworzenia dodatkowych procedur bezpieczeństwa ale precedens ten był zawsze pozytywnie wyczekiwany z racji wymiany tak cennego towaru jak tekstylia.
Ostatnie dystrykty najmniej skupiały się na okolicznościach informowania delikwentów. W przypadku dystryktu Liv było to po prostu pismo umieszczone w jedynym miejscu do którego uczeń miał indywidualny dostęp. Niemniej dzięki temu wiele szkół zostało w takowe zaopatrzone a to było zawsze bardziej przydatne niż bukiety dystryktu 14. czy kupony zniżkowe na trumny dystryktu 18. (jak głosiły złośliwe plotki).
Liv wciągnęła kilka razy powietrze nosem, po czym błyskawicznie otworzyła swoją szafkę. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie świstek opadający leniwie na podłogę.
- Mój Cavo... - szepnęła - Przecież nie zasłużyłam... - zakryła dłonią usta. Powoli kucnęła, wyciągając rękę do papier. Wielki był jej wstyd gdy zrozumiała, że prawie rozpłakała się z powodu starych notatek z chemii medycznej. Usiadła na ziemi, śmiejąc się przez łzy z własnej naiwności. W końcu nic złego nie miało jej nigdy spotkać.
W dobrym humorze otarła twarz i już chciała wstawać gdy zauważyła inny papier, wystający z szafki jej sąsiadki. Zmarszczyła brwi, po czym ruszyła z powrotem do klasy. Jednak po kilku metrach zatrzymała się. Dlaczego? Dlaczego ciekawiło ją to? A nawet jeśli? Pochwali się tym klasie, podrzuci pomysł Soni?
- Ale przecież nie ma jej dziś w szkole, więc... - szepnęła cicho. Może to też zwykle notatki? Tak, z pewnością.
Mimo to jej nogi nie chciały się ruszyć. Naprawdę chciała wiedzieć, czy sprawiedliwość zażądała pomsty od Ranniel. Ta lekkomyślna dziewczyna nieraz pokazywała jak bawią ją Igrzyska, naśladując zachowania Kapitolczyków, wychwalając obyczajowość stolicy a nawet chwaląc się zakładami jej ojca. Jednyną jej dobrą stroną był fakt, że razem z Liv gardziła Sonią, chociaż znacznie dłużej i raczej ze zwykłych pobudek materialnych niż jej czynów. Zresztą, jeszcze niedawno sama Sotoke kolegowała się z nią.
Nawet nie zauważyła gdy w rozmyślaniach podeszła do jej szafki i ostrożnie wyjęła delikatny papier z jej szafki. To mogło być to. Ale nie musiało, Ranniel było stać na papeterię najwyższej jakości, a ten, gruboziarnisty, tłoczony materiał aż nade krzyczał skąd pochodzi. Ze zmrużonymi wyprostowała go. Widniało tam krótkie ogłoszenie.
Ranniel Thompson ur. 12 kwietnia 82. roku, lat 17., miesięcy 2 , tygodni 10, 72 dni
informuje się, iż została trybutem Dystryktu 17. w kolejnych, tj. 99 Igrzyskach Głodowych.
Serdecznie gratulujemy!
Kapitol oraz nowa rektorka Dystryktu 17, Samantha Aurelia Parker.
- Parker? - zdziwiła się. Ciekawe czy jej matkę ucieszy widok dawnej przyjaciółki na dożynkach. - Nie widziały się odkąd... - spojrzała ponownie na papier. Czy to jest ta sprawiedliwość? Czy taki los należał się Ranniel?
Nie zdążyła długo nad tym rozmyślać. Rozległ się dzwonek dlatego naprędce schowała zawiadomienie w kieszeń i wróciła do klasy.
Następne zajęcia spędziła w całkowitym zamyśleniu, izolując się od otoczenia, co nie uszło uwadze pozostałych. Na godzinie środowiskowej, w czasie której zapoznawali się z podstawowymi zawodami w ich dystrykcie - tym razem był to zawód zielarzy i szeptunek, pracujących dorywczo na niektórych oddziałach w ich szpitalach - nie wytrzymała i zapytała się na głos, przerywając wychowawczyni wątek o przeciwbólowym działaniu kamieni księżycowych:
- Pani Ceillo, od kiedy mamy nowego rektora?
Zapadła chwila ciszy. Ręka Liv dalej unosiła się w powietrzu jednak z każdą sekundą przerwy zaczynała rozumieć co zrobiła.
- Bo tak słyszałam... - dodała mniej pewnie opuszczając ramię.
Ich wychowawczyni, starsza, przygrubawa kobieta o wiecznie zmartwionych oczach głośno westchnęła, rozglądając się za okno. Miała nadzieję, że jej klasa dotrwa w całości w końca szkoły. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć Sonia wyrwała się do głosu:
- Acha, wiedziałam! - uderzyła ręką w stół z podniecenia. - W końcu sprawdziłaś swoje rzeczy, co?
- Na poległych, weź się zamknij, Sparosky. - warknęła do niej Leone Martish, brązowowłosa dziewczyna siedząca nieopodal Liv.
- Znowu się zaczyna. - Ronald Hiddel szturchnął siedzącego obok niego Liama Sandersa. Siedzący przed nimi Paul Sam także zachichotał.
- Soniu, usiądź proszę. - odezwała się pani Ceillo.
Smukła dziewczyna wyraźne oburzyła się.
- Co? Nie ma mowy! Livender właśnie wydała swoje losowanie, trzeba...
- Daj jej spokój! - przewodnicząca klasy, Morgana Hemilton, wstała i wyszła na środek klasy. - Nie powtórzymy zeszłorocznej historii, nie ma mowy. Wiem, że wszyscy mamy takie samo zdanie.
To nie była prawda. Na kilkunastu osobową klasę tylko kilkoro z nich mogło jednoznacznie określić swój stosunek do sytuacji. Niektórych, jak np. Ranniel, nie było tego dnia w szkole, inni, jak Bianca Frey, Ghyon Namil czy Maia Cartlis nie interesował ten spór, mając własne zmartwienia na głowie. Nie było godnym podziwu ignorowanie takich konfliktów ale tym razem wychowawczyni im odpuściła. W tak małym mieście każdy znał swoje historie i starał się iść po prostu dalej. Każdy wiedział, że ojciec Bianci umierał, Ghyon zaraz po szkole jeździł do ciężkiej pracy w fabryce w sąsiednim mieście a Maia była głuchoniema. Takich przypadków było dużo więcej a każdy jego uczestnik priorytetował swoją własną, ignorując powinności społeczne. Niewielu było takich, którzy parli do przodu, stawiając czoła strapieniom indywidualnym jak i cudzych. Do takich z pewnością należała wyrozumiała Morgana, i z pewnością nie zaliczała się do nich złośliwa Sonia.
- Świetnie, pójdę po lekcjach. - ciemnowłosa Sonia wywróciła oczami, krzyżując ręce na piersi.
- Soniu, zostaniesz ze mną po lekcji. - usłyszeli nagle obcy głos pani Ceillo. - Chwilę porozmawiamy.
Sonia zaklęła pod nosem ale siedziała cicho do końca zajęć. Morgana także ucichła i wróciła do swojej ławki. Wychowawczyni rozejrzała się po klasie ze spokojem, zatrzymując się wzrokiem na zmartwionej Liv. Dziewczyna niepewnie spoglądała na naburmuszoną Sonię, bojąc się jej nie przywidywalności. W końcu do zeszłego roku Sparosky nigdy nie przyczyniła się do czyjejś śmierci, nikt się tego po niej nie spodziewał. Czy teraz jedna rozmowa więcej mogła temu zapobiec?
Liv nie mogła o tym wiedzieć, ale te same strapienia doskwierały pani Ceillo. Czy kolejny razy wszyscy mają tolerować donosicielkę w szkole? Pozwolić posłać małe dziecko zamiast... innego dziecka? Czy ta zdrajczyni nigdy nie odpowie za swoje zachowanie?
Nigdy jednak nie odpowiedziały sobie na te pytania od roku. Gdzieś głęboko wiele osób było zadowolonych z takiego obrotu spraw, żałując nawet, że nie ujrzeli samej Melindy na Igrzyskach, udręczonej i okaleczonej tak jak krzywdziła innych za życia. Jedynym kogo było szkoda był jej brat, ale już na pewno nie fakt egzekucji ich rówieśniczki. Do dzisiaj Liv pamiętała słowa swojej starszej siostry Anity, gdy obie przyszły na plac miasta obejrzeć egzekucję jej koleżanki z klasy ("Żałowanie kogoś takiego jak Melinda, byłoby obrazą ludzi, których tak skrzywdziła").
W końcu pani Ceillo postawiła wszystko na jedną kartę.
- Ojciec Liv pracuje w Kapitolu. - oznajmiła po jakimś czasie. Na jej słowa Liv uniosła głowę w jej kierunku. Poczuła na sobie spojrzenia całej klasy, w tym Soni i Paula. No tak, przecież zawsze ich okłamywała w tej sprawie. Bała się tego ostracyzmu, szyderstw i wykluczenia. Dlaczego więc wychowawczyni to wyjawiła? Głowiła się nad tym niekrótko, bo kilka minut później kobieta znów zabrała głos. - Przemyślcie więc dobrze swoje decyzje. Panem to duży kraj.
Liv nie mogła w to uwierzyć. Czy starsza kobieta groziła własnej klasie?
Nawet nie zauważyła gdy podeszła do jej ławki.
- Liv - spojrzała na nią troskliwym wzrokiem. - Ta informacja została podana jedynie zarządom placówek państwowym i trybutom. - umilkła na chwilę. Rozległ się dzwonek na przerwę. Nikt jednak nie zaczął się pakować, obserwując wychowawczynię i Liv. Pani Ceillo położyła jej rękę na ramieniu, po czym cicho westchnęła. - Tak mi przykro, Sotoke. - potwierdzając podejrzenia wobec ich koleżanki z klasy. - Możecie wyjść. Nie ty, Soniu.
Liv jako ostatnia wyszła z klasy, zostawiając buntowniczo nastawioną Sonię z wychowawczynią. Nie chciała z nikim rozmawiać na ten temat, jeszcze nie teraz. Ta dziwna sytuacja, to że skusiła ją ciekawość, że wprowadziła nowy konflikt w klasie, że wszyscy mieli jej współczuć a nawet dowiedzieli się o jej ojcu wprawiła ją w podły nastrój. Jakby na to nie patrzeć gdyby nawet Sparosky ją wydała nic by się nie stało, w końcu to Ranniel została wylosowana a nie ona. Za trzy dni będą się z tego śmiać. Oprócz Ranniel. I Soni, ukaranej za rozpowszechnianie fałszywych informacji o Igrzyskach.
Tylko co to było za to dziwne uczucie? Czemu czuła się lekko na sercu? Przecież nie skłamała, nie potwierdziła, że jest trybutem. Po prostu spodobała się jej ta myśl. To dziwne zmartwienie się reszty, ten zalążek konfliktu, to wzbudzanie współczucia. Całkiem dobrze się z tym poczuła. Gdyby wygrała mogłaby być nawet bardziej podziwiana niż jej starsza siostra. Była to kusząca myśl. Będąc średniaczką brakowało jej uwagi innych a teraz mogła być pewna, że każdy z klasy o niej myślał. Czy mogła chcieć czegoś więcej? Czy zasługiwała na coś ponadto?
............
od autorki: Z góry przepraszam za błędy!
Może i widać, że to nie mój pierwszy blog, może i nie. Od razu wspomnę, iż odeszłam od fabuły IŚ daleko w przyszłość, równie czarną i ponurą, jak sama ta historia. mam nadzieję, że taka wariacja przypadnie do gustu, a nuż może i wam kiedyś przyjdzie taka wiadomość <oby nie! ja bym umarła na samą myśl!> ~~> a taki suchar ode mnie
Zmieniłam wiele rzeczy ale koncept ten sam- walka na śmierć i życie w myśl systemu prawnego rodem z antycznych walk gladiatorów. Niech was nie zwiedzie pierwszoplanowość przedstawionej bohaterki- nie będzie jedyną ważną postcią w tej grze <zwracam uwagę na grę słów :D ach, mi się udało!>
Stawiam przede wszystkim na bohaterów, nie na fabułę, ale mam nadzieję, że ta odmienność tego rodzaju fanfics na temat HG spodoba się. Komukolwiek xd
aktualizacja 2022r.: ależ byłam mentalnym wypławkiem, heh
trolololol XD
OdpowiedzUsuńNo to będę konstruktywna. Sama tematyka i odniesienie do oryginału mnie nie zraża, a nawet spodziewam się że dalszy rozwój uniwersum pozytywnie mnie zaskoczy.
OdpowiedzUsuńJak na razie nie razi mnie (co za gra słow!) nic poza stylistyką, niektóre zdania są błędne lub są ze sobą w opozycji. Nie bedę wymieniać bo nie starczyło by mi miejsca. Jeszcze jedną rzeczą jest kompletny brak opisów miejsc, atmosfery, pogody... Nie oczekuję PanTadeuszowskich opisów, ale nie każdy wie, jak wygląda dany dystryk, arena, budynek itd. Nawet dwa krótkie zdania mogą pozwolić się lepiej wczuć w akcję. Po za tym jest znośnie (to komplement). Jutro zabieram się za ciąg dalszy.
Pozdrawiam :D