For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



środa, 11 września 2013

Rozdział XX ~ "Śmierć to jedynie początek"



Wpatrywali się na siebie długą chwilę zanim nie przybiegła Lilith, która ją spłoszyła. Zdążyli wymienić ze sobą kilka słów. Te dni minęły tak szybko. Liv była przekonana, że rozmawia z ocalałym jakimś cudem Evanem. A Paul z kolei stał na przeciw niej zupełnie skonfundowany, nie mogąc uwierzyć do jakiego doprowadziła się stanu. Przez ile dni była sama? 
Ewidentnie majaczyła z odwodnienia, ubrania miała całkiem brudne i przemoczone, podobnie jak skórę, na której ropiało kilka ran. Nawet nie przeszło mu przez myśl, by ją dobić. Po tylu dniach i starciach chciał ją przywitać jak należy. Jak dawniej.

I wszystko to musiała popsuć ta pieprzona idiotka. Kiedy usłyszała krzyki Lilith uciekła panicznie w głąb lasu. Jeśli będzie mieć pecha skręci kark na stromej dolinie wciosowej. A jak będzie mieć szczęście popędzi w kierunku Rogu Obfitości, gdzie zapewne dorwie ją Timmy z Maxem.

- - -













Max wstał z rana najwcześniej. Przez jakiś czas czeka na śpiących towarzyszów jednak po chwili uznaje, że nie musi im mówić o swoim odejściu z sojuszu. Piątego dnia Igrzysk zostało 8 osób, to wystarczało by ich zabić. Wright uśmiecha się, podnosi swoją torbę, maczetę po czym rozgląda się po arenie. W oddali zauważa zamek, stwierdzając, iż nie był tam jeszcze postanawia udać się właśnie tam.

Honor zakazywał mu, zabić Timmiego i Hectora w nocy, ten sam, który mu pozostał po śmierci ojca, ten sam, który nakazał mu, zabić młodszą siostrę, która umierała w agonii na jego oczach. Albinos zmrużył oczy. Jedyne co mu zostało to czekać. Czekać na niewiadome.

- - -

-Wszystko zrozumiałaś?- Trevor podszedł do krawędzi urwiska- W ogóle się nie odezwałaś, kiedy ci tłumaczyłem plan...- patrzy na Liv.
-Tak ja...- zamyśla się- Cholera, zaczynam.... wiesz... boję się...- mimowolnie uśmiecha się- Chyba nie sądziłam, że to jest możliwe...
-Śmierć?
-Właśnie nie. Przecież zostało tylko 8 osób. Tylko osiem. A poza tym mam Sam...- urywa- Zresztą nie wiem co ma być, ale cieszę się, że jesteś jeszcze ty. Jako ten, który mi pomaga.
-Więc Paul nadal...- rozgląda się dookoła.
-Tak szczerze to już sama nie wiem... Trevor zróbmy to- patrzy na niego poważnie- Jestem gotowa. Gotowa na śmierć.

Donagan skinął głową a Liv ruszyła, by wykonać plan mający na celu usnąć pretendentów. Ognisko było zbyt naiwne by ściągać Maxa lub Timmiego, więc jedyną szansą na wyciągnięcie ich z centrum areny byłą przynęta. A takową miała być Sotoke.

- - -


---

Liv idzie zdecydowanym krokiem przez las. Pewność śmierci dodaje jej niejako otuchy. Przecież nie ma już nic do stracenia a myśl, iż Trevor może wygrać uspokoiła ją. On, jako jedyny wydawał się odpowiednim pretendentem do zwycięzcy. Po niecałej godzinie znalazła się na arenie.

Niemal automatycznie Hector rzuca się w pogoń za Liv. Timmy wacha się, zauważa nieobecność Maxa po czym dołącza do pościgu za Sotoke. Serce Liv przyspiesza. Mija kolejne drzewa, jej oddech jest coraz głośniejszy. Zdaje sobie sprawę, iż najmniejszy błąd może doprowadzić do jej śmierci. Zaciska pięści. Nie może się poddać, kiedy tyle osób na nią liczy. Nie może.

- - -

Krótki plan Trevora opierał się na klifie samobójców. Było to słynne miejsce gdzie dawniej kończyli swe życie ci trybuci, którzy po Korunkopii nie widzieli ratunku dla siebie. Którzy stracili ostatnią nadzieję. Ostatnich przyjaciół.

Po krótkiej pogoni Liv dociera na miejsce. Przerażona rozgląda się jednak nigdzie nie widzi Donagana.
-Wystawił mnie- szepcze cicho- Wystawił...- patrzy jak Hector i Timmy zbiżają się do niej.

- - -

Lilith z Samem mozolnie kierowali się do areny by zastać ją już pustą a w oddali usłyszeć strzały armatnie.

* * *

Po południu Liv razem z Phoebe wróciły do apartamentu na obiad. Za 1,5 godziny miały zacząć się prezentacje:
-Możecie być spokojni- mówił Millo przy posiłku- Jesteście niemal ostatni, macie dużo czasu- uśmiechnął się i spojrzał na Sotoke- I jak trening moja droga?
Paul jadł w ciszy, obserwując sytuację razem ze stylistami.
-Owocny- odparła obojętnie brązowowłosa.
-Nie martw się Paul, teraz Liv jest godnym przeciwnikiem dla ciebie- wtrąciła Phoebe.
-Cieszy mnie to- zaśmiał się Sam- Inaczej nie byłoby zabawy- odgryzł się stylistce po czym zapadła chwila ciszy.

Phoebe i Pharadai spuścili wzrok. Baduin i Sam dalej jedli. Liv zaczęła zastanawiać się komu naprawdę powinna ufać. Wtedy zjawiła się Parker.
-Liv- odezwała się- Ah, tu jesteś- była cała w nieładzie. Pognieciony garnitur i potargane włosy mogły świadczyć o szarpaninie.
-Pobiłaś się z Ravensonem?- wystraszyła się Liv.
-Co?- Parker spojrzała po sobie- Oh, jak ja wyglądam... Nie Liv, po prostu... Irytuje mnie Nicolas ale to nie to. Chciałam cię przeprosić. Chodź, wreszcie tobą się zajmę- zaprosiła ją do siebie.
Liv niemal z radością wstałą od stołu z jedzeniem, którym gardziła i ludźmi, których nigdy nie znała.

-A ja?- zirytował się Paul- No moją rekotrką też jesteś!- zauważył- Olewasz zarówno ją jak i mnie.
-Sam- była komendant podeszła do niego dumnym krokiem- O ile mi wiadomo nie jestem ci nic dłużna, a może jest przeciwnie?- spojrzała na niego z odrazą- Chyba mi nie powiesz, że nie dasz sobie rady? Czyżbyś stchórzył?- zakpiła.
Paul zmrużył oczy po czym udał się do swojego pokoju.
-Brakowało cię tu- zaśmiała się Phoebe- Ciągle się wyżywał na Liv.
-A nie mogłaś sama jej bronić?- rzekła rektorka- Jesteście równie święci jak ja, więc nie udawajcie przy mnie- spojrzała po wszystkich- Millo, z tobą porachuję się jutro. Chodźmy Liv.

- - -

-Oh jak tu pięknie- Liv rozglądała się po Ogrodzie Trybutów. Wybudowany został na cześć Leahther Markelt, zwyciężczyni 80. Igrzysk z dystryktu 14. Sposób w jaki wygrała na zawsze zapadł w pamięci Koloseum. Swoje ofiary truła zabójczymi roślinami a na koniec udała własną śmierć. Kiedy został jeden trybut udała się do niego, odurzyła go narkotykiem od sponsorów po czym brutalnie go torturowała.
-Nie byłaś tu jeszcze?- zdziwiła się Parker- Nie mów, że cały czas spędzałaś w hali treningowej... A z resztą... Chciałam z tobą porozmawiać o prezentacji i strategii. Nie ignoruj żadnych z moich rad.
-No dobrze- przytaknęła Sotoke.

-Na prezentacji pokaż coś dynamicznego. Coś co pokaże twoją sprawność. Bądź obojętna. Lubią psychopatów. Masz przykład dookoła- wskazała ogród- Phoebe cię szkoliła. To ci musi starczyć. Co do strategii. Znasz kogoś?
-Tak, jest kilka miłych osób...
-Unikaj ich. Zginą jako pierwsi w Korunkopii- przerwała czekając na reakcję trybutki. Ku jej zdumieniu Liv nie zaprzeczyła. Mimo wszystko wiedziała, że najsłabsi gnią pierwsi. Parker zamyśliła się- Jeśli nie chcesz nie musisz przeżyć.

Serce Liv przyspieszyło. Już kiedyś słyszała to od niej. Wtedy, kiedy któregoś dnia ukradła wszystkie resztki morfaliny i próbowała popełnić samobójstwo. To przez nią wielu pacjentów zmarło, gdyż ich krzyki podczas operacji odstraszały lekarzy, a część pacjentów nie zgodziła się w ogóle na zabieg bez znieczulenia.

-Nigdy...- zaczęła po chwili Liv- Nigdy się nie spytałaś czemu próbowałam to robić...- zamyśliła się.
-Myślisz, że nie wiedziałam?- białowłosa marszczy brwi- Poza tym czy coś by to zmieniło? Jestem racjonalistką, wiem kiedy nie przekonam cię do zmiany decyzji.
-Dlatego się na TO zgodziłaś?
-Pewnie tak- Parker uśmiechnęła się.

Po półtorej godzinie przyszła kolej Paula i Liv.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz