For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział XXIII ~ "Jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam"

-Dlaczego nie?- powtarza po raz kolejny Liv. Od kilkunastu minut uparcia nie zgadzała się z planem Lilith by przestać kierować się w stronę Rogu i szukać miejsca z którego będą mogli obserwować większość areny.
-Liv jesteś strasznie uparta- śmieje się Sam.
-Nie mamy pewności kto zginął- tłumaczy Caton- Lepiej poczekać do jutra. Dziś wieczorem pokażą wyniki. W nocy lepiej nie szukać problemów. Jutro zrobimy jak chcesz Livender- patrzy na brunetkę.

Liv zamyśla się. Od kiedy Lilith zaczęła jej ufać na tyle by dać sobą kierować? Dlaczego Sam przez tak długi czas udawał nienawiść? W jednej chwili wszystko stało się jasne. "Ludzie tak szybko się nie zmieniają"- powiedział jej na pożegnanie Timmy. Czyżby o to mu chodziło?

-No dobrze- mówi smętnie brunetka, obiecując sobie w duchu, iż jutro ucieknie od nich.

- - -

W chwili dwóch kolejnych wystrzałów Max zatrzymuje się. Rozgląda się ostrożnie dookoła po czym wchodzi na dawne legowisko Noralane. Wychyla się zza murów, patrząc w stronę Rogu Obfitości. Zauważa nieobecność Timmiego i Hectora. Uśmiecha się, zastanawiając się kto ich tak łatwo pokonał.

Przeczesując mury, albinos nie spodziewał się odkryć coś nowego. Chciał poprostu grać na czas by ktoś zginął bez jego interwencji. Igrzyska zaczynały go już powoli nużyć.

Nagle widzi z daleka dym unoszący się niedaleko nad lasem. Max zagryza wargi. Przecież Caton nie jest na tyle głupia by rozpalać ognisko. Chyba że chcą kogoś zwabić.

-Ah no przecież...- mówi sam do siebie, myśląc o współtrybutce Sama.

Chłopak bierze swoją włócznię i już chce się zbierać gdy widzi wychodzącego ostrożnie z lasu nieznaną mu do tej pory postać. Był to wysoki, chudy chłopak z kuszą w ręku. Rozgląda się dookoła po arenie, kiedy zauważa w pewnym momencie dym w oddali. Ku zdziwieniu Maxa obcy mu trybut nie idzie sprawdzić kto rozpalił ogień, lecz sam zaczynazbierać chrust by wzniecić własny. Jasnowłosy obserwował go dłuższy czas, nie rozumiejąc jego działań.

-Kim ty jesteś?- dziwi się Wright- Dlaczego cię nie znam? Skąd jesteś?

17-latek chrząknął. Teraz musi wracać do Rogu okrężną drogą, by nienatrafić na obcego trybuta.

- - -

Wieczorem pojawiają się twarze poległych:

Hector Hidgins z dystryktu 1,
Trevor Donagan z dystryktu 12,
Timmy Bendth z dystryktu 4.

- - -

Po hymnie Panem Lilith, Sam i Liv jeszcze długo patrzą się w pustą przestrzeń.
-Ja trzymam pierwszą wartę- odzywa się w pewnym momencie Sam- Musicie się porządnie wyspać.
-Czemu?- zdziwiła się Sotoke.
-Oh Liv- zirytowała się Caton. Cała niewinność i mała błyskotliwość brunetki zaczynały ją irytować. Nie mogła jednak złamać obietnicy- Przecież zostało nas pięcioro- dokończa spokojniejszym tonem- Jutro będzię...
-Coś w stylu ostatecznego starcia- wtrąca Sam.

Liv spuszcza wzrok:
-A więc zostały 2 pary z tych samych dystryktów. Będziemy jutro ze sobą walczyć o przetrwanie, tak?- irytuje się- Po co ten cały sojusz, przecież teraz on nie ma sensu to wszystko...- zaczęła podnosić ton, jednak Lilith nie wytrzymuje i uderza ją tępą stroną swojego miecza. Liv upada nieprzytomna na ziemię.

-Coś ty taka nerwowa?- śmieje się Sam.
-Co?- dziwi się rudowłosa- To dla jej dobra. Im mniej wie tym lepiej. Przecież- rozgląda się dookoła- Drzewa mają uszy.
-Chyba ściany- poprawia ją Sam.
-Dobranoc- trybutka z 3. kładzie się spać.
-Słodkich snów- śmieje się chłopak.

- - -

Liv otwiera powoli oczy. Ku jej zdziwieniu jest ponownie na arenie. Staje znów na przeciw Rogu Obfitości, czekając na rozpoczęcie. Rozgląda się dookoła i widzi jak powoli, kolejny raz giną jej przyjaciele, sojusznicy, wrogowie.
Dziewczyna upada na ziemię. Zakrywa uszy, próbując odciąć się od krzyków i płaczów trybutów. Kiedy nastaje cisza, Liv wstaje i rozgląda się. Była na środku trupowiska. Nagle widzi samą siebie- stojącą dumnie, pośrodku stosu ciał. Była cała we krwi, w prawej ręce dzierżyła miecz, w lewej trzymała głowę Sama. Dziewczyna ostrożnie podchodzi do obcej sobie wersji samej siebie.
-Witaj- odzywa się jej zakrwawiona wersja.
-Czy ty jesteś mną?- Liv wyciąga do niej drżącą rękę.
-A czy ty jesteś sobą?- śmieje się jej alter ego.
-Nie rozumiem- dziwi się dziewczyna.
-Obie jesteśmy mordercami czyż nie?- dziewczyna unosi lekko swój miecz- Czyż nie są to wszyscy, którzy poświęcili swoje życie dla ciebie?- wskazuje jej ciała- Zabiłaś ich, dając im nadzieję.
-Jaką nadzieję? Nic im nie obiecywałam- głos Liv drży.
-Dałaś im wiarę, że jesteś czegoś warta. Że my- podniosła głowę Sama- jesteśmy czegoś warte. A on ci w tym pomógł- patrzy na swoje trofeum po czym zgrabnie wyrzuca je za siebie- Ofiary zawsze zbierają więcej współczucia.

Mimo kłębów myśli jakie krążyły po głowie Liv, nie potrafiła się ona nie zgodzić ze swoją odpowiedniczką. Wiedziała w głębi serca, iż ma ona rację.

-Do zobaczenia moja droga- jej zakrwawiona wersja pożegnała się.
-Zaczekaj!- poprosiłą brunetka.
Jej alter ego odwraca się do niej i patrzy na nią pytającym wzrokiem.
-Czy jest jakiś sposób... czy mogę zrobić coś żeby to odwrócić? Żeby to zmienić?
-Oczywiście- śmieje się dziewczyna- Udowodnij, że nie jesteś kosogłosem- po czym znika w lesie.

- - -

-Nie!- Liv budzi się.
Na jej krzyk Sam błyskawicznie pojawia się przy niej.
-Liv, coś nie tak?- głaszcze ją po głowie- Spokojnie to tylko sen- uspokaja ją.
-Sam ty żyjesz!- cieszy się i przytula go- Obiecaj, że nie zginiesz, obiecaj!- płacze.
-Wiesz, że ci teraz tego nie mogę obiecać- odpowiada jej smutnym tonem.
Liv patrzy w ciszy na ognisko po czym wstaje, siada na przeciw chłopaka i mówi:

-Teraz ja potrzymam wartę.
-Co? Liv nie musisz, Lilith przecież...- zaczyna chłopak lecz współtrybutka mu przerywa:
-Ja będę trzymać, daj już spokój. Przecież nie musisz się mnie bać. Prawda?- pyta lekko drwiącym głosem.
-Liv?- dziwi się szatyn.
-No już, zaraz będzie świt a podobno musimy być wyspani- uśmiecha się.
Paul pełen podejrzeń w końcu kładzie się spać.

- - -

W nocnej ciszy Liv słyszy tylko swój zdenerwowany oddech. Zastanawia się kiedy uciec od Paula i Lilith. Chciałaby odejść od nich jak najszybciej, jednak wie, że pozostali dwaj trybuci nie będą tak dla niej łaskawi.

Liv zagryza wargi. Przecież to nie tak miało być. Być może już jutro zakończą się Igrzyska. Kto zwycięży?

Nagle do jej uszu zaczyna docierać szelest. Liv rozgląda się instynktownie, obserwując w pewnym momencie spadającą nieopodal paczuszkę. Po krótkim namyśle, dziewczyna podchodzi do pakunku i po cicho zagląda do niego.

W środku jest karteczka z napisem "Lilith". Liv nie zdąża przyjrzeć się dokładnie prezentowi, kiedy ku jej zdumieniu z nieba spada kolejny podarunek. Brunetke sięga po niego i otwiera go. W środku jest karteczka z napisem "Paul".

-Co takiego mogliście dostać...- szepcze Liv.

Nagle zaczyna słyszeć powitanie Taviusa. Na dźwięk początkowych nut hymnu Liv upuszcza prezenty Lilith i Sama:
-Witajcie drodzy trybuci. Nadszedł kolejny, szósty dzień Igrzysk. Ponieważ są wśród was dzielni wojownicy mamy dla was nagrodę. Wprowadzamy Reguły Wyjątkowe, na znak naszej solidarności z wami i podziwu dla was!

-Nie, nie tylko nie to..- brunetka jest przerażona. Z drącymi dłońmi kuca, przeszukując prezenty Sama i Lilith. Wśród nich jest tylko jednak karteczka z jej imieniem i nazwiskiem.

-I niech los zawsze wam sprzyja!- kończy Tavius powitanie.

-Nie, nie, nie...- dyszy Liv. Nagle zauważa, że Lilith i Sam już nie śpią.
-Liv, co ci się stało? Czy to są...-Paul patrzy na podarunki.
Kiedy schyla się po jeden z nich Sotoke instynktownie powala go na ziemię po czym zaczyna uciekać.
"Zginę teraz, o mój Boże...- myśli- A już powoli zbliżał się koniec. Myślałam, że zapomnieli. A jednak. Zrobili to. Zrobili ze mnie sakantę. "

* * *

-Śniadanie?- zdziwiła się z rana w dniu Igrzysk Liv- I ty masz siły jeść?- patrzy na Sama.
-Być może to wasz ostatni taki posiłek- zachęcał ją Pharadai.
Liv marszczy zła brwi.
-Doprawdy- warknęła- Może jednak nie zamierzam umierać- skrzyżowała ręce na piersi.
-Skoro tak, to trzeba było wczoraj się popisać- Parker weszła do salonu- Całą noc szukałam ci sponsorów.
-Nie potrzebuję ich- brunetka wywróciła oczami- Dlaczego poza tym jest coś takiego? Czemu nie zlikwidowali tej zasady?

-Liv- Parker spięła włosy- Jakbyś była mądra...- wywróciła oczami- Wiedziałabyć, że nie usunięto żadnej zasady.
-Co?- oburzyła się trubutka- To o czym ty nam w pociągu opowiadałęś Millo!- krzyknęła na mentora.
-Powiedział wam prawdę. To ty to źle odebrałaś- rektorka machnęła ręką, po czym usiadła na kanapie- Nie usunięto żadnej zasady, ponieważ prawie wszystkie zostały zmodyfikowane.
-A dodano jakieś nowe w takim razie?- Liv wyjrzała przez okno. Był ranek, już niedługo miano ich przewieźć na arenę. Powoli wzratsało w niej uczucie, iż niedługo umrze.

-Oczywiście, że tak. Są to Nadzwyczajne Reguły bądź po prostu Reguły Wyjątkowe- powiedziała śnieżnowłosa i nagle wszyscy zamilkli.
-Parker nie przesadzasz troszkę?- wtrącił się Phoebe- Bardzo rzadko z nich korzystają..
-Kto, jak, korzysta?- zdziwiła się trybutka- Rzadko?- spojrzała na Phoebe.
-Widzisz mała...- stylistka przerzuciła wzrok na Parker.
-No tak ja zaczęłam co- zaśmiała się rektorka- To NadReguły tak zwane. To znaczy, iż istnieją, ale nie muszę być wprowadzone w życie. To takie dodatkowe reguły.
-Zmieniają jakoś Igrzyska?- dopytywała się brunetka.

-Diametralnie- wzdycha Baduin- Diametralnie...- powtórzył i ucichł.
-Czyli?- zirytowała się Liv- Ktoś w końcu powie konkretnie o co w nich chodzi??
Sam w tym czasie dokończył posiłek po czym dosiadł się do salonu obok Millo i obserwował cicho całą sytuację.

-Liv ja...- Parker zamyśliła się- Niech ci będzie. Ale pamiętaj, że rzadko ją wprowadzają, naprawdę rzadko. Ostatnio wystąpiła jakieś 6,7 lat temu... Jeśli kiedykolwiek w porannym powitaniu usłyszysz "Wprowadzono Nadzwyczajne Reguły" obserwuj niebo. Tylko to się wtedy dla ciebie liczy. Nawet jeśli jesteś w środku walki, twój przeciwnik nie będzie na tyle głupi by zignorować tą sytuację.
-Dlaczego niebo?- spytała dziewczyna.
-Prezenty od sponsorów- wtrącił Sam.
-Prawie- mówi rektorka- Wiadomości od prowadzących Igrzyska. Wtych małych paczuszkach są wasze imiona a z drugie strony wasze sakanty.
-Sakanty?- zdziwiła się Liv- Co to takiego?
Jasnowłosa spuściła wzrok:
-Liv, jeśli jesteś trybutem... Nie po to masz tyle dni przez dożynkami, żeby iść na Igrzyska bez podstawowej wiedzy...- wytknęła jej.
-Sakant to inaczej nasz cel numer 1- wyjaśnił Sam.
-Przynajmniej ty wiesz- Parker spojrzała przez okno- Sakant to osoba, której zabicie umożliwi ci automatyczne zwycięstwo w Igrzyskach. Zwykle dla każdego trybuta jest osobny cel, przeróżnie dobierany, od kompletnych przeciwieńst, jak np. mały, skromny i słaby trybut ma za sakanta jakiegoś osiłka. Chodzi wtedy o rozrywkę. Czasem jak się zdarzy to są to współtrybuci z dystryktu. Wtedy jest więcej emocji. A bardzo rzadko, naprawdę rzadko, sakant jest wspólny dla wszystkich trybutów.

Nastała chwila ciszy, którą przerwała Liv:
-Czyli jeśli zabiję sakanta to wygrywam? A co z pozostałymi trybutami?
-Zostają unicestwieni- odparła Parker- Dlatego jednocześnie się dla każdego ogłasza sakanty. Wtedy rozpoczyna się wyścig z czasem, kto pierwszy dorwie swój cel. Wiesz chyba co się dzieje, kiedy ten cel jest dodatkowo wspólny?
-Dochodzi do walki?- stwierdziła niepewnie Liv.
-Dokładnie. Jeśli nie możesz zabić celu, usuń wpierw tych, którzy też chcą go dopaść. Nie martw się Liv- Parker zmieniła ton głosu- Naprawdę rzadko używają tej reguły. Zwykle kiedy nic się nie dzieje albo...- urwała nagle.
-Albo co?- wystraszyła się Liv.
-Albo gdy im ktoś zajdzie za skórę- odpowiada Baduin- Tak jak ty, Liv.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz