Odkąd przyleciał poduszkowiec i wróciłam do Centrum Szkoleń by przygotować się do uroczystego zakończenia Igrzysk wiedziałam, że coś jest nie tak. Było to w minie Pharadaia kiedy patrzył na mnie przerażony, gdy do nich wracałam, było w momencie pogrzebu Paula, było w fakcie, iż mimo moich próśb i nalegań Parker nie sprowadziła jego rodziny na Główny Cmentarz Trybutów w Kapitolu, gdzie od ponad 20 lat chowano poległych w Igrzyskach. Rodziny nie mogły ich odwiedzać bez zgody rektora, dlatego też pamięć o zmarłych byłą słaba i krucha. Naprawdę byłam śmiało przekonana, że nasza rektorka pozwoli im przyjechać, jednak zaskoczyła mnie ona odpowiedzią:
-Nie możemy tak ryzykować, a przynajmniej nie na razie Liv.
Czas w domu tylko potwierdzał moje obawy. Przez 2 miesiące żyłam w błogiej nieświadomości aż przyszła Parker i oznajmiłą mi bym nie czuła się tak pewna siebie, gdyż za 4 miesiące miało odbyć się Turnee Zwycięzców.
Zupełnie wypadło mi to z głowy. A na następnych Igrzyskach miałam być mentorem.
-Nie wyobrażaj sobie-powiedziała mi raz Parker odwiedzając mnie w pokoju. Mieszkaliśmy w Wiosce Zwycięzców, luksusowym apartamencie wzorowanym na tych z Kapitolu- Przecież zbliża się 4. Ćwierćwiecze- usiadła na moim łóżku.
-Nie popuszczą wam...- kontynuowała rozglądając się po moim lokum- Z pewnością wymyślą coś...- urwała na widok zdjęcia z dawnej wycieczki szkolnej na ścianie- Po cholere je powiesiłaś?- zerwała je- Chcesz do reszty życia żałować? Ani mi się śni!- machała mi przed nosem.
Najgorsze było to, że pozwalałam jej na to. Sama nie byłam pewna czy w ogóle mi to przeszkadzało.
* * *
Na początku leciały powtórki Igrzysk, reportaże o mnie i mojej strategii, wywiadzie przed i po cyrku u Remuo, zakończenia i tak w kółko przez 2 miesiące. Jednak nawet mimo wizyty Parker u mnie, mój spokój nadal był we mnie obecny. Mogło to wyniaż z faktu, iż nigdy tak naprawdę nie poznałam bliżej Sama i nigdy nie widziałam jego rodziny. Chodząc więc po stolicy naszego dystryktu, czy też przedmieściach, nie czułam ich wzroku na sobie, wściekłego czy współczującego. Żadnego.
* * *
Był ostatni tydzień wakacji kiedy poznałam Leara. Przechodziłam wtedy obok chaty starego Mansota, który po Igrzyskach zawsze uśmiechał się na mój widok, kiedy zauważyłam moją siostrę rozmawiającą z jakimś chłopakiem.
Był wyraźnie od niej młodszy, choć wzrostem lekko przewyższał Anitę, miał gęste, krótkie do uszu brązowe włosy a gdy podeszłam bliżej zauważyłam także lekko piegowaty nos i bliznę w poprzek niego.
-Ah to ty- Anita uśmiechnęła się na mój widok- Lear- zwróciła się do smukłego chłopca- Z pewnością znasz moją siostrę Livender.
Chłopak spojrzał na mnie jakby od niechcenia, z obojętnością, jednak po chwili zaczął mi się intensywnie przypatrywać a ja starałam się ukryć fakt, iż to spojrzenie wydawało mi się znajome.
-Miło mi cię wreszcie poznać Livender- wyciągnął do mnie rękę. Podałam mu swoją a on, jakby naturalnie, przysunął ją do ust i musnął pocałunkiem.
Czułam się niezręcznie, ponieważ później, o wiele za późno, Parker powiedziała mi, dlaczego to było bardzo uprzejme z jego strony i wyrazem głębokiego szacunku.
-Jesteś tu nowy?- ostałam dłoń z obrzydzenia. Anita lekko się uśmiechnęła- Nie widziałam cię w naszej szkole a nie próbuj mi wamawiać, że jesteś w podstawówce.
-Nie skąd- zaśmiał się chłopak, lecz spoważniał widząc mój niewzruszony, pytając wyraz twarzy.
-Pracuje u nas- wyjaśniła moja siostra-Choć dopiero niedawno przenieśli go na nasz blok. Pomyślałam, że moglibyście się dogadać, skoro jesteście niemal rówieśnikami...- dopiero wtedy zrozumiałam, że Lear, podobnie jak moja siostra po 8. klasie zamiast dalszej nauki, która w naszym mieście i tak sprowadzała się do tych samych zajęć w tym samym budynku, wybrali pracę. Do przenoszenia i trasnportu zwłok do 18. nie potrzebowano wykształconych ludzi, tylko młodych i zdrowych. Takich jak on. Dlatego Anita mi zawsze imponowała. Nie pasowałą do naszych szpitali, lecz to dzięki niej coraz więcej wolontariuszy pomagało przy pacjentach, okazywało miłość i pociechę umierającym wyrzutkom z całego Panem.
Co dalej mówiła moja siostra nie pamiętam, nawet na nią nie patrzyłam i sądzę nawet, iż o tym wiedziała. Rozmyślałam czym mógł zajmować się Lear na ich bloku.
-Coś się stało?- przerwałam jej nagle.
-Niby co?- zdziwiła się.
-No, że on- spojrzała na Leara. Jego chłodny wyraz twarzy nadal wydawał mi się znajomy- że on wam pomaga. Jest więcej pacjentów? Więcej zgonów? Babcia Momo nie żyje?!- spanikowałam trochę na koniec.
Stara Babcia Momo nie była naszą babcią, ale wszystkie dzieci z naszego miasteczka i okolicy ją znały bądź słyszały o niej. Moriona Mosh- bo takie było jej prawdziwę imię i nazwisko- była kobietą w średnim wieku, kochającą wszystkie dzieci niemal jak własne. To do niej zabierała mnie Anita, gdy ojciec znęcał się nasz naszą matką, to u niej można było zawsze znaleźć schronienie, pocieszenie a także pożywnienie. Momo byłą też dobrą mediatorką. Gdy jakieś dzieci uciekały z domu ona zawsze łagodziła spory. Nie udało jej się tylko pogodzić naszych rodziców, co do końca ją zawsze martwiło. Miała też dobre serce- bez wachania oddała swój dom na potrzeby miejskiego szpitalu a sama zamieszkała na przedmieściach w starej kamieniczce, którą po jakimś czasie zaczęła remontować.
Kiedyś Parker powiedziała mi, że Momo to dawna zwyciężczyni Igrzysk. Nadal jednak obie kocham.
-Ah nie Liv, co ty wymyślasz- zaśmiała się Anita i poprawiła swoją torbę z fartuchem szpitalnym. Zmarszczyłam brwi, gdyż moja siostra po raz kolejny brała nocną zmianę- No, nie dąsaj się. Mówię prawdę, co nie Lear?
Spojrzałam na chłopaka, który stał cały czas nieruchomo. Brunet tylko zaśmiał się po czym rzekł:
-Powinnaś zacząć wierzyć swojej siostrze, Livender- kolejny raz wymawiał moje pełne imię. Irytowało mnie to, przecież już całe Panem wiedziało jak tego nie znoszę.
-Robi się ciemno. Lear, czy mógłbyś odprowadzić moją siotrę? Boję się ją puszczać o takiej porze a muszę biec do dziewczyn..- wskazała na budynek szpitalny za nią.
Lear skinął głową po czym pożegnał się z Anitą, wziął mnie za rękę i ruszył przed siebie. Pomachałam siostrze na pożegnanie po czym podążyłam za chłopcem, trzymającym moją dłoń.
* * *
Szliśmy w milczeniu, mijając kolejne ulice i Strażników Pokoju, którzy wzrokiem uświadamiali nam , że zbliża się godzina policyjna. W połowie drogi Lear mnie puścił i odezwał się:
-Zamiarzasz w końcu coś powiedzieć czy czekasz aż ja zacznę jakąś sesnowną rozmowę?- spytał oschle. Przez cały ten czas nie obrócił się, tylko szedł przed siebie, więc dla pewności odwróciłam się, sprawdzając się czy nie mówił do jakiegoś przechodnia. Ulice jednak były już dawno puste a mi zrobiło się wstyd z powodu własnej głupoty. Po chwili dogoniłam go i spytałam:
-Skąd masz tę bliznę?
Lear spojrzał na mnie a ja instynktownie cofnęłam się.
-To pamiątka- odparł ściszonym głosem. Mijaliśmy kolejne alejki, wokół było coraz ciszej. Ostatnie dzieci wracały do domu, ostatni przechodnie pozdrawiali mnie po czym rozpływali się w ciemnościach.
-No ale...- urwałam. Po co miałam ciągnąć temat? Nim jednak zdążyłam rzucić jakiś inny chłopak odezwał się:
-Ale co? Nie musisz się mnie bać, Livender. To ty masz immunitet.
Siedziałam cicho. Czułam, że chce bym zaprzeczyła, bym zaczęła jakąś rozmowę, lecz ja już nie potrafiłam. Dlatego nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Odkąd wróciłam do domu zauważyłam zmiany w sobie. Brakowało mi spontaniczności, radości. Powoli uświadamiałam sobie jak wielkim błędem było zgłoszenie się za Ranniel. Przygryzłam zła wargi na tą myśl. Jak tak mogłam? Przecież nie tego żałowałam.
Po chwili zrozumiałam, iż Lear wciąż na mnie się patrzył zaciekawiony o czym ja mogę myśleć. Zawstydzona moim własnym ego spuściłam wzrok i wydusiłam:
-Przykro mi, nie potrafię rozmawiać z kimś to uważa bliznę za pamiątkę.
-Nie pytałaś się co to za pamiątka, są przecież różne...- urwał jakby czekając aż ja coś dorzucę. Ja jednak patrzyłam na niego wzrokiem żałującym i współczującym co wyraźnie go zirytowało. Rzucił coś pod nosem po czym szliśmy dalej w milczeniu.
Nie oczekiwałam, że odprowadzi mnie do samego końca, jednak ciemnowłosy szedł uparcie obok mnie aż do ogrodzenia.
Przy bramce zatrzymałam się. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, jednak nic nie mogłam z siebie wydusić, więc jęknęłam charakterystycznie (Remuowi bardzo to się podobało, jak mi wyznał w wywiadzie końcowym, wszyscy się w nim zakochali) po czym wróciłam do domu czując wzrok Leara na plecach.
* * *
Wstałam z rana by przygotować śniadanie dla mnie, mamy i Evely, mojej młodszej siostrze. Przywitałam zmęczoną Anitę, która wróciła z pracy i przygramoliła się do salony po czym zasnęła.
Po południu zabrałam Evy do jej przyjaciółki Pattern, u której o dziwo chciała przenocować. Wyglądało na to, iż nie tylko ja bałam się nowego domu.
Nim wyszłyśmy zaniosłam pocztę do kuchni, z których większość to były listy od Pharadaia i Phoebe, listy od fanów i wrogów bądź prośby o wykład dla Koloseum, otwarcie nowego salonu piękności w stolicy i inne bzdety. Uśmiechnęłam się- przynajmniej moja matka nie będzie narzekać na brak zajęć. Poza tym, o dziwo, przypadło jej do gustu odpisywanie moim fanom i niefanom. Odkąd mieliśmy zapewnioną żywność i utrzymanie domu, praca Anity stała się niepotrzebna. Lecz nie dla niej, dlatego byłam z niej dumna. Mimo to wciąż nie pozwalała mi pomagać w szpitalu.
Dotarłyśmy do domu Pattern szybciej niż się spodziewałam. Pożegnałam siostrę, zostawiłam jej rzeczy w środku po czym ruszyłam po przechadzkę po dystrykcie a raczej po jego centrum. Nasz dystrykt nie różnił się zbytnio od 16. czy nawet 14., zawsze jednak pocieszaliśmy się, iż to nie 18. .
Było to największe skupisko ludności po przekrojeniu 12. i 13. na drobniejsze części. Całość otaczały mniejsze wioski bądź miasteczka,mniej lub bardziej bogate.
Widząc zróżnicowanie naszego dystryktu, które przejawiało się m.in. w różnicy zabudowań a także różnicy w ubiorze mieszkańców powoli zaczynałam myśleć, iż powrót do Igrzysk wcale nie był złym pomysłem. Comiesięczna pensja wypłacana zwycięskim trybutom przez Kapitol powoli i mozolnie odnawiała naszą gospodarkę, a że było nie wielu zwycięzców w dłuższych odstępach czasu, nagły przypływ pieniędzy nie powodował żadnej inflacji, bądź jakiegoś kryzysu.
Ponownie zagryzłam wargi na pochwałę tego z czym wcześniej walczyłam.
* * *
Pomyślałam, że dawno nie odwiedzałam Parker, więc niemal od razu zaczęłam kierować się w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Idąc tak, zaczęłam rozmyślać o zeszłych Igrzyskach, co zawsze sprawiało mi ból. Niemal od razu przypomniała mi się większość trybutów. Na koniec tej agonii pomyślałam o Samie, którego tak naprawdę nigdy nie znałam. Wtedy zrozumiałam dlaczego spojrzenie Leara wydawało mi się znajome- miał równie smutne oczy do Paul i Phoebe. Chłodne i obojętne.
Zrobiło mi się przykro, przypominając jak nietaktownie zachowałam się wobec kolegi mojej siostry. Moje rozmyślania przerwał Strażnik Pokoju trzymający wartę przy wejściu do siedziby burmistrza.
-Stój, kto idzie?- zatrzymał mnie.
-No ja, Livender Sotoke.
-Pokaż tożsamość- upierał się.
Problem polegał na tym, iż nigdy nie posiadałam owej.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężyni 99. Igrzysk Głodowych. Przyszłam do rektorki Parker, zaapelujcie mnie do niej...
-Przykro nam, nie możemy pani wpuścić bez tożsamości i pozwolenia- wtrącił drugi Strażnik.
Zirytowałam się. Jednak dodzwonić się było jak zwykle łatwiej.
-O to ty- usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Baduina.
-Oh pan Millo, jak to dobrze!- ucieszyłam się. Jeśli ktoś miał mieć immunitet to nikt inny jak zwycięzca 80. Igrzysk.
-Szukasz Parker co?- pokazał abym poszła za nim. Wyszliśmy spod budynku, kierując się na pobliskiego parku.
-Co się stało?- spytałam- Czemu nadal nie wpuszczają mnie?
-Widzisz mała, są rzeczy których nawet zwycięstwo w Igrzyskach nie zmienia- zaśmiał się. I tyle po jego immunitecie.
-A Parker? Nie widziałam jej prawie 2 miesiące. Zdaje się, że nikt jej nie widział...- spuściłam wzrok po czym rozejrzałam się. Powoli zaczynała się jesień a wraz z nią powodzie które zalewały nas co roku. Jednak od kilku lat mieliśmy wały przeciwpowodziowe ufundowane przez Momo i radę centrum.
-Wiesz, że powoli zbliża się Turnee...- zaczął mentor.
-Jeszcze 4 miesiące Millo, nie mów mi, że już zaczęła przygotowania- odgryzłam mu się choć nie byłam pewna czy chcę znać prawdę.
-Zawsze byłaś uparta- usiadł na ławce- Ale Parker zawsze potrafiła ci się sprzeciwić...- zamyślił się.
-To znaczy, że mi nie powiesz?- spytałam w końcu. Rozmyślania tego staruszka mogły trwać godzinami.
-To znaczy, że nie mogę ci powiedzieć- poprawił- Pharadai dzwonił- zmienił temat- Nie chcesz wiedzieć co u nich? Nie możesz się wiecznie chować.
-To pamiątka- odparł ściszonym głosem. Mijaliśmy kolejne alejki, wokół było coraz ciszej. Ostatnie dzieci wracały do domu, ostatni przechodnie pozdrawiali mnie po czym rozpływali się w ciemnościach.
-No ale...- urwałam. Po co miałam ciągnąć temat? Nim jednak zdążyłam rzucić jakiś inny chłopak odezwał się:
-Ale co? Nie musisz się mnie bać, Livender. To ty masz immunitet.
Siedziałam cicho. Czułam, że chce bym zaprzeczyła, bym zaczęła jakąś rozmowę, lecz ja już nie potrafiłam. Dlatego nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Odkąd wróciłam do domu zauważyłam zmiany w sobie. Brakowało mi spontaniczności, radości. Powoli uświadamiałam sobie jak wielkim błędem było zgłoszenie się za Ranniel. Przygryzłam zła wargi na tą myśl. Jak tak mogłam? Przecież nie tego żałowałam.
Po chwili zrozumiałam, iż Lear wciąż na mnie się patrzył zaciekawiony o czym ja mogę myśleć. Zawstydzona moim własnym ego spuściłam wzrok i wydusiłam:
-Przykro mi, nie potrafię rozmawiać z kimś to uważa bliznę za pamiątkę.
-Nie pytałaś się co to za pamiątka, są przecież różne...- urwał jakby czekając aż ja coś dorzucę. Ja jednak patrzyłam na niego wzrokiem żałującym i współczującym co wyraźnie go zirytowało. Rzucił coś pod nosem po czym szliśmy dalej w milczeniu.
Nie oczekiwałam, że odprowadzi mnie do samego końca, jednak ciemnowłosy szedł uparcie obok mnie aż do ogrodzenia.
Przy bramce zatrzymałam się. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, jednak nic nie mogłam z siebie wydusić, więc jęknęłam charakterystycznie (Remuowi bardzo to się podobało, jak mi wyznał w wywiadzie końcowym, wszyscy się w nim zakochali) po czym wróciłam do domu czując wzrok Leara na plecach.
* * *
Wstałam z rana by przygotować śniadanie dla mnie, mamy i Evely, mojej młodszej siostrze. Przywitałam zmęczoną Anitę, która wróciła z pracy i przygramoliła się do salony po czym zasnęła.
Po południu zabrałam Evy do jej przyjaciółki Pattern, u której o dziwo chciała przenocować. Wyglądało na to, iż nie tylko ja bałam się nowego domu.
Nim wyszłyśmy zaniosłam pocztę do kuchni, z których większość to były listy od Pharadaia i Phoebe, listy od fanów i wrogów bądź prośby o wykład dla Koloseum, otwarcie nowego salonu piękności w stolicy i inne bzdety. Uśmiechnęłam się- przynajmniej moja matka nie będzie narzekać na brak zajęć. Poza tym, o dziwo, przypadło jej do gustu odpisywanie moim fanom i niefanom. Odkąd mieliśmy zapewnioną żywność i utrzymanie domu, praca Anity stała się niepotrzebna. Lecz nie dla niej, dlatego byłam z niej dumna. Mimo to wciąż nie pozwalała mi pomagać w szpitalu.
Dotarłyśmy do domu Pattern szybciej niż się spodziewałam. Pożegnałam siostrę, zostawiłam jej rzeczy w środku po czym ruszyłam po przechadzkę po dystrykcie a raczej po jego centrum. Nasz dystrykt nie różnił się zbytnio od 16. czy nawet 14., zawsze jednak pocieszaliśmy się, iż to nie 18. .
Było to największe skupisko ludności po przekrojeniu 12. i 13. na drobniejsze części. Całość otaczały mniejsze wioski bądź miasteczka,mniej lub bardziej bogate.
Widząc zróżnicowanie naszego dystryktu, które przejawiało się m.in. w różnicy zabudowań a także różnicy w ubiorze mieszkańców powoli zaczynałam myśleć, iż powrót do Igrzysk wcale nie był złym pomysłem. Comiesięczna pensja wypłacana zwycięskim trybutom przez Kapitol powoli i mozolnie odnawiała naszą gospodarkę, a że było nie wielu zwycięzców w dłuższych odstępach czasu, nagły przypływ pieniędzy nie powodował żadnej inflacji, bądź jakiegoś kryzysu.
Ponownie zagryzłam wargi na pochwałę tego z czym wcześniej walczyłam.
* * *
Pomyślałam, że dawno nie odwiedzałam Parker, więc niemal od razu zaczęłam kierować się w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Idąc tak, zaczęłam rozmyślać o zeszłych Igrzyskach, co zawsze sprawiało mi ból. Niemal od razu przypomniała mi się większość trybutów. Na koniec tej agonii pomyślałam o Samie, którego tak naprawdę nigdy nie znałam. Wtedy zrozumiałam dlaczego spojrzenie Leara wydawało mi się znajome- miał równie smutne oczy do Paul i Phoebe. Chłodne i obojętne.
Zrobiło mi się przykro, przypominając jak nietaktownie zachowałam się wobec kolegi mojej siostry. Moje rozmyślania przerwał Strażnik Pokoju trzymający wartę przy wejściu do siedziby burmistrza.
-Stój, kto idzie?- zatrzymał mnie.
-No ja, Livender Sotoke.
-Pokaż tożsamość- upierał się.
Problem polegał na tym, iż nigdy nie posiadałam owej.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężyni 99. Igrzysk Głodowych. Przyszłam do rektorki Parker, zaapelujcie mnie do niej...
-Przykro nam, nie możemy pani wpuścić bez tożsamości i pozwolenia- wtrącił drugi Strażnik.
Zirytowałam się. Jednak dodzwonić się było jak zwykle łatwiej.
-O to ty- usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Baduina.
-Oh pan Millo, jak to dobrze!- ucieszyłam się. Jeśli ktoś miał mieć immunitet to nikt inny jak zwycięzca 80. Igrzysk.
-Szukasz Parker co?- pokazał abym poszła za nim. Wyszliśmy spod budynku, kierując się na pobliskiego parku.
-Co się stało?- spytałam- Czemu nadal nie wpuszczają mnie?
-Widzisz mała, są rzeczy których nawet zwycięstwo w Igrzyskach nie zmienia- zaśmiał się. I tyle po jego immunitecie.
-A Parker? Nie widziałam jej prawie 2 miesiące. Zdaje się, że nikt jej nie widział...- spuściłam wzrok po czym rozejrzałam się. Powoli zaczynała się jesień a wraz z nią powodzie które zalewały nas co roku. Jednak od kilku lat mieliśmy wały przeciwpowodziowe ufundowane przez Momo i radę centrum.
-Wiesz, że powoli zbliża się Turnee...- zaczął mentor.
-Jeszcze 4 miesiące Millo, nie mów mi, że już zaczęła przygotowania- odgryzłam mu się choć nie byłam pewna czy chcę znać prawdę.
-Zawsze byłaś uparta- usiadł na ławce- Ale Parker zawsze potrafiła ci się sprzeciwić...- zamyślił się.
-To znaczy, że mi nie powiesz?- spytałam w końcu. Rozmyślania tego staruszka mogły trwać godzinami.
-To znaczy, że nie mogę ci powiedzieć- poprawił- Pharadai dzwonił- zmienił temat- Nie chcesz wiedzieć co u nich? Nie możesz się wiecznie chować.
-Nie chowam się tylko izoluję- odparłam.
-Nie możesz odciąć się od tego!- podniósł głos. Momentalnie wystraszyłam się- Parker na razie nie ma, ale kazała mi cię przygotować.
-Na Turnee?
-Na Ćwierćwiecze- przeraziłam się. Zupełnie o tym zapomniałam- Będziesz nowym mentorem.
-Nie chcę nim być- jęknęłam i usiadłam obok.
-W takim razie postaraj się by twoi podopieczni wygrali w kolejnych Igrzyskach....- chrząknął.
-Coś nie tak?
-Wiesz Pharadai...- najwyraźniej nie tylko Parker krył. Dlaczego każdy musiał coś ukrywać?
-Tęskni za mną?
-Chciałem powiedzieć, że zakochał się w tobie.
Zamyśliłam się. Jakbym już o tym nie wiedziała.
-Skąd wiesz?- spytałam w końcu.
-Phoebe mi powiedziała. Nie je, nie śpi. Czeka na jakieś wieści od ciebie. Jak mogłaś mu to zrobić, Liv...
Niby co miałam odpowiedzieć? Siedziałam cicho póki nie zauważyłam w oddali przechodzącego Leara. Wstałam by go przeprosić za swoje wczorajsze zachowanie, jednak Baduin mnie powstrzymał:
-Co ty robisz, znasz go?- stanął obok.
-To Lear, znajomy mojej siostry- oznajmiłam.
-Znasz go?- ponowił pytanie.
-Trochę... Millo puść mnie...- zwróciłam uwagę na jego uścisk.
-Wybacz- mentor puścił mnie- Proszę jednak trzymaj się od niego z daleka- dodał oschle.
-Dlaczego?
-Nie możesz odciąć się od tego!- podniósł głos. Momentalnie wystraszyłam się- Parker na razie nie ma, ale kazała mi cię przygotować.
-Na Turnee?
-Na Ćwierćwiecze- przeraziłam się. Zupełnie o tym zapomniałam- Będziesz nowym mentorem.
-Nie chcę nim być- jęknęłam i usiadłam obok.
-W takim razie postaraj się by twoi podopieczni wygrali w kolejnych Igrzyskach....- chrząknął.
-Coś nie tak?
-Wiesz Pharadai...- najwyraźniej nie tylko Parker krył. Dlaczego każdy musiał coś ukrywać?
-Tęskni za mną?
-Chciałem powiedzieć, że zakochał się w tobie.
Zamyśliłam się. Jakbym już o tym nie wiedziała.
-Skąd wiesz?- spytałam w końcu.
-Phoebe mi powiedziała. Nie je, nie śpi. Czeka na jakieś wieści od ciebie. Jak mogłaś mu to zrobić, Liv...
Niby co miałam odpowiedzieć? Siedziałam cicho póki nie zauważyłam w oddali przechodzącego Leara. Wstałam by go przeprosić za swoje wczorajsze zachowanie, jednak Baduin mnie powstrzymał:
-Co ty robisz, znasz go?- stanął obok.
-To Lear, znajomy mojej siostry- oznajmiłam.
-Znasz go?- ponowił pytanie.
-Trochę... Millo puść mnie...- zwróciłam uwagę na jego uścisk.
-Wybacz- mentor puścił mnie- Proszę jednak trzymaj się od niego z daleka- dodał oschle.
-Dlaczego?
-To nie jest... Livender...- nie mógł znaleźć słów. Jego świat kłamstw najwyraźniej zaczął sam się niszczyć- Po prostu uważaj i tyle- poklepał mnie po ramieniu po czym ruszył w swoją stronę.
W ten sposób pozostało mi uczucie, iż jestem sama i że każdy coś przede mną ukrywał.
Zagryzłam po raz kolejny wargi z nerwów, tym razem czując słodki smak krwi.
W ten sposób pozostało mi uczucie, iż jestem sama i że każdy coś przede mną ukrywał.
Zagryzłam po raz kolejny wargi z nerwów, tym razem czując słodki smak krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz