For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 13 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.II

Nie zadzwoniłam do Pharadaia ani tego ani następnego dnia. Siedziałam w domu i dumałam nad wszystkim. Evely wciąż była u Pattern, mama znów zaczęła uczęszczać na spotkania wielbicieli ogrodnictwa a Anity jak zwykle nie było. Chodziłam więc po pustym domu, tu i ówdzie coś sprzątając, kiedy nagle zobaczyłam w salonie kolejną porcję poczty. Podeszłam do stołu z papierami. 7listów, w tym 3 od Pharadaia.

Przeraziłam się. Przecież to wszystko czytała moja matka. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie postąpiłam pozwalając jej czytać własną pocztę.

Westchnęłam, usiadłam na kanapie i przeczytałam pierwszy, lepszy list:

"Livender!

"Jest nieźle, nie zaczyna od najdroższej..."- uśmiechnęłam się w myślach.

Wiem, iż to Twoja matka odpowiada na moje listy, jednak pozwolę sobie mieć nadzieję, że w końcu trafi on do Twoich rąk.
Mając tę nadzieję i czekając na właściwą odpowiedź zamierzam pisać niemal to samo, wierząc iżw końcu odpowiesz...

Uśmiech znikł mi z twarzy. Co to miało znaczyć? To był dopiero początek a ja już byłam przerażona. Jaka ja byłam głupia.

Po chwili uspokoiłam się i czytałam dalej:

Wtedy, tamtego dnia gdy Cię ujrzałem, a ty powiedziałaś mi, że mam piękne oczy, nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo zacznie mi na Tobie zależeć. 
Lubiłem z Tobą spędzać czas, byłaś bardzo zabawna ale też poważna. Zawsze gdy rozmawiałaś z Samem nie zniżałaś się do Jego poziomu. Byłem wtedy zawsze z Ciebie dumny. Twoja postawa na zawsze zostanie w mej pamięci.
Kiedy jednak poprosiłaś mnie o ten pocałunek, nigdy bym się nie spodziewał jak bardzo może mnie obchodzić czyjś los na arenie inaczej niż zwykle.
Patrzyłaś na mnie zagubionym i przerażonym wzrokiem,mogłaś prosić o cokolwiek.
Przepraszam za wszystko, powinienem był Cię lepiej prezentować.
Pharadai"

Obróciłam kartkę, upewniając się czy to koniec listu. Musiało do mnie po chwili dotrzeć, iż nawet bez "Kocham cię" ten list był jednym, długim wyznaniem miłosnym. Zmarszczyłam brwi próbując pozbierać myśli. Niedługo miał zacząć się nowy rok szkolny, później Tournee a na koniec jeszcze Ćwierćwiecze ze mną w roli mentora.

Był najwyższy czas skontaktować się z Parker, lecz tej jak zwykle nie było gdy jej potrzebowałam. Dopiero po jakimś czasie uzmysłowiłam sobie, iż przecież musiała wyznaczyć jakieś zastępstwo. Zastanowiłam się kogo mogła wziąć, lecz jedyną osobą która przychodziła mi namyśl był komendant Raveson, lecz ten siedział w Koloseum.

Wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu wciąż na nowo wracając do listu. Jedno zdanie o Samie wytrąciło mnie z równowagi i mimowolnie rozpłakałam się. Wspomnienia znów mnie prześladowały.

W końcu zrozumiałam, iż czas zakończyć to co zaczęłam, lecz zamiast dzwonić do stylisty, pobiegłam prosto do kamieniczki w której mieszkała Momo, a także miejscu spotkać Klubu Florystycznego.

* * *

Biegłam przed siebie w kierunku Różanki, domu Momo, pozdrawiał przechodnich jak na zwycięzcę przystało, kiedy wpadła na Leara. Wyskoczył zza zakrętu i uderzył we mnie powalając mnie na ziemię. Listy od Pharadaia wypadły mi z rąk.

-Przepraszam- usłyszałam od chłopaka. Podał mi rękę, lecz wstałam sama, nie wiedząc iż wtedy po raz pierwszy go uraziłam- Hm...- odezwał się trzymając moją jednostronną korepondencję- Musi mocno cię kochać- oddał mi papiery.
-Kto?- zdziwiłam się. Dopiero wtedy zrozumiałam, że przeczytał część listów.
-Twój chłopak- spojrzał na mnie obojętnie.
-To nie mój chłopak- rozejrzałam się. Poczułam, że coś kapie mi z nosa. Dotknęłam ręką spodu nosa i zobaczyłam krew na palcach.

-Przepraszam- powtórzył Lear- Zaprowadzić cię do szpitala? Właśnie wracałem ze zmiany ale...- urwał czekając na odpowiedź lecz ja patrzyłam jak struga czerwonego płynu spływa po mojej dłoni. Próbowałam przypomnieć sobie Igrzyska, lecz nie potrafiłam. Jęknęłam charakterystycznie- To chodźmy- szatyn wziął mnie za rękę i zaczął iść w stronę placówki.
Przystanęłam by spojrzeć na dłoń. Nie czułam. Nie czułam niczego. Strach przed śmiercią minął, nie zależało mi na niczym.
Puściłam Leara po czym ruszyłam w przeciwnym kierunku. Otarłam krew o rękaw i przystanęłam. Odwróciłam się do chłopaka:
-Przepraszam za tamto- po czym wznowiłam chód do Różanki.
Jednak obudzony raz wilk nie wróci już do snu.

-Za co?- podbiegł do mnie i przyjrzał mi się- Chyba już w porządku z tym krwawieniem- Dotknął mojego nosa.
Wywróciłam oczami i przyśpieszyłam krok.
-Livender, zaczekaj- widząc iż go nie słucham, Lear szedł obok mnie- Przepraszam jeśli cię czymś uraziłem.
-Nie wiem o czym mówisz- spuściłam wzrok i powiedziałam coś w co nigdy nie powinnam zwątpić- Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie- mój lekko drżący, obojętny głos nie był dobrym potwierdzeniem tego.

-Liv ja...- Lear był zmieszany- Jeśli coś cię trapi...
-Przepraszam, że nie okazałam ci wtedy podziękowań ani szacunku za odprowadzenie mnie- zaczęłam patrząc w ziemię- I że teraz nie jestem w stanie spojrzeć ci w oczy. To mi nie przystoi jako przyszłej mentorce. Dziękuję.

Ruszyłam przed siebie z w miarę czystym sumieniem lecz szatyn ruszył w ciszy za mną. Szedł cały czas obok mnie, jakby czekał aż coś powiem lub nie, w każdym razie ani on a ni ja nie odezwaliśmy się ani razy w drodze do kamieniczki Momo. Wydawało mi się, iż zrozumiał, że nie potrafię już rozmawiać z obcymi.

W takiej ciszy doszliśmy do Różanki.

* * *

Po 99. Igrzyskach, na cześć patetycznej i tylko raz, na żywo, pokazanej scenie z Leslie i Sevenem (w powtórkach Kapitol wyciął ich ostatnie chwile, praktycznie po moim odejściu od nich ucięli ich rozmowę, którą znałam ze słów Parker i Anity) niemal w każdym dystrykcie powstało kółko florystyczne (oprócz samej 14.) W mniejszym lub większym stopniu czczono ich pamięć jak również pozostałych trybutów.

Moja matka zapisała się tam po tym jak zostałam sama z Trevorem i pretendentami na arenie. Mówiła, że nie mogła już patrzeć na to i potrzebowała chwili odpoczynku. Żartowałyśmy z Evely, iż szykowała wieniec na mój pogrzeb.

-Ah więc to tu szłaś- odezwał się Lear gdy przystanęłam przed Różanką.
Otworzyłam usta by coś powiedzieć lecz powstrzymałam się. Chłopak to zauważył.
-Nie szkodzi, rozumiem że trudno ci zawierać nowe znajomości po tym co przeszłaś- westchnął- Przepraszam, powinienem być bardziej wyrozumiały- urwał czekając na moją odpowiedź jednak po chwili uśmiechnął się- Będzie mi się trudno do tego przyzwyczaić, jednak wierzę, że...

-Co to za pamiątka?- przerwałam mu nieumyślnie. Chłopak nie od razu odpowiedział. Wyglądał jakby nie wiedział co usłyszał, być może czekał aż powtórzę pytanie. Ja jednak nie czułam takiej potrzeby. W końcu doszło to do niego, spojrzał na mnie łagodnie i posłał mi kolejny uśmiech. Musiałam przyznać, iż jego pozytywny charakter przypominał mi Letę. Na chwilę zakręciło mi się w głowie.
-Jaka pamiątka?
-Twoja blizna. Mówiłeś, że to pamiątka.

Lear czekał aż coś dopowiem, po chwili rozumiejąc iż to wszystko co chcę powiedzieć. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie chciałam być niemiła.
-W swoim czasie wyjaśnię ci to, Livender- był wyraźnie szczęśliwy. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Przez jedną chwilę wydawało mi się, że rozmawiałam z Evanem. Na samo wspomnienie mimowolnie rozpłakałam się. Ukryłam twarz w dłoniach, kucnęłam i zaczęłam płakać.

-Nie chciałam, nie chciałam tego wszystkiego...- mówiłam roniąc łzy.
Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula. To był Lear. Siedzieliśmy tak w objęciach przez dość dłuższą chwilę. Przez cały ten czas szatyn nie odezwał się ani razu, pozwalając mi chlipać i przepraszać pustą przestrzeń.

Mniej więcej tak nas zobaczyła moja matka, wychodząca z zajęć u Momo.
-Liv córeczko!- usłyszałam jej głos. Lear natychmiast mnie puścił, wstał i cofnął się. Spojrzałam na niego, jednak jego obojętny wyraz twarzy był zbyt przerażający -Liv?- matka przykucnęła przy mnie- Co się stało?- otarła mi łzy z policzka.

Przestałam już dawno płakać jednak wciąż miałam wilgotne policzki i zapłakane oczy. Nie potrafiłam się odezwać. Pomocy szukałam u Leara.
-To moja wina pani Sotoke- odezwał się- Nie potrzebnie na nią naciskałem... Przepraszam... Przepraszam panią i ciebie, Livender- spojrzał na mnie- Nie będę cię już niepokoił- po czym ukłonił się i odszedł.

-Mamo ja tu przyszłam bo chciałam z tobą porozmawiać- odezwałam się po chwili- Spotkałam Leara i...
-Leara?- moja matka zdziwiła się- Liv, to był Lear?- ruszyłyśmy w stronę domu.
-To znajomy Anity- wyjaśniłam- Ze szpitala...
-Nie spotykaj się z nim skarbie- zaczęła poważnym tonem- Zaufaj mi skarbie, później Parker ci to wyjaśni- wtedy zrozumiałam dlaczego tak ciężko rozmawiało mi się z Learem. Nie było Parker, nie było kogoś kto stałby za mną murem i bronił w czasie zagrożenia. "Moja pewność siebie..."- zamyśliłam się. Nie, to było zbyt irracjonalne. Moje rozmyślania przerwała mi mama- To co się stało? Czemu przyszłaś do Różanki a nie zaczekałaś aż wrócę?

-No ja...- zmarszczyłam brwi- Martwię się o Pharadaia...
-Tego stylistę z Kapitolu?- uśmiechnęła się- Livciu, kochanie, co ty zrobiłaś. Przecież wiesz, że ty nie możesz...
-Wiem mamo. Tylko wtedy tuż przed rozpoczęciem... Pomyślałam... że może się uda...Byłam pewna że Paul od razu mnie zabije. Chciałam choć raz poczuć... nie wiem... Pharadai przecież on....
-Tęsknisz za nim?- przerwała mi.
-Ja...- zamyśliłam się. Dopiero wtedy zrozumiałam co zrobiłam- Nie wiem, ale czuję się z tym źle.
-Więc zadzwoń do niego. Prędzej czy później musicie to wyjaśnić. Liv, on cierpi.

* * *

W ostatni dzień wakacji wreszcie się przemogłam. Nie widywałam już Leara co pozwoliło mi ostatecznie wszystko przemyśleć. Jednak nie mogłam przygotować się na wszystko.

Po południu poszłam do mojego pokoju, wzięłam do ręki telefon i wykręciłam znany numer:
-Halo?- usłyszałam znajomy głos.
-Phoebe?
-Liv? Liv to ty?- ucieszyła się- Poczekaj, zaraz zawołam brata- odłożyła słuchawkę a ja usłyszałam cicho- Pharadai! Pharadai, Liv dzwoni!
-Oh nie ja...- wystraszyłam się.

Dość długo czekałam nim odezwał się głos:
-Słucham, tu Pharadai.
Jego suchy głos speszył mnie, dlatego milczałam.
-Parker znowu robisz sobie żarty?- był wyraźnie zły. Słyszałam jego cichy oddech w słuchawce, czułam jego zdenerwowanie.
-Dosyć tego, to przestało być zabawne- zaczął się żegnać.
-To ja- odezwał się cicho- Livender Sotoke, twoja tegoroczna trybutka- niemal rozpłakałam się.

-Dlaczego dzwonisz?- nie zmienił tonu głosu. Zrozumiałam, że był zły przeze mnie.
-Ja...- urwałam. Nie wiedziałam do końca czemu- Chciałam cię przeprosić...
-Nie masz za co- odparł oschle- To ja ci się narzucałem. Nie potrzebnie pomyślałem, że... Zresztą nieważne. Jeśli to wszystko, pozwolisz że już się rozłączę.
Nie odezwałam się. Próbowałam zrozumieć dlaczego jego słowa sprawiały mi taki ból.
-W takim razie żegnam...
-Wybacz mi...- odezwałam się cicho.
-Niby co?- był wyraźnie zirytowany.
-Proszę Pharadai...- zagryzłam wargę- Ja nie chciałam cię skrzywdzić po prostu...

-Po prostu lepiej by było gdyby to Paul wrócił zamiast ciebie?- dokończył.
Usiadłam na łóżku i zasłoniłam ręką usta by nie słyszał mojego płaczu. Nie spodziewałam się po nim takich słów.
-Każdy z nim byłby lepszy ode mnie- powiedziałam w końcu poważniejszym tonem.
-Skoro tak twierdzisz- odparł obojętnie.
-Phoebeusie...- szepnęłam.
-Skąd znasz moje prawdziwe imię?- zdenerwował się nagle.
-Twoja siostra mi powiedziała...- czekałam aż coś powie po czym kontynuowałam- Phoebeusie zależy mi na tobie.
Phoebe nie odpowiedział. Przez chwilę bałam się, że się rozłączył, jednak wciąż słyszałam jego oddech.

-Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy- zaczęłam po chwili- Miałeś najpiękniejsze oczy świata. Powiedziałeś, że nie spodziewałeś się takiego wyznania, nawet nie zauważyłeś jak bardzo zarumieniłam się wtedy- poczułam uśmiech na twarzy. W końcu jakieś wspomnienia Igrzysk nie przynosiły mi bólu- Byłeś powściągliwy w stosunku do mnie, zawsze mówiłeś do mnie "mała". Nareszcie czułam się kochana... Proszę wybacz tę prośbę o pocałunek, nie powinnam była o nic cię prosić i tak zrobiłeś wtedy wszystko co mogłeś by mi pomóc. Jednakże- zamyśliłam się- Chodzi o to że się zgodziłeś. Nie oceniłeś mnie, na jeden moment uczyniłeś mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. Choć na chwilę zapomniałam o tym całym cyrku. Chciałam ci więc podziękować i przeprosić, że nie potrafiłam... nie mogłam...Ja się bałam...
-Niby czego Liv?- spytał łagodniejszym tonem.
-Że to był sen. Że ty nigdy... Że to nic nie znaczyło. Bałam się upokorzenia i odrzucenia...
-A teraz nadal się boisz?

-Tak- odparłam poważnie- Nie chcę stracić osoby którą kocham...
-Jak przyjaciela?- spytał a ja wystraszyłam się. Powoli uświadamiałam sobie jak bardzo go skrzywdziłam. Byłam nieodpowiedzialna- Rozumiem- usłyszałam w słuchawce- W głębi serca wiedziałem, że to się nie uda. Do Torunee Liv- rozłączył się a ja poczułam jak mój domek z kart powoli popada w obłęd.

2 komentarze:

  1. na blogu 73-hunger.blogspot.com został opublikowany rozdział trzeci. zapraszam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu mówię, że nie przeczytałam całości, ale dotarłam do połowy i mi się spodobało. ^^ Myślę, że w moje długo wyczekiwane ferie przeczytam wszyściutko. => Pozdrawiam. ;D

    OdpowiedzUsuń