Zajęta z rozmową z Parker a następnie wujkiem, Liv całkowicie zapomniała o swojej siostrze. Dopiero wieczorem oprzytomniała na tyle by spojrzeć w świecący ekran w salonie i zrozumieć, iż Anita nadal żyje. Jednak nim to nastąpiło Liv odwiedziła swojego ojca.
"Nawet w najciemniejszych kątach można znaleźć krew", napis z nad drzwi dudni w głowie mentorki. Znajduje się w ciemnym, okrągłym przedpokoju jednak po kliku minutach stojący tam strażnicy prowadzą ją do kolejnej sali. Tym razem jest to dużo większe i obszerniejsze pomieszczenie z kryształowym żyrandolem na suficie. Na ścianach znajdowały się jasnozielone, ozdobne płótna wraz z zawieszonymi nimi portretami byłych prezydentów, dowódców, radnych czy naczelników. Pod nimi w niewielkich odległościach stały ciemne, mahoniowe meble, antyki sprzed 2. rewolucji. Na środku sali rozstawione był okrągły stół wraz z pustymi miejscami. Na przeciw niego znajdywało się ogromne okno, przez co całe pomieszczenie wydaje się Liv przyjazne i ciepłe. A wcale go tak nie wspomina.
Brunetka spogląda za siebie, wzdychając w ciszy za єςнєм™ Sama, którego musiała zostawić w gabinecie kanclerza Dreinsona. Mimo, iż istnieje dzięki ogromnemu wysiłkowi naukowców z Koloseum, Liv dobrze wiedziała, że tak naprawdę Paul nie żyje. Jednak jego obecność, nawet w tak prostej formie, bardzo jej pomagała, zwłaszcza kiedy Parker pozwoliła na zmodyfikowania jego ostatnich wspomnień a mentorka w końcu poczuła, że ma przyjaciela.
Mniej więcej z takimi myślami wkracza do środka po czym odnajduje swojego ojca na Szklanym Balkonie. Nie wiele mija sekund, gdy była trybutka rezygnuje i odwraca się, chcą wyjść z sali, jednak widok pilnujących strażników zniechęca ją do tego. Dziewczyna wzdycha, zastanawiając się po co tak naprawdę przyszła tutaj. Oczywiście było to pod wpływem impulsu, znów dała się zwieść Parker i zrobić to co ona chce, mniej lub bardziej świadomie. Jednak obiecała sobie w duchu, iż będzie bardziej roztropna.
W sali panowała kompletna cisza, więc Liv mimowolnie rusza w kierunku balkonu, by po raz pierwszy od wielu lat porozmawiać ze swoim ojcem.
- - -
Urs długo wpatruje się w єςнσ™ swoim podejrzanym wzrokiem, aż w końcu Sam nie wytrzymuje i gwałtownie wstaje chcąc wyjść z pomieszczenia.
-A ty dokąd?- dziwi się kanclerz- Masz tu czekać na moją siostrzenicę.
-Nie muszę- mówi obojętnie Paul, jednak w jego głosie słychać było irytację.
Młodszy Dreinson podchodzi do swojego biurka i wciska jakiś przycisk na nim:
-Hallow, przesuń dzisiejsze spotkania o godzinę bądź nawet dwie. Mam tutaj pilną sprawę i potrzebuję prywatności- mówi do małego ekranu nad meblem. Sekretarka przytakuje po czym rozłącza się. Sam cicho jęczy. Teraz nie ma żadnej szansy na ucieczkę.
-To może od początku, Sam- Urs stanął przy lustrze i poprawił swoje kręcone do ramion włosy- Opowiedz mi swoją historię- uśmiecha się tajemniczo.
- - -
-Objąłem to stanowisko gdy Syljus zachorował. Myślałem, że tymczasowo, jednak postanowił, nie narażać już swojego zdrowia, w końcu prawie przez 20 lat był prezydentem- odzywa się po dłuższej chwili ciszy Nyth Dreinson. Liv nie patrzy na ojca, tylko razem z nim wpatruje się w horyzont miasta. Nigdy nie była w tej części Kryształowego Pałacu, który kilka pięter niżej łączył się z Centrum Przygotowawczym dla trybutów. Zresztą nim nie została trybutką odwiedziła ojca dwa razy, nie mając wiele czasu na zwiedzanie.
Dziewczyna nie wsłuchiwała się głębiej w słowa ojca. Nazbyt zranił ją i jej matkę, zbyt dobrze znała tą historię by przeżywać ją na nowo:
-Nie przyszłam z żalu- wtrąca się w słowo rodzicowi jednak nadal unika jego widoku.
-Domyślam się- Nyth śmieje się cicho- Gdyby tak było już dawno byś tu przyszła- wspomina zeszły rok- Pożegnać się...
-Jakoś się nie martwiłeś gdy szłam na Igrzyska- mentorka marszczy brwi. Nie chciała wypominać ojcu dawne czasy- Dlaczego zmieniliście zasady?- odwraca się do prezydenta Panem.
Starszy Dreinson nigdy nie był podobny do Ursa. Widocznie niższy z ciemnymi wąsami i krótkimi, lekko przepoconymi włosami o inteligentnym wyrazie twarzy i lekko podkrążonych oczach. Liv zawsze zastanawiała się kto jest do niego bardziej podobny- ona czy Anita. Jednak za każdym razem gdy patrzyła w lustro stwierdzała, że wygląda jak idiotka, więc na pocieszenie dodawała, że wdała się w matkę.
-Vil, wiesz że...- na dźwięk swojego dawnego przezwiska Liv czuje pulsujący ból w skroni. Nigdy nie lubiła tej ksywki, jednak czy faktycznie powinna chować taką urazę za przekręcanie jej imienia?- Coś nie tak?- mówi obojętnie Dreinson. Dziewczyna wzdycha cicho.
-Przez chwilę uwierzyłam, że coś cię obchodzę- śmieje się ironicznie po czym idzie w stronę środka budynku.
-Córko- woła za nią ojciec.
Liv zatrzymuje się, nie wiedząc co robić. Tylko jej on mógł sobie na taki dystans między nimi, choć ani ona ani zapewne on sam nie wiedział dlaczego. Po chwili postanawia odwrócić się.
-Jeśli zamierzasz mi tłumaczyć, że Koloseum jest ważniejsze ode mnie i są tajemnice, które nawet odkryte pozostają sekretami to sobie daruj to kazanie- krzyżuje ręce na piersi.
-Jak śmiesz obrażać Kapitol!- irytuje się jej ojciec- I przywoływać tą straszną nazwę!
-Straszną?- dziewczyna przedrzeźnia go- Boisz się Pieśni Kosogłosa?
-Pieśni?- dziwi się starszy mężczyzna- Vil, ty nie wiesz o czym mówisz...- odwraca się w stronę horyzontu- Wiesz co to jest?- wskazuje na plac na dole. Było to przestronne miejsce, z ustawionymi równo ławkami, marmurowymi posadzkami i wielkimi telebimami na których pojawiały się kolorowe reklamy i programy.
Liv wywraca oczami, choć w głębi serca chce przestać grać urażoną córkę. Jednak jej duma nie pozwala jej na to, więc głośno wzdychając podchodzi powoli z powrotem do ojca.
-Zalany Dziedziniec- mówi w końcu. Przypomina jej się nikłe dzieciństwo, gdy raz bawiła się tam z siostrą.
-Tak- mówi niski głosem Nyth- Znasz jego historię, prawda?- Liv kiwa głową- Zdajesz sobie sprawę, że cytowałaś ich piosenkę?
-Cco?- Liv przeraża się.
-Nim nie zastąpiłem Syljusa byłem jego doradcą. Nieraz poradzał się mnie nim konsultował się z radnymi czy nawet Parker. Często naszym miejscem rozmów był ten balkon- patrzy dumnie na córkę- Wiesz, że on był prezydentem zanim wprowadzono Deklarację Zimową. To znaczy że...
-Kolejne Ciemne Czasy działy się pod jego nosem?- domyśla się dziewczyna. Nie zdawała sobie sprawy, jak bliskie były to czasy. Chyba jednak Sam miał rację, mówiąc, iż jest cienka z historii.
-I to dosłownie- wzdycha prezydent a Liv marszczy brwi. Już gdzieś słyszała tą nostalgię.
-Momo...- szepce brunetka a jej ojciec kontynuuje:
-Na tym placu ścinano każdego przeciwnika rewolucji. A wcześniej ich zwolenników. A później... sama wiesz- urywa- A w czasie tego wszystkiego, wiesz jak to jest z anarchią... Ci ludzie musieli jakoś przetrwać.
-Usprawiedliwiasz ich?- dziwi się mentorka- Tych dzikusów?
-Przestań, Vil. Gdyby nie oni nie poznałbym twojej matki- mówi a brunetka czuje jak grunt wchłania ją do wnętrza ziemi.
* * *
Z rana Liv wstała najpóźniej. Gdy weszła do salonu zobaczyła tylko siedzącego przed telewizorem Leara. Ubrany był w luźne odzienie, co tylko bardziej niepokoiło mentorkę, gdyż jeszcze nie widziała go w stroju własnego pomysłu. Jak mogła się domyślić chłopak oglądał cykl programowy przedstawiający tegorocznych trybutów.
-Spóźnisz się- przypomniała mu Liv po czym podeszła do lodówki. Spośród wszystkich dań, deserów czy napojów postanawia wziąć mleko, uśmiechając się lekko pod nosem. Miło było w końcu wspominać zeszły rok.
-Przecież nie ma ustalonych godzin przymiarek- usłyszała głos bruneta- A parada jest wieczorem.
-Dlatego wolisz przejrzeć swoich przeciwników? Całkiem nieźle- przysiadła się do niego ze szklanką nabiału w dłoni- Jednak wiesz... To właśnie w trakcie przymiarek poznałam moje przyj...- urwała przerażona na myśl o Lecie i Leslie. Czy naprawdę chciała je nazwać przyjaciółkami? Czy naprawdę nimi były? A może sojusznikami? I czy naprawdę chciała umrzeć na arenie?
-Tak słyszałem- zakpił Lear- I ta twoja przyjaciółka z radości od razu rzuciła się na ciebie w czasie Korunkopii- spojrzał na nią. Liv spuściła zawstydzona wzrok.
-To nie znaczy...- zaczęła po chwili- Że się nie przyjaźniłyśmy.
Chłopak otworzył usta by coś powiedzieć, mentorka mogłaby przysiąc, że słyszała początek jakiegoś słowa, jednak ten przerwał nagle, patrząc na nią zaciekawionym wzrokiem.
-Rozumiem- szepnął po chwili- Przepraszam jeśli cię uraziłem.
Liv uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że to dobry człowiek.
-Idź na dół i dołącz do mojej siostry- wypiła resztę mleka- Poszukaj sobie przyjaciół.
-Tak ale wiesz- wstał za nią gdy ta poszła zanieść szklankę do kuchni- Ja już znalazłem sobie sojuszników.
-Naprawdę?- dziewczyna wróciła po chwili zdziwiona. Pozytywnie. Więc to było to uczucie.
-Tak, kiedy poszłaś z Pharadaiem poprawiać nasze stroje poszedłem do tych z 18. i dogadałem się z nimi. Są razem z tymi z 16. więc to już jakiś postęp.
-Ach...- Liv zagryzła wargi- Więc nie będziesz z moją Anitą...- dodała obojętnie, gdyż ku jej zdziwieniu jakoś nie zmartwiła jej ta informacja. Coś w głębi serca mówiło jej, że to całkiem dobry pomysł.
-Jeśli to cię nie urazi...- trybut złapał się za głowę- Poza tym to chyba lepszy pomysł niż być we wspólnym sojuszu.
-I tak i nie. Z jednej strony to brak postawy i szacunku, że nie działacie w drużynie, zresztą pewnie jako jedyny dystrykt. Z drugiej strony...
-W ten sposób zapewnimy sobie pewne zwycięstwo- dokańcza chłopak.
-No właśnie- przytaknęła dziewczyna jednak coś nie dawało jej spokoju. Dopiero głos Veriusa Dapotsa wyrwał ją z zamyślenia, potwierdzając jej obawy.
-... dlatego właśnie wprowadziliśmy pewne zmiany- mówił blady mężczyzna w telewizorze. Lear podgłośnił odbiornik widząc zainteresowanie dziewczyny. Dapots miał krótkie do uszu czarne włosy, ciemne oczy oraz wąskie usta. Nie wyglądał zbyt elegancko, choć nikogo już to nie dziwiło. Mimo wszystko w Kapitolu nie każdy chciał być dziełem sztuki, a w pewnych miejscach było to wręcz niedopuszczające obnosić się dawnymi zwyczajami- Przecież to pierwsze Ćwierćwiecze od Fałszu Kosogłosa!- tłum na widowni wyraźnie zasalutował włącznie z Taviusem Reinardem, prowadzącym program.
-W tym roku zmieni się nie tylko nazwa lecz także reguły, czyż nie?- Tavius spojrzał na Veriusa.
Dopiero po chwili Liv zrozumiała, że po raz pierwszy widzi tę dwójkę. I o ile nie zdziwił ją wygląd organizatora o tyle wizerunek prowadzącego zaskoczył ją. Dotąd kojarzyło go jako głos komentatora, z lekko chrypliwym, niskim głosem a teraz zrozumiała, iż całkowicie oddawał on jego fizjognomię. Tavius Reinard był nad wyraz bardzo smutnym człowiekiem o podkrążonych oczach i zmarszczkami wokół nich wraz z widocznym, ponurym wyrazie twarzy. Można by z niej było wyczytać całą historię jego życia gdyby nie fakt, że był on również dobrym aktorem i ciężko było uchwycić moment gdy zdejmował na chwilę swą maskę. Jednak dla Sotoke maski nigdy nie były barierą nie do przebicia.
Mimo tej całej aparycji wzrok mężczyzny w średnim wieku nie był dołujący- wręcz przeciwnie- emanował niezwykłą inteligencją i przenikliwością co bardzo komicznie odbijało się od jego głosu.
-Tak, to prawda- głos Veriusa wyrwał menotrkę z zamyślenia- Usunęliśmy wszystkie wprowadzone zasady by po raz ostatni uczcić dawne czasy. Możemy w końcu wprowadzić nowy ostateczny porządek, którego tworzenie zajęło nam prawie ćwierć wieku.
-Czy możesz przedstawić nam choć część z nich?
Verius roześmiał się.
-Och, nie mógłbym psuć niespodzianki. Jestem jednak pewien, że prezydent Dreinson opowie o wszystkich zmianach na uroczystym otwarciu.
-O tak, z pewnością! Nie można tego przegapić! A teraz wróćmy ponownie do naszych tegorocznych uczestników...
Lear wyłączył telewizor. Zapadła niezręczna cisza i chociaż w pomieszczeniu byli jeszcze trzej awoksi, Liv mogłaby przez chwilę przysiąc, iż była sama.
-Jak myślisz, co to za zmiany?- głos chłopak wystraszył ją. Wzdrygnęła jedynie ramionami, nie mogąc ułożyć sensownego zdania.
Wtedy do środka weszła Parker:
-Nienawidzę porannych...- westchnęła i rozejrzała się- Lear, co tutaj robisz?- podeszła do lodówki w kuchni, cały czas nie spuszczając oczu z dwójki na kanapie.
-Siedzę- odparł trybut spokojnie a Liv zaśmiała się pod nosem.
-To chyba u was rodzinne, co?- śnieżnowłosa zmrużyła oczy i spojrzała na średnią Sotoke- Liv, na razie nie jesteś potrzebna. Idź może na miasto.
Brunetkę zatkało. Całkiem zapomniała, że jako mentorka powinna nie tylko spędzać czas z podopiecznymi, ale również udzielać się społecznie. Poszła do pokoju poszukać eleganckich ubrań na spotkania ze sponsorami po czym wyszła do nich w beżowej garsonce.
Lear patrzył na nią zdziwiony a po chwili wstał, mrucząc coś pod nosem a Parker od razu wypluła mleko do swojej szklanki.
-No co?- spytała zakłopotana brunetka poprawiając spódnicę- Aż tak źle?
-Wyglądasz ślicznie- wysapał trybut jakby nie mógł oddychać.
-Chyba komicznie- rektorka podeszła do dziewczyny po czym zaczęła odpinać po kolei guziki żakiety dziewczyny- Masz- oddała jej swoją kurtkę- Szanuj, kochaj, zwróć.
-Eee...- Liv podeszła do lustra- Ooo...- westchnęła cicho. Niemal śnieżnobiałą spódnicę zakrywała lekko kamizelka oficerska rektorki, która miała zielonogranatowy kolor- Wyglądam jak paw.
-Kolorowy ptaszek- poprawił Lear. Dziewczyna odwróciła się do niego i uśmiechnęła się. Naprawdę będzie żałować jeśli ten chłopak nie powróci z Igrzysk. Zdążyła już się do niego przywiązać a przecież była jeszcze jej siostra Anita, więc chcąc nie chcąc brunetka znów zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością. Parker to zauważyła, gdyż podeszła zdecydowanym krokiem do nie i odsunęła od lustra.
-Idziesz pozwiedzać miasto- oznajmiła.
Świetny rozdział. Lekka kompozycja tekstu, dzięki czemu lepiej się czyta, do tego opisy uczuć... :) Polubiłam Leara. Jestem ciekawa, kto wróci z Igrzysk żywy. Mam nadzieję, że to będzie właśnie on. Cóż, może jeszcze zdecyduje się zawrzeć sojusz z Anitą?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
Cleo
P.S. W wolnym czasie zapraszam do mnie :)