For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział X ~
"Każda bezpieczna przystań musi w końcu zatonąć"

-Ana, wstawaj już ranek- Cevaila Perks z dystrytku 5. budzi swoją sojuszniczkę. Annaise Virgwood z dystryktu 4. już na szkoleniach zakolegowała się z nią, dając jej do zrozumienia, iż jako były zwycięzca 4. lepiej trzymać się jej razem.
-Och przestań dziecko- 27-latka powoli otwiera oczy- Co za smętny dzień- mruczy cicho, próbując przypomnieć sobie co jej się śniło w czasie pierwszej nocy Czwartego Poskromnienia. Dom rodzinny, jak mogła zwątpić, że nie ma uczuć. Wspomnienie ostatnich chwil, przed śmiercią, rachunek sumienia i pożegnanie. Jak wrócę, to nawet w to nie uwierzą, myśli w duchu, że już się z nimi żegnałam. Przecież to mnie mają się bać. Jej refleksje przerywa sojuszniczka z 5.:
-Słyszałam jakieś głosy.



-Wystraszyłaś się- bardziej mówi niż pyta ciemnowłosa- Mamy coś do żarcia?- patrzy na plecak Perks, gdyż samej nie udało nic się jej zdobyć próbując uratować swojego współtrybuta znad przepaści.
-Nnie...- jąka się Cevaila- Nie ma tam prowiantu- podaje jej torbę z kilkoma dużymi nożami, kawałkami materiałów oraz butelką wody pitnej.
Ana przygląda się dokładnie swojej sojuszniczce. Dziewczyna z 5. to wnuczka Grotsa Perksa, zwycięzcy dawnych Igrzysk, który był jednym z najmłodszych uczestników a mimo to wygrał, choć niedługo nacieszył się pozycją, gdy nadeszła 2. Rewolucja. Jednakże jego potomkowie, w tym sama Cevaila nie odziedziczyła żadnych, przydatnych na Igrzyskach umiejętności. Wychowana w pewności wolności od puli na dożynki zupełnie zatraciła się w pustym i hedonistycznym trybie życia. Wylosowanie jej całkowicie załamało ją psychicznie, spodziewając się śmierci już pierwszego dnia. Jednak los miał dla niej inne plany.

-No trudno, na razie musimy zmienić położenie- Annaise wstaje jednak chuda dziewczyna wcale za nią nie podąża- Musimy być ciągle w ruchu. Nie tylko ze względu na- urywa, rozglądając się- otoczenie, ale też pozostałych trybutów- podaje jej rękę, próbując uśmiechnąć się. Wcale nie chce sojuszu z tą małą, przestraszoną dziewczyną, lecz wierzy, że jej dziadek będzie jej starał się pomóc jako, że to jego jedyna wnuczka. Poza tym głęboko wierzy, że to właśnie w tych najbardziej bojaźliwych drzemie największa siła.

Cevaila uśmiecha się nie śmiało, zbiera swoje rzeczy i rusza za Annaise, schodzącą ostrożnie z drzewa. Blondynka patrzy na starszą koleżankę, która rozgląda się uważnie dookoła.
-No proszę...- chichocze cicho bordowłosa dziewczyna z zielonymi końcówkami- Czy mnie wzrok nie myli, Perks?- wskazuje czubiem nosa kajak unoszący się bezładnie na drugim końcu rzeki, która przepływała dookoła wyspy z Rogiem Obfitości. Przecinały ją w wielu miejscach korzenia drzew przypominające swoimi rozmiarami baobaby. Ana musi przyznać, że tegoroczna arena wyjątkowo wymaga sprawności fizycznej trybutów. Tego jej brakowało.

-Idziemy na przejażdżkę?- odwraca się do blondynki, która ku jej zdumieniu naprawdę się cieszy i rusza ostrożnie przodem, mocząc stopy w wodzie- I nie mów do mnie Ana! Jestem Annaise- śmieje się zdejmując buty.

- - -

Żyje.
Nadal żyje.
Okruchy  żywota rozpadły się na kawałki, raniąc me oczy i palce.
Krwawię żyjąc.
Ale przecież
Nie mogę krwawić w nieskończoność...

-Liv, słyszałaś?- Parker stanęła obok brunetki. Mentorka marszczy brwi wracając do rzeczywistości. Żyje. Anita nadal żyje i prawdopodobnie ma się dobrze. Ale co jej do tego? Powinna zacząć szukać jej sponsorów nim będzie za późno.
-O mój Cavo...- jęczy na głos- Nie wierzę, że o tym pomyślałam.

Parker patrzy na nią znacząco jednak milczy. Mimo myśli średniej Sotoke, iż rektorka przedłuży temat śnieżnowłosa ignoruje jej wypowiedź powtarzając swoje pytanie.
-Mam iść do tych ludzi z listy na dole- brunetka podciąga rękaw koszuli w kratę po czym patrzy na nią dłuższy czas- Powinnam się przebrać?

-Przecież ładnie ci tak- Sam wchodzi do pomieszczenia, patrząc na nią pustym wzrokiem. Liv uśmiecha się nieśmiale, nie wiedząc co myśleć o obojętnej postawie byłego trybuta, skoro nie żył a mimo to przebywał razem z nimi.
-W sumie to on powinien iść ze mną, prawd...- zaczyna jednak śnieżnowłosa jej przerywa:
-Nie słuchałaś mnie. Znowu. Pewnie myślałaś o Anicie. Albo i nie, przecież wczoraj cały dzień wycieczki sobie zrobiłaś. Nie chcę nic mówić, ale pierwszy dzień jest jednym z ważniejszych. Rozumiem, że jej los ci jest obojętny ale daj mi to jednoznacznie zrozumieć- urywa na chwilę- Liv, nikt ci nie będzie miał za złe jeśli się z tym pogodzisz...- patrzy na nią litościwym wzrokiem. Mentorka zna ten wzrok. Nie raz go sama używała.

-Nie żyję tak?- kpi zła- A on jest w świetnej formie!- wskazuje Sama- Nigdy nie będziesz ze mną szczera, co? Myślisz, że sobie z tym nie poradzę, tak?- podnosi stanowczo głos. Pharadai i Phoebe wstają od stołu i patrzą zdezorientowani na Liv. Sam również patrzy niepewnie na współmentorkę.
Tylko Parker potrafiła jednoznacznie pokazać, że panuje nad sytuacją.

-Z czym?- pyta sucho- Z czym sobie nie poradzisz, moim zdaniem?
-Z przeszłością- cedzi zła Sotoke.
-Nie, Liv. Wcale tak nie uważam- przerzuca wzrok na okno.
-Więc co? Co mnie przerasta, że nie mogę wiedzieć co się dzieje?- brunetka staje naprzeciw rektorki.
-Mentorstwo.
-Co?- dziwi się była trybutka- Ale... dlaczego?- uspokaja się powoli. Czy to prawda? Parker by jej nie okłamała. Czy naprawdę sama w to wierzyła?
Parker w tym czasie podchodzi do okna i przygląda się panoramie miasta. Widząc, że Pharadai chce coś powiedzieć ucisza go po czym odzywa się spokojnym i łagodnym tonem głosu:

-Liv, jak się czujesz jako tegoroczna mentorka?
-Bezpiecznie- odpowiada bez ogródek dziewczyna, po czym przeraża się wagi własnych słów.


* * *

Parker nie unikała Liv do parady, kiedy to rektorka wyszła, kierując się schodami na parter, chcąc pokrzepić trybutów, co tylko zaskoczyło Liv. Zwykle gdy odkrywała część jej intryg i tajemnic była komendant starała się dalej nie spotykać z nią przez jakiś czas, dając jej czas do przemyśleń.


Teraz jednak siedziała w swoim gabinecie kolejne minuty a Liv nie wiedziała co zrobić. Kolejna zmyślna strategia Parker zmanipulowała ją na tyle by przestać myśleć racjonalnie.
Wszystko dookoła brunetki nazbyt przypominało jej przeszłość więc po kilku chwilach patrzenia na awoksy postanowiła zejść na dół na ostatnie przymiarki.

- - -

Liv wyszła na korytarz kierując się ku windzie. Przez krótką chwilę stała przed wejściem nasłuchując głuchej ciszy na zewnątrz po czym weszła do środka, wciskając parter. Ku jej zdziwieniu winda zatrzymywała się i otwierała na każdym piętrze jakby chciała jej pokazać by wysiadła. Dziewczyna westchnęła głośno zastanawiając się ile potrwa ta przejażdżka. Obserwowała Główny Dziedziniec przez szklane ściany windy, na którym wkrótce miała  rozpocząć się parada. Liv zauważyła, że część mieszkańców już zaczęła się zbierać jednak nie przyjrzała im się dobrze z uwagi na irytującą ją przypadłość transportu. Po kilku następnych chwilach postanowia resztę trasy pokonać schodami, jednak gdy wychodziła na korytarz potknęła się i wpadła na kogoś:

-Nie wiedziałem, że aż tak cię przyciągam- usłyszała znajome słowa. Oraz głos. Cofnęła się by zrobić mężczyźnie przejście.
-To ty- mruknęła brunetka, próbując ukryć zaczerwienione policzki.
-Dawno się nie widzieliśmy, Liv- przywitał ją Alex Parch, były mentor Evana.
-Też na paradę?- spytała średnia Sotoke patrząc przed siebie.
-Mhm- burknął coś.
-Nie sądziłam, że jestem gorsza od ciebie- zaśmiała się.
-Niby czemu, młoda?- latynos uśmiechnął się choć niekrył swojego zdziwienia. Liv zastanowiła się przez chwilę, czy Parch faktycznie był od niej na tyle starszy by zwracać się do niej per młoda.
-Że nawet ty się zgłosisz- patrzy na niego zakładając ręce za plecy.
-Och, nie, nie. Za szybko mnie osądzasz...- urwał czekając aż kolejne drzwi się otworzą. Młody mężczyzna obdarzył ją pytającym wzrokiem, czy winda jest popsuta co Liv, nie potrafiła wcale zinterpretować.

Wtedy do środka wszedł jakiś trybut, a dziewczynie głupio było przyznać, że go nie znała. Jedynie co kojarzyła go z dożynek, więc miała pewność, iż jest to tegoroczny zawodnik. I przeciwnik jej siostry. Był to wysoki, średnio umięśniony mężczyzna, widocznie starszy od Parcha z charakterystycznym wyrazem twarzy, kształtem warg i nosa, które średnia Sotoke kompletnie nie kojarzyła. Miał lekko kręcone, krótkie do uszu brązowe włosy i lekki zarost co zdziwiło dziewczynę, skoro już był w Centrum Odnowy.
Zapadła niezręczna cisza, gdyż stanął on między nią a Parchem.

-Cześć- wyrwało jej się nagle. Szczupły trybut spojrzał na nią z góry.
-Cześć Sotoke- zaśmiał się, patrząc na nia.
-Och...- dziewczyna speszyła się, słysząc, iż ponownie wszyscy ją znają- Jesteś z 7. tak?- zaczęła gdyż wszedł do nich na piętrze z początkowymi dystryktami.
Alex Parch patrzył na nią przerażony.
-Z 16. aleprawie, mała- zachichotał.
Mentorka zamyśliła się, zastanawiając się po co więc chodził on po niższych piętrach, zresztą pewnie wbrew regulaminowi.
-Szukasz sojuszników?- uśmniechnęła się lekko.
-Można tak to ująć- skrzyżował ręce patrząc na przód windy- Te drzwi tak cały czas?- wskazał na wciąż otwierające się wejście do środka.
-Tak jakoś...- zaczeła Liv gdy nagle do środka weszła mała Poppy Linea. Patrzyła na wszystkich przez chwilę jednak nie wahała się by dołączyć do zebranych. Brunetka już chciała ją przywitać kiedy w końcu dotarli na parter i wszyscy się rozeszli. Dziewczynka tylko odwróciła się na chwilę by spojrzeć na byłą trybutkę z 17. drapieżnym wzrokiem, jakby jej groziła.

-Liv- poczuła jak Alex Parch łapia ją za łokieć- To był Synth Midas. Incub Midas. Jego dziadkowie to...
-Dobrze, dobrze- odwróciła się do niego- Główni doradcy mojego ojca. Nie musisz mi przypominać. Po prostu nie byli do siebie podobni...- wywróciła oczami.
-To lecę do moich trybutów- mentor pożegnał się i ruszył przed siebie.
-To znaczy, że się nie podłoż...- urwała na widok tegorocznych trybutów z 11. Była wśród nich dziewczyna w jej wieku, którą wcześniej Parch podrywał oraz drobny, trochę młodszy chłopiec o cerze podobnej do Parcha. Jednak to było niemożliwe. Niemal w każdym dytrykcie zgłosili się byli zwycięzcy, korzystając z jednego z wielu okrojonych praw. Wyglądało na to, że w 11. nikt się nie podłożył. Nastolatka wyglądała na równie przerażoną co Liv w zeszłym roku. A chłopak był prawdopodobnie bratem Parcha. "Co za ironia losu- pomyślała Liv- Teraz to ty poczujesz jak to jest stracić kogoś bliskiego."  Nastepnie uśmiecha się, przepełniona dumą, jak bardzo te słowa sprawiły jej przyjemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz