Lear powoli otwiera oczy. "Żyję- myśli- Nie zabito mnie, więc żyję. Ale co to za życie, przeznaczonym na śmierć...".
-Dzień dobry mały- słyszy głos Edana- Coś taki nie w sosie? Zobacz jaki piękny dzień- Bloodbath prostuje się i obserwuje niebo- Tam gdzie ptaki nie śpiewają. Ktoś chyba wziął to zbyt dosłownie.
Lear marszczy brwi. O czym Krewski opowiada? Jednak po chwili to dociera do niego- nie ma żadnych ptaków na arenie. Mało tego- brakuje zwierząt. Coś było nie tak.
-Wielkie rzeczy- Synth krzyżuje ręce na piersi-U mnie też było cicho- wspomina swoje Igrzyska- I jakoś nikt tym sobie głowy nie zawracał.
-Tak bo to nie było 4. rocznica, ukoronowanie, jubileusz...- upiera się były zwycięzca z 18.
-Dobrze, dobrze- Midas wywraca oczami- Daria nadal śpi?
Edan wzruszył ramionami.
-A co miałem ją we śnie zabić?- śmieje się po czym pokazuje śpiącą na gałęzi dziewczynkę- Prosiła mnie o to wczoraj- szepcze a Lear przeraża się. Jeśli doszło już do tego, że zdrowi proszą o śmierć... Jakie on sam ma szanse? Wśród byłych zwycięzców.
-Słyszałem jakieś krzyki w nocy- dodaje Krewski- Jak miałem wartę. Zdaje się, że Ethiel wyrabia normę.
-Chyba Beath. O, ileż bym dał by znów z nią potańczyć- śmieje się Midas- Ta dziewczyna ma niezłe gadane.
Obydwoje przerzucają wzrok na trybuta z 17. co wyraźnie go peszy.
-Wybacz młody- zaczyna Bloodbath- Może i wyglądamy na zwycięzców ale nimi się nie czujemy- mówi tajemniczo próbując prawdopodobnie przekazać coś, czego wprost nie mógł powiedzieć- Niespodzianki, same niespodzianki! Skoro i tak nie możemy liczyć na porządne mięso trzeba będzie go oszczędzać. Dzieci jedzą pierwsze i nie, Synth, to nie było o tobie. Czas przejść na veganizm- wyszczerza zęby obnażając parę złotych kłów.
-Chyba żartujesz- syczy Midas- To ja już wolę zacząć działać.
Lear zamyśla się. Dlaczego nie chcą nazywać rzeczy po imieniu? Rocznica, działanie? O co tu naprawdę chodzi? Nagle zaczyna się cicho śmiać. To nie możliwe. Czyżby traktowano go tak jak w zeszłym roku Liv? Niech cię Sotoke, naprawdę biorą mnie za ofiarę, myśli.
-Urządźmy zasadzkę- proponuje- Na pretendentów.
-Na Joyeta bym się pisał, to idiota jak ich mało. Do tej pory nie wiem jakim cudem wygrał. Ale z Geltem i Laoise...- Edan zamyśla się- Nie uraź się ale mają nad nami przewagę liczebną. Wiesz o co mi chodzi.
Brunet spuszcza wzrok, jednak wcale nie myśli o poddawaniu się.
-To co, jakie są wasze plany niby? Siedzieć w ukryciu i przeżyć jak długo się da?- podnosi lekko głos.
-Cieszej!- syczy Synth- Obudzisz Darię.
-Nie będziemy siedzieć w ukryciu- odzywa się Bloodbath swoim niskim głosem- Ruszymy szukać sakant.
- - -
Rainard Howard z dystryktu 6. przeczesuje w ciszy las. Od początku unikał kontaktu z byłymi jak i nowymi trybutami i i teraz nie zamierza tego zmieniać. Nie potrzebuje nikogo, tak jak nikt nie potrzebował nigdy jego samego. 32-latek trzyma łuk w gotowości, przechodząc między kolejnymi gałęziami. Porusza się szybko i bezwiednie, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. Nikt by nie uwierzył, że mężczyzna ma lęk wysokości a on sam zdaje się o tym zapomnieć. Żałuje tylko, że nie ma z nim współtrybutki. Benna zginęła jako ostatnia na otwarciu. Przeżyłaby gdyby nie ta ruda z 17... Zemści się. Nie żywił żadnego uczucia do współtrybutki, jednak wiązał z nią nadzieję na sojusz, która legła w gruzach gdy najstarsza Sotoke trafiła w jej łydkę malutkim nożem, przez co trubutka z 6. straciła równowagę i wpadła w przepaść. Rainard nawet nie zdążył wyciągnąć do niej ręki gdy usłyszał wystrzał armatni.
Kruczowłosy wzdryga się na to wspomnienie. Nie. On nie jest byłym zwycięzcą, choć przygotowany fizycznie 5-dniowym szkoleniem nie był wstanie przygotować się psychicznie. To wszystko przez jego brata. Najstarszego dziecka Howardów, wylosowanego w swoje 17. urodziny. Rainard miał wtedy 12 lat, co miał robić? Nie domyślił się przez 3 dni, że może już więcej nie spotkać swojego brata. Dopiero w dniu dożynek rozchisteryzował się, wpadł do Pałacu Sprawiedliwości w czasie ostatniego pożegnania, wymaszując obietnicę powrotu na bracie. Ateen Howard tylko uśmiechnął się radośnie mówiąc: "A jest jakaś inna możliwość?".
Inna. Z pewnością by się teraz przydała, zamyśla się Rainard. Gdyby spojrzeć na to trzeźwo- to moja wina, że tu jestem, dodaje. Skoro wymusił obietnicę powrotu, automatycznie wymusił na nim fakt zostania zwycięzcą. Ale skąd mógł wiedzieć, że Kapitol ponownie zażąda spłaty tego długu?
Może jeszcze dodać, iż zaraz po usłyszeniu swojego nazwiska podszedł do Gothyego Numana, rektora dystryktu 6. dając do zrozumienia stojącego w pobliżu pozostałych zwycięzców z 6. by się za niego nie zgłaszał. Liczył się z możliwością takiego losu. Choć nie miał ku temu większego powodu. W dystrykcie 6. żyło aż 5 zwycięzców w tym 2. którzy wygrali na nowych zasadach, a wśród nich był jego brat. Ateen, który zawsze był lepszy od niego. Ateen, który pierwszy wdrapywał się na drzewa i pomagał obrażonemu bratu wspinać się za nim. Ateen, który zawsze był pierwszy w zawodach sportowych. Ateen, który wygrał Igrzyska i wrócił jako zwycięzca. Ateen, który nie załamał się i założył własną rodzinę. Ateen, który 3 lata po wygranej wyszkolił kolejnego zwycięzce a para rok przed nim wytrzymała niemal do końca. Zawsze w cieniu brata. Tylko rodzice go zauważali, choć wiedział, że nigdy nie przyniósł im powodu do dumy. I nie przyniesie, skoro zgodził się na to. Widział miłość i oddanie brata, który niemal od razu zaczął wypowiadać "Zgłaszam się". Lecz nie zdążył, gdyż młodszy brat posłał mu radosny uśmiech. Ten sam, który 20 lat wcześniej sam mu posłał wyrażając pewność swoich słów.
"Wrócę- myśli Howard- Nie ma innej możliwości."
Nagle zaczyna słyszeć głosy a po chwili kilka metrów dalej, piętro wyżej, zauważa przechodzącą parę dzieci. Prowadzi ich niska i pulchna drzewiasta dziewczyna. Rainard uśmiecha się. W końcu ma szanse coś osiągnąć. Napina powoli cięciwę łuku. Wróci jako zwycięzca, przyniesie dumę rodzicom. Może znajdzie sobie jakąś pannę i dorobi się własnych potomków. O tak, w końcu los zaczyna się do niego uśmiechać. Przybliża broń do twarzy po czym oddaje strzał.
* * *
Liv nie długo zabawiła w Centrum Projektowania. Być może sama do tego doprowadziła, po dziwacznej przygodzie w windzie i wcześniejszej, pochmurnej lecz i odkrywczej wycieczce po Koloseum. Przez chwilę dało się słyszeć w pomieszczeniu dziwny huk, jednak dziewczyna nic nie zauważyła. Jedyne o czym myślała to zaszyć się gdzieś, w małym, ciemnym pomieszczeniu, gdzie nikt nie będzie jej widział. Nie widział jak wraca do przeszłości. A może jak przeszłość wraca do niej.
Stała więc kilka minut przy windzie od odejścia Parcha gdy nagle poczuła jak ktoś potrącił ją łokciem.
-Przepraszam- poczuła mocny zapach whiskey a po chwili starszy mężczyzna złapał ją za ramię próbując złapać równowagę. Liv rozejrzała się nerwowo po sali, szukając ratunku w Anicie, Learze, stylistach bądź kogokolwiek innego lecz wszędzie panował chaos. Tłum ludzi poustawianych w swoich częściach sali przygotowywał ostatnie poprawki na paradę, która miała się zacząć za niecałą godzinę.
-Przepraszam, czy mógłby pan... mnie puścić?- odwróciła się do kilkudziestnoletniego mężczyzny. Brunetka musiała przyznać, że nie miała pojęcia czy jest to trybut, mentor czy stylista. Dopiero szybki wgląd w odzienie mężczyzny, zasugerował jej, iż z pewnością nie jest to żaden trybut. Zresztą, który byłby na tyle głupi by upijać się przed paradą?
-Wybacz Sotoke, mam dziś gorszy dzień...- mruknął mężczyzna wchodząc do windy. Mentorka głupio się poczuła, słysząc swoje nazwisko padające z ust kolejnej obcej jej osoby. Nagle zauważyła świeżą ranę na jego czole a także spływającą po nosie krew. Mimo jego widoczniej nietrzeźwości postanawia się odezwać:
-Może odprowadzić cię?- po czym weszła do środka a drzwi zamknęły się za nią.
-Teraz nie masz wyboru- ciemny blondyn dotknął swojej twarzy po czym obejrzał krew na swojej dłoni- Ale mnie Krewski urządził- machnął dłonią próbując strzepać krople czerwonej cieczy.
-Bloodbath? Jesteś mentorem 18.? Fathes...- zaczęła Liv ale urwała. Nie poznała nigdy jego nazwiska i nigdy nie spytała się o nie Farrela. Farrel Lane dystrykt 18." Ciekawe jak zginąłeś..."- Liv wyjrzała przez szklaną ścianę. Nigdy nie dowiedziała się jak zginął i czy zdradził swoich przyjaciół. Za bardzo się bała i zlinczowała siebie za to w myślach. "Nie zrobię tego dla Evana, ale dla Lesie, Sevena, Farrela, Brienne, Frida, Trevora a nawet Noralane. Oddawam wam honor jaki okazaliście mi i sobie nawzajem. Wasza ofiara nie pójdz..." zamyśliła się lecz przerwał jej mentor:
-Fathes Archanius- przetarł nos ręką- Wybacz, i tak byś mi nie podała- pokazał czerwoną rękę.
Winda zatrzymała się. Przez chwilę Liv myślała, że otworzy się ponownie jednak tak się nie stało.
-No świetnie...- Faithes odwrócił się- Przynajmniej mamy niezły widok- wskazał na coraz większy tłum ludzi na widowni przez Pałacem Prezydenckim. Zbierali się oni na trybunach by czekać na uroczyste wkroczenie trybutów a następnie przemówienie prezydenta Dreinsona.
-Zaraz się zacznie- mruknęła cicho brunetka- Nic ci nie będzie?- spojrzała na jego głowę- Wygląda dość groźnie.
-Ech tam- były zwycięzca machnął ręką- Edan potrafi mocno grzmatnąć jak chce, ale nie tym razem- poczochrał włosy- Po prostu wolałbym się umyć, fiołkami nie pachnę a krew nie jest moim ulubionym... pachnidłem. Ale teraz to chyba nie możliwe- wcisnął guzik alarmowy po czym kucnął opierając się o drzwi windy- Dla zasady, ale wiesz, że teraz wszyscy zajmują się czymś innym- wskazał na plac przed nimi.
Liv dosiadła się obok i obserwowała krzątaninę na trybunach. Nie byli zbyt daleko od tłum, jednak szyby niemal całkowicie tłumiły nawet echo samych komentatorów. Brunetka miała nadzieję, że chociaż jej ojciec będzie miał lepsza nagłośnienie. Ojciec. Dziewczyna wzdryga się na to słowo.
-Czemu oberwałeś od swojego trybuta?- przerwała ciszę po kilku minutach.
Fathes zaśmiał się zażenowany.
-Śmiałem się z Darii...- podrapał się za głową- Że nikt się za nią nie zgłosił...
-Tylko ty mogłeś. Potencjalnie.
-Co? Nie, nie Liv- spojrzał przez okno- Przecież mamy jeszcze jednego zwycięzcę.
Mentorka z 17. zamyśliła się.
-Edan? To jedyny oprócz ciebie zwycięzca?
-Tak. No a za dziewczynę i tak nie mógłby się zgłosić. Ani ja.
-Więc o co ci chodziło z Darią?
-Że nikt nie próbował się podłożyć. Nawet nie kiwnęli palcem gdy wchodziła na scenę. Patrzyli wręcz na nią jakby ją gloryfikowali. Poza tym ona jest trochę dziwna.
-To znaczy?
-Nie boi się śmierci. Jakby chciała umrzeć. Przypomina mi kogoś- oparł głowę o drzwi i uśmiechnął się do niej wymownie. Liv spuściła zawstydzona wzrok.
-Myślałam, że to u was codzienność.
-Niby tak... Sam nie wiem. Powinno się zmienić tę administrację. Specjalizacje dystryktów to jakaś parodia- masował swoje skronie, jednak brunetka zauważyła, że mężczyzna wcale nie był aż tak pijany, a jedynie zamroczony po zapewne i tak mocnym uderzeniu osiłka z 18. Więc to musiał być tamten huk, który wcześniej słyszała. Brzmiał jednak groźniej, niż zwykłe uderzenie.
-Mówisz tak, bo macie najcięższą robotę?
-Mówię, gdyż takowej nie mamy. Nie można oczekiwać konkretnych... skłonności zawodowych kierując się tylko urzedowymi granicami. Niby dlaczego wszyscy chcieliby kończyć jako grabarze? Czemu tylko ci ustawieni mogą wyrwać się z tego?
Liv wzdrygnęła ramionami nie wiedząc co powiedzieć.
-Chodzi mi o to... Jest u nas wiele zawodów... Ale wszystkie sumują się wokół jednego- śmierci. Zresztą...- urwał nagle- Przepraszam, że cię zanudzam. Nie powinieniem narzekać przy tobie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
-Jestem chyba najbardziej odpowiednią osobą do słuchania zażaleń.
Oboje roześmiali się.
-A w sumie co u ciebie? Nie widziałem cię od poprzednich.. wiesz, od ostatniej wizyty u nas...
-Chyba dobrze. Choć Tournee przeleciało mi przed oczami. No i moja siostra...
-To musi być ciężkie widząc rodzinę na Igrzyskach- Archanius spogląda zamyslony przez okno.
-Czy ja wiem, wydaje mi się, że całkiem dobrze tu pasuje. Poza tym ma większe szanse niż ja...- spuściła wzrok, próbując ukryć wzbierające się łzy.
-Sotoke, nie możesz do końca życia ubolewać nad tym- powiedział poważnym głosem- Oni nie żyją a wy tak.
-Ale nie na długo- westchnęła po czym uspokoiła się na początek znajej melodii- Zaczęło się.
Usłyszeli uroczysty hymn Igrzysk a następnie pojawiły się pierwsze powozy.
-Ech, ledwo słychać- westchnął Faithes, patrząc niemrawo na paradę.
-Ale mamy całkiem niezły widok- odparła Liv i przysiadła się do przodu szklanej szyby- Nawet dobre mają w tym roku...- urwała na widok swojej siostry na ekranie. Anita była podekscytowana i szczęśliwa. Machała radośnie a raz udało jej się podskoczyć i chwycić bukiet chryzantem rzucony przez widownię. Lear z kolei stał ostentacyjnie, podniósł powoli dłoń w przyjaznym geście jednak na nikogo nie spojrzał.
-I moi- burknął Faithes odbijając czkawkę- Moje dzieci- zaśmiał się.
-Nie uważasz, że to dziwne, że prawie wszyscy podłożyli się w tym roku? W tym...- urywała zamyślona.
-Prawie- obdarzył ją przenikliwym wzrokiem.
-Przecież nie tylko jak się nie zgłosiłam- burknęła pod nosem.
-To prawda. Alex Parch również stchórzył- oznajmił mężczyzna a średnia Sotoke nie wiedziała, czy miało ją to urazić- Ci z 12. również musieli iść.
-Och, tak- przypomniała sobie dzieci w wieku Evely- Więc i za nich nikt...
-Wygląda na to, że jest nas wielu- mruknął tajemniczo Faithes- Ceniących swoje życie a nie bliskich...
-A ty nie masz nikogo?
Archanius spojrzał na nią i roześmiał się. Z kolei na zewnątrz prezydent Dreinson już rozpoczął swoje przemówienie, lecz jedynym co dało się słyszeć w windzie było ciche echo, złożone z niewyraźnych, przytłumionych sylab.
-Jeśli to miał być podryw, to chyba był on najgorszy jaki słyszałem- usłyszała od mentora 18.
Liv uśmiechnęła się jednak nic nie dodała od siebie.
Siedzieli dalej w ciszy, przyglądając się całemu wydarzeniu. Liv przyznała w duchu, że tegoroczna parada trwa dłużej niż zwykle. Chcąc nie chcąc ponownie zaczęła wertować wzrokiem tegorocznych trybutów, lecz z dość dużej odległości widziała tylko ich kolorowe kształty a na telebimie pojawił się jej ojciec. Liv zmrużyła mimowolnie oczy patrząc na byłego rodziciela.
Wtedy usłyszeli głośny huk nad nimi. Coś spadło w szyb windy i wylądowało na jej dachu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz