For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział XV ~
"Wielka Improwizacja"

Cevaila Perks z dystryktu 5. od kilku minut wpatruje się cicho w niebo. Nie wzbudza to większego zainteresowania jej współsojuszniczki, Annaise Virgwood z dystryktu 4., która już wcześniej zauważyła oryginalny lecz zarazem bojaźliwy charakter dziewczyny. Kieruje spokojnie kajakiem, od czasu do czasu zanurzając wiosło w wodzie. Nie było praktycznie żadnego prądu a obecne wokół zarośla i ogromne korzenie pobliskich drzew stwarzają idealne warunki do polowania w żywiole.

Dopiero na dźwięk fanfar bordowłosa nieruchomieje.

Ten dźwięk zawsze oznaczał zwycięzcę. To niemożliwe, myśli, po czym patrzy w kierunku w którym patrzy blondynka z 5. Poduszkowiec kilkaset metrów dalej wciąga kogoś na górę. Dziewczyna mruży oczy. Dlaczego nie było wystrzału, tak jak z rana? Dlaczego nie widzi dobrze znanych jej kleszczy...

-On żyje- słyszy łamliwy głos Cevaily- On żyje, Ana! On udaje! Widziałam!- podnosi głos, wstając z pojazdu- Dlaczego? Nie widzą tego? Przestańcie!- rozgląda sie dookoła- Przecież on żyje!- wspina się na pobliską gałąź i chwiejąc się staje na molo.
Annaise marszczy brwi. Więc to miały być nowe zasady? Wszystko albo nic? A do tego jej sojuszniczka wydaje sie być bardziej niestabilna emocjonalnie niż myślała. Tylko jak? Jak on tego dokonał? I dlaczego nie ma żadnego ogłoszenia? Nikt ich nie uprzedził jak będzie wyglądać pierwsze Ćwierćwiecze po Śpiewie Kosogłosa. Są tylko nowe zasady, których nie ma. Po co w ogóle nie wymyślali! Na 25 lat!, irytuje się w myślach, Wyjątkowe Igrzyska, też mi coś! Wyjątkowo to się nie postara...
Trybutka z 4. uśmiecha się. W końcu wszystko rozumie. I nawet nie było ciężko to rozgryźć. Mało tego udało to jej się po zaledwie jednym dniu. A ci idioci jeszcze gdzieś tam walczą, wspomina wystrzał sprzed kilku godzin, po czym patrzy zadowolona na młodszą dziewczynę. Wyciąga nóż z plecaka i wstaje, cumując kajak, Chwyta rękojeść w dłoń, podchodzi do odwróconej trybutki z 5. i uśmiecha się. W końcu naprawdę przydał jej się sojusznik.

- - -

Krzyk Nira Simonsa z dystryktu 12. wystrasza pozostałych sojuszników. Aurriel Thompson z dystryktu 7. odwraca się, rozglądając dookoła. 12-latek trzyma się na lewę ramię a na powierzchni dłoni widać smużkę krwi. Turkusowłosa słyszy szelest pod sobą. Automatycznie upuszcza plecak na piętro niżej a wtedy strzała przebija go. Korzystając z chwilowej dezorientacji drzewiasta dziewczyna wskakuje na pobliski konar a po kilku sekundach rzuca się na atakującego. Wywraca go na ziemię, po czym rozbraja go, wrzucając kuszę do wody. Dziewczyna chwyta za gardło znacznie wyższego mężczyznę, próbując po raz ostatni przypomnieć sobie jego tożsamość.

-No, no, no- uśmiecha się- Czyżby to nasz malutki braciszek? Nawet strzelać dobrze nie umiesz. Gdzie jest twój brat? On tu by się wykazał, nie ma co. Ateen, tak? A ty musisz być Rain. Szkoda, że się za ciebie nie zgłosił- zaciska ręce na jego szyi. Nie wie ile tak naprawdę to potrwa. Ostatnio udusiła tak współtrybutkę z 14. która zaczęła krzyczeć jak wariatka widząc jakieś zmutowane zwierzęta. O wiele bardziej wolałaby po prostu zabić trybuta, jednak nie ma żadnej broni. Cholerna improwizacja, irytuje się- Chwileczkę...- szepcze po chwili po czym zwalnia uścisk. Czeka aż 32-latek uspokoi się, biorąc łapczywie powietrze w płuca. Patrzy uważnie na kruczowłosego, który powoli podnosi się do pozycji siedzącej. Trybut patrzy na fale w wodzie, wspominając swoją jedyną broń, po czym przerzuca wzrok na Aurriel.

-Chyba nie czekasz na podziękowanie?- ściera krew z twarzy. Błękitnowłosa wzrusza ramionami. Mężczyzna sucho kaszle- Rozumiem, że to ma być sojusz?
Thompson śmieje się.
-Cholerny sojusz- potwierdza a trybut z 6. lekko uśmiecha się- Widziałeś te dzieci. Jak wszyscy to wszyscy- po czym wspina się na górę, przypominając sobie o rannym chłopcu.

Tayloa w tym czasie głaskała trybuta z 12. po głowie delikatnie przemywając jego ranę. Aurriel podbiega wystraszona do nich, jednak nic nie mówi. Podziwa ich, że mimo wszystko zachowali spokój i całkiem nieźle sobie poradzili. Schowali się w konarze pustego drzewa a dziewczyna udzieliła współtrybutowi pierwszej pomocy. Więc to tak jest być w sojuszu, zamyśla się 27-latka. Po raz pierwszy nie ma ochoty zabijać.

-Poza tą idiotką z 10.- odzywa się po chwili.
-Hm?- Tayloa kończy opatrunek- Nie zabiłaś go- mówi cicho, po czym patrzy na Nira- Boli?
Chłopczyk przeczy głową.

-Wooow- słyszą głos byłego oprawcy- To twoi sojusznicy? Z dołu wydawali się starsi- poprawia swoją torbę na ramieniu- Naprawdę 12.?- patrzy na Thompson- Bez urazy...- przerzuca wzrok na brązowowłosą dziewczynkę i chłopca z opatrunkiem. Dopiero wtedy widzi bezsens całej sytuacji. Mężczyzna zamyśla się, po czym gwałtownie ściąga torbę z ramienia czym wystrasza wszystkich. Wyciąga z niej spory nóż, podciąga rękaw do góry i rani się w lewe ramię. Zaciska zęby, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie wiedział, jak to bardzo boli, ale wie już, iż nie zamierza być taki jak brat. Jak można  z tym normalnie żyć? Założyć rodzinę, niszcząc ją komuś innemu? Nie sądziłem, iż jesteś takim psychopatą, Ateen.
-Teraz jesteśmy kwita- patrzy na cienką, podłużną ranę na przedramieniu- Mogłabyś?- patrzy na Tayolę, która ponownie wyciąga wodę i bandaże, opatrując starszego mężczyznę.

-Jesteśmy jak rodzina- odzywa się po chwili Nir. Wszyscy patrzą na niego zdziwieni.
-Jedna wielka rodzina- uśmiecha się Rainard Howard z dystryktu 6.
-Jedna wielka cholerna rodzina- dorzuca Aurriel i wszyscy śmieją się.

Tego dnia dwoje trybutów wraca do domu.

* * *

-Liv?- ktoś wszedł do środka. Brunetka za dobrze znała ten głos. Zbyt długo odbijał się echem w jej głowie by mogła zapomnieć jego właściciela. Dziewczna wzięła kilka głębokich oddechów, po czym ostrożnie wstała z krzesła i odwróciła się.
-Witaj, Sam- spojrzała na drugiego mentora 17.

- - -


Paul wpatrywał się w akwarium na suficie. Nie zmienił się za bardzo, przynajmniej w oczach Liv. Miał tylko dłuższe niż zwykle włosy a jego wzrok był bardziej obcy niż zwykle. Dziewczyna podeszła do niego bliżej jednak gdy tylko to zauważył cofnęła się, wpadając na rektorkę.

-Paul jest єςнem -wyjaśniła Parker, podchodząc do chłopaka- Chyba słyszałaś o projekcie Yuno4?- spojrzała na Liv pytającym wzrokiem.
-Trochę- dziewczyna przyjrzała się na imitację Sama- To robot?- wskazała na niego.
-To biomasa- odparła rektorka- Coś jak sztuczna inteligencja. A raczej jego przeciwieństwo.
-Nic mi tym nie wyjaśniłaś- uśmiechnęła się mentorka. Paul również podzielił jej entuzjazm.
-Czy ktoś wie, że on... żyje?- dokończyła niepewnie.
-Nie. To znaczy tak... to znaczy, on nie żyje ale tak...- była komendant zamyśliła się- Co mi tam. Liv, po ogłoszeniu was zwycięzcami Sam nie miał prawa cię atakować. Zabrano was z areny jako zwycięzców.
-Och...- wyrwało się Liv.

-Tak, tylko, że doszło do jakiejś szamotaniny i Paul zapadł w śpiączkę. Powoli umierał. Nie mogliśmy na to pozwolić, skoro wszyscy go już widzieli...
-Ja go zabiłam?-wtrąciła się brunetka. Parker nie odpowiedziała, co potwierdziło jej pytanie. Dziewczyna spuściła wzrok. Więc zabiła na arenie. I to dwoje trybutów.
-Tylko ja, Ravenson, Millo i Lorentzi to wiedzą.
-Lorentzi?- zdziwiła się dziewczyna.
-Pharadai i Phoebe Lorentzi- wyjaśniła Parker- No i kilki laborantów z Morphal Hill, tej kliniki. I rzecz jasna twój ojciec i jego brat.

-Och...- powtórzyła była zwyciężczyni. Zauważyła chwilowe zacikawienie Sama na wzmiankę o jej ojcu, jednak po sekundzie znów miał nieobecny wyraz twarzy- A Paul... Jest miły?- zdziwiła się.
-Tak, Liv- śnieżnowłosa uśmiechnęła się lekko- To sztuczna pamięć, więc dla ciebie... No wiesz, taki prezent.
-Nie chcesz mnie zabić?- średnia Sotoke stanęła ostrożnie przed chłopakiem. Choć w większośći Sam nadal był człowiekiem, jego ciało, narządy, włosy Liv wiedziała, że jest martwy.

-Dlaczego, Liv?- zdziwił się- Jesteś moją przyjaciółką- spojrzał na nią co wystraszyło ją. Jego głos miał nutkę łagodności jednak wzrok nadal był nieobecny i nienaturalny. A może tylko jej się tak zdawało?
-Ojej...- zaczerwieniła się- Przecież zabiłam twoich rodziców.
Brew Sama na chwilę drgnęła jednak brunetka tego nie zauważa. Nie zwraca również na czas jaki mija nim chłopak nie odezwał się:
-Stare czasy- uśmiechnął się- Zrobiłaś to dla mnie- ujął jej dłonie.

Liv spojrzała zdziwiona na Parker.      
-єςнo  czyli przywrócenie do funkcjonowania w stanie ostatnich chwil życia. Sam jest jednak wyjątkiem, pierwszym u którego zmodyfikowano behawior. Paul- zwróciła się do niego- Możesz iść, przywitać się z innymi- podprowadziła go do drzwi, po czym wyszła razem z chłopakiem, który pomachał dziewczynie na odchodnym.

Mentorka stała zdezorientowana w gabinecie rektorki 17. póki nie weszła Phoebe.
-Już poznałaś Paula?- skrzyżowała ręce na piersiach.
Liv skinęła powoli głową.
-Niezwykły, prawda?- uśmiechnęła się- Aż trudno uwierzyć, że to on.
-To prawda- brunetka spuściła wzrok- Dlaczego teraz?- spojrzała na stylistkę- I co  Tournee? Parker mi nic nie wyjaśniła.
Phoebe spoważniała.
-Nie wszystko poszło zgodnie z planem, Liv. I nie od razu Sam został...- urwała- Wiesz jak to działa, prawda?
-Ale co?
-Jak się tworzy biomasę- dokończyła a mentorka zaprzeczyła ruchem głowy- Chodzi o śmierć mózgową. Kiedy ciało może jeszcze w miarę funkcjonować.
-Chcesz mi powiedzieć, że Paul miał to szczęście być w śpiączce? I to dlatego nie ożywia się byłych trybutów?- skrzyżowała ręce na piersiach.
-Ożywiać to chyba za duże słowo...- zielonowłosa przeczesała swoje włosy- Liv nie bądź zła, ale coś w tobie pękło po Igrzyskach- zaczęła nagle poważnym tonem wchodząc do środka i zamykając drzwi- I nie w tym desperackim sensie. Nie płakałaś ani nie panikowałaś, Liv. Stałaś się psychopatką.

Brunetka patrzyła na nią zdziwionym wzrokiem. O czym stylistka opowiadała?
-Zaatakowałaś Sama, po tym jak cię opatrzono. Znalazłaś go w szpitalu i... Liv, tam było tyle krwi...- spojrzała na dziewczynę współczującym wzrokiem- Naprawdę trochę potrwało nim nie uspokoiłaś się.
-Trochę?
-Kilka tygodni- odparła starsza kobieta- W czasie których Sam umierał- dodała a średnia Sotoke zakryła twarz dłońmi. Kucnęła i zaczęła płakać. Więc to od początku była jej wina. Była mordercą.

Phoebe westchnęła cicho, podeszła do niej i położyła ręce na ramionach.
-Ten pogrzeb był ustawiony. Zresztą pamiętasz w jakim byłaś stanie. Ciągle pytałaś o rodziców Sama... Dlatego dopiero teraz ci go pokazała. Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu ale dziś są wywiady. Do południa ćwiczysz z Learem, potem jakiś obiad, przymiarki strojów, szybka powtórka i wiesz...
-Rozumiem- brunetka skinęła głową i wyszła do salonu. W trakcie drogi słyszała śmiech Anity i zrozumiała, że rozmawia z єςнemSama. Zdziwiło ją, że biomasa jest taka towarzyska. Na jej obecność Parker chrząknęła a jej siostra i Lear uciszyli się, odwracając się do niej.
 -Lear, chodź- rzuciła, kierując się do drzwi. Sam popchnął brata by wstał.

-Dokąd?- zatrzymała ją Parker. Dziewczyna spiorunowała ją oburzonym wzrokiem, lecz ta pozostawała niezłomna- Mów- skrzyżowała ręce.
-Idą poćwiczyć- do salonu weszła Phoebe- Chyba taki był plan, co?

- - -

Młody Kosogłos sfrunął na dół, siadając na kolanie Leara. Chłopak patrzy na niego uważnie, bojąc się go dotknąć. Wyciągnął ostrożnie ręce w jego kierunku a ptak, ku jego zdumieniu nie cofnął się, lecz zgrabnie wskoczył mu na palce.
-Ojej- uśmiechnął się chłopak.
-To trenowane ptaki- wyjaśnia mu Liv- Znaczy się oswojone- poprawiła się, rozglądając dookoła. Nie chciała go tu przyprowadzać, sądziła nawet, że to skrzydło jest zamknięte przed rozpoczęciem szkolenia. W końcu tyle nowych zasad zniesiono na Czwarte Ćwierćwiecze. Jednak Strażnicy Pokoju wpuścili  ich, uprzednio pokazawszy im identyfikatory. Liv spytała ich, co tu robią i dlaczego tak pusto tutaj a oni zgodnie stwierdzili, że nikomu nie jest potrzebny przedwczesny trening, bądź po prostu myśleli jak ona- Pewnie wolałbyś tu siedzieć z bratem, co?

-Pauliennem?- zdziwił ją trybut- Niekoniecznie. Cieszę się, że przydzialają nam mentorów przeciwnej płci- spojrzał na nią jednak napotykając jej wzrok zmieszał się i z powrotem bawił się z Kosogłosem- I że rodzina nie powinna sobie pomagać...- dorzucił ciszej.
Liv zmarszczyła brwi.
-To chyba jest najdziwniejsze- bąknęła i oboje zaśmiali się. Mentorka musiała przyznać, że miło było w końcu poczuć się spontanicznie- To historyczne miejsce- zaczęłą poważnym tonem- I nie z powodu Leher Karmelt.
-Chyba Leather Markelt- poprawił ją brunet.
-No tak, prawda- dziewczyna wstała rozglądając się po Ogrodzie Trybutów. Rok temu ćwiczył tu Trevor Donagan z... Dziewczyna zamyśla się. Cieżko było to w końcu przyznać, jednak nie pamiętała wielu osób z poprzednich Igrzysk a wśród nich był i częściowo Trevor. Nie pamiętała z którego był dytryktu. A może zapomniała?
Przychodził tu też Duży Timmy namawiać go do sojuszu. I chociaż udało mu się, Trevor uciekł od nich i pomóg Liv, mimo iż wcześniej się jej bał. Ocalił jej życie.
No i było to też miejsce schadzek, jak to określiła Tamara.

-Liv?- Lear przerwał jej rozmyślania- Chciałaś chyba coś powiedzieć.
-To prawda- zgodziła się chodząc w kółko- Rok temu to właśnie tu Parker po raz ostatni poinstruowała mnie nim nie wyszłam na prezentacje. Jak pewnie pamiętasz- nieskorzystałam z jej rad zachowując dumę.
-Z dumą ginie się lżej- odparł, cytując jej dobrze znane własne słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz