Urs od kilku minut bawi się srebrną monetą. Podrzuca ją w górę, robiąc wyimaginowane zakłady. Orzeł czy reszka? I tak nie ma to większego znaczenia, myśli. Gdyby każdy miał równe szanse a rozwiązań byłoby tylko dwa- dobre i złe.
-Ale życie nie jest czarno białe...- śmieje się cicho.
-Mówiłeś coś?- Nyth patrzy na brata. Przed porannym zebraniem rady oglądali Igrzyska w telewizji, a właściwie podsumowanie poprzedniego dnia na arenie, a także mozolną pobudkę trybutów.
-Zastanawiałem się tylko- kanclerz podrzuca monetę do góry: spytać czy nie? Reszka.- dlaczego w ogóle się nią nie przejmujesz. To też jest twoja córka.
Starszy Dreinson obdarza brata chłodnym i obojętnym spojrzeniem. Urs zawsze podejrzewał, iż wyjazd do Koloseum zmienił go, jednak nie wierzył, że tak bardzo można stać się neutralnym wobec losu własnej rodziny. Mylił się.
-Nie martw się. Dopilnuję, by jeszcze dziś przestała nią być.
- - -
"Spojrzeć dziecku w oczy w obliczu jego nieuchronnej śmierci jest koszmarem każdego rodzica. Zwłaszcza kiedy zarówno ojciec jak i córka, wiedzą co je czeka.
-Tato...- szepnęła blondwłosa dziewczynka na dźwięk swojego imienia. Duma z bycia dzieckiem zwycięzcy, pogardzanie innymi i ślepa wiara w bycia lepszym od innych właśnie zaśmiały się w jej twarz. Na śmierć. Właśnie skazano ją na śmierć.
Mimo że był to ogromny cios dla niej, nie trwał on długo. Jak mogła zwątpić w własnego ojca."
Wystrzał armatni budzi Akadiena Bailarth z dystryktu 13. ze snu. 43-latek przeciera oczy, szukając źródła hałasu. Wraz z sojusznikiem, Mevilienne'm Aiberdem z dystryktu 13. nocowali w południowej części areny, ku przekorze reszcie trybutów obrali dolne piętro lasu, rozbijając skromny obóz w pustym pniu drzewa mangrowego, o obwodzie podobnym do baobabu co była zasługą wieloletnich prac 14.
-Wschodnia część- słyszy głos współsojusznika. Ciemny blondyn patrzy na Mevilienna. Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna sprawiał, iż starszy Bailarth czuje się nieswojo w jego towarzystwie. Jednak wie, iż przewyższa osiłka rozumem, a przynajmniej tak mu się wydaje- Śniadanie?- ciemnoskóry mężczyzna podaje mu prowiant. Akadien patrzy na świeże pieczywo, niedowierzając, iż ktoś mógł go o tej porze wysłać- Zresztą to i tak twoje- Mevilienn śmieje się.
-Tak wcześnie?- 28-latek zamyśla się, po czym zabiera się za skromny posiłek. Nie smakuje on źle, jednak ciemnowłosemu ciężko jest spożywać być-może-ostatnie śniadanie w życiu. Dopiero trzeciego dnia Igrzysk rozumie swoją bezsilność. A może i bezmyślność?
-Teraz?- nie rozumie Aiberd.
-Ten wystrzał- Bailarth wącha ostatnie pieczywo w swoim życiu- Dopiero co wstało słońce- wyjaśnia.
Trybut z 14. śmieje się.
-Na śmierć nigdy nie jest za wcześnie. Tak w ogóle od kogo to? Mój sponsor nie daje o sobie znać- wywraca oczami.
-Dziwisz się, w końcu zabiliśmy tą staruszkę. Sponsorów można przekupić na różne sposoby.
Szatyn przygląda się trybutowi z 13. Chyba nie ma na myśli, powstrzymania Kapitolczyków od sponsorowania uczestników Igrzysk? To naprawdę jest możliwe? Nie, może i jest starszy ale nie wszechwiedzący. Prezydent by na to nie pozwolił...
-Pozwolił własnym dzieciom iść na Igrzyska...- dodaje po cichu.
-Hm, co tam mamroczesz, piękny? Zresztą nieważne, szkoda że twoja koleżanka zginęła, była dobra w walce dystansowej, jednak teraz proponowałbym eliminację najsłabszych.
-Granie na czas?- domyśla się Akadien- Chcesz żeby sami się...
-Dokładnie- przerywa mu partner rozglądając się niepewnie dookoła- Może i jestem wielki ale do głupoty mi daleko. Zresztą, widziałeś Krewskiego... Przez chwilę nawet zacząłem żałować, że się zgłosiłem...- zaczyna powoli się pakować.
Trybut z 14. dołącza do niego.
-Naprawdę?- dziwi się- To chyba nieetyczne.
-I kto to mówi. Jesteś chyba jednym z niewielu zwycięzców, którzy do niczego nie doszli po Igrzyskach. Wielka trójca, Faithes, Anad i ty.
-Porównujesz mnie do tych z końcówek? To żałosne- Bailarth śmieje się. Sprawdza niewielki zapas broni, po czym wyciąga dwa noże, chowają jeden za pas- Idziemy?- Aiberd skina głową i po chwili ruszają w górę konaru, dostając się na piętro lasu- To była twoja córka?- pyta po chwili o dziewczynkę za którą zgłosił się Akadien. Ciemnowłosy przytakuje a następnie obydwaj ruszają zabić inne dzieci.
* * *
Liv wróciła z Ogrodu Trybutów w pół godziny przed wieczornymi wywiadami. Nie poszła z Learem do centrum projektowania, przygotować się na rozmowę, lecz została w sztucznym lesie by móc pogrążyć się w rozmyślaniach. Spokojna i opanowana weszła do apartamentu 17. chcąc obejrzeć w telewizji wystąpienia jej podopiecznych. Usiadła na kanapie, włączyła telewizor i dopiero wtedy rozumie, iż jest sama.
-Chyba powinnam...- spojrzała na drzwi- Jak sądzisz?- spytała dobrze znaną jej awoksę. Było jej wstyd, że wcześniej nie zauważała jej. A może przestała już dla niej istnieć? Chuda dziewczyna uśmiechnęła się, marszcząc brwi. Liv zrozumiała, że spoufala się z nią- Dzięki- wyłączyła odbiornik, po czym podeszła do drzwi- Mój ojciec jest prezydentem, spróbuję...- urwała na chwilę- Spróbuję- wymownie spojrzała na dziewczynę, która podziękowała jej uśmiechem, podeszła i otworzyła drzwi.
A przynajmniej spróbowała, gdyż jak tylko obluzowała zamek z korytarza wpadli do nich Faithes Archanius i Alex Parch, mentorzy dystryktów 11. i 18.
-Uważaj!- odezwała się awoksa, i mimo całego zamieszania zapadła grobowa cisza. Wszyscy patrzyli przerażeni na dziewczynę w czerwonym kostiumie.
-Ja się chyba przesłyszałam- zaśmiała się brunetka, krzyżując dłonie na piersiach.
- - -
'Capitol Frest' zostało założone przez Flyncha Tradforda, ojca Bertah, w której od lat durzył się Faithes Archanius, mentor dystryktu 18. Flynch roztrwonił rodzinny majątek na wyścigach konnych. Skoro tylko stracił pogłos i szacunek dawnych znajomych postanowił uruchomić odległe kontakty i zapożyczyć się na dość pokaźną sumę. Ciężko pracował przez prawie kolejne 30. lat (co później mu się opłaciło, gdyż został stałym nabywcą ∂łυgσωιє¢zиσś¢ι® a następnie i ∂łυgσωιє¢zиσś¢ι delux®) by ostatecznie skończyć jako właściciel dynamicznie rozwijającego się baru, przypominającego wystrojem ekskluzywną restaurację, co było pamiątką dawnego stylu życia, z typowym jednak, pubowym menu. Flynch zrozumiał także błędy swojej młodości dlatego postanowił, że jego córka sama zapracuje na własne życie. Nie przewidział jednak, iż wda się ona w matkę wiodąc skromne życie w zakładzie ojca. Jednakże żadnemu z nich to nie przeszkadzało, dlatego rodzinna atmosfera panująca w 'Capitol Frest' stała się kolejnym atutem tego lokalu.
-Na imię mi Meadow- zaczęła awoksa, przebrana w normalne ubranie i ukradkiem zabrana z Tyrady. Liv przez chwilę zastanawiała się, czy pozostałe awoksy w pokoju ich nie wydadzą, jednak po wyjściu na zewnątrz miała już inne zmartwienia na głowie- Wiem, że chcielibyście się dowiedzieć dlaczego... No wiecie...- zmarszczyła brwi. W tym czasie przyszła Bertah, podając im wcześniej zamówione przez Archaniusa zamówienie. Ciemnowłosa awoksa dotknęła szklanki z herbatą- To nie jest wcale takie dziwne, odkąd twój ojciec- spojrzała na Liv, która w tym momencie, jak na zawołanie, przerwała jej:
-Cokolwiek chcesz powiedzieć jest ważne, więc żeby nie było niedomówień chcę najpierw spytać co wy robiliście pod drzwiami, dlaczego podsłuchiwaliście bądź czego ode mnie chcieliście i macie na to 5 sekund albo was stąd wygonię- spojrzała na Alexa i Faithesa.
-Wdajesz się w Parker- prychnął Archanius biorąc łyk szkockiej wódki i chrząkając pod nosem, że postanowił spróbować czegoś nowego, a zmiany są zawsze złym pomysłem.
-Chcieliśmy cię wyrwać. To chyba było oczywiste, że nie będziesz ze swoją siostrą- odparł Parch.
-Że ją oleję?
-Nie o to mi chodziło...- speszył się Latynos- W sumie nie byliśmy pewni, ale nie było cię na dole, więc postanowiliśmy sprawdzić apartament...
-To znaczy, że olaliście też swoich trybutów- zauważyła celnie średnia Sotoke.
Zapadła chwila ciszy. Meadow obserwowała uważnie sytuację, zastanawiając się, kto miał tak naprawdę gorszy los.
-Nie mogę pomagać mojemu bratu. Muszę zaufać Savannah. A Innese, nasza trybutka... Znasz mnie, próbowałem do niej zarywać, że tak to ujmę, ale już pierwszego dnia postawiła sprawę jasno.
-Że ma cię totalnie gdzieś?- zaśmiała się Liv.
-Że chce umrzeć. Nie wiem czy od początku to planowała, w końcu poza waszym dystryktem u nas i u 12. też nikt się nie zgłosił, więc... Nie wiem co jej chodzi po głowie, ale nie potrafię jej pomóc.
Parch zamilkł i nikt nie śmiał się w tym momencie odezwać. Nie długo czasu potrzebowała Liv, by zrozumieć, kogo przypominała jej dziewczyna.
-Musisz do końca w nią wierzyć- rzuciła z niewielkim przekonaniem- Parch zarazo...- urwała śmiejąc się razem z Faithesem- Cholera, Parch, czy ty tylko potrafisz ciągnąć ludzi do łóżka?- zaśmiała się- Dobrze, Meadow, teraz możesz nam wszystko wyjaśnić- spojrzała na awoksę, która piła swoją herbatę. Nikogo nie zdziwił fakt, że nie chciała do niej cukru. Gorzkie życie, gorzki los. Iść na w prawo czy na wprost?
-Zamiast opowiadać o równouprawnieniu wolałabym wam powiedzieć coś, co wkrótce się stanie. Poinformować was co tak naprawdę się zbliża. Ułatwienie losu takim jak nam, nie było dobrym pomysłem, nie jestem pewna czy twój ojciec był tego świadom- zwróciła się do mentorki.
-Dlaczego?
-Pomaganie takim jak ja jest niekończącym się kołem. Domagamy się więcej i częściej. Zamiast przywilejów powinno się dać dam wolność. Skoro oddano nam mowę, powinno odebrać nam się uszy.
-Już rozumiem- szepnął Archanius- Nie tylko ty jesteś wyjątkowa- kaszlnął- Co za wstrętny syf- syknął na szklankę- Nie będę się wgłębiać, dlaczego wcześniej... nie zabraliście głosu. Raczej spytam: jak rzetelne będę te twoje wiadomości i z której ręki pochodzą?
Liv spojrzała wymownie na Alexa. Ta rozmowa stawała się z każdą chwilą coraz bardziej niebezpieczna, a przynajmniej tak zdawało się mentorce 17. Miała przeczucie, że nie powinna tego słuchać. Ani ona, ani ktokolwiek z nich.
-Z samej góry- dziewczyna rozejrzała się dookoła. Na szczęście większość klientów oglądała rozpoczęte już wywiady a pojedyncze osoby były zajęte swoimi sprawami- To nie tak, że to coś nowego. Igrzyska. One istniały już kiedyś i zamierzają do nich wrócić. Do gorszej, podłej i bardziej prymitywnej wersji niż możecie to sobie wyobrazić. A zrobią to w najbardziej nieoczekiwany sposób jaki możecie sobie wyobrazić- urwała na chwilę przerażona.
Mentorzy spojrzeli po kolei po sobie. Nikt z nich nie wiedział, co mają znaczyć słowa awoksy, służącej skazanej za przestępek przeciw kraju. Może właśnie za to została ukarana? Ale jak, nie ucięto jej języka, żadnej kończyny. Jest tylko pomocą domową, pracownicą Tyrady. Czy można było jej wierzyć?
-Mój ojciec chce nowych Igrzysk?- odezwała się Sotoke po pewnym czasie.
-Nie nowych, Liv. Pow...- zaczęła ale wtedy do środka weszło kilkoro Strażników Pokoju, którzy rozejrzeli się po pomieszczeniu a na widok Meadow, podeszli do nich.
-Meadow Pewenhil, idziesz z nami- odezwał się jeden z nich.
Awoksa w milczeniu zaczęła się zbierać jednak Liv nie mogła dać za wygraną.
-Dlaczego, przecież nic nie zrobiła!- wstała i zatrzymała ją.
-Nie wtrącaj się, młoda- odparł kolejny Strażnik, tym razem znacznie wyższy od poprzedniego z niższym głosem. Brunetka wiedziała, że gdzieś już ten głos słyszała. W tym czasie pozostali trzej zabrali Meadow zza stolika i skuli ją, powoli wyprowadzając z lokalu- Nie opierała się, one nie były konieczne- syknęła szorstko mentorka.
-Ostatnio też byłaś taka pyskata- odparł spokojnie dowódca grupki- I nic się nawet nie zmieniłaś. Cała Prynthia- spojrzał na nią.
-Liv!- Meadow krzyknęła do niej przy drzwiach- Musisz go powstrzymać! Nie mogą jej otworzyć! Nie mogą!
-Idziemy!- warknął jeden z średniej budowy Strażników znikając z pola widzenia brunetki. Dziewczyna usłyszała westchnięcie wysokiego Strażnika, który po chwili ruszył przed siebie. W ten sposób Liv, Alex i Faithes zostali wciągnięci, a raczej pociągnięci, ku nadciągającemu upadkowi. Całego Panem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz