Liv przegryza kolejną porcję płatków kukurydzianych. Patrzy obojętnie w ekran telewizora w salonie, nie zauważając, iż zachlapała mlekiem podłogę. Płatki z mlekiem. Tak dawno ich nie jadła. Nawet nie pamięta już jak bardzo Parker musiała się o nie wyprosić. Obserwuje jedynie to co dzieje się w odbiorniku. A może raczej to, co się stało. Jak do tego doszło? I kiedy?
-Alex...- szepcze cicho, nie spostrzegając przybycia stylistów do pomieszczenia. Odkłada talerz na ziemię, po czym energicznie wychodzi, chcą odnaleźć mentora 11.
Zmuszona skorzystać z windy, wchodzi do maszyny kiedy do środka wchodzi jej wujek, kanclerz Panem.
-Wurst- dziewczyna śmieje się lekko, choć jest to sztuczny śmiech. Chce jak najszybciej odnaleźć Parcha i powiedzieć mu, że jego brat wrócił z Igrzysk.
* * *
Po incydencie w 'Capitol Frest' Liv starała się unikać zarówno Alexa jak i Faithesa, próbując skupić się na swoich podopiecznych, jednak całkiem zapomniała, że po wywiadach rozpoczęło się 5-dniowe szkolenie, które, o dziwo, bardzo zadowoliło jej siostrę. Tylko Lear wstał tego ranka niepewnie i pozostał taki aż do końca dnia. Brunetka była przybita, iż nie jest w stanie mu pomóc, jednak nie była w stanie się skupić, po dziwnych słowach awoksy a także jej nieobecności w ich apartamencie czy cudownym powrocie Sama, który znikał i pojawiał się szczęśliwy tam, gdzie by się go nie spodziewała.
Tak minął pierwszy dzień treningu, w niepewności, oszustwach i tajemnicach, które choć rozwiązane wcale nie zmierzały ku zniknięciu.
- - -
-Czy Sam jest w stanie być mentorem?- spytała Liv, następnego dnia z rana. Było to przed śniadaniem, nim jej siostra i Lear zdążyli wstać i przyjść do kuchni- Parker, czy on może komukolwiek pomóc przeżyć, mimo że sam nie żyje?
-Trafna uwaga- odparła jasnowłosa a obecny przy lustrze Pharadai, zaśmiał się- Tak jak ci tłumaczyłam, tylko my wiemy...- urwała, rozglądając się po salonie. Przestronne pomieszczenie czymś się zmieniło w ciągu nocy. Coś jej nie pasowało, choć nie wiedziała jeszcze co. A może była po prostu ignorantką?- A gdzie one są?- spytała zdziwionym tonem- Pharadai'u, niczego nie zauważyłeś?- oburzyła się na stylistę.
Granatowłosy rozejrzał się po pokoju:
-Zabrali je- stwierdził- A niech mnie- przeczesał swoje włosy- I mogę się założyć, że tylko wam. Nam- poprawił się, patrząc niepewnie na Liv. Jednak brunetka, nigdy nie dała mu wyraźnych znaków. Jedynie pocałunek, o który poprosiła, który nie był ani spontaniczny ani zaplanowany, a który on wyolbrzymił i zidealizował. Jedynie on.
-No dobrze, w takim razie, ktoś komuś zalazł za skrórę- spojrzała przenikliwie na Liv- Idziesz dziś do Vandersów?- spytała innym tonem.
-Tych od tych przyjęć? Nie ma mowy.
-Jak wolisz- śnieżnowłosa przeczesała włosy- Ja mam ręce pełne roboty, więc nie będę przez jakiś czas dostępna...
-Jakiś czas?- zakpiła mentorka- Są Igrzyska, co może być ważniejsze? Zmiany o których ciągle mówicie? Co mają otworzyć, kiedy i po co? Chyba mam prawo wiedzieć!- zirytowała się.
-Czy mają otworzyć, czy nie, chyba wiesz, że to będą ostatnie igrzyska w Panem- zaczęła spokojnie rektorka- Ostatnie krew zostanie przelana, ale skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, może zwolnij mnie z obowiązków. Idź, odwiedź Baduina w szpitalu.
Liv zmrużyła oczy. Nie przypuszczała jak wiele zostało jeszcze asów w rękawie byłej komendant. Jednak Pharadai ani pijąca w kuchni kawę Phoebe nie wydali się bardzo zdziwieni, informacją, iż był mentor 17. żyje. Co za kpiny, pomyślała, jednak starała się nie okazywać zbytnio zdziwienia. Niech rektorka wie, że przestała się jej bać.
-Pharadai, pójdziesz ze mną?- spytała łagodnym głosem. Czas aby i ona pokazała swoją zawistną stronę.
- - -
Liv ruszyła po kilku minutach wraz z Pharadai'em w kierunku Miejskiego Szpitala im. Ophelii Vailent, funkcjonującego przed Drugą Rewolucją, składającego się z 7 oddziałów w tym 4 w centrum miasta. Pierwszym z nich był oddział przyjęć, do którego zwykle było najwięcej kolejek, gdyż mieszkańcy Kapitolu nie kwapili się by wyedukować się na tyle by zdiagnozować się wstępnie i przypisać do odpowiedniego lekarza. Na ich czele stała Aleria Maffert ze swoim "chronicznym nieżytem kręgosłupa" co stanowiło zlepek zasłyszanych chwilę wcześniej w korytarzu nazw i uparcie twierdziła, że nikt nie chce się nią zająć a przecież płaci gromkie podatki na fundusz zdrowotny. Nie chciała nigdy do siebie przyjąć, że nawet przyjmowanie tabletek na długowieczność, nie sprawi iż nigdy nie umrze.
Drugi oddział stanowił tzw. światłowód, czyli oddział nagłych przyjęć wraz z chirurgią wewnętrzną. Tu zwykle lądowali mieszkańcy dystryktów, na czele z 7., 12. i 13. Ekskluzywni mieszkańcy, gdyż nie każdego było stać na przyjazd do Koloseum.
Kolejnymi oddziałami były urodzeniowy, neurologiczny, reumatologiczny, dziecięcy i zamknięty, osławiony dość nieciekawymi historiami najcięższych przypadków z Neurologii.
Brunetka nie zdawała sobie sprawy do którego z nich się kierowali.
-Czasem jej nienawidzę- odezwała się Liv gdy mijali kolejne ulice.
-Parker? - zdziwił się Pharadai- Dlaczego?
-Zawsze ma na mnie haka- prychnęła brunetka- Zawsze wie jak uciszyć. Mam tego dość, traktuje mnie jak idiotkę albo spiskuje przeciwko mnie. Już z tego wyrosłam. A poza tym...- zamyśliła się patrząc na towarzysza- Jakoś wy również nie wydaliście się zdziwieni- obdarzyła stylistę przenikliwym wzrokiem- Więc wiesz co się dzieje tutaj, co planuje Parker i mój ojciec.
Granatowłosy szedł przed siebie, próbując uciec przez wzrokiem dziewczyny. Odkąd ją spotkał nie potrafił jej okłamywać ale jeszcze bardziej nie potrafił bez niej żyć. Obdarzył Liv bezwarunkową miłością, bezinteresowną i jednostronną co wykorzystała Parker każąc mu udawać jej partnera. Nie wiedział jaki zysk będzie miała z tego rektorka, jednak chwila zapomnienia od rzeczywistości dała mu nadzieję, że brunetka odwzajemni jego uczucie. Stało się jednak inaczej, gdyż dziewczyna mimowolnie stała się jego odbiciem. Pustym i szklanym, nie znającym miłości czy intymności. Choć to nie Igrzyska ją zmieniły.
-Nigdy nie dogadywałaś się z nim, prawda?- zaczął po chwili Pharadai.
-Z moim ojcem?- Liv zmarszczyła brwi- Jakoś... Sama nie wiem. Często wyjeżdżał do Kapitolu, mimo że już tu nie pracował. Ciągle mówił jaki jest dumny z Anity... Chyba nigdy nie potrafiłam znaleźć z nim wspólnego języka. Pewnie byłam zazdrosna...
-To urocze- stwierdził nieśmiało 27-latek rozglądając się dookoła. W odbiciu witryn kolejnych sklepów wyglądali jak dobrana para. A może jak duchy? Niewidoczne, bezcielesne, nieszczęśliwe, skazane na tułaczkę bez końca.
-Phar? Słuchasz mnie?
-Przepraszam- Kapitolczyk przetarł oczy- Ostatnio źle sypiam- przyspieszył kroku.
-Chyba nie przeze mnie- Liv delikatnie złapała go za ramię- Przepraszam, że naciskałam o Parker. Jestem pewna, że gdybyś mógł, powiedziałbyś mi- uśmiechnęła się. Granatowłosy przystanął, odwrócił się do niej i ujął jej twarz dłońmi.
-Obiecałaś mi rozmowę. Czekałem- pogłaskał ją kciukiem po policzku- Zaczekam. Więc i ty to zrób- pocałował ją w czoło, po czym poklepał po ramieniu i ruszył ponownie wzdłuż ulicy- To już niedaleko. Możemy po drodze wstąpić do cukierni. Ostatnio Millo ma strasznie cukrowe zachcianki- zaśmiał się a Liv ruszyła radośnie przed siebie. Nie do końca zdawała sobie sprawę z zachowania stylisty ale ufała mu bardziej niż komukolwiek. Niż samej sobie. Osobowości którą już dawno zatraciła, stając się odbiciem innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz