For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



sobota, 7 stycznia 2017

Rozdział XXII ~
"W masce Ci do twarzy"

Tego dnia Baduin miał wyjątkowo dobry humor. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł przejść się na dłuższy spacer bez kuli ze szpitala a w ulubionym barze spotkał wpółtrzeźwego mentora 18. Korzystając bardziej z karty stałego klienta Faithesa, niźli ze spotkania, razem dotrwali w stanie coraz większego upojenia do późnej nocy.
-Może chociaż zadzwonię po Parcha, co?- spytała Bertah Tradforf, córka właściciela lokalu i zarazem ulubiona barmanka Archaniusa, gdy zauważa jak nad rankiem Faithes wczytuje kartę do automatu przy barku płacąc za dotychczasowe zamówienia.
-Tylko ... nie tja... zaraza...- mówi ospale mentor 18.
-No właśni, tak!- dodaje Baduin- Sami sije... odwieziem...y...- kiwa się na prawo i lewo.
Bertah zaśmiała się jednak wie, że Faithes nie będzie na tyle nie rozsądny by włóczyć się we dwójkę pijanych do Centrum Trybutów.



-A ty przypadkiem nie byłeś w szpitalu?- zagaduje, wybierając numer do Tyrady. W tym czasie obydwaj mentorzy mozolnie ubierają się i choć to Faithes dłużej siedzi w barze, to Baduin łapczywie chwyta się zarówno mebli jak i ludzi by złapać równowagę.
-Oj, żeś... zalaszał...- mruczy Archanius zapinając cienki płaszcz. Odwraca się w stronę barmanki, która skończyła właśnie rozmowę.- I co, kiedy przyjdzie...- jednak urywa, widząc podejrzanie smutną twarz kobiety. Bertah z kolei próbuje znaleźć jak najdelikatniejsze słowa by powiadomić go, że już nigdy więcej Alex Parch nie będzie go eskortował z 'Capitol Frest'.


~ ~ ~

 -Ej, ej, ej, spokojnie… No po co ci ta broń?!
Liv żachnęła. Odniosi wrażenie, że jednak Parker nie lubi rozmawiać o sobie. Z kolei była komendant naładowała broń wycelowaną w otoczenie, przeskakując celownikiem z Liv na Pharadaia, Baduina, Sama i Faithesa.
Baduin pojawia się w apartamencie 18. dopiero po kilku minutach, spał sobie w pokoju Edana a obudziło go dopiero wtargnięcie Parker. Chcąc nie chcąc wyszedł do salonu a wtedy zauważył rektorkę celującą do wszystkich. Parker dość opryskliwie zaprosiła go do pozostałych i tak właśnie tam stał, wpół trzeźwy i przytomny, z roztrzepanymi, tłustymi włosami i zaspanymi oczami.

-No do cholery, Parker!- denerwuje się średnia Sotoke. Nie rozumie działań nie tylko rektorki ale także pozostałych. Naprawdę wystraszył ich widok broni? Aż tak bali się Parker? Dziewczyna spogląda po kolei na wszystkich. Jeśli miałaby zgadywać Baduin z pewnością był przerażony. Stoi spokojnie, jednak jego nogi trzęsą się a na czole widać przepocone końcówki włosów. Nie zdaje sobie sprawy, że mentor jest po prostu skacowany po nocy spędzonej w barze. Pharadai także wygląda jakby się bał. Jednak nie Parker. Wyciągnął on rękę w geście obronnym w kierunku dziewczyny, jakby bał się, że rektorka zamierzała jej coś zrobić. Lub komukolwiek. Z kolei Faithes, który już prawie wytrzeźwiał, jak również i Sam wyraźnie mają wszystko jedno, jakby śmierć i życie była im obojętna. A może po prostu wiedzieli, że są bezpieczni?

-Kto ci powiedział?- odezywa się głośno Parker. Jej głos jest stanowczy lecz jednocześnie całkiem obojętny. Mimo to wyciągnęła broń, dając wszystkim do zrozumienia jak poważny była to sytuacja. Przynajmniej z punktu widzenia rektorki.
-A co to za różnica! Jak śmiesz nam grozić… No ty chyba jaja sobie robisz!- oburza się Liv, widząc jak Parker sięga po drugą broń zza pasa odblokowując ją jedną ręką i celując w nią.
-Mam to gdzieś, jak mi nie powiesz….- zaczyna rektorka jednak nie kończy, gdyż Liv podchodzi do niej. Śnieżnowłosa oddaje strzał w kierunku dziewczyny.
-Parker, oszalałaś?!- Pharadai rusza w kierunku Liv, jednak Parker zatrzymuje go drugą bronią, patrząc na niego poważnym wzrokiem.

-No i co z tego…- szepcze Liv.
-Słucham?- rektorka irytuje się.
-Liv, nie pogarszaj swojej sytuacji…- jęczy Millo.
-Zamknij się Baduin! Liv, czy chcesz mi coś powiedzieć?
Brunetka trzyma się za prawą dłoń, którą postrzeliła Parker, odrywając jej dwa palce. Nie czuje jednak bólu ani nie krwawi. W końcu martwi nie czują.
-Wychodzę.- syczy brunetka idąc w kierunku drzwi, zostawiając na pastwę Parker pozostałych zebranych. Rektorka pozwala jej wyjść, licząc że dziewczyna się opamięta a dany czas postanowia poświęcić na przesłuchanie pozostałych.
-Dobra, zaczniemy po kolei, jestem pewna, że to któryś z was…

-Przepraszam bardzo, ale po co ja tu jestem?- odezwał się w końcu Faithes.- Śpię sobie spokojnie, gdy nagle budzi mnie Sotoke na pogawędkę a po chwili cała jej obstawa się tu pojawia. Czy naprawdę muszę tego słuchać?- patrzy na Parker przenikliwym wzrokiem.
-Oczywiście,  bezpośrednio nie jesteś niczemu winny. Ale doszły mnie słuchy, że ostatnio zaskakująco dużo czasu z nią spędzasz. I co za niespodzianka, dziś też cię odwiedziła!- Parker celuje w mentora 18.- A ty gdzie?- warknęła widząc jak Pharadai kieruje się w stronę drzwi.

-Postrzeliłaś ją- mówi spokojnie.
-Sama się pchała.
-Postrzeliłaś niewinną osobę- powtarza wyraźnie i powoli.- Nie jestem nic dłużny komuś kto w imię wyższych celów atakuje bezbronnych.
-O żesz ty mały…- Parker przyciska spust.
-Parker nie!

Do salonu dystryktu 18. Wbiega komendant Ravenson a za nim Liv z zepsutą ręką. Chwila nieuwagi Parker, spowodowana tym zamieszaniem dała styliście szansę na unik, po którym nastąpił wystrzał.
-Pharadai!- Liv podbiegając do niego. - Parker ty wariatko, jak mogłaś!- panikuje brunetka. Śnieżnowłosa rozgląda się po pozostałych. Millo usiadł na podłodze z wrażenia jednak reszta nie wydaje się być przejęta losem stylisty, który nie został wcale ranny. Kobieta łapie się za czoło, po czym z całej siły uderza uchwytem broni Sotoke, która mdleje.

-Jesteście żałośni. Ale proszę bardzo, i tak dowiem się który jej powiedział.- mówi chowając z powrotem broń.- No co?- spogląda na Ravensona, który obserwował Pharadaia, obejmującego nieprzytomną Liv.
-Powinienem cię aresztować, Samantho- mówi spokojnie.
-Oj, ależ ty się prosisz o prowokację- syczy kobieta.
-Twoje zachowanie przeszło wszelkie granice, Aurelio.
-No dalej, wiem że tego chcesz…- Parker krzyżuje ręce na piersi.
-Po prostu powiedz co się dzieje!- mężczyzna cofa się do wyjscia i zamyka drzwi od środka.- Od zeszłych Igrzysk widziałem, że coś jest nie tak. Z nią i z tobą… wysłałaś ją na śmierć a potem sama ją jeszcze zabijasz… Wiem, że to córka prezydenta ale mam wrażenie, że to raczej… osobiste.
Sam zaśmiał się pod nosem.
-A ciebie co tak bawi, martwy choć żywy?- warknęła Parker, odwracając się do niego.
-To wszystko jest takie… cyniczne.- wzdycha Paul.
Baduin z kolei zasypia, cicho chrapiąc obok kanapy.

* * *

Liv nie chciała tego wieczoru zajmować dłużej Pharadai'a, dlatego po upewnieniu się, że z jej twarzy zniknęły wszelkie oznaki płaczu przytuliła stylistę oraz zapewnieniu mężczyzny, że już wszystko jest w porządku, wyszła z jego pokoju, czując jak traci grunt pod nogami. W salonie nie było bardzo ciemno, światła Kapitolu odbijały się w pomieszczeniu pozwalając dziewczynie na swobodne przemieszczenie się po nim. A brak awoks sprawił, że dziewczyna postanowiła usiąść na chwilę na sofie przy oknie, pod telewizorem, by móc sobie wszystko poukładać w głowie. Sam napisał jej karteczkę. Sam chce się z nią spotkać. Tylko jak i czemu? To wszystko musi mieć wyjaśnienie, czy on aż tak mógłby już się rozwinąć?
-Jutro... czas wstukać kolejne hasło w Sieci- szepcze cicho dziewczyna, myśląc o słabo znanym projekcie wspomnianym wcześniej przez Pharadaia. Brunetka mruży brwi. Bądź co bądź Sam pewnie ma prawie rok. W sumie mógłby być bardziej nawet bardziej żywy...
-Tylko czy on nie był w śpiączce?- zastanowiła się.- Naprawdę nic nie wiem, mimo że wiem.

Dając już sobie spokój z dalszymi próbami przygotowania się na nieznane, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Jednak widok jaki zastaje w pokoju tylko upewnia ją, że mimo tylu wyjaśnień i odkrytych tajemnic wciąż jest jeszcze wiele do zrozumienia.
-Sam?- dziewczyna weszła do swojego pokoju rozglądając się. Biomasa siedziała na jej łóżku, uporczywie oglądając coś w odbiorniku na przeciw niego. Liv spojrzała w stronę płaskiego ekranu, na której zobaczyła dobrze znaną sobie, czerwonowłosą postać. To był on.
-Evan?- dziewczyna upadła na ziemię, na kolanach podchodząc do Sama.
-Paul, co to jest?- z trudem wstała i podeszła do ekranu.- Nagranie?- wyłącza odbiornik z którego wyskakuje płyta nośnikowa.- To jest... Paul to płyta którą dostałam od mentora Evana, dlaczego ją ruszałeś?!- podniosła głos, z trudem powstrzymując płacz.

-Czekałem na ciebie- odparł obojętnie chłopak, po czym wstał

-Kochałaś go, prawda? To właśnie miłość?- chłopak podszedł do niej. Liv instynktownie cofnęła się.
-Sam, pamiętasz go? Wiesz kto to był?- to było niemożliwe. Czyżby pamiętał zeszłoroczne Igrzyska? Tylko dzięki ingerencji Parker Remuo, Tavius i reszta Panem nie ma możliwości kontaktu z nimi by dzielić z nimi wrażenia z nowego Ćwierćwiecza. Gdyby dowiedzieli się, że Paul nie jest prawdziwy… Nie. Liv nie chciała o tym myśleć. Ani o tym ani o tym co robi on całymi dniami. A przecież musi.- Wiesz w ogóle dlaczego tu jesteśmy?

Sam nie od razu odpowiedział, co chwilowo zaniepokoiło Liv. Jednak dziewczyna uznała, że było to chwilowe zwarcie, o których wspominała Parker, że mogą czasem występować, ponieważ po chwili biomasa jej odpowiedziała:
-To wycieczka, Liv. Zwiedzamy Kapitol a niedługo mamy odwiedzić twojego ojca.- jego spokojny głos był bardzo przekonujący. Wyglądało na to, że dogłębnie wierzył we własne słowa. Postanowiła jednak to sprawdzić. Było w nim coś, co nie dawało jej spokoju.
-Skąd to wiesz?- spytała łagodnie, obejmując jego dłonie i siadając z nim na skraju łóżka. Obserwowała jego twarz a przez krótki, malutki ułamek sekundy, miała wrażenie, że wargi chłopaka zaczynają krzywić się w jego charakterystyczny uśmiech, jakby zaraz miał się roześmiać z niej.

-Parker tak powiedziała.- odparł spokojnym i całkiem miłym dla dziewczyny tonem. Mimowolnie uśmiechnęła się.
-Co do tej pory robiliśmy?
-Rozpakowywaliśmy się. Parker umawiała nas na spotkanie z twoim ojcem, ponieważ jest bardzo zajęty. My w tym czasie…- urwał nieruchomiejąc. Patrzył się w dal pustym wzrokiem. Liv cofnęła się lekko, po czym odwróciła się jednak tam nic nie było. Sam jednak trwał tak nieruchomy, nie mrugając i nie ruszając się. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Wyglądało na to, że zawiesił się, ponieważ nie spędzili jeszcze na tyle dużo czasu razem, by można to było uznać za wycieczkę. Tylko czemu sam się okłamuje? Czego Parker go okłamuje? Przecież gdzieś tam jest prawdziwy. To wciąż on.
Liv przysunęła się do twarzy byłego współtrybuta, delikatnie ujęła jego policzek i pocałowała go. Sam jednak nic nie zrobił, co zaniepokoiło ją. Odsunęła się, głaszcząc jego włosy.
-Wiesz, ja chyba cię wtedy kochałam. Gdy zabiłam twoich rodziców. Nie mogłam znieść twojego cierpienia… A teraz jesteś tu, żywy lub martwy, bez uczuć i wspomnień. A to wszystko moja wina…- przytuliła go z całych sił, z trudem powstrzymując łzy.
-… zwiedzaliśmy nasz hotel. Mają tu dużo sklepów z ubraniami, wybierzemy ci jakieś ładne sukienki niedługo.- usłyszała nagle.- Liv? Coś nie tak?- Sam uniósł ręce w górę.

Dziewczyna wyprostowała się całkiem zdziwiona. Więc jednak już ma jakieś wspomnienia.
-Nie wiem czy kochałam Evana. Znaliśmy się krótko, nie wiele o nim wiedziałam. Ale bardzo go polubiłam i mogę z czystym sumieniem nazywać go przyjacielem.
-To miłe, Liv, na pewno byłby z tego szczęśliwy.- powiedział osobliwą uwagę Sam.
-Skąd wiesz, że był? Pamiętasz go? Pamiętasz zeszłoroczne Igrzyska? Sam, byłeś tu ze mną, byłeś trybutem naszego dystryktu! Razem wygraliśmy, pamiętasz?- chwyciła chłopaka za ramiona. Twarz Paula wykrzywiła się w dziwnym grymasie, zaczął cicho jęczeć i jąkać niezrozumiałe słowa. Złapał się za głowę i kołysał w przód i w tył, powtarzając niezrozumiałe frazy.

-Liv, starczy.- nagle do jej pokoju wszedł Pharadai. Cofnął ją od Sama, wziął chłopaka za rękę i zaprowadził do jego pokoju. Brunetka ledwo zdążyła przeczesać zdenerwowana włosy i schować kosmetyczkę do szafki gdy wrócił stylista. Ostrożnie zamknął drzwi za sobą.
-Wybacz, ale wiedziałem, że może to tak wyglądać.- wyjaśnił nagłe pojawienie się.- Stałem niedaleko bo bałem się, że możesz mu coś powiedzieć…
-Niby co takiego?- dokończyła Liv- Przecież to robot!

-Nie, Livender, Sam nie jest robotem. Yuno4 przywraca do normalnego i zdrowego funkcjonowania. A nie magicznie ożywia czy mutuje.- wyjaśnił dziewczynie- On ma uczucia. Tylko głęboko schowane.
-Nie wiedziałam…- dziewczyna zamyśla się, krzyżując ręce na piersi- Jest taki chłodny i obojętny. Jego wzrok.. jest pusty, Pharadai, on jest taki pusty- spojrzała mu w oczy, tradycyjnie rumieniąc się. Uwielbiała jego tęczówki. Nieważne czy są sztuczne czy prawdziwe. Będzie je zawsze uwielbiać. Bez względu na wszystko. Pharadai speszył się widząc reakcję dziewczyny.
-Liv, nie jest trudno przywrócić serce do bicia.- podszedł do niej powoli, po czym zaczął głaskać ją po głowie- Nauka już dawno temu tego dokonała. Jednak nasz mózg jest wciąż dla nas zagadką. Jeśli w ogóle uda się kogoś przywrócić, trzeba liczyć się nie tyle z nieodwracalnymi zmianami w mózgu ale z jego ewentualnym…  cofnięciem.
-Cofnięciem? – powtórzyła dziewczyna.
-Powstają luki w pamięci czy płatach odpowiedzialnych między innymi za emocje. Czasem zaburzone są też odruchy warunkowe czy nawyki…
-Skąd tyle wiesz?
Pharadai zabrał rękę.
-Nim nie uciekłem z łapanki i załapałem się na tutejszy etat chciałem składać papiery na medycynę.
-Naprawdę?- dziewczyna była pod wrażeniem.
-Nie dziw się, chirurdzy plastyczni zarabiają tutaj krocie.- wzdrygnął ramionami -Phoebe pomagała mi w nauce, dokładnie tydzień przed egzaminami ogłosili dodatkowy, obowiązkowy nabór do oddziałów Strażników w dystrykcie…

-Wiem, znam historię.- przerwała mu dziewczyna.- To znaczy słyszałam o tym.- poprawiła się speszona. Tak naprawdę nigdy nie była dobra z historii. Poza tym te wydarzenia miały ponad dekadę, a może i dwie. Czyżby stylista był starszy niż myślała?- Pharadai, czy ty jesteś starszy od Parker?
-Co?- zaśmiał się mężczyzna- Przesadzasz Liv, choć trzeba jej przyznać, że jest wiekową osobą. Tylko nie mów jej, że to powiedziałem- szepnął do dziewczyny- I nie, Livender, nie jestem tak stary jak uważasz. Ktoś ci już kiedyś mówił, że nie jesteś dobra z historii?
Średnia Sotoke uśmiechnęła się na dźwięk znajomych słów.
-Paul mi to lubił wypominać.- zmrużyła oczy.- Czasem tęsknię za nim… Ale w takim razie co się właśnie stało? Mówiłeś, że to on kazał dać ci tą karteczkę, o co mu chodziło?- zdenerwowała się ponownie.
-Uspokój się- zbliżył się do niej- Pewnie zapomniał co chciał. Zależało mu jakoś na tym, więc to zrobiłem. Może on też coś zrobił przy tobie, nie wiedząc co sam robi, ale co sam zaplanował sobie.
-Nie rozumiem.
-Może chciał ci coś powiedzieć lub pokazać ale wypadło mu, zresetował się, jednak nieświadomie mógł to jakoś ci przekazać. Musisz zastanowić się, co zrobił przy tobie takiego.
Do głowy dziewczyny przychodziła jedna myśl do głowy, płyta od Alexa. Jednak nie chciała nic mówić styliście, póki sama jej nie obejrzy w całości. Poza tym, czuła coś do Evana i mimowolnie nie chciała tego pokazywać Pharadaiowi. Być może poprosiła go o tamten pocałunek by zrekompensować sobie, że nie poprosiła o to samo Faitha. Ale czy byłabym do tego zdolna? Do takiej maskarady? ~ zastanawiała się w myślach.

-Dobrze, to przemyśl to sobie a ja już wracam do siebie. Tylko pamiętaj, mniej trochę dystansu do Sama, prędzej czy później odzyska wspomnienia a wtedy trzeba mu będzie wyjaśnić kim teraz jest.- Pharadai skierował się do drzwi.
-A kim jest?- Liv podeszła do niego, ujmując jego dłoń na klamce.
-Naczyniem.- dziewczyna poczuła jak zaciska z całych sił dłoń na klamce.- Naczyniem na duszę.
Otworzył drzwi i zaczął wychodzić, jednak dziewczyna powstrzymała go, odpychając jego rękę od klamki i zamykając drzwi na zamek.
-Coś nie tak?- Pharadai ukrywał zdenerwowanie. Nieudolnie.

-To było o mnie, prawda?- Liv z całych sił próbowała brzmieć stanowczo ale głębokie przekonanie że poprzednie słowa mężczyzny dotyczyły jej samej sprawiły jej niewymowny ból przez który jej głos łamał się, niemal piszcząc.- To naczynie. Wiem jak ludzie na mnie patrzą, jak mówią o Tournee i moich igrzyskach. Jestem naczyniem? Takim jak Paul?- podeszła do niego wzrokiem pełnym nadziei. Nadziei, że mężczyzna powie jej coś co ją ocali. Od przeszłości a także jej samej. Ponieważ bała się siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz