For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 18 września 2017

Rozdział XXIII ~
"Sprawiedliwość zażąda pomsty"

Rainard Howard z dystryktu 6. kolejny raz odwraca się w ciszy za siebie. Minął już cały dzień odkąd zabrano Aurriel Thompson z dystryktu 7. z areny a on nie odezwał się od tamtej chwili do swoich młodszych sojuszników. Do Jej sojuszników. Skąd mógł przypuszczać, że już trzeciego dnia Igrzysk wróci do Kapitolu?


Widok po raz kolejny dwójki trybutów idących za nim irytuje go. Nie ma pojęcia co z nimi teraz zrobić, gdy tylko zabrano turkusowłosą i sytuacja się uspokoiła miał ochotę ich oboje zostawić i ruszyć przed siebie. Jak to w ogóle miało być możliwe? Zabierali ją wczesnym rankiem, by nie mogli tego zauważyć, lecz ktoś z 12. usłyszał hałasy i obudził resztę. Krzyki i panika tych dzieci kompletnie zdezorientowały Rainarda, który myślał, że ich atakują więc sam chwycił za co popadło i zaczął obrzucać tym Strażników Pokoju. Musieli go obezwładnić, paraliżując nogi, by móc w spokoju zabrać Thompson do poduszkowca nieopodal. Tayola z Nirem na zmianę piszczeli i płakali, niemal skowyli, jakby zabierano im najcenniejszą rzecz pod słońcem. Wygraną. Oprócz tego Thompson żyła. Szła z nimi spokojnie nie odwróciwszy się ani razu do dzieci. Dopiero późnym wieczorem cała trójka miała się przekonać dlaczego.

Gdy zbliża się wieczór nachodzi go chęć zabicia ich a potem odejścia. Jednak zamiast tego po prostu trwał z nimi w tym sojuszu kolejną godzinę w ciszy przeczesując zarośla i jedząc coraz skromniejsze posiłki. I choć była to niezręczna i niekomfortowa cisza dzięki niej mógł przemyśleć wiele spraw i zauważyć wiele rzeczy. Na przykład to, że po kilku godzinach zaczął mieć już niemal absolutną pewność, ze Tayola jest starsza niż twierdzi a Nir prawie wcale się nie odzywa zamiast tego dużo gestykuluje. Lub coś co bardziej go niepokoiło niż ciekawiło- brak różnorodności flory a także brak jakiejkolwiek fauny. Nie ma zwierząt a przynajmniej nie tych większych, tych które dałoby się zjeść a zapasy powoli kurczyły się.
Przy wieczornym ognisku postanawia ich zostawić w nocy i szukać szczęścia w pojedynkę. Lub śmierci, gdyż wszystko mu już jedno.

- - -

Akadien Bailarth z dystryktu 13. podnosi się z ziemi i rozgląda dookoła. Wraz ze swoim sojusznikiem, Meviliennem Aiberdem z dystryktu 14. przeczesują drugi dzień las w poszukiwaniu najmłodszych trybutów bądź jakichkolwiek trybutów. Zbliża się wieczór a oni jak dotąd nikogo nie spotkali na swojej drodze. Niefortunnie wyglądało na to, że w tym roku zabraknie spektakularnych potyczek między trybutami. Ale to się miało zmienić.
-I co?- odzywa się młodszy Aiberd.- Jesteśmy w pobliżu? Lub chociaż na tropie...- łapie się niezręcznie za głowę. Nie zna się na badaniu śladów, zaprawiony w boju coraz bardziej niecierpliwi się do starcia z innymi trybutami.
-Na tropie czego?- rzuca tajemniczo Akadien.- Jutro skończą nam się zapasy, albo nawet dzisiaj. Nie widzę nic jadalnego wśród roślin a  zwierząt brakuje.- ruszają powoli w wyznaczonym przez blondyna kierunku. O sponsorach mogli zapomnieć gdyż Akadien już dostał swój jednorazow podarunek z kolei Aiberd nie dostał nic jadalnego.- Niby kto inny może tu zostawiać jakieś ślady jak nie człowiek.
Ciemnoskóry Mevielienn wzdryga ramionami.
-Kiedy mówiłem, że chcę polować nie precyzowałem na co- śmieje się. Trybut z 13. wpatruje się zaskoczony w niego.
-Chcesz przebić Enobarię?- pyta obojętnie.
-Chcę wygrać.
-Zwycięstwo to nie wszystko.
-Próbujesz upominać jednego z Wielkiej Trójcy?- uśmiecha się Aiberd.- Nic więcej oprócz niego nie mam.

Pod wieczór znajdują w końcu migające światło w oddali. To było ognisko. Po krótkiej naradzie postanawiają ruszyć w jego kierunku, kierując się wyższymi gałęziami i unikając desek molo w obawie przed ewentualnymi pułapkami. Nim jednak docierają na miejsce ognisko gaśnie. Noc już zapadła a widoczność jest bardzo słaba dlatego obydwoje zaczynają się szukać. Po chwili próbują ułożyć nowy plan.
-Myślisz, że nas się spodziewają?- szepcze Mevielienn.
-Myślę, że tak. Nie jesteśmy w stanie nie iść do nich w absolutnej ciszy. A ponieważ nie ma innych zwierząt... każdy ewentualne hałas należy przypisać wrogom.- Akadien patrzy się niemal w czarną przestrzeń.-Pamiętasz w ogóle gdzie to było?
-Tak, jesteśmy niedaleko, za tamtymi drzewami, na dole. Chyba są na parterze, więc uważaj na wodę.
-Dobra, dzięki. W takim razie spróbujmy ich wrzucić do niej. Umiesz pływać?- ciemnoskóry wywraca teatralnie oczami.- Dobrze dobrze, upewniam się. Nie chcę niespodzianek jak w zeszłym roku. Przygotuj się, weźmiemy ich z zaskoczenia, choć nie będzie ono zbyt wielkie.
Nagle Mevielienn wpada na inny pomysł.
-Wrzućmy im racę.- przypomina o swoim prezencie od sponsora i zaczyna jej szukać u siebie.
-To nie jest zbyt dobry pomysł...- Akadien zamyśla się. Przeszło mu przez myśl, że nie jest to zbyt uczciwe, jednak przecież jeszcze przed chwilą planowali zasadzkę. Widocznie musi obrać inną strategię a nie liczyć na tę dzięki której kiedyś wgrał. W końcu nie można być zawsze prawym a już na pewno nie dzięki prawości powróci do domu.- Cholera, spróbujmy. Ile ich masz?
Ciemnoskóry wyciąga pistolet z nabojami.
-Dwa wkłady. Dwie race. Dwie....
-Spieprzaj z metforami- przerywa mu Baialrth.- Poezji mi tu brakowało.- strzela kosteczkami w paliczkach.- Jak się nam poszczęści zdobędziemy jedzenie. Coś mi jednak mówi, że oni też go nie dostali...
-W takim razie nie ma go co marnować.- Mevielienn tajemniczo uśmiecha się.- Otoczymy ich i wystraszymy światłem. A do wody tylko w ostateczności.
Akadien kręci głową. Dominique z dystryktu Mevilienna była jednak roztropniejsza.
-Jak sobie chcesz, mam już dość grania fair.
-Nie tym razem co?- śmieje się murzyn.
-Wyjątkowo nie.


* * *

Trzeciego dnia treningu Lear z Anitą coraz częściej zaczęli uczęszczać na szkolenia. Nie wrócili nawet na obiad co zaniepokoiło Liv i niewstrząsnęło Samem. Awoks wciąż brakowało a Pharadai i Phoebe, poczuwszy się niepotrzebni (z domysłów Liv), wyszli razem na miasto, zostawiając tę dwójkę razem z Parker, która dopiero po południu wyszła z gabinetu.
-Niemożliwe staje się możliwe, czyżbyś zaspała?- przywitała ja Liv ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Sam zachichotał w salonie.
-Wybacz moja droga, nie mogłam w nocy zasnąć, chyba ktoś u nas lunatykuje.- spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem. Liv odwróciła wzrok, dobrze wiedząc co ma na myśli rektorka. Mimowolnie spojrzała wtedy na Paula, którego widok przypomniał jej o dysku od Alexa, o którym notorycznie zapominała. -W każdym razie- głos Parker wyrwał Liv z zamyślenia- Zostały dwa dni do Ostatnich Igrzysk. Trzeba się zabrać do roboty...
Liv myślała, że się przesłyszała.
-Ostatnich?- powtórzyła.- O czym ty mówisz, to tylko Ćwierćwiecze...
Parker spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem i ruszyła w kierunku kuchni, robić sobie śniadanie-obiad.
-Upierdliwe gdy ich nie ma...- stała przy otwartej lodówce.- Liv- odezwała się gdy w końcu wyciągnęła coś z maszyny- Przecież twój ojciec oznajmił to już na paradzie. Czyli z... 3 dni temu?- zaczęła coś kroić na tacy.- Ktoś ma ochotę na tosty? Nic innego nie wymyślę, przepraszam.
-Ja, może.- Sam uśmiechnął się błogo. Brunetka zignorowało pytanie.
-Na paradzie?- próbowała kontynuować temat podczas gdy śnieżnowłosa kroiła kolejną cebulę.- Ja nie pamiętam... och, no tak.- przypomniał jej się incydent z windą.- Czyli, że chcą je zakończyć?
Parker nie zwracała na nią szczególnej uwagi, próbując wygrać ze wzbierającymi się łzami.
-Na to wygląda, Liv. Dokładnie powiedział... chwila, czy tego nadal w reportażach nie ma przypadkiem?- wskazała na telewizor.- Dużo nad tym dyskusji było i debat ostatnio.
-Debat nad czym?- oburzyła się dziewczyna i zaczęła szukać pilota do odbiornika. Sam zaczął jej pomagać co dziewczynę wyraźnie speszyło, próbując dostrzec czy є¢нσ™ pamięta coś z wczorajszej nocy.

-Widzisz Liv, gdy tak... drastycznie odcina się główny motor gospodarki....- Parker wkłada farsz do lodówki.- Poza polityką są też inne dziedziny, Liv. I trzeba było je również przedyskutować. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że aż tak cię to zainteresuje.- zaczyna szukać pieczywa.- Och, oczywiście, przecież ich nie ma...
-Co?- podchodzi do niej dziewczyna.
-Awoks. Nikt nie robi nam zakupów.
-Awoksy nie robią zakupów.- przypomina jej mentorka.- Jesteś ignorantką.- zarzuca jej, krzyżując kolejny raz ręce. Rektorka z trudem pohamowała irytację. Dziewczyna miała rację.
-Przepraszam, nie wyspałam się.- złapała się za czoło.- Odbierały tylko racje z kuchni. Pójdę tam i nam przyniosę.- wyszła w ciszy z apartamentu zanim Liv zdążyła o cokolwiek zapytać.
-Pierwszy raz widziałam u niej... skruchę?- przeraziła jej. Nie trwało to jednak długo bowiem Paul ją jeszcze bardziej przeraził.

-Przypomniało mi się, Liv- zaczął miłym lecz suchym tonem.- Jedna z naszych awoks chciała się z tobą skontaktować. Chyba miała na imię Madeline...
Liv marszczy brwi. Tylko jedną awoksę znała z imienia.
-Masz na myśli Meadow?
-O, tak, właśnie miała na imię!- urywa na chwilę patrząc w pustą przestrzeń. -A o kim właściwie mowa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz