For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



niedziela, 11 marca 2018

Rodział XXV ~
"Niech osądzą mnie umarli"


Rainard zatacza się do wody gdy coś iskrzącego przylatuje w ich stronę. Błysk wybuchającej flary oślepił całą ich trójkę. W tym czasie Mevilienne i Akadiene zbliżyli się do nich z góry i zaatakowali siedzących przy pniu przerażoną dwójkę trybutów. Tayola robi unik kopiąc ślepo przed siebie i trafiając przy tym w twardą łydkę Bailartha. Czując ją, instynktownie ucieka do drzew, pamiętając w którym kierunku były. Niestety trybut z 13. bierze celnie zamach i podcina jej nogi. Upada z krzykiem. Rainard unosi się w wodzie próbując zobaczyć co się dzieje na molo jednak na razie może tylko przysłuchiwać się odgłosom walk. Przed oczami wciąż ma mroczki a sprawę pogarszał fakt, że wciąż bolały go oczy po flarze. Światło z nieba również nie pomagało za wiele a na pewno nie jego sojusznikom.
Howard widział tylko lekki zarys potyczki, próbując odgadnąć ile postaci ich atakuje i które to z nich. Nagle słyszy wystrzał armatni. Jego całe ciało zesztywniało w przerażeniu. Była zbyt mała szansa, że to nie był jeden z jego sojuszników. Niedługo jednak musi się o to martwić.


-Nir!- krzyk Tayoli rozmywajego niepewności. Jej rozpaczliwy głos rozdziera mu serce. W tej cholernej ciemności nikt nie zauważył jak zginął.
Krzyk Tayoli zwraca uwagę szukającego ją Akadiena, który w końcu ją odnajduje i wrzucił do wody. Dziewczynka zaczęła się topić, jednak wcale nie krzyczy.

-To byli wszyscy?- Rainard słyszy głos z ich niedawnego obozowiska. Cicho podpływa nieopodal jego źródła.
-Ech, nie pamiętam. Może jeszcze jedna osoba ale nie więcej. Mówiłem, ze niepotrzebnie tą racą rzucałeś…
Rainardowi coraz szybciej bije serca. Słyszy, że Tayola jest niedaleko niego w wodzie i że się topi ale za bardzo się boi by szukać jej po omacku i pomóc jej utrzymać się na powierzchni. Słyszy jak oponenci chodzą w tą i we w tę po molo jakby czekali aż trybutka wyjdzie w wody walczyć z nimi. A może czekali aż odpłynie? Po kilku minutach słychać kolejny wystrzał.

Ku zdziwieniu pozostałej trójki poduszkowiec przylatuje zaledwie po kilku minutach. Akadien i Mevielienne nie zdążają się nawet podzielić zapasami a Rainard ledwo odnajduje po cichu unoszące się na powierzchni wody ciało Tayoli gdy z pojazdy wyłania się kilka Strażników Pokoju.
-Tak szybko?- dziwi się Mevielienne usuwając się im z drogi by mogli zabrać ciała. Odsuwa się od drzewa patrząc w wodę i wtedy zauważa kogoś w wodzie przytulającego do siebie czyjeś ciało.- Ty?-dziwi się Aiberd. Rainard jednak wpatruje się na pobliskie ciało trybutki z 12. unoszące się bezwładnie na tafli wody.

Akadien jednak nie rusza się. Gdy zaczyna zbliżać się poduszkowiec ich teren zostaje oświetlony przez reflektory. Razem z Mevieliennem zabierają najcenniejsze rzeczy a potem trybut z 13. usunął się Strażnikom jednak Akadien nim to robi rozgląda się dookoła by móc zobaczyć z kim się mierzyli i czemu tak łatwo im poszło. I wtedy ujrzał czego dokonali a dzieło ich było niezmierzone. Najpierw widzi skulone ciało Nira, leżącego na brzuchu kilka metrów od niego. Jego musiał zabić trybu 14. Gdy Mevielienne odzywa się do niego by się odsunął Akadien spogląda w stronę molo, gdzie dostrzega kolejne dziecko. Upuszcza swoją torbę z ręki i rzuca się na kolana chowając twarz w dłoniach. W ciemności nie mogli dostrzec z kim się mierzą. Była tak mała szansa, że to mogą być oni. Ale przecież mogli się domyśleć. Rzucili im racę dając znać, że nadchodzą a mimo to tak łatwo im poszło. Dlaczego o tym nie pomyślał?

-Akadien Bailarth z dystryktu 13. idziesz z nami.- podchodzą do niego Strażnicy.
-Chwila, co?- oburza się Mevilenne.- Przecież żyje do cholery! Zajmijcie się lepiej ciałami!
Strażnicy ignorują go, podnosząc Akadiena z kolan. Mężczyzna nie stawia oporów i z opuszczoną głową rusza przed siebie, pozwalając się prowadzić. Rainardowi jest przykro patrzeć na tą sytuację, choć sam nie może otrząsnąć się po tym jak Strażnicy Pokoju musieli siłą zabrać od niego ciało Tayoli. Z kolei Meviellien podchodzi ze śmiałością i z maczetą w ręku do Strażników.
-Co do cholery się dzieje, czemu go zabieracie? Zabierzcie i mnie, w takim razie, też ich zabiłem!- warczy i szarpie jednego z nich za ramię. Wtedy inny Strażnik strzela do niego w głowę. Meviellien upada martwy na ziemię.

- - -

Cukiernia Vislarów była jak zwykle o tej porze oblegana przez głodnych klientów. Liv wciąż nie udało się dowiedzieć skąd ich taka ilość. Nie wiedziała także że w budynku sklepu znajduje się piętro z kawiarnią. Pharadai poprowadził ją drugim wejściem, gdzie zostawił ją przy stole po czym wyszedł zamówić jedzenie. Piętro było równie ozdobne i landrynkowe jak dół. Ściany pomalowane były na jasnozielony kolor, ozdobione kolorową tapetą a na oknach wisiały firanki w cukierki. Na piętrze na cukiernią znajdywało się kilkoro ludzi a jednym z nich kogo Liv rozpoznała była Purchia Nivand, rektorka dystryktu 9., rozmawiająca z nieznaną Liv młodą, jasnowłosą kobietą o wyjątkowo egzotycznej urodzie. Brunetka nie była pewna czy to także rektorka. Nagle ją olśniło. To pewnie mentorka 9. . Nigdy nie spotkała mentora 9., tak  jak zresztą wielu innych. Westchnęła smutno, czując nieuzasadnioną potrzebę poznawania innych, tak jak na Igrzyskach, gdy zdecydowała się zapamiętać każdego. Ale przecież teraz nie musi wszystkich znać.
-Proszę, Liv, najlepsze muffinki w Kapitolu- Pharadai dosiada się do niej. Odwraca się w stronę gdzie patrzy dziewczyna i kłania się kobietom. Gdy tylko go zauważają kiwają pogodnie głowami, uśmiechając się przy okazji do Liv, po czym wracają do rozmowy. Dziewczynie pozostaje jednak wrażenie, że rozmówczyni Purchii wyraźnie jej nie lubi.

-One też lubią tu przychodzić- Pharadai odwraca się do Liv.
-Ta dziewczyna z którą rozmawia Purchia…
-To Leather.  Leather Markelt. Chyba ją znasz. Podobno w zeszłym roku często odwiedzałaś Ogród Trybutów. On jest…
-Wiem, Phoebe- przerywa mu spoglądając ostrożnie ponownie na kobietę. Zmarszczyła brwi, po czym zrozumiała jak nazwała stylistę- Wybacz, lubię tak do ciebie mówić- peszy się. Próbuje muffinki, próbując ukryć zaczerwienioną twarz. Pharadai uśmiecha się i czeka na jej reakcję. Ma nadzieję, że dzięki wyjątkowemu smakowi specjału rodzinny Vislarów, Liv choć na chwilę zapomni o smutkach.
-No widzę, że się na mnie patrzysz ale to mi przeszkadza gdy jem- śmieje się z pełną buzią- połyka jedzenie z lekką irytacją- Niezłe.
-Co?
-Co co?
-„Niezłe”?
-No powiem więcej, za dużo rodzynek.
-W tym nie ma rodzynek.
-Dlatego ich za dużo!
Pharadai roześmiał się a Liv za nim.
-Oj dobra, są pyszne. Nie chciałam przyznać ci racji.- wzdycha.  W końcu rozumie popularność cukierni, a przynajmniej tak się jej zdaje. W tym czasie Purchia wraz z Leather opuściły piętro, uprzednio żegnając się z obojgiem. Brunetka utwierdziła się w przekonaniu, że była zwyciężczyni 14. wciąż jej nie lubi. Jednak nie to ją teraz zastanawiało. Od przyjazdu do Koloseum działo się tyle dziwnych, szalonych i nieprzewidywalnych rzeczy, że dziewczyna całkiem zapomniała o pewnym istotnym fakcie. I choć przypominała go sobie wiele razy, o wiele częściej go nie pamiętała. Lub ignorowała.

-Myślisz, że mój ojciec wie o śmierci mamy?- pyta nagle stylistę. Pharadai odkłada ciastko, po czym przeczesuje swoje włosy.
-Nie spytałaś się go o to? Nie mów, że nie miałaś okazji.
-Jakoś…. Wyleciało mi to…- mentorka składa zdenerwowana ręce na stole. Zapomniała o śmierci matki, tak jak o śmierci Evana czy pozostałych trybutów. –Tylko, że to była mama…- szepcze cicho. Jak mogła tak szybko wyzbyć jej się z głowy?
-Cóż chyba raczej wiesz, że aż tak wysokich kontaktów nie mam…- zaczął jednak gdy usłyszał szept dziewczyny urwał delikatnie kładąc dłonie na jej - Nie opłakuj martwych, Liv. Przecież już nie wrócą. Lepiej zajmij się...- zaczyna ją pocieszać gdy dziewczyna zabiera szybko swoje ręce od niego i unosi drżącą głowę w jego stronę:
-Przecież ja wróciłam, Phoebe. -oddycha niespokojnie. - Wróciłam z martwych.

* * *

-Ta głupia historia o moich rodzicach i 11. to kłamstwo prawda? Poznali się tutaj, w Koloseum.- Liv zdeterminowana podeszła do biurka wujka. Urs był całkowicie zbity z tropu jej zmiennym charakterem. Nie sądził, że w tej dziewczynie została jeszcze jakaś siła. -Słyszałam jak Parker raz wspominała o pobycie mamy w Kapitolu. I to podczas Deklaracji Zimowej!- spojrzała zdenerwowana na znajomą fotografię na komodzie przy ścianie. To stąd znała to zdjęcie. - Mój ojciec był politykiem ale był nim od początku!- zwróciła się zła w stronę kanclerza Panem. -A co zabawniejsze, mam wrażenie, że to TY nie jesteś jego bratem.

Urs otarł pot z czoła, próbując poskładać myśli. Ta brunetka zapewne jeszcze nie jeden raz go zaskoczy. To pewnie miał być początek góry lodowej. Poza tym pamiętał ją jako spokojniejszą osobę. Zmieniła się ale wcale nie po Igrzyskach, które sam oglądał z bratem. Liv pozostała do końca sobą, dając się nawet na koniec zaatakować współtrybutowi. No właśnie, zamyślił się, to przecież od jego śmierci się zmieniła. Czyżby tak bardzo go kochała, że zatraciła się w sobie po jego stracie? Ale przecież Parker mówiła, że już go wprowadziła... Z zamyślenia wyrwał go głos dziewczyny:
-Nie zaprzeczasz.- stwierdziła spokojnie.

-Bo to absurdalne, Liv.- Urs podszedł do pobliskiej szafki i wyciągnął z niej wodę, po czym nalał sobie do szklanki. -Chcesz?- ale Liv odmówiła. Wziął kilka łyków. Liv w tym czasie cierpliwie czekała w ciszy, stojąc przy biurku, oparta o oparcie krzesła. -Zmieniłaś się od jego śmierci.
Milczała, choć poczuła ból w sercu. Dopiero po chwili odezwała się:
-On nadal jest martwy. Dla mnie martwy.- zmarszczyła brwi. -Nie rozumiem po co była ta cała farsa. Ja wciąż muszę być podwójnym mentorem, on myśli, że jesteśmy na cholernej wycieczce.- zaczyna podnosić głos lecz ku własnemu zdziwieniu nie czuje powodu by dalej się złościć, dlatego kończąc zdanie znów jest spokojna. -Nie rozumiem po co go przywracać.- spuściła wzrok w podłogę.

Urs wzdycha i zaczyna krążyć po swoim gabinecie. Jakby z oddali można było usłyszeć stłumione odgłosy narady dochodzące z sali obok. Liv patrzy uważnie na drzwi prowadzące do niej.
-Czemu w ratuszu są dwie sale narad tuż obok siebie?- spytała wskazując wzrokiem dwa naprzeciwległe sobie pomieszczenia.
Mężczyzna chrząka z uśmiechem na twarzy. Zatrzymuje się przy komodzie ze zdjęciem.
-Czasem i ja lubię sobie zwołać małe zebranie.- spogląda na nią, wkładając dłonie do kieszeni marynarki. Liv mimowolnie odwzajemniła uśmiech. Mimo wszystko dobrze było mieć tu jakaś rodzinę. Otworzyła usta by coś powiedzieć ale wujek przerwał jej:
-Liv, zboczyliśmy z tematu. Przyszłaś tu w jakimś celu, prawda?

Dziewczyna bierze głęboki wdech. Tak mało było okazji wyrwać się z Tyrady. Do tej pory nie wiedziała czemu nikt jej nie spytał o przepustkę, i choć myślała, że to przez przywileje to właśnie przez ich brak znalazła się u wujka. Było tak wiele rzeczy omówienia, tyle pytań bez odpowiedzi. Wszystko co się ostatnio działo nie miało sensu i nie mogła odepchnąć od siebie wrażenia, że to wszystko jej wina. Gdyby tylko się nie podłożyła w zeszłym roku. Wtedy przeszła jej przez głowę dość głupia myśl:
-Mój ojciec wiedział, że się podłożyłam?- pyta cicho wuja. Urs wzdycha widząc, że dziewczyna porzuca właśnie swoje pierwotne plany przybycia tutaj zaczynając interesować się rodziną. A to było bardzo nietypowe. Mężczyzna podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
-Przecież sama tu dzwoniłaś. Parker akurat się wyprowadzała.
Spojrzała na niego. Czy to naprawdę mógł być tylko przypadek? I jak zareagował na to jej ojciec?

Nietrudno kanclerzowi odgadnąć jej myśli, i po bardzo krótkim zastanowieniu postanawia uprzedzić jej pytania:
-Nie pytaj o to, Sotoke.- mówi wręcz proszącym tonem. I współczującym. -Zrób to dla siebie.

Liv wdycha nerwowo powietrze przez nos nie mogąc się odezwać. A więc było tak jak myślała. A raczej jak sama o nim nie myślała, tak on o niej nie myślał. O nich. A więc naprawdę musiał ich porzucić.
-A więc jak już pytałem...- Urs z powrotem przystanął za swoim biurkiem wpatrując się w okno.- Chyba przyszłaś tu w jakimś celu?


Parsknęła zdenerwowana. Dreinson wzdrygnął się na jej gwałtowną reakcję i odwrócił się wystraszony. Na jego szczęście Liv uparcie wpatrywała się w podłogę.
-A potwierdzisz chociaż, że wszystko co wiem o moich rodzicach to kłamstwa?- skrzyżowała ręce na piersi. Urs zmarszczył brwi powoli jej współczując. Liv spojrzała na niego poznając to spojrzenie. -Nie patrz tak na mnie, Urs. To nie jest spojrzenie rodziny.- zarzuciła. Nie zaprzeczył co zabolało ją. Najpierw ona, teraz jej siostra. Nic dla nich nie znaczyły.

Wtedy drzwi od Sali Obrad otworzyły się a w drzwiach stanął Hunter Tansley, mężczyzna po 40-stce z ciemnymi blond włosami i licznymi zmarszczkami na twarzy. Miał na sobie oficjalny garnitur a w tle za nim ukradkiem Liv spostrzegła inne dystyngowane postacie.
-Urs, możesz do nas na chwilę, jest pewna sprawa...- zaczął gdy rozglądając się zauważył Liv. -Ty?- wyraźnie dziwi się co denerwuję dziewczynę. Urs przeczesuje tłustą grzywkę.
-Za chwilę, Tansley, omówię coś z siostrzenicą i zaraz do was przyjdę. Czy mam coś zabrać ze sobą?- próbuje spławić Promotora.
-Nie, nie musisz...- starszy mężczyzna był wyraźnie zmieszany. -Tylko... nie trwoń czasu.- rzuca na pożegnanie i zamyka drzwi. Liv w odruchu rzuca w tamtą stronę klukami z biurka wujka, który chichoczę na tę sytuację. Spojrzała na niego, po czym sama zaczyna się śmiać.

-Zapomniałam, że był dupkiem.- zażartowała, niewinnie wspominając czasy gdy Promotor i jej ojciec mieszkali w dystrykcie 17. O ile naprawdę tam mieszkali.
-Hunter nic się nie zmienił.- powiedział cicho Urs, patrząc jednocześnie na drzwi czy aby ich nie podsłuchują. Dziewczyna westchnęła teatralnie i podeszła do drzwi pozbierać słodycze. Odłożyła je na miejsce i spojrzała wymownie na wyjście. Jej re-unia dobiegała końca. Zresztą nie oczekiwała dzisiaj spotkania z rodziną. Zastanowiła się czy Anita sama nie chciałaby odwiedzić wuja ale wzdryga się sama na tą myśl. Jej siostra zawsze miała więcej godności niż ona, z pewnością by tego nie chciała. Możliwe nawet, że obraziłaby się na Liv, że proponuje jej coś takiego.

-Liv- głos wuja wyrywa ją z zamyśleń. -Po raz wtóry i ostatni: czy jest coś w czym mogę ci pomóc a Hallow, że tak ujmę, nie?
Odwraca się do niego ponurym choć pełnym nadziei wzrokiem.
-Tak wuju, jest jedna rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz