For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 1 marca 2018

Rozdział XXIV ~
"Kraina krwią i śmiercią płynąca"

Nir Simons z dystryktu 12. cicho syczy gdy Rainard Howard z dystryktu 6. sprawdza przed snem po raz trzeci jego ranę, którą zadał mu sam wczoraj. Następnie wydaje kilka krótkich poleceń i rzuca kilkoma pytaniami. Rozpala ognisko by pełnić wartę w nocy. Ulokowali się przy samej wodzie, by w razie ataku mieć drogę ucieczki a przede wszystkim, by Rainard mógł ich porzucić w nocy bezszelestnie.


-Na pewno? - pyta ciemnowłosa Tayola patrząc na niewielki ogień wśród kupki gałęzi postawionej na molo.
Młody mężczyzna przygląda jej się uważnie z niedowierzaniem. Czyżby domyśliła się, że chce użyć ich jako przynęty? Poza tym nie ma o co się martwić, sama widziała jak moczył w wodzie grubą warstwę liści pod chrust. Ten ogień nie ma się palić przez całą noc.
-Może i jestem pierwszy raz na Igrzyskach ale wiem co robię- mówi spokojnie i to była jego najdłuższa wypowiedź tego dnia. Tayola, zbita z tropu, kiwa nieznacznie głową, po czym siada na przeciwko trybuta z 6., tuż przy Nirze, który już śpi. Cały dzień przebyli niemal w cichym marszu dlatego najmłodszy uczestnik Igrzysk nie miał sił ani na skromną kolację ani na rozmowę a gdy tylko znaleźli kryjówkę na noc znalazł dogodne miejsce i położył się spać.
-Nie mamy już prowiantu, prawda?- pyta cicho Tayola patrząc spokojnie na Rainarda. Mężczyzna wyraźnie peszy się. Naprawdę nie ma ochoty na takę rozmowę. A zwłaszcza z dzieckiem.
-Nie.- rzuca krótko.
-Aurriel by coś nam znalazła.
-Ale jej nie ma.
-Nie pozwoliłaby nam głodować.
-Zostawiła nas.
-Przynajmniej żyje.

Zapada chwila ciszy. Oboje wiedzieli, że Thompson żyła gdy zabierano ją z areny. Nie była też ranna a na pewno nie umierająca. Czyżby niemożliwe stało się możliwym? Dziewczynka marszczy brwi pogrążając się w konsternacji. Rainard nie zwraca na nią uwagi a przynajmniej pozornie, gdyż myślami próbuje sobie przypomnieć podstawowe informacje o trybutach jakie zbierał w czasie przygotowania się Igrzysk. Czy naprawdę wylosowano parę dwunastolatków z dystryktu 12.? Czy naprawdę uważał, że mogli sami się zgłosić? Czy możliwe było, żeby ktoś z ich rodziny już raz wygrał Igrzyska? Dlaczego nie dostali do tej pory żadnego prezentu? Lub czemu Tayola wydaje mu się taka dojrzała...
-Może zabrali ją jako zwycięz....- zaczyna dziewczynka lecz urywa wystraszona widzac jak Howard błyskawicznie zasypuje ognisko między nimi.
-Idą.

- - -

Parker nigdy nie należała do cierpliwych osób. Może to wynikało z jej dzieciństwa, które obfitowało w ciągłe kłótnie i podnoszenie na nią głosu przez rodziców. Może to było jej pisane w genach. A może po prostu była bardzo upierdliwą osobą. Jedno jednak było pewne:
-Ten brak blizn w niczym mi nie pomoże- chrypie Liv wychodząc z kliniki Morphal Hill wraz z Pharadaiem. Przyszycie palców okazało się krótsze niż można było się spodziewać. Po tym jak Faithes nieudolnie je uzbierał i włożył do woreczka z lodem nikt nie miał nawet nadziei, że nadadzą się do odnowy i brunetkę czeka rekonstrukcja. Jednak ku zdziwieniu jej i stylisty, chociaż jej to zaproponowano dano jej możliwość wyboru, oznajmiając, że jej dawne kawałki ciała wciąż były funkcjonalne. Z otwartą szeroką szczęką Liv podążyła za dość osobliwym lekarzem, który zachowywał się jakby od dawna ją znał, do odosobnionej sali by po kilkudziesięciu minutach znów cieszyć się funkcjonalną dłonią.

-W czym niby miałby ci pomóc? Powinnaś raczej być im wdzięczna…- dziwi się stylista zwracając uwagę na nowe palce dziewczyny.
-Wdzięczna w czym, przecież nie żyję-obdarza go oburzonym wzrokiem- Nie patrz tak na mnie, przecież ty mi tego nie powiedziałeś. Jesteś bezpieczny- dodaje z ironia.
-Nadal masz mi to za złe?-pyta z wyraźnym smutkiem stylista.

Liv wzdycha rozglądając się dookoła. Nie potrafi mu tak łatwo wybaczyć strachu przed Parker. Bądź co bądź była to już tylko zwykła rektorka a wszyscy dookoła zachowywali się jakby była co najmniej terrorystą. Rzuca okiem na wysokie apartamentowce jakie mijali z przytłaczającym rozmachem architektonicznym i mnóstwem niepotrzebnych nikomu detali i wykończeń. Mimo wszystko Kapitol nigdy nie zostanie jej ulubionym miastem a kolejna wizyta miała to tylko pogłębić jej niechęć do tego miejsca.  Widziała wzrok mieszkańców śledzących ją i odprowadzającym wzdłuż każdej ulicy. Powoli miała tego dość.
-Chcesz wiedzieć, kto mi powiedział?- rzuca nagle obojętnie- Zapewniam cię, że się zdziwisz- uśmiecha się nieśmiało do niego. Pharadai jednak patrzy przed siebie szukając czegoś wzrokiem. Dziweczyna podążyła za nim i po chwili znajduje dobrze znany sobie już budynek. No tak, jak mogła zapomnieć drogę do szpitali w Kapitolu. Musieli tędy wracać. Kolejka do cukierni Vislarów wyglądała jakby w ogóle się nie poruszyła w ciągu tych kilku dni. Te same twarze, głosy a nawet zapachy sprawiły, że dziewczyna mimowolnie poczuła się jak w domu. Cukierkowym domu.
-Zgłodniałaś?


* * *

Po obiedzie Liv samotnie postanowiła udać się do swojego ojca. Nie wiedziała jego od lat i od tej pory nigdy nie potrzebowała go jednak dziś miało to się zmienić. Gdy udała się do Głównego Naczelnika Panem a zarazem byłego (jak twierdzi rekorka) przyjaciela Parker, ten oznajmił jej, że żeby móc się zobaczyć z Meadow, brunetka potrzebuje specjalnego zezwolenia urzędu a na te z kolei czeka się kilka dni, na co nie mogła sobie pozwolić w takiej chwili. Dlatego, po raz pierwszy od dawna, postanowiła skorzystać z przywileju bycia córką prezydenta. Z przywileju z którego w zeszłym roku dobrowolnie, a raczej mimowolnie, zrezygnowała. Zresztą, to był dobry przykład suwerenności państwa, w którym nawet dziecko prezydenta nie może wymigać się od Igrzysk.

Jednym z przywilejów bycia trybutem było mieszkanie blisko pałacu prezydenckiego, który tak naprawdę był ratuszem, a prawdziwy dom mieszkalny prezydenta, leżał sporo przecznic dalej. Trzeba było mieć naprawdę szczęście by w przypadkowym momencie taki jak na przykład wybrała sobie Liv, udać sie na górę i natrafić na jego obecność. A było to tylko w przypadku ważnych posiedzeń rady miasta lub ogólnopaństwowego posiedzenia rządu. I tak właśnie było.

-Dlaczego nie?- nie poddawała się Liv ale nie tylko ona była dziś uparta. Hallow Acman, sekretarka jej wujka od kilku minut nie chciała jej wpuścić na posiedzenie ministrów, na którym znajdował się również jej ojciec. Latynoska cierpliwia wyjaśniła jej już kilka razy, że nie może oczekiwać przywilejów, gdy trwają oficjalne narady głowy państwa a ona jest w mieście jako mentorka Igrzysk, i musi umówić się na spotkanie z prezydentem w sposób oficjalny. Jednak Liv nie potrafiła tego zrozumieć. A może nie chciała. Miała niechybne wrażenie, że Anicie pozwolono by wejść do środka.

-Liv, już ci tłumaczyłam: musisz wypełnić podanie i określić dokładną przyczynę spotkania, następnie dam ci formularz zgłoszeniowy na którym zaznaczysz...
-Oj Hallow, ty to zawsze musisz być taka formalna, prawda?- do recepcji przyszedł z korytarza starszy mężczyzna z ciemnobrązowymi, choć powoli siwiejącymi, włosami. Podszedł do lady i oparł się o nią łokciami. -Hej, Sotoke.- przywitał się z naciskiem na jej nazwisko.
-Cześć Urs- przywitała się równie formalnie jego siostrzenica. Urs po rozstaniu ich rodziców przystanął murem za bratem, nie rozumiejąc poczucia samotności i odrzucenia przed jej matkę, gdy mąż ją porzucił z dnia na dzień, wybierając Panem zamiast rodziny. Był to szlachetny powód ale również tragiczny. Niemożność przeprowadzenia się tam i brak kontaktu ojca tylko pogłębiły podział ich rodziny i tabu rodziciela, dlatego po narodzinach Liv, Prynthia, za radą również Parker, postanowiła przybrać nowe nazwisko. Zarówno jej dawne nazwisko jak i panieńskie a tym bardziej męża przyprawiały ją o nieprzyjemności i docinki w dystrykcie, których chciała oszczędzić dzieciom. Urs nigdy nie polubił ich nowej tożsamości.

-Hallow, może ja spróbuję zaradzić coś uporowi mojej ulubionej krewniaczce.- uśmiechnął się uprzejmie, choć była to raczej wymuszona uprzejmość niźli szczera. Liv zmarszczyła brwi, przyznając nieskromnie w duchu, że liczyła na większe przywileje w tutejszym urzędzie. Widocznie jednak nigdy nie było jej to dane, tak jak i jej rodzimym dystrykcie gdy wiele razy próbowała kontaktować się z Parker.

Pani Acman tylko westchnęła donośnie machając na nich ręką, po czym powróciła do swojej pracy. Urs ponaglił Liv i zabrał ją do swojego gabinetu, na skraju korytarza. W trakcie krótkiej drogi brunetka zdążyła niedbale rozejrzeć się po pomieszczeniu jednak jedyne co wpadło w jej oko to marmurowa podłoga, starannie wyszlifowana, przez co widziała w niej swoje odbicie, choć to nie je podziwiała a wzory na samych kaflach. Wtedy też uderzyła w wujka, którzy przystanął przy drzwiach wyciągając klucze. Mężczyzna pokręcił głową po czym pchnął drzwi.

Gdy weszli do środka przywitało ją przestronne pomieszczenie z dwoma salami. W jednej z nich znajdywało się biurko, krzesło i kanapa a także bukowa komoda z jakimś zdjęciem. Dziewczyna przysiadła na wskazanym przez kanclerza krześle. Na przeciwko niej przy biurku przysiadł Urs. Brunetka zauważyła, że na prawo znajdywała się kolejna sala z dużym stołem i krzesłami wokół niego a także wyrafinowanym wytłoczeniem na ścianach. Była także lepiej oświetlona w porównaniu do sali w której się znajdywali. Z kolei na lewo były drzwi, za którymi musiał znajdować się jej ojciec. Z tego co zauważyła Urs miał gabinet nieopodal sali narad ratusza.

-Liv, spytałem ciebie o coś.- głos wujka wyrwał ją z zamyślenia.
Zmarszczyła brwi, powoli zapominając po co tu przyszła. Ponieważ inne myśli krążyły jej po głowie. W końcu przypomniała sobie co to za zdjęcie było na komodzie przy ścianie obok niej.
-Czy to mój ojciec jest odpowiedzialny za to Ćwierćwiecze?- wyrwało jej się.

Urs lekko drgnął ale dziewczyna tego nie zauważyła.
-Co masz na myśli?- spytał spokojnie, poprawiając się na swoim fotelu i krzyżując nogi.
-Zasady...- zamyśliła się.- Tegoroczną regułę puli trybutów. Czy on naprawdę chce zabić Anitę lub... Evely?- przy młodszej siostrze głos jej się załamuje. Jednak nie rozkleja się i dokańcza z powagą.- Mama już nie żyje, o tak wiem to, a Millo nie ma żadnej rodziny więc...
-A Sam?- przerywa jej.- Z tego co wiem, ma rodzeństwo.
Brunetka zagryza wargi. To prawda, razem z Learem mieli młodszą siostrę Pattern. Więc jej ojciec nie mógł tego ukartować. Chyba, że liczył na przewagę 2:1 strzału.
-Poza tym nie musisz się nad tym głowić, to i tak nie jest jego pomysł. Zostało już dawno temu spisane w Traktacie o Zdradzie.- zaskakuje ją tymi słowami.

Liv otwiera buzię ze zdziwienia patrząc głeboko w oczy kanclerzowi, który wyraźnie peszy się na zaistniałą sytuację, jednocześnie dziwiąc się jej zachowaniu.
-Dlaczego masz taką minę, nie pamiętasz jego przemówienia na otwarciu?- wybąkuje powoli cofając swoje krzesło w stronę okna za sobą.
Dziewczyna uderza niezauważalnie lewą pięścią o kolano. Oczywiście że go nie pamięta, skoro nawet go nie wysłuchała! I ani razu nie wpadła na to by obejrzeć jego powtórkę. A wszyscy wkoło o tym ciągle trąbili. A więc to takim była mentorem. Żadnym.

-Jest tam nawet zapisane, że będą to ostatnie Igrzyska.- wyrywa ją z kolejnego zamyślenia.
-To znaczy, że... to prawda?- pyta z niedowierzaniem. Już słyszała wcześniej to stwierdzenie.
-Tak, to prawdziwe...- starszy mężczyzna zamyśla się. -Nie chciałaś wysłuchiwać jego przemówienia, co?- wzdycha z lekkim uśmiechem po czym schyla się do szafek w biurku. Po chwili kładzie na biurku kryształ ze słodyczami. -Poczęstuj się, są prosto z cukierni Vislarów, jeśli znasz. Roma jest tegorocznym sponsorem...
-Tak wiem, widziałam już ich wstępną listę.- Liv machnęła obojętnie ręką.
-Więc powinnaś wiedzieć, żeby się śpieszyć. Słyszałem, że razem z Olachtem są najbardziej rozchwytywani w tym roku. Razem z Vandersami oczywiście.
-Nie przyszłam rozmawiać o sponsorach.- denerwuje się dziewczyna. Nie przyszła nawet rozmawiać o Igrzyskach. W końcu przypomniała sobie co doprowadziło ją do spotkania z wujkiem. Meadow.
-Dlaczego awoksy nie są już nieme?- zaczęła od poaczątku.
-Jak to nie są?- Urs roześmiał się. -Oczywiście, że nadal są, Sotoke.- dodał przybliżając się do biurka. Schylił się w jej kierunku.- Tylko wasze nie są.

Liv nie chciało się wierzyć w to co słyszała. Przecież to było absurdalne. Od początku do końca. A żadnego z nich nie było widać w tej całej farsie. Widząc jej zaskoczenie wujek z niepohamowaną przyjemnością rozkoszował się jej pogubieniem i kontynuował:
-Już w zeszłym roku mogły mówić. Zresztą pewnie zauważyłaś znajome sobie twarze, czyż nie? To musiało być dopiero miłe spotkanie.- i choć był rozbawiony w jego głosie nie było czuć cynizmu, co tylko bardziej niepokoiło brunetkę, nie mogąc zrozumieć jego motywów. A może i nie chcąc. Zawsze zakładało dobro w każdym, jednak wujek nie sprawiał wrażenia, jakby przejmował się nią w tej chwili. - I nie pochlebiaj sobie, zapewniam, że to nie dla ciebie oddano im ten przywilej.

Dziewczyna zamyśliła się na krótką chwilę. Przyłożyła złożoną pięść do brody i opuściła głowę w dół.
-To nie był pierwszy raz, tak?- domyśla się. -To wasza nowa... broń?
-Raczej środek kontrolny, moja droga. Nie tak trudno tutaj o wrogów. Zresztą, to tylko środek zaradczy, jeszcze nic skandalicznego nie odkryto dzięki nim. Tylko u was... pełniły ważniejszą rolę.- dodał tajemniczo. Liv miała już dość tajemnic, jednak miała wrażenie, że drążenie w tym temacie tylko je powieli dlatego postanowiła stłumić w sobie ciekawość, szykując się do wyjścia. Nie żegnając się wstała, przysunęła krzesło do biurka i mimowolnie przystanęła czytając cytat na ścianie, nad drzwiami do Pokoju Prezydenckiego.
Nagle, jakby z jakiejś mechanicznej reakcji, otworzyła usta i nie dowierzała własnym słowom:
-"Wam to życie nie jest dane, każde na straty spisane.
Wypnij pierś i podnieś twarz, wszak zginiecie wszyscy wraz.
Z dumą zginiesz chociaż lżej, w kątach ciemnych szukaj jej.
Zalejemy plac szkarłatem, byś nie mówił żeś ich bratem.
Tu czerwony stanie dom, w nim panować będzie zgon."

Urs wstał za nią, drżąc na całym ciele. Na jego czole pojawił się intensywny pot. Był przerażony.
-To cytat...-zaczął cicho, spoglądając niepewnie na drzwi do sali narad.- To cytat z Fałszu Kosogłosa. Nie powinnaś była ją znać. Nie możesz jej znać.- mówił jakby było to coś oczywistego i prawdziwego. Ale Liv nie tylko ją znała. Liv ją rozumiała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz