For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



piątek, 24 stycznia 2014

O przedzieraniu się przez ciemność cz.IV

-Tu jesteś!- usłyszałam za plecami- Szukałem cię, kolacja gotowa- Lear zaprosił mnie do kuchni- Nie jest to może to co w Kapitolu ale chyba nie będziesz narzekać?- wystraszył mnie tymi słowami.

Zdawało mi się, że on wiedział. Słyszał wszystko. Był nieobliczalny. Spojrzałam na Evely. Nadal go bardzo lubiła, uśmiechała się i żartowała, że sama by już lepiej ugotowała niż on. A więc tak. Nie mogłam pozwolić bym została sam na sam z Learem.
Wtedy jak na ironię moja siostrzyczka powiedziała, że idzie spać i poprosiła szatyna o poczytanie dobranocki z biblioteczki babci Momo.
Gdy tylko oboje poszli na górę posprzątałam szybko po posiłku po czym schowałam nóż do mięsa za koszulkę. Byłam całkowicie rozkojarzona. Usiadłam na kanapie czekając na ciąg wydarzeń.

Po pół godzinie wrócił Lear oznajmiając, iż moja siostra zasnęła.
Pewnie snem wiecznym.

Udawanie spokojnej niezbyt mi wychodziło. Chłopak to widział, jednak przysiadł się do mnie obok na kanapie, wyglądając jakby moje przerażenie sprawiało mu przyjemność.
Cholerny sadysta.

Więc to ja musiałam coś powiedzieć. Przesunęłam się na bok, czując zimno ostrza pod koszulką. Zagryzłam wargi, jednak gdy w końcu się przemogłam szatyn mnie wyprzedził.
-Z dzieciństwa- odezwał się- Wiesz ta pamiątka... blizna...

Całkowicie zbił mnie z tropu. Coś kombinował. Musiałam dowiedzieć się co.
Na musiałam się skończyło.

Znowu coś mnie powstrzymało. Być może był to instynkt przetrwania, gdyż zamiast odezwać się tylko cicho jęknęłam pod nosem. Spuściłam wzrok.
-Wiesz kiedyś... poszliśmy z rodzeństwem do lasu... tak jakby na wycieczkę...- zaśmiał się ironicznie- Cóż, koniec końców zaatakował nas wilk i musieliśmy wracać. A raczej uciekać- uśmiechnął się- Kiedy dobiegł do mnie uderzyłem go kamieniem a on mnie podrapał. Później przybyli tam okoliczni mieszkańcy i zabili go.
-Hm...- westchnęłam- I co to za pamiątka?
Lear zmrużył oczy. Więc i on nie mówił całej prawdy a część którą mi udostępnił pewnie sam zmienił.

-A co?- zaczął nagle przybliżać się do mnie- Nie ufasz mi? Myślisz, że jestem nieobliczalny?- czułam jego oddech na twarzy. Czy w jego oczach widziałam szaleństwo? Cóż, na pewno coś w nich się ukrywało.
-Skoro Anita ci ufa to ja też- odparłam spokojnie. Mimo wszystko mojej starszej siostry mogłam być pewna. Wiem, że byłaby ostatnią osobą, która życzyłaby mi śmierci.

Lear wyraźnie zdziwiony siedział bez ruchu z tą twarzą obok mojej. Najwyraźniej oczekiwał ode mnie innej odpowiedzi. A może szukał czegoś w moich oczach? Uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam go.
W głębi serca miałam nadzieję, że mnie odepchnie i wyjawi wszystko zaraz. On jednak odwzajemnił gest po czym szepnął:
-Dziękuję, że jesteś taka, jak mówiła twoja siostra- odsunął się- Chyba czas spać nie sądzisz?- wstał i  wskazał mi schody.

Nie było mi na rękę iść spać. Musiałam w końcu dowiedzieć się o co chodzi w tym szaleństwie.
-Gdzie jest Anita?- podeszłam do niego- I Parker? Dlaczego wszyscy kłamią? Co się dzieje z moją matką?
Chłopak uśmiechnął się po czym przybliżył się do mnie i pocałował mnie. Odsunął się i rzekł:
-Dobranoc Liv- zaprowadził mnie do mojego pokoju.

Najwyraźniej moja niewiedza sprawiała mu nieopisaną radość. Zacisnęłam pięści. Ja nie daję tak łatwo za wygraną. Już nie.

* * *

Gdy tylko upewniłam się, że Lear jest zajęty oglądaniem telewizji, wyszłam tylnym wyjściem z domu po czym zaczęłam biec w kierunku chaty Mansota. On wiedział coś więcej.

Był późny wieczór, Strażnicy Pokoju tu i ówdzie pilnowali okolic. Musiałam ostrożnie dostać się do chaty staruszka, co nie było dość trudne gdyż mieszkał klika kroków od Wioski Zwycięzców.
Zapukałam do znajomych drzwi. I z tego wszystkiego tylko one były mi znajome. Dopiero teraz mogłam zobaczyć, że ta stara chata wcale nie była taką ruderą o jakiej słyszałam. A przynajmniej nie dla mnie. Mimo dziurawych okien, rozpadającego się dachu i dziur na ganku to miejsce miało charakter. A może było to był wymysł.

-To ty- starzec otworzył drzwi- Coś się stało Liv? Jest całkiem późno...
-Chcę porozmawiać.

Mężczyzna czując i słysząc powagę w moim głosie wychylił się, rozejrzał dookoła po czym wprowadził mnie do środka. Było to stare, zniszczone lokum, z odrywającą się tapetą ze ścian, brudnymi meblami pełnymi kurzu. Pachniało a raczej cuchnęło tam stęchlizną, co było dziwne, gdyż w naszym dystrykcie niewiele było osób zajmujących się kłusownictwem.

-Więc co wiesz- schylił się nade mną Mansot gdy usiadłam na starej i dość niewygodnej kanapie. Była brudna i dziurawa a gdy na niej usiadłam, chmura kurzu uniosła się w powietrze.
Co wiem? Kompletnie nic.

-No...- przyjrzałam się staruszkowi. To ja powinnam go była zapytać o to- Parker jest w Kapitolu, Lear jest nieobliczalny i moja matka... nieżyje- wyliczałam nie będąc pewna czy staruszek zna kogokolwiek z nich.
-Czyli nic- podsumował- Nie wiesz czemu naszej rektorki nie ma, czemu Lear nie zasługuje na zaufanie ani też nie wiesz o morderstwie twojej matki- ostatnie słowa mnie przeraziły. Zamordowana? Do tego doszło?
-A co z Anitą? Dlaczego mnie okłamuje? Czemu ufa Learowi?
-Uspokój się!- uciszył mnie - Nie chcemy przecież kłopotów- zaśmiał się- Nie znam za dobrze tego chłopaka, jednak mogę śmiało stwierdzić, że skądś go kojarzę... Niestety moja pamięć zawodzi mnie zbyt często...- westchnął i spojrzał gdzieś. Zrozumiałam, że wspominał swoją rodzinę, gdyż obserwował zdjęcia na pobliskiej komodzie. Próbowała im się dobrze przyjrzeć, jednak nie potrafiłam nikogo na nich rozpoznać.

-Wygląda na to, iż komuś jest na rękę twoja niewiedza-usiadł na fotelu na przeciw mnie- Pytanie komu i po co?
-Pewnie na Tournee lub Ćwierćwiecze. Wszystko się komplikuje odkąd zbliża się dzień wyjazdu...
-No tak- staruszek zapalił fajkę- Jednakże Parker nie ma w dystrykcie 4 miesiące, nie zauważyłem żadnego zastępstwa a życie płynie dalej.
-Co to może znaczyć?
-To chyba oczywiste. Co może być ważniejsze dla rektora niż dystrykt?- spytał a ja zaśmiałam się. Znając już niektórych rektorów to pytanie było bardzo ironiczne- No tak- staruszek uśmiechnął się- Myślę jednak, że dla Parker ty jesteś ważniejsza, Liv. Coś musiało się jej nie spodobać w planach Ćwierćwiecza. Masz ten pech, że wygrałaś tuż przed nim. To zawsze źle się skończyło.
Chyba, że dowiedzieli się o moim oszustwie z Parker.

-A co z moją matką?- spytałam niepewnie- Czy ona naprawdę...- nie mogłam już tego dokończyć. Mimo wszystko ślepo wierzyłam, że wciąż żyje a ja, powtarzając w kółko o jej zgonie, tylko naprawdę uśmiercałam ją.
-Z jakiegoś powodu twoja matka została niedawno przewieziona do Kapitolu. Nie jestem jednak pewny czy w trakcie tej podróży jeszcze żyła...- zbił mnie z tropu. Coś było nie tak.
-Ale panie Mansot...- zaczęłam lecz starzec mi przerwał:
-Anad. Mam na imię Anad- uśmiechnął się i wypuścił dym z fajki.
Zrobiło mi się przykro, że znając go tak długo, nie znałam jego imienia.
-Panie Anadzie, jestem pewna, że moja mama była w zeszłym tygodniu w domu. Dobrze pamiętam jak z nią rozmawiałam...

Mansot się nie odzywał, lecz z każdą chwilą patrzył coraz bardziej przerażony na mnie. Siedzieliśmy w ciszy. Staruszek wyglądał jakby próbował znaleźć coś co jest oczywiste. Ja z kolei bardziej traciłam poczucie rzeczywistości.
-Na przykład zastanawiałam się z nią jakie ciasteczka ma upiec na spotkanie u Momo albo gdzie się podziewa Parker...- urwałam przerażona. Spanikowałam. Coś naprawdę było nie tak. Zaczęłam nerwowo rozglądać się po kiepsko oświetlonym pomieszczeniu. Wtedy moje obawy potwierdziły się.
-To jest...- wstałam i wskazałam na kalendarz w rogu- Aktualny?
Anad skinął głową.
-I mówił pan, że Parker nie ma 4 miesiące...- moje serce przyspieszyło. Coraz trudniej mi było oddychać. Złapałam się za głowę i przykucnęłam- Więc to nie koniec września?- zaśmiałam się z nutką szaleństwa w głosie.

* * *

-Proszę- Anad podał mi szklankę herbaty- Już ci lepiej?
-Tak... trochę. Dziękuję- wypiłam niemal całą. Jednak nadal rzeczywistość i ja nie potrafiłyśmy się dogadać.
Ona mówiła, że jest już początek grudnia i za kilka dni Tournee, ja natomiast twierdziłam, iż jest dopiero koniec września.

-Więc to ci zrobili- staruszek przyglądał mi się.
-Czyli co?
-Kontrolują... hm, może raczej mieszają ci w pamięci. Pewnie podają ci jakieś tabletki czy coś. Chcą żebyś straciła poczucie czasu. Nie bierzesz przypadkiem jakichś leków od lekarzy z Kapitolu?
-Nie.
-W takim razie ktoś musi ci je systematycznie podawać. Zgaduję, iż od dawna nie przyrządzasz sobie posiłków?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Ale...- zaczęłam- Ja pamiętam jak moja matka robiła nam jeszcze nie dawno kolacje. A wczoraj to Anita....
-To nie była twoja matka Liv, ona nie żyje.

-No dobrze- czas było wracać do domu. Nie tylko dlatego, że powoli zbliżała się 23. ale również z faktu, że siedzenie w tej chacie wprawiało mnie w większe szaleństwo niż wcześniej. Zdawało mi się, że nie powinnam była próbować czegokolwiek wyjaśniać- Ale dlaczego uważam że jest wrzesień? Po co ukrywać śmierć osoby, która mogła nie żyć nawet od kilku tygodni?
-Ponieważ za dwa dni rozpocznie się Torunee. Ktoś chciał cię tu zatrzymać.
-Lub zaskoczyć...- zamyśliłam się.
-Co sugerujesz?- zaciekawił się.
Ucieszyłam się. W głębi serca wierzyłam, że wcale nie jest szalony.
-Może w ramach zemsty... prędzej czy później ktoś by się mnie spytał czemu nie jestem na Tournee. A tak? Parker pewnie zaraz przyjedzie ze stylistami i zabiorą mnie. Natłok informacji, przymiarki i wystąpienia na ostatnią chwilę, ciągle przyjazdy i odjazdy. Ktoś chciał żebym cierpiała.
Cholerny sadysta.

-A może... może to ma związek z Ćwierćwieczem?- przeraziłam się i oparłam o kanapę. Dopiero teraz zrozumiałam, że cały czas miałam nóż przy sobie- To z pewnością sprawka Kapitolu- syknął zły na system Panem. Czyli jednak byli tacy, którzy wciąż żałowali powrotu do Igrzysk.

-Może mają tutaj wtyczkę?- odezwałam się po chwili.
-Sugerujesz kogoś?
-Ktoś mi musiał te całe leki podawać, utrudniać dostęp do informacji.
-Może wszyscy są w to zamieszani?- rzucił tajemniczo.
Spojrzałam na niego wystraszona i zdecydowałam się wracać do domu. Ku mojemu zdziwieniu Anad nie zatrzymywał mnie tylko na pożegnanie powiedział coś, co mnie zaniepokoiło:

-Pamiętaj, że to tylko domysły. A, i jak następnym razem będziesz chciała się podłożyć, to pamiętaj, iż tym razem możesz to zrobić oficjalnie. Taki jest przywilej zwycięzców- po czym zniknął w swojej chacie.
Więc on wiedział od początku.

* * *

Postanowiłam nie dręczyć się na razie z Mansotem lecz zająć Learem. Tym, którego poznałam ostatniego tygodnia wakacji.
O ile wtedy były wakacje.

Ostrożnie wróciłam do domu tylnym wejściem, po czym po cichu wkroczyłam do salonu. Wyjęłam nóż zza koszulki, szukając w ciemności chłopaka. Szatyn spał spokojnie na kanapie. Podeszłam do niego i usiadłam okrakiem na jego brzuchu. Zbliżyłam ostrze do jego szyi. Moje serce od razu przyspieszyło.
Więc to jest to uczucie...

Cofnęłam się lekko by spoliczkować moją ofiarę.
-Co jest?- Lear obudził się przestraszony. Próbował wstać lecz powstrzymałam go. Przysunęłam mu nóż do twarzy by nie szamotał się.
-Liv?- nie mógł mnie dobrze zobaczyć w ciemnościach- Liv to ty? Co ty robisz? Przepraszam za wszystko.

Poczułam błogi uśmiech na twarzy. Strach w jego głosie podobał mi się. Zraniłam go płytko w policzek, po czym przysunęłam mu ostrze do szyi.
-Gdzie jest moja matka?- syknęłam obserwując jak krew spływa mu po twarzy.
-W szpitalu z Anitą przecież wiesz...- mówił wystraszony- Liv, co ci jest?- wyciągnął do mnie rękę lecz odepchnęłam ją, raniąc go w dłoń.
Zamachnęłam się i wbiłam nóż w oparcie kanapy, tuż przy głowie chłopaka.
-Dobrze wiem, że nie żyje!- złapałam go za koszulkę- Zabiłeś ją? Jesteś nieobliczalny, prawda? Morderco!- wściekłam się po czym zacisnęłam pięści na jego szyi.
-Wiedziałem, wiedziałem od początku...- zaśmiał się arogancko.
-Niby co?- Zirytowałam się. Zacisnęłam mocniej palce.
-Że to była strategia...- z trudem oddychał- Że udawałaś mięczaka. Zobacz... jak świetnie nadajesz się na Igrzyska... Nasza dzielna pacyfistka!- zachrypnął.

Przeraziłam się i straciłam czujność. Lear chwycił za ostrze i uderzył mnie uchwytem w głowę, spychając mnie na ziemię. Kopnął mnie w brzuch, odwracając mnie na plecy. Wyplułam krew na podłogę. Szatyn obezwładnił mnie i schylił się nade mną.
-I co?- spojrzałam wściekła na niego-Co teraz? Długo zamierzaliście mnie truć?Tak bardzo zależy wam żebym nie pojechała na Tournee?- rozpłakałam się.
Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Nie wiedziałam jednak czy to dlatego, iż przejrzałam jego plany, czy może on jednak nic nie wiedział. A może wzbudziłam w nim litość? Poczułam się żałosna.
Nagle usłyszałam dźwięk upadającego ostrza. W jednej chwili Lear przybliżył się i zaczął mnie intensywnie całować. Jego ręce wędrowały po mojej talii a ja poczułam, że muszę wydostać się z tego szaleństwa. Ostrze było w zasięgu ręki. Wyciągnęłam po nie rękę. Wtedy usłyszałam swój cichy oddech, czując pocałunki chłopaka na szyi. Zrozumiałam, że z każdą chwilą moja sytuacja była coraz gorsza. Chwyciłam za nóż, kiedy stwierdziłam, iż mimowolnie głaskałam go po włosach. Wściekła wbiłam ostrze w dłoń. Zagryzłam z bólu wargi. Lear pewnie poczuł zapach krwi gdyż gwałtownie się podniósł na kolana.

Patrzył na mnie przerażony. Bał się mnie a mimo to wciąż kłamał.
-Pytam ostatni raz- wstałam, trzymając się za krwawiącą dłoń- Co się dzieje z moją matką? Gdzie jest Anita i Parker? I co tak naprawdę podpisałam?
Lear spuścił głowę. To był koniec tej gry. Przynajmniej ja tak sądziłam.
-Przykro mi-odparł nieznanym mi, niskim tonem głosu- Nie mogę udzielić ci takich informacji. Możesz śmiało mnie zabić- odwrócił wzrok na podłogę.
Bezczelny.

Zamachnęłam się i zraniłam go niemal na całej linii klatki piersiowej. Odwróciłam ostrze i zaczęłam go uderzać, by rana zaczęła mocniej krwawić. Wywróciłam go na podłogę. Jego biała koszulka była cała we krwi. Podłoga również. A ja biłam jak oszalała.

Dopiero po chwili przestałam. Spojrzałam na siebie. Moje nogi i brzuch były całe czerwone. Wystraszyłam się. Mój oddech przyspieszył. Czułam jak serce wyskoczy mi z piersi.
Więc to było i we mnie.

* * *

-Nie...- rozpłakałam się i wyrzuciłam nóż w kąt pokoju- Nie! Co ja zrobiłam!- wpadłam w histerię- To nie ja, ja tak nie potrafię!- spojrzałam na chłopaka. Był cały we krwi ale żył. Ledwo żył- Lear...- płakałam.
-Liv...- wypluł sporą ilość krwi po czym złapał mnie lekko za dłoń- Muszę ci coś powiedzieć...- zaczął lecz nagle stracił przytomność.
Nagle zapaliło się światło a do pomieszczenia weszła rektorka Parker. Na mój widok automatycznie wyciągnęła broń i wycelowała we mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam jej takiej. Była przerażona i wystraszona. Bała się. Mnie.
-Parker ja...- zaczęłam wstawać a wtedy moja przyjaciółka postrzeliła mnie. Upadłam na ziemię, tracąc przytomność.

~ ~ ~

Koniec części drugiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz