Nie wiem jak, ale strasznie szybko minęły te wszystkie miesiące. Ani się obejrzałam a już z Parker i Pharadaiem zaczynaliśmy przygotowania do 4. Ćwierćwiecza Poskromienia na których miałam być mentorem. Baduin wyraźnie był z tego zadowolony, dlatego jak tylko Parker kazała mu podszkolić mnie co nie co ulotnił się z miasta i ruszył na przedmieścia, opuszczając nas z sąsiedztwa Wioski Zwycięzców. Zirytowało mnie to ale przede wszystkim naszą rektorkę, która postanowiła wysłać mnie do Momo, zwyciężczyni dawnych Igrzysk i jedynej żyjącej zwyciężczyni z naszego dystryktu poza Millo.
-Tak, na pewno wszystko nadal pamięta i z pewnością chce mi pomagać!- mówiłam w drodze do Różanki. To było strasznie upokarzające dla mnie.
-No nie przesadzaj, nie będzie tak źle. Jakby co to ja mogę mówić- Pharadai pocałował mnie w czoło. Miło było wreszcie wyjaśnić z nim to wszystko by stworzyć coś w rodzaju związku.
-Dlatego cieszę się, że poszłaś z nami, mamo- zaśmiałam się do niej.
Ubrana była w cienką, szarą koszulkę na ramiączkach i granatowe rybaczki. Włosy miała spięte do ramion, na których założyła opaskę. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. To było dosyć upalne lato.
-Skoro tak mówisz skarbie- mama spojrzała na stylistę i roześmiała się- Dziwi mnie jednak, iż Samantha z nami nie poszła- dodała. Moja matka jako jedyna w dystrykcie ośmielała się nazywać Parker jej drugim imieniem. Jakby ktoś pierwszego używał.
-Pewnie ma ważniejsze rzeczy do roboty- rzuciłam.
Po kilku minutach byliśmy już przed domem Starej Babci Momo.
* * *
Zapukałam. W drzwiach pojawiła się Momo:
-Witaj Mori, przyszłam razem z córką i jej chłopakiem porozmawiać z tobą o Igrzyskach- zaczęła mama- Pewnie Parker już do ciebie dzwoniła. Gdybyś chciała pomóc byłoby nam niezmiernie miło.
Momo spojrzała na nas. Była poczciwą staruszką z którą zawsze miło spędzało się czas. Uśmiechnięta i pogodna, potrafiła pocieszyć każdego. A poza tym potrafiła piec legendarne ciasteczka czekoladowo-imbirowe. Tego nie można było nie kochać. Miała długie, spięte w kok jasnofioletowe włosy, dużo zmarszczek co, moim zdaniem, dodawało jej uroku. Poza tym uwielbiała nosić długie, florystyczne chusty, które przywożono jej z 8. i 14. Zawsze chciałam zobaczyć jak wyglądała w młodości, gdyż na starość ubierała się lepiej ode mnie.
-Cóż rozumiem was...- Momo wyszła na ganek i rozejrzała się- Ah, tu jesteś dziecko!- zaśmiała się na mój widok- Nie widziałam cię od Tournee. Już się lepiej czujesz?
Zastanowiło mnie to. Czy ja ją spotkałam na Torunee? Trzeba było przyznać, że dość długo jej nie widziałam.
-Babciu Momo...- zaczęłam- Proszę, pomóż mi. Wiem, że jesteś stara i może niechętnie wspominasz Igrzyska ale Baduin uciekł, kiedy go poprosiłam o pomoc, a chciałabym się psychicznie przygotować na to co mnie czeka...- zdziwiłam się ostatnimi słowami. Co mnie czeka? A coś ma? To tylko mentorstwo.
-Pomogę ci moja droga- poprawiła swoje włosy- Jednak uważam, iż moje doradztwo to sprawa między nami. Prosiłabym abyście nas zostawili- zwróciła się do mamy i Pharadaia.
Stylista skinął głową, po czym wyszedł na chodnik, jednak mama stała zmartwiona na ganku. Wyglądała jakby bała się czegoś. Lub kogoś. Po chwili jednak uśmiechnęła się, pożegnała mnie i ruszyła za Kapitolczykiem.
Momo zaprosiła mnie do środka.
-Chcesz herbaty? Akurat mam taki podwieczorek. Rano dziewczyny przyniosły mi słodkości, może poczęstujesz się?- usiadła w fotelu i wskazała mi starą, dekoracyjną wersalkę.
Rozejrzałam się dookoła. Różanka wcale nie była taka zła, a gdyby się zastanowić mogłabym zaryzykować tezę, iż była nawet ładniejsza niż dom zwycięzców. Pełno było zabytkowych mebli, kilka całkiem sporych luster, ozdobione komody czy nawet stary zegar z przeciwwagą.
Poczęstowałam się ciastkiem gdy tylko Momo poszła do kuchni. Gdy ugryzłam pierwszy kawałek zabolało mnie dziąsło. Wyplułam jedzenie. Wtedy zrozumiałam, że krwawię a na podłodze leżał mój ząb.
-Nie, tylko nie teraz...- szepnęłam.
-Chcesz miętową czy melisę?- usłyszałam głos staruszki.
-Mięt... melisę!- uznałam, że przyda mi się coś na uspokojenie. Schyliłam się po ząb i schowałam go do kieszeni. Przełknęłam dość sporą, nagromadzoną ilość krwi. Otarłam usta o rękaw bluzki po czym podwinęłam rękawy. Upewniłam się że nie widać żadnej krwi. Kiedy zjawiła się Momo z piciem ja szukałam ubytku na dziąśle. To był któryś z tylnych zębów. Odetchnęłam z ulgą- przynajmniej nie będzie zbyt widać, jeśli ograniczę uśmiechanie się.
-Co, nie smakują ci? staruszka zaśmiała się.
Zmarszczyłam brwi, snując chore podejrzenia.
-Nie skąd- opamiętałam się- Są przepyszne, zwłaszcza te tutaj- wskazałam na owe, które mnie oszpeciły- Aż muszę spytać, kto je przyniósł?
-Ah te przyniosła twoja matka wczoraj na spotkaniu- odparła radośnie Momo- Macie podobny gust.
Próbowałam ukryć zdziwienie kolejnymi pytaniami. Ale po chwili zrozumiałam, że najlepiej skończyć ten dziwny temat i skupić się na tym co miało nadejść za 3 dni.
-Może opowie mi pani w końcu.....- zagryzłam wargi. Nie chciałam by to brzmiało natarczywie- O Igrzyskach... W końcu przez wiele lat była pani mentorem...
-Aż w końcu Millo wygrał- westchnęła a ja zaczęłam kalkulować. To było oczywiste. Jak mogłam wcześniej na to nie wpaść!
-Pani wygrała przed Śpiewem Kosogłosa!- oznajmiłam.
-Chyba raczej Fałszem- zaśmiała się po czym uspokoiła na widok mojej zdziwionej twarzy-Ah, przecież ty nie pamiętasz tych czasów. Nasz dystrykt był niegdyś zapleczem 9. więc teoretycznie jestem zwyciężczynią z 9.- uśmiechnęła się- Tyleż się pozmieniało...- zamyśliła się- Cóż, szkoda- odezwała się po chwili- wygląda na to, że zachowania i taktu nie nauczyłam Millo- zachichotała- To już za 3 dni. Baduin nic ci nie mówił o mentorstwie?- zaprzeczyłam ruchem głowy- Cóż niektórzy twierdzą, iż o wiele łatwiej kogoś przygotować na Igrzyska niż brać w nich udział. Osobiście uważam, iż to nie prawda. O wiele trudniej jest spędzić czas z kimś, kogo życie zależy od naszych rad, kto ma duże szanse na śmierć a ty dalej musisz żyć z tym poczuciem winy. Mentorstwo to ogromna odpowiedzialność- zamyśliła się- Nie byłam zbyt dobrym mentorem. Dość późno doczekaliśmy się mojego następcy...
Słuchając tak babci Momo zrozumiałam, że wyraz jej słów brzmiał nostalgią. Ona tęskniła. Akceptowała to i tęskniła. Odpowiadało jej to. Nie mogłam tego pojąć.
-Uważa pani, że Igrzyska są potrzebne?- spytałam w końcu.
-Naturalnie- odparła spokojnie- Człowiek od zawsze dążył do podporządkowania słabszych. W dawnych czasach wojny były normalnością a rozlew krwi na porządku dziennym. Ginęli ludzie, upadały miasta. Teraz, zamiast tego, raz do roku ginie garstka osób na arenie. To sprawiedliwa cena.
-Cena za co?
-Za zaspokojenie głodu krwi i przemocy. Od zawsze w ludziach istnieje potrzeba zabijania. Niektórzy mogą ją spełnić na arenie, większości sam widok wystarcza- urwała- Nigdy pewnie nie zauważyłaś- zaczęła łagodnym tonem- jak wiele osób co roku oczekuje kolejnych Igrzysk. Nie chodzi o rozgrywkę ale o śmierć. O prawdziwą śmierć. Ludzie chcą i potrzebują zabijania. Zbierają w sobie przez długi czas emocje, tłumiąc je, doprowadzając do wielu straszliwych zbrodni, niekoniecznie w afekcie. W czasie Igrzysk mogą dać im częściowy bądź całkowity upust.
-Ale ginie przy tym wiele niewinnych osób- zauważyłam.
-Wiele? Maksymalnie połowa, pozostała część chce zabijać od młodych lat oglądając Igrzyska.
-Dlatego nie wolno już się zgłaszać?
-Dokładnie tak. Co to byłaby za walka gdyby każdy miał równe szanse- przeraziła mnie tymi słowami.
-Chodzi o trybutów?- szepnęłam.
-Chodzi o fakt władzy. Że to od ciebie zależy czyjeś życie. Przecież ktoś musi wygrać. Tyle wystarczy aby to wszystko dalej trwało.
-Więc nie przeszkadzało to pani nigdy?
-Ależ skąd- irytuje mnie od zawsze ten cyrk z wywiadami i paradą. Nie interesuje mnie heroizowanie ofiar. Co do spraw ze sponsorami... pełnią oni jakby rolę fatum. W życiu zawsze występują zwroty akcji.
-Tak jakby bawili się w Boga?- odezwałam się.
Momo nie odpowiedziała od razu, lecz spiorunowała mnie oburzonym wzrokiem. Czyżbym zniszczyła własnie jej Utopię?
-Człowiek zawsze chciał być swoim panem- oznajmiła po chwili- I to był jego pierwszy błąd.
-Ah tak...- zamyśliłam się.
Byłam przerażona. Dziąsło już mniej krwawiło a dzięki gadanym staruszki mogłam dyskretnie połykać część krwi z krzywą miną. Jednak słowa byłej mentorki przeraziły mnie. Czy tak uważali wszyscy starsi mieszkańcy? Momo pamiętała 2 rewolucję, miała wiedzę i doświadczenie ale czy to dawało mi obowiązek pogodzenia się z jej słowami?
-Ale ludzie się zbuntują- odezwałam się w końcu.
-Tak jak zawsze- zaśmiała się arogancko- Buntują się, bo się boją. Boją się przyznać, że to im się podoba, że wciąż jesteśmy zwierzętami- jej głos brzmiał lekko psychodelicznie- Liv, przecież w głębi duszy jesteśmy tacy sami- uśmiechnęła się a ja poczułam gęsią skórkę.
Postanowiłam zmienić temat.
-A co z mentorstwem? Ja nie znam się. Nie wiem nawet jaki cudem wygrałam- zmarszczyłam brwi.
-I tu jest problem...- westchnęła fioletowłosa po czym nagle klasnęła w dłonie, czym niemal przyprawiła mnie o zawał- Oczywiście! Musisz obejrzeć Igrzyska! Te powtórki, niekoniecznie ze sobą. Opracuj kilka strategii, w zależności od charakteru i postawy swoich podopiecznych...
-Moich?- zauważyłam- Chwileczkę dlaczego nie była pani mentorem razem z Baduinem? O ile mi wiadomo jest zawsze przydzielany każdemu osobny mentor. Oczywiście jeżeli żyje w danym dystrykcie minimum 2 mentorów, a nie wygląda mi pani na martwą...- chciałam inaczej skończyć to zdanie ale zdałam sobie sprawę, że wcale nie chciałam wyjaśnień od Momo. Za bardzo się jej wtedy bałam.
-Widzisz moja droga- babcia rozejrzała się- Straciłam już wszystko co miałam, łącznie ze zdrowiem. Zresztą... Millo nie wygrał dzięki sobie...- spuściła wzrok- To mnie chcieli się pozbyć z Koloseum...
-Nie rozumiem. Stanowiła pani zagrożenie? Przecież pani jest za.
-I chyba w tym problem- poprawiła swoją chustę- No młoda, ruszaj rzucić okiem na stare powtórki, może znajdziesz jakąś pomoc.
-No dobrze- wstałam i podeszłam do wyjścia. Mimo coraz dłuższego czasu jaki spędzałam w Różance w głowie zamiast odpowiedzi miałam coraz więcej pytań- Babciu Momo...- zaczęłam przy drzwiach- Powiedziałaś, że mam dopasować strategię do charakteru trybutów. To znaczy, że mam się z nimi zaprzyjaźnić?
-Ależ nie- podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu- Powinnaś po prostu wiedzieć, czy to tchórze co nie przeżyją Korunkopii czy też świetni pretendenci, bądź szczęściarze, którzy uciekają a może ci sprytni od pułapek. Rozumiesz?
Słowa Momo wreszcie miały jakiś sens.
Obiecałam przyjść następnego dnia po czym opuściłam ten dom wariatów. Ku mojemu zdziwieniu na zewnątrz czekał już Pharadai.
-Phar, czekałeś?- ucieszyłam się i podeszłam do niego.
-Wiesz, Parker nie chce bym zajął się jej strojem na dożynki, więc mogę zająć się tobą- wziął mnie za rękę.
-Ale jutro już wracasz...- zauważyłam.
-No już, chyba nie będziesz tęsknić przez 2 dni- powiedział poważnie. Spojrzałam na niego zdziwiona a on po chwili dodał sztuczny śmiech. Zmarszczyłam brwi. Miałam dziwne przeczucie, że coś tu jest nie tak
Znowu.
Ruszyliśmy przed siebie. W czasie drogi szukałam tego zniecierpliwienia. Tej ekscytacji przed Igrzyskami. Jednak w twarzach czy zachowaniu przechodniów nie zauważyłam niczego podejrzanego. "Chociaż"- zamyśliłam się. Ludzi byli weselsi niż zwykle. Ale czy dlatego, że wkrótce mieli zginąć ci, których znali?
* * *
W nocy śnił mi się ten sam koszmar. Ten sam gdyż od kilku dni męczyła mnie jedna historia w mojej głowie. To było ponad moje nerwy.
Kiedy obudziłam się rano zlana potem postanowiłam to sprawdzić. Udałam się do Pałacu Sprawiedliwości porozmawiać z Parker.
Zdawałam sobie sprawę, że miała masę roboty przed dożynkami, jednak ja wciąż byłam jej przyjaciółką. Przynajmniej mi się tak zdawało.
-Stać, pokaż tożsamość- odezwał się jeden ze Strażników Pokoju przy wejściu głównym.
-Jestem Livender Sotoke, zwyciężczyni 99. Igrzysk- odparłam spokojnie.
-Bez tożsamości nie wejdziesz- upierał się.
-Rains daj spokój, nie poznajesz Liv?- wtrącił drugi ze strażników ja mu się instynktownie przyjrzałam. Poznajesz? Ja ich w ogóle nie kojarzyłam. Wiedziałam, że co pół roku zmieniają jednostki stacjonujące ale czy w ciągu tego czasu zapomniałabym kim oni są?- To przyjaciółka pani rektorki, lepiej jej nie zawadzać- zaśmiał się.
Mimo wszystko wydawało mi się, iż ta sytuacja nie była pierwsza. "Ah, no tak..."- przypomniałam sobie poprzednie Igrzyska. Tym razem jednak wpuszczona mnie bez pomocy Parker. Przynajmniej bez tej osobistej.
* * *
-Liv- śnieżnowłosa zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Było to wciąż to samo duże, przestronne miejsce z pięknymi, zabytkowymi meblami. Co się zmieniło to fakt, że lampa którą rok temu Parker wyrzuciła przez okno wciąż stała jak gdyby nigdy nic na biurku rektorki. Zaśmiałam się cicho.
-No co?- zdziwiła się i spojrzała na mnie po czym rzuciła okiem na lampę.
-I gdzie twoje zasady?- odezwałam się cicho.
-Czasami trzeba naciągnąć własne zdanie by ocalić czyjeś życie- uśmiechnęła się do mnie. Niedokońca zrozumiałam aluzję- Coś się stało? Akurat kończę spisywać sprawozdania...
-Tak Arli, ja mam takie nietypowe pytanie...- zaczęłam powoli. Była naczelnik od razu spoważniała. Wyglądało na to, że powinnam zadać jej wiele takich pytań- Ja ostatnio mam takie strasznie realne sny...
-Realne sny to nic strasznego- wtrąciła- Trzeba jednak uważać by nie stały się one naszą rzeczywistością- spojrzała przez okno. Miałam nieodparte wrażenie, że cały czas mi coś sugerowała.
-Ale wiesz... co jeśli one już się stały?
-Coś insynuujesz?- zainteresowała się.
-No, jeśli to nie sny ale wspomnienia...
-Dobra, dobra. Nim cokolwiek zaczniesz snuć opowiedz mi o tym śnie- Parker usiadła na fotelu przed lustrem.
-W skrócie to po prostu kogoś zabijam. To jakiś chłopak. Leży zakrwawiony na podłodze a ja...- nie potrafiłam dokończyć- Aurelia czy ja zabiłam jakiegoś Leara?- jęknęłam przerażona.
Ku mojemu zdziwieniu rektorka zaśmiała się.
-Liv nie znam nikogo takiego, jestem pewna, że sama go wymyśliłaś. Nie oszukujmy się, ale nawet na arenie niezbyt ci szło. Zabiłaś jedną osobę.
Na dźwięk ostatnich słów serce mi zamarło. Ja kogoś zabiłam? Na arenie? Kiedy? A co ważniejsze: kogo?
-Czyli to sen?- udawałam spokojną.
-Oczywiście Liv. Nie sądzę by w tym mieście bądź okolicy żył jakiś Lear. Nie znam nikogo takiego a jak ja nie znam to ty tym bardziej.
-No dobrze- wcale się nie uspokoiłam- A masz może... powtórki zeszłorocznych Igrzysk? I w ogóle poprzednich? Momo doradziła mi bym w ten sposób przygotowała się na mentorstwo...
-Momo?- Parker była wyraźnie zdziwiona- Ale czemu? A z resztą...- podeszła do biurka i zaczęła w nim grzebać- Masz- wręczyła mi kilka przeźroczystych płytek- Dostaliśmy je... no wiesz...- zmarszczyła brwi- Nie musisz oddawać, mam jeszcze kilka kopii.
Kopii? Po co były jej kopie? Ludzie naprawdę to oglądali? Schowałam płytki do kieszeni i postanowiłam opuścić kolejny dom wariatów.
* * *
Podziękowałam Parker i ruszyłam czym prędzej do Wioski Zwycięzców. W połowie drogi zauważyłam grupkę dzieci. Dwóch chłopców trzymających patyki w dłoniach razem z dziewczynką rzucającą kamieniami gonili innego chłopca wśród uliczek. Krzyczeli coś ze śmiechu a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że bawią się w Igrzyska.
Złapałam się za czoło. Pomyślałam, że mam zwidy, że to coś innego. Ale nawet jak się oddalili słyszałam okrzyki zwycięstwa małych pretendentów.
-Dałaś im nadzieję- usłyszałam czyjś głos. To był miejscowy wariat, pan Mansot.
-Nadzieję?- spojrzałam na starca.
-Na to że nasz dystrykt może wygrać. Że mamy jakieś szanse.
-Przecież to była zwykła zabawa- odparłam zirytowana. Miałam dość traktowania czegoś tak strasznego z taką powagą- Oni nawet nie są świadomi, że to walka na śmierć i życie. Po prostu się bawili- powtórzyłam tracąc całą pewność siebie- Co pan za bzdury opowiada!- odeszłam zła w swoją stronę.
Tego było za dużo. Heroizowanie Igrzysk, też mi coś. Spojrzałam na swoje dłonie. Czy ja byłam zdolna kogoś zabić? Czy ten cały Lear to tylko uosobienie wszystkich moich słabości? Słabości których wyzbyłam się na arenie zabijając kogoś? Czy ja naprawdę tam kogoś zabiłam? "Może w trakcie Korunkopii spanikowana rzuciłam czymś w kogoś..."- pomyślałam.
-Boże nie- zagryzłam wargi. Zaczynałam siebie przerażać.
Myśli latały mi jak szalone. Odpowiedź trzymałam w ręku, dlatego przyspieszyłam kroku, by czym prędzej odtworzyć zapisy walk.
* * *
W domu była tylko Anita. Mama wybrała się na zebranie u Momo. Wstrzymałam oddech, sprawdzając czy to był sen. Jednak to była rzeczywistość- nie miałam zęba. Po prostu wypadł mi przez stare ciasto.
"Ale to było ciasto z poprzedniego dnia..."- przypomniałam sobie.
O co w tym chodziło? Miałam coraz więcej pytań bez odpowiedzi.
-No wróciłaś wreszcie, gdzie byłaś?- przywitała mnie Anita w salonie.
-No rozmawiałam z Parker- rozejrzałam się- A gdzie Evely?
-U Pattern, ma dziś urodziny.
-Ah tak...- zamyśliłam się- Anita, czy znasz jakiegoś Leara?
-Kogo?- zdziwiła się- Leara? Cóż, nie ale to idiotyczne imię- zaśmiała się.
Spuściłam wzrok. Miałam niejasne przeczucie, że coś było nie tak. Wtedy mimowolnie zapytałam:
-On nie pracuje u was w szpitalu?
Zdziwiłam się. Oczywiście, że się zdziwiłam. Bo niby skąd miałabym zdać takie pytanie?
-U nas?- odezwała się moja siostra- Nie Liv, nie znam nikogo takiego. Dlaczego pytasz?
-Ja... ostatnio mam strasznie realne sny w których go zabijam- przyznałam się- Boję się, że to może być prawda...
-Liv siostrzyczko!- Anita podniosła głos- Nikogo takiego nie ma w naszym mieście ani okolicy, widziałam wszystkich zmarłych, każdego zidentyfikowaliśmy! Lear nie istnieje, nie mógł więc umrzeć! Przestań gadać jakbyś była nawiedzona...- przytuliła mnie- A to co?- wskazała na wystającą z kieszeni płytę nośnikową.
-Zapisy Igrzysk. Momo uważa, że nauczę się z nich jak być mentorem.
-Co, ta stara jędza tak powiedziała?!- zirytowała się po czym wyjęła wszystkie płytki- Nie zgadzam się, to zbyt traumatyczne dla ciebie. Przykro mi Liv, pogódź się z przegraną to dłużej pożyjesz- zaskoczyła mnie słowami po czym gdzieś wyszła.
Zmarszczyłam brwi zastanawiając się dlaczego zarówno Parker jak i Anita wyraźnie nie lubiły zbyt Babci Momo. Przypomniałam sobie ich słowa "mieście i okolicy". Przecież to nie znaczy, że nie ma go w dystrykcie.
Bardzo mi się spodobał ten rozdział i baaaardzo cię proszę... Przestań chrzanić Liv w mózgownicy, bo sfiksuje. Już ja sama zaczęłam myśleć, ze to był sen... sama przez to popadam w 'opowiadaniowy' obłęd xD
OdpowiedzUsuńP.S Popraw dodawanie komów... wkurzające jest to dodawanie w innej ramce. Zmień to na dodawanie pod postem.
Dziękuję za prośbę, sama nie wiedziałam o tym, tak to bym dawno zmieniła te komentarze. Przyznam się, że wciąż ciężko mi siem odnaleźć na blogspocie całe lata siedziałam na innych domenach >->". Obłęd jest dobry i przyda się Livci ^-^. Troszku inspirowałam się Higurashi huehue tylko less brutal xD.
Usuńnie ogarniam, ty zawsze nie kontynuujesz !! ZAWSZE!!! nawet tera -.- no qrde postrzeliła liv, jak ją uratowali?? jak ten koleś... lear... nwm xdd przeżył ? nie? no omg jak tak można??? zawsze jest zakończenie, np że poraz kolejny zabijają liv a w następnym rodziale NIC o tym ni ma -.- więc ja niczego w tym blogu ni ogarniam .
OdpowiedzUsuńMoja droga ależ proszę, bez nerwów *daje herbatkę z melisom* . Niedługo* wszystko będzie się powoli wyjaśniać a ty będziesz chciała wiedzieć więcej i więcej... niemal jak Livcia jeśli nie bardziej :D.
UsuńBut: ten rozdział dzieje się w innym czasie , wspomienia Livci są inne np. nie kojarzy faktów sprzed Tournee <tu: jak nie com po raz wtóry- a nie jak uważa Liv drugi- wpuścić ją do ratusza. Jedyne co pamięta dziewczyna to wydarzenia po dożynkach np. sprawa z lampą, kiedy Parker wyrzuciła ją przez okno twierdząc, że ustala własne zasady. Poza tym zmieniła się postawa Mansota co do Igrzysk, więc coś jest nie tak, tak xd.
* Po następnej notce wracam do narracji 3.osobowej, zatem tajemnice zostaną wyjaśnione. Kawałek po kawałku^^
Tuli^^ idź spać muoda xd Kuosiam ciem :3 Pozdrawiam i: nie pytaj mnie co z Samem czy Learem!!!