For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział XII ~ "Śmierć urzędnika"

Donośny i radosny śmiech Alerii Maffert roznosi się po całym pomieszczeniu. Nie jest on nieprzyjemny, lecz do najłagodniejszych również nie należy. Na sam dźwięk jej głosu Liv wzdryga się wystraszona, nie mając do końca pewności gdzie się znajduje. Nieumyślnie macha przy tym ręką, przywołując do siebie awoksę, która dolewa jej cynamonowej herbaty po czym wraca na swoje miejsce. Brunetka podnosi do góry filiżankę przyglądając się jej. Porcelana, z pewnością. Nawet niezła, myśli. Ostrożnie ją przekręcając zauważa pewien wzorek, który kończy się dobrze jej znanym kształtem. Zrobili z nich chwyt marketingowy, jakie to oczywiste. Nagle dociera do niej, iż w ozdobnym salonie pani Maffert zapadła cisza a wzrok wszystkich skupił się na jej osobie.



Średnia Sotoke marszczy brwi:
-Przepraszam, ale nie słuchałam. Jednak z pewnością zgadzam się, wszystko co mówi pani Maffert jest mi bliskie- wskazuje ręką na 156-letnią kobietę, wieloletnią sponsorkę na Igrzyskach. Aleria wcale nie wygląda na taką starą jak jest w rzeczywistości. W rzeczywistości której nie powinna już istnieć. Jej długie, kręcone włosy, upięte starannie w kok idealnie pasują do kształtu jej smukłej twarzy i wąskich warg. Jej ciało sprawia wrażenie zdrowego i krzepiego, nie jest to typowa staruszka ani babcia, lecz osoba w pełni korzystająca z życia pomimo swojego wiekowego wieku.

Pani Maffert tryska od rana humorem i dobrym samopoczuciem, a wszystko wiązało się z pierwszym oficjalnym Bankietem Deliriów. Bankietem, który ona sama zapoczątkowała, który po kilku latach przebił ten irytujący Bal Kosogłosów, organizowany przez Miliannę i Tyrsa Vandersów. Starsza kobieta nie darzy ich sympatią przede wszystkim z tego względu, iż wspierają oni co roku najsłabsze dystrykty, próbując udowodnić, że każdy ma równe szanse. A przecież nigdy tak nie było i Aleria dobrze o tym wie. Dlatego postanowiła w końcu przerwać ten coroczny cykl ubolewania nad słabszymi. Oczywiście pozostali, równie majętni mieszkańcy Koloseum urządzają mniej lub bardziej wystawne przyjęcia ale żaden z nich nie mógł dorównać Kosogłosom. Aż w którymś roku Pani Maffert zaskoczyła wszystkich, urządzając najhuczniejszą a jednocześnie najbardziej elegancką z imprez jakie widziała stolica. Zabroniła ona mianowicie wnoszenia oraz wpisania w menu jakichkolwiek napojów alkoholowych, środków odurzających i innych stymulantów zmysłów, które zarówno w Kapitolu jak i pozostałych dystryktach robiły mniej lub bardziej zawrotną karierę. Krytycy od razu zarzucili Alerii konserwatyzm i sztywność, obwołując żartobliwie jej przyjęcie mianem Bankietem Delirów, gdzie środkiem odurzającym miała być owa nuda i kameralność. Ale to właśnie one sprawiły, że już w następnym roku do pani Maffet zawitało więcej gości a kolejni już deklarowali swoje przyjście na następneIgrzyska.

W ten sposób na liście adresów jakie Liv dostała od Parker, na pierwszym miejscu figurowała Aleria Maffert wraz ze swoim Banikietem Deliriów.


Owa lista to spis wszystkich osób, które zgłosiły swe zainteresowanie sposnsorowaniem tegorocznych trybutów. Było ich znacznie więcej niż dotychczas, gdyż wieść, iż mają to być ostanie Igrzyska, dała wszystkim do zrozumienia, że jest to już ostatnia okazja do popisania się swoją reputacją i majątkiem. Dlatego mentorzy musieli dokonać niezwykle trudnej selekcji, zważając, iż w tym roku każdemy trybutowi przyzwolono na jednego, stałego sponsora, którego hojność miała ograniczać się do prezentu dziennie. Jednak nawet jedna rzecz potrafi zmienić wszystko.

- - -

Przed południem drugiego dnia 4. Ćwierćwiecza Poskromienia zginęło dwoje trybutów.

Mały, ciemnoskóry chłopiec biegnie przerażony przed siebie. "To ja, to ja. Zabili mnie" -myśli latają w jego głowie jak szalone. Jego współtrybutka, niewiele starsza od 13-latka zginęła niemal jako pierwsza, zostawiając przerażonego chłopca na arenie. Ciemnowłosy starał się być dzielny do czasu gdy zobaczył jak kolejni trybuci przepychają się do Rogu Obfitości spadając w bezkresną ciemność. Gdyby nie fakt, że stał niemal najbliżej stałego gruntu i po kilku udanych skokach dotarł na molo, już dawno dopadłby go któryś z pretendentów. Ktokolwiek w tym roku nim był. Noc spędził w konarze starego drzewa, otoczony gąszczem korzeni i zwisających gałęzi. Przetrwał.

Jednak gdy obudził się z rana usłyszał czyjeś krzyki. Wystraszony, czekał sparaliżowany strachem aż odgłosy szamotaniny ucichną. I tak nie rozpoznał żadnego z głosów, i tak nie dałby rady pomóc. Nie jest wojownikiem. Nie jest zwycięzcą. Jest tylko jego młodszym bratem, zwolnionym dożywotnio z puli. Nawet nie nadążył się nacieszyć życiem. Dlaczego to musiał być on? Dlaczego jego brat nie zgłosił się za niego?

Nagle chłopak przystaje.
-Nie jestem tchórzem- zaciska pięści. Może i nie przyniesie dumie rodziny, nie zabije nikogo, nie pomści żadnego poległego ale przetrwa. Ma szanse. Musi tylko ją znaleźć. Musi przestać walczyć. A może raczej nie podejmować walki. Nie jest tchórzem a na pewno nie tak wielkim jak ten, przez którego znalazł się tutaj- Przetrwam- dyszy zmęczony wspinając się na kolejne gałęzie drzew. Nie podda się. Koniec ze strachem i współczuciem. Przetrwa i wróci do swojego trybu życia. Nie zostanie zwycięzcą ale może to przeżyć, Może przetrwać. Łapie się za kolejne gałęzie nie mogąc znaleźć wejścia na górę. Żałuje nawet przez chwilę, że nie jest z 7. To wcale nie jest takie trudne. A może to on jest dobrym trybutem? Nie chwyta zbyt mocno kolejnej gałęzi, więc gdy źle stawia stopę ześlizguje się i spada do wody. Uderza przy tym lewą ręką w gałąź wybijając bark, o czym jeszcze nie wiedział. Nad sobą widzi załamujące się promienie słońca w tafli wody. Nigdy nie miał szansy nauczyć się pływać i zdaje się już nigdy takowej nie dostać.

"Przetrwam!"- myśli po czym gwałtownie wynurza się z wody, próbując utrzymać się na jej powierzchni. Nie jest to łatwe gdy się jest z dystryktu 11. jednak nie poddaje się i macha energicznie nogami próbując dotrzeć do drewnianych desek kilka metrów dalej. Połyka coraz więcej wody, próbując wziąć oddech. Powoli traci koncetrację i siły. Jego zmysły zawodzą jednak chłopiec niepoddaje się. Ma skończyć jak ten z 4., który mimo iż był z dystryktu rybaków sam nie umiał pływać? Czyżby naprawdę taki miał go spotkać koniec? Ciemnowłosy zamyśla się. Ma nadzieję, że jego brat to ogląda i jest dumny.

Nie.
Od nie ma być dumny.
Ma być zazdrosny.
Zadrosny o mnie, bowiem to ja będę teraz gwiazdą. Latynos uśmiecha się i bierze się w garść. Czuje narastający ból w lewym ramieniu, jednak nie poddaje się. Macha prawą ręką zostawiając lewą w spokoju. Jeszcze trochę, myśli ruszając nogami. Znajdź środek ciężkości, dodaje. "Przetrwasz, Bernard!"- powtarza w kółko w myślach tak jak wcześniej kibicował w dystrykcie swojemu bratu, tak jak go pożegnał, gdy Alex szedł na Igrzyska.
 Po kilku nieudanych próbach w końcu mu sie udaje. Wspina się na molo po czym kładzie się.

-Udało się- zaczyna się śmiać, dysząc ciężko- A nawet nie umiem pływać- łzy spływają mu po policzku- Przetrwam- powtarza po raz ostatni w życiu. Zbawienne światło przychodzi w końcu po niego.


* * *

Na hałas nad windą Faithes zareagował śmiechem, choć Liv nie była pewna czy to z powodu całej sytuacji czy też stanu jego upojenia. Słysząc czyjeś odgłosy brunetka wstała wyciągając do góry ręce.
-Co robisz?- zdziwił się mentor 18.
-To co widać. Podsadź mnie- prosi a mężczyzna klęknął, pozwalając jej wejść na swoje plecy. Dziewczyna ostrożnie wspięła się na niego po czym wyważyła otwór na suficie. Nie mija chwila a z szybu wleciał do nich Alex Parch spadający na nią i Archaniusa.

-Parch, zarazo!- Faithes z trudem wyczołgał się spod Liv, otrzepał swoje brudne ubranie a po chwili znów przysiadł, opierając sie tym razem o szybę. Liv z kolei wytarła brudne spodnie i spojrzała pytająco na czarnowłosego chłopaka z gęstymi brwiami i złotymi oczami.
-Krwawisz- zauważyła czerwoną ciesz na jego twarzy.
-Pewnie znowu zarywał do awoks- mruknął pod nosem ciemny blondyn na podłodze i mruga do Liv znacząco. Dziewczyna wywróciła oczami.
-Czy dzisiaj każdy będzie obrywał- rzuciła obojętnie patrząc na Parcha, który w tym czasie wstał, otarł nos rękawem i zaczął wciskać guziki w panelu windy.

-Nie działają- poinformowała go mentorka 17.- Przecież chyba zauważyłeś, że nie ma prądu w tej części budynku.
-Mhm- odwrócił się do niej, krzyżuje ręce i obserwuje defiladę za dziewczyną- Jeszcze nie skończyli- mruknął cicho.
Brunetka odwróciła się na chwilę, jednak nie to ją interesuje więc, szybko wróciła do sedna:
-Co się stało?
Parch przerzucił wzrokiem po ciasnym pomieszczeniu.
-Po prostu niezauważyłem, że nie przyjechała winda- syknął oschle. Średnia Sotoke spojrzała na niego oburzona.
-Akurat- wtrącił trzeźwiejący w dziwnym kierunku Archanius- Nie ma prądu, drzwi do szybu nie otwierają się na zawołanie, nie mógłbyś tu nawet wejść a co dopiero wskoczyć...
-Ale przecież tutaj jest- zauważyła Liv a mentor z 18. siedział przez chwilę z otwartą buzią zmieszany, po czym spuścił głowę, mamrocząc pod nosem "A mam ja już was wszystkich dosyć".

-Ktoś cię wpechnął- odezwała się po chwili ciszy dziewczyna, ku własnemu zdziwieniu rzucając spiskową tezą. Nie wie nawet skąd przyszła jej do głowy. Ta myśl a także następna:
-Zostałeś napadnięty albo próbowałeś się zabić.

Zapadła chwila ciszy. Czarnowłosy patrzył na nią z podziwem, co spodobało się Liv, nawet przez chwilę dodaje w myślach, iż Parker powinna też zacząć tak na nią patrzeć. Jednak Parch cały czas siedział cicho. Zrozumiała z Faithesem, że coś musiało się stać. Nikt nie podejmował dalszej rozmowy, z kolei na zewnątrz dobiegło do nich zbiorowe zdziwienie i oburzenie co komicznie pasowało do całej sytuacji. Całe to echo zostało po chwili uciszone przez prezydenta, który kontynuował dalej stonowanym, niesłyszalnym dla całej trójki głosem.

Alex Parch poczochrał swoje włosy, po czym kucnął przy Archaniusie. Liv dołączyła do nich a wtedy mentor Evana wszystko im wyjaśnił.
-Jesteście świadkami próby mojego zabójstwa- oznajmił stanowczo.
Brunetka spojrzała na niego przerażona, nie wiedząc co powiedzieć. Faithes z kolei nie wyglądał na poruszonego. Dziewczyna chciała wtedy zacząć wypytywać o szczegóły, lecz wtedy ku zdumieniu wszystkich obecnych, winda ponownie ruszyła, kierując się w górę.

-Co się dzieje?- wstała- I dlaczego ktoś miałby cię zabić?
-Nie wiem, ale chyba wiele osób życzy mi śmierci- spojrzał na nią znacząco.
-Och, ja...- błękintooka speszyła się- Nie, na pewno nikt z nas.
-Niemniej jednak ktoś próbował- wtrącił Faithes zadowolony, że odpłacił się Liv za zbicie z tropu i również wstał.
-Liv, jesteś pewna, że widzisz to co się dzieje, czy tylko to co chcesz?- spytał tajemniczo mentor 11.wstając i obserwując przez szybę jak parada dobiega końca.

-Co to niby znaczy?
-Wszyscy mamy swoich wrogów- westchnął Archanius opierając się lewą ręką o nią a prawą o Parcha- Odprowadźcie, jeśli łaska- bąknął gdy otworzyły się drzwi na ich piętro. Alex westchnął a Liv tylko wzdrygnęła ramionami, po czym ruszyli we trójkę do apartamentu 18.

- - -

Po oddaniu Faithesa w ręce stylistów 18. dystryktu i ich rektora Liv ruszyła radosnym krokiem przed siebie. Dopiero po chwili zaczęła zastanawiać się jak dotarli oni do swojego lokum, zwłaszcza Hera, na swoich wysokich butach. Z tego zamyślenia wyrwał ją głos Alexa na korytarzu:
-Wierzysz w znaki?- stanął obok niej przy drzwiach do apartamentu 17.
-Piktogramy?
-Nie no, w znaki. W sprawę wyższą. W przypadki.
-Zanegowałeś się chyba ze trzy razy- zauważyła brunetka.
-Ja w nie wierzę- kontynuował młody mężczyzna- Więc chodź ze mną.
-Nie- odparła zdecydowanie Liv.
-Co?- zdziwił się mentor widząc, iż faktycznie dziewczyna nie zamierza iść z nim.
-Sotoke, nie wydurniaj się- złapał ją za nadgarstek.
-Nie dotykaj mnie!- warknęła do niego i wyrwała dłoń- Wszyscy wiedzą, co tu robisz co roku- nawiązała do dwuznaczej wypowiedzi Archaniusa w windzie- Brzydzę się tobą.

Warga Alexa drgnęła. Nagle z jego twarzy znikł spokojny wyraz a zamiast niego pojawił się strach i panika, które przerodziły się w złość.
-Każdy ma swój sposób żeby odreagować! Ty chyba wiesz o tym najlepiej! Nie prosiłbym cię o nic, sam tobą gardzę- urwał na chwilę- Ale obiecałem coś komuś- dodał spokojniej- A ja dotrzymuję danego słowa.
Parch nie musiał nic więcej dodawać. Liv doskonale wiedziała o kim mówił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz