For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



środa, 31 grudnia 2014

Rozdział XIII ~
"W kierunku światła"

-Fo wyło napławę spawniałe przesztawienie!- mlaszcze Roma Vislar, żując kolejny kawałek tortu cytrynowego. Mieszkanie wnuczki najsłynniejszego cukiernika w Kapitolu mieściło się na obrzeżach miasta, i gdyby nie widok na pobliski zabytkowy park Avelert, Liv nie miałaby co robić na skromnym podwieczorku u kobiety.


W pomieszczeniu nie było zbyt wielu osób, poza nią są jeszcze Purchia Nivand, rektorka 9. dystryktu, ubrana tym razem w zielony, błyskotliwy kostium a włosy, którego koloru przez rok nie zmieniła, upięte ma starannie w kok, otoczony warkoczem. Obok Nivand siedziało jeszcze 2 obcych Liv, mniej popularnych sponsorów, oraz mentorka 14., różowowłosa, całkiem młoda kobieta, której Liv nigdy bliżej nie poznała a na widok kwiatów w jej włosach zrozumiała z jakiego jest dystryktu, i kim opiekowała się w zeszłym roku.

Roma Villar to otyła kobieta, której nigdy w  życiu niczego nie brakowało. A przynajmniej tak wszyscy sądzą i tak ma pozostać na zawsze. Ma krótkie do ramion, rude włosy i pełno piegów, które trudno dostrzec, zwracając uwagę na ciągłe mlaszczenie kobiety i chichotanie.

-Czyż nie?-Purchia uśmiecha się- Choć moim zdaniem Farra ostatnio strasznie przytyła. Widać było zwłaszcza przy scenie z matnią, w koszuli nocnej.
-O tak, tak- wtrąca się jeden ze sponsorów, ubrany w czerwoną bluzkę w kraty i kamizelkę. Zdaniem Liv wygląda najnormalniej z nich wszystkich. Tylko kolor jego zarostu irytuje ją- Ledwo słyszałem jej głos, wśród skrzypiących desek!
Wszyscy poza mentorką z 17. zaśmiali się.
-Podobno rzucił ją Gythen- wyjaśnia różowowłosa rektorka- Baron. Grał Barona- wywraca oczami, widząc, że nikt nie wie o co chodzi. Zauważa również zamyśloną Liv patrzącą nostalgicznie przez okno- A co ty o tym myślisz, Sotoke?

Tym razem brunetka słyszy pytanie, jednak ma już dość chodzenia na dziś. Zbliża się wieczór a jak dotąd udało jej się być na 2 spotkaniach, i żadenego ze sponsorów nie chciałaby dla swojej siostry. Zirytowana krzyżuje ręce na piersi, postanawiając powiedzieć co myśli:
-Uważam, że jeśli Roma zje jeszcze jedno ciastko, to pęknie, zalewając całe Panem swoją żółcią.

- - -


Liv kopie kamień leżący przed nią. Nie chce jej się jeszcze wracać do Tyrady i słuchać narzekań Parker, iż nic nie robi, by pomóc swojej siostrze. Siedzi więc na huśtawce w parku Avelert, czekając aż zrobi się ciemno, bądź chociaż Strażnicy zgarną ją za włóczęgostwo. O ile jest to nielegalne. Brunetka mruży zirytowana oczy. Więc to robił Baduin cały czas, myśli. Korzyć się, czy to naprawdę ma na tym polegać? Może wcale go nie doceniała w zeszłym roku, choć i tak nie miał prawa zostawiać ją przed Ćwierćwieczem, nim nie wyjaśnił jej nowy zakres obowiązków.

-Ale zostawił- mówi cicho na głos- Bo tak łatwiej. Opuścić w potrzebie niż trwać przy niej...- odpycha się do tyłu, wprawiając zabawkę w ruch.
Wyrzucono ją z domu Romy niemal zaraz po jej elokwentej uwadze. Nie zdziwiło to zbytnio dziewczyny gdyż Purchcia ukradkiem zaśmiała się z jej wypowiedzi co podniosło ją na duchu. Rektorka Sevena jest taka, jaką ją zapamiętała.

Z rozmyślań i wspomień wyrwał ją dobrze znany, względnie obojętny i nienaturalny głos:
-Ja cię nie zostawię, Liv.
Dziewczyna unosi głowę do góry i uśmiecha się:
-Witaj z powrotem, Paul- wskazuje huśtawkę obok a chłopak posłuszenie zajmuje miejsce- I jak ci dziś poszło?

Ku porannemu zdziwieniu Liv, Sam całkiem znośnie przyjął informację, iż od tego dnia ma razem z nią szukać sponsorów dla swojego rodzeństwa. Brunetka zignorowała więc całkiem szybko fakt, iż wcześniej єςнσ było całkowicie przekonane, iż powodem ich pobytu w Kapitolu jest odwiedzenie ojca Liv, prezydenta Panem. Po szybkim śniadaniu zgodnie stwierdzili, że z tak długą listą najlepszym rozwiązaniem będzie rozdzielenie się a następnie podzielenie się swoimi uwagami i spostrzeżeniami na temat chętnych do pomocy.

Sam wzdycha głośno, opierając się na łańcuchu zabawki:
-Byłem u Vandersów a potem wpadłem na chwilę do Olach...- urywa i wyjmuje z kieszeni zabrudzoną kartkę. Liv uśmiecha się pod nosem. Roztargniony jak zawsze. Nie rozprawia nad tym dłużej, gdyż podoba jej się taki obraz zwycięzcy. Może gdyby teraz się zastanowiła dłużej, uniknęła by w przyszłości bólu i kolejnych błędów- Olacht Bedwald- dokańcza zadowolony z siebie ciemny blondyn- Mogą pomóc ale tylko mojemu bratu...- patrzy w pogrążający się w ciemności z każdą chwilą obraz parku. Chwilą, w której posągi wybitnych naukowców, artystów czy osobistości politycznych znikają im coraz bardziej z oczu, przypominając, iż wszyscy są równi wobec śmierci.
Tak przynajmniej odczytuje to Sam i ta myśl będzie w nim kiełkować jeszcze bardzo długo.

-Dlaczego?- słyszy głos byłej współtrybutki.
Paul wzdryga ramionami.
-Uważają Anitę za pretendentkę.
Zapada chwila ciszy. Choć Liv od początku nazywała tak w myślach swoją siostrę, wydawało jej się, iż przesadza jako jej krewny. Przecież ona nie może być aż tak groźna. Czyżby się myliła?
-Przykro mi, Liv- Paul zaczyna się lekko bujać- Przynajmniej nie masz mięczaka w rodzinie- kpi głośno.
-Nie nazywaj go tak- dziewczyna zwraca mu uwagę. Nagle zastanawia się nad wypowiedzią chłopaka i zaczyna mu się intensywnie przyglądać- Jesteś subiektywny- zarzuca mu- Tak szybko...- "rozwija się?" - dokończa w myślach. To w ogóle możliwe? A może...- Paul, jesteśmy tu sami- staje na przeciw niego- Powiedz: jesteś prawdziwy czy nie?

Sam patrzy na nią zdziwionym choć i neutralnym wyrazem twarzy. Tak jak przeszkoliła go Parker, ma nie wykazywać emocji i uczuć. Skąd mógł wiedzieć, że jak raz się zapomni akurat wtedy Liv odzyska chwilowe połączenie? W duszy jednak jest całkiem zadowolony z sytuacji. Gdyby nie wcześniejsze przesłuchanie u kanclerza, może i zląkłby się bardziej. Jednak po wygranej słownej potyczce z wujkiem średniej Sotoke, rozmowa z nią samą nie może być gorsza. Liv jest jego kompletnym przeciwieństwem, zwłaszcza po podawanych jej lekach i proszkach. Zresztą ona nigdy nie była zbyt bystra, dodaje ironicznie w myślach.

Paul nie zdaje sobie jeszcze sprawy jak bardzo się mylił.

* * *

Liv wróciła do apartamentu 17. z płytą nośnikową od Alexa po kilku minutach. Ku jej zdziwieniu w środku nie było jeszcze nikogo. Zła na siebie, iż nie zajmuje się trybutami poszła spać. Po godzinie obudziły ją odgłosy kłótni z salonu. Oburzony głos Parker był najbardziej donośny. Jednak dziewczyna nie miała siły zarówno na przeglądanie nagrania jak i pytania pozostałych jak poszło na paradzie czy też dlaczego trwała ona tak długo. Następnego dnia i tak wszyscy już o tym mówili.

- - -

Liv nie wiedziała czy był w tym większy sens, jednak stało się faktem, iż wieczorne wywiady z tegorocznymi trybutami zostały przesunięte na dzień po paradzie i wszyscy musieli zaakceptować fakt, że zaczynało to być już nużące. Chwilami nawet zdawało jej się, że każdy, łącznie z trybutami, chciał usłyszeć gong Koloseum.

Brunetka wstała z rana, wzięłą prysznic, ubrała się w luźne ubrania gdy na korytarzu wpadła na Pharadai'a:
-Och, Liv- zaśmiał się robiąc jej przejście. Dziewczyna dygnęła po czym wróciła do swojego pokoju. Była 7. rano jednak fakt, iż sam stylista był już na nogach dał jej do przekonania, że dobrze zrobiła wstając o tej porze.

Dziewczyna weszła do kuchni, gdzie powitało ją radio:
-Wszyscy nadal mówią o tajemniczej i zaskakującej wypowiedzi prezydenta Dreinsona. Już teraz jest wiele spekulacji a dziś po południu porozmawiam z naszymi gośćmi co sądzą o 'Ostatnich Igrzyskach'...
-To koniec... - szepnęła do siebie.

-O, cześć Livender- usłyszała za sobą Leara.
-Już na nogach?- mentorka uśmiechnęła się lekko.
-Tak jak i ty- poprawił swoją koszulkę po czym podszedł do lodówki- Chcesz coś może?- byłą trybutka zaprzeczyła ruchem głowy- W porządku- zaczął robić sobie kanapki.

Korzystając z faktu, iż byli sami Liv postanowiła w końcu wyjaśnić wszystkie wątpliwości:
-Gdzie byłaś wczoraj?- jednak Lear nie dał jej takowej szansy.
-Och, ja...- średnia Sotoke zarumieniła się- Przepraszam. Chciałam was wspierać, naprawdę... Winda się zepsuła...
-Rozumiem- chłopak zamyślił się po czym usiadł na kanapie w salonie z dwiema kanapkami- Masz- wręczył jej jedną.
-Och, ja..- powtórzyła speszona- Dziękuję- po czym dosiadła się do niego.

-Parker mnie poinformowała- odezwał się po posiłku- że już wiesz kim jestem. Wybacz Liv, że sam ci tego nie powiedziałem. Po tym wypadku nikt nie powinien oczekiwać że staniesz się nie wiadomo jak bystra.
Liv spuściła zmieszana wzrok. Oczywiście, jej naturą było pozostać bezwartościowym mentorem do końca życia.

-No to w takim razie...- zmrużyła oczy i skupiła się. Czas zacząć samodzielnie myśleć- Kim byli ci ludzie... Gdy Pattern miała urodziny... Wasi rodzice przecież...- "Przecież ich zabiłam" ~ dodała w myślach.
-Przybrani rodzice. Przecież musieli coś z nami zrobić. I tak mieliśmy szczęście, że nas nie rozdzielili...- urwał na chwilę- Liv, może Sam nigdy tego nie przyznał ale był ci wdzięczny za to- zaskoczył dziewczynę.

Mentorka spojrzała na niego całkowicie zdezorientowana. Porzuciła już posiłek na rzecz słuchania prawdy, tak długo ukrywanej, tak bolesnej i zapomianej.
-Jestem młodszy od niego- kontynuuował chłopak- A moja blizna...- wskazał na nos- nie jest taka heroiczna jak ci opowiadałem... Sam... To Sam czuł się zawsze odpowiedzialny. Za ten wypad do lasu nieźle mu się oberwało... Myślę, że w pewnym sensie wyręczyłaś go z czegoś co planował od dłuższego czasu. I zrobiłaś w to o wiele lepszy sposób- dorzucił po chwili.

-Tęsknisz za nim?- spytała niepewnie Liv.
Brunet zaśmiał się.
-W końcu musiałaś o to zapytać. Nie miej mi tego za złe, ale ani ja ani ty nie powinniśmy czuć żadnej skruchy...
Liv patrzyła na niego intensywnie czekając aż trybut dokończy. Jednak ten wyraźnie urwał wpatrując się w coś za dziewczyną. Mentorka odwróciła się i ujrzała Parker w uniformie.
-Dziś wielki dzień, Liv. Chodź za mną, bo drugiej takiej szansy nie dostaniesz- oznajmiła po czym wyszła z pomieszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz