Sam wpatruje się w brązową fontannę przed pałacem Ovenis dobre kilka minut nim nie zauważa, że Liv jest już w jej okolicy i kieruje się do drzwi budynku wzdłuż pokaźnego ogrodu. Rzuca jeszcze kilka okiem na brązowego kosogłosa, po czym dogania dziewczynę.
-Mi też za pierwszym razem zaimponowała.- Liv uśmiecha się do niego.
-Ta fontanna w niczym mi nie imponuje.
Zakłopotana wzdycha nie odpowiadając mu. Jednak przed zapukaniem do drzwi odwraca się w stronę fontanny z zamyślonym wzrokiem.
-Dla mnie wygląda pięknie. Jakby chciał się wznieść wyżej niż potrafi. Pokonać swoje granice.- mówi o dynamicznej pozie ptaka, wokół którego zbiera się woda, tak by imitować ruchy powietrza i sprawiać wrażenie odlotu.
-Przecież on się topi, Liv.- wzdycha spokojnie Paul i puka do drzwi.
- - -
Agnesa bardzo ucieszył powrót Liv, którą przywitał jak daleką krewną, podając jej poczęstunek a także przytulając ją i wychwalając wygląd i charakter. Takie spoufalanie zakłopotało dziewczynę, która zawstydziła się i siedziała cicho, podjadając słodycze ze stołu. Niektóre z nich przypominały jej słodkości z cukierni państwa Vislarów dlatego jeszcze bardziej odcięła się od rozmowy mężczyzn. W ten sposób nie zauważyła jak Sam prowadził mniej lub bardziej udaną konwersację na tematy wymijające Igrzyska, czekając aż dziewczyna skończy posiłek i włączy się do rozmowy. Dopiero po jakimś czasie lekko zirytowany Cecil chrząka w jej kierunku:
-Chciałbym aby nasza relacja była bliższa.
Liv prawie wypluwa herbatę do filiżanki a Sam chichocze pod nosem.
-Co pan ma na myśli?- Sotoke wyciera usta rękawem.
-Nic złego, naprawdę.- poprawia swoje ciemnozielone włosy.- Po prostu sądzę, że jeśli mam pomóc waszemu trybutowi na arenie to wymaga to zaufania. A na zaufanie należy sobie najpierw zasłużyć, czyż nie? Zwłaszcza jeśli to mają być ostatnie Igrzyska.- dokończył tajemniczo, po czym oparł swój podbródek o splecione dłonie. Liv otwiera buzie ze zdziwienia chcąc coś powiedzieć, lecz Paul wchodzi jej w zdanie:
-Przejdźmy do rzeczy.
Cecil uśmiecha się łagodnie widząc, że Paul nie ma zamiaru pogrywać z nim.
-Po prostu chciałbym abyśmy się lepiej poznali. Mam zamiar zadać wam kilka pytań a w zamian możecie mi się odpłacić tym samym. Wtedy możliwe, że wam pomogę.
Paul odwraca wzrok na Liv, która zamyśla się.
-Nie tak się umawialiśmy, Cecil.- wstaje po chwili od stołu.- Myślałam, że już ciebie przekonałam. Jeśli tak nie jest, natychmiast udamy się do państwa Vandersów, oni także zadeklarowali nam swoją pomoc.
Gdy zaczyna odchodzić Sam rusza za nią. Wtedy jednak słyszą:
-Parker celowo cię postrzeliła, Sotoke.
-Skąd o tym wiesz... - Sam zatrzymuje się jednak dziewczyna dalej idzie w kierunku wyjścia.
-Umyślnie chciała iść do więzienia, Liv.
Paul odwraca się do niego zaskoczony. Brunetka zatrzymuje się, jednak nie odwraca się, czekając na dalszą zachętę.
-Tylko za postrzelenie córki prezydenta mogła trafić na Palucciego, Livender.- te słowa Cecil wypowiada drżącym głosem, jakby miało jej to coś powiedzieć. Sam kręci głową.
-Chodźmy, Liv, on chce po prostu sprzedać nasze plotki.- mówi, jednak wtedy dziewczyna podchodzi do niego. Kładzie rękę na jego ramieniu i odpowiada mu, patrząc jednak na zatroskanego sponsora.
-W więzieniu przy ulicy Pallucciego odsiaduje wyrok Katniss Everdeen, Sam. Moja babcia.
- - -
Paul odwraca wzrok na Liv, która zamyśla się.
-Nie tak się umawialiśmy, Cecil.- wstaje po chwili od stołu.- Myślałam, że już ciebie przekonałam. Jeśli tak nie jest, natychmiast udamy się do państwa Vandersów, oni także zadeklarowali nam swoją pomoc.
Gdy zaczyna odchodzić Sam rusza za nią. Wtedy jednak słyszą:
-Parker celowo cię postrzeliła, Sotoke.
-Skąd o tym wiesz... - Sam zatrzymuje się jednak dziewczyna dalej idzie w kierunku wyjścia.
-Umyślnie chciała iść do więzienia, Liv.
Paul odwraca się do niego zaskoczony. Brunetka zatrzymuje się, jednak nie odwraca się, czekając na dalszą zachętę.
-Tylko za postrzelenie córki prezydenta mogła trafić na Palucciego, Livender.- te słowa Cecil wypowiada drżącym głosem, jakby miało jej to coś powiedzieć. Sam kręci głową.
-Chodźmy, Liv, on chce po prostu sprzedać nasze plotki.- mówi, jednak wtedy dziewczyna podchodzi do niego. Kładzie rękę na jego ramieniu i odpowiada mu, patrząc jednak na zatroskanego sponsora.
-W więzieniu przy ulicy Pallucciego odsiaduje wyrok Katniss Everdeen, Sam. Moja babcia.
- - -
Parker podchodzi do ściany oddzielającej jej od sąsiadki. Siada za łóżkiem, zasłaniając się nim i zaczyna ostrożnie przesuwać od ściany prymitywną szafkę więzienną. „Trzy w lewo, dwa w dół” powtarza sobie w myślach słowa Lizza Huntera, po czym zaczyna stukać w poszczególne cegły. Nagle natrafia na ruchomą. Powoli wyciąga ją, wydmuchując kurz z dziury. W końcu odkrywa otwór na drugą stronę celi.
-Cześć Kotna.- przywitała się w kierunku dziury. Spokojnie czeka na odpowiedź spoglądając w kierunku kawałka drugiej celi. Starsza kobieta nie od razu odzywa się. Zastygła w miejscu na dźwięk swojego dawnego imienia.
-Gale?- szepce nagle cicho powoli kucając przy ścianie. Parker ujrzała w nich pomarszczoną twarz, ciemne oczy i siwiejące włosy, spoglądające w jej kierunku z nadzieją. –To ty, Gale?- powtarza.
Parker marszczy brwi. Jeśli kobieta już majaczy to jak ma się z nią dogadać? Jednak były Kosogłos szybko rozwiewa jej wątpliwości rozpoznając swoją rozmówczynię. –Czego chcesz, Śnieżko?- prycha do niej.
-Słuchaj, przejdę do rzeczy więc puśćmy w niepamięć wszystkie niesnaski- zaczyna ale Katniss jej przerywa.
-Niesnaski, jakie ładne słowo- wzdycha z ironią.- Naprawdę tak to nazywasz?
-Zamierzasz mnie poprawiać, Meelark?- Parker nie daje się podejść. Dobrze wie, że kobieta cierpi na urojenia, nie rozpoznając głosów, twarzy a czasem nawet tracąc chwilowo orientację. Dlatego musiała jej się pokazać, by kobieta nie myślała, że rektorka jest tylko kolejnym głosem w jej głowie. Jednak wbrew własnemu planu na dźwięk nazwiska swojego męża Katniss zakrywa twarz dłońmi, kiwając się do przodu i w tył.
-Gdzie on jest, gdzie jest Peeta…- szepce.- Peeta!- zaczyna krzyczeć.
-Uspokój się!- Parker upomina ją. –On jest…- Parker gorączkowo szuka jakiejś dobrej wymówki. Wie, że musi teraz sprzedać jej jakieś kłamstwo by ją sobie przychylić. –Pozdrawia ciebie.- ledwo te słowa wyszły z jej ust. –Pozdrawia.- powtórzyła spokojniej. – I tęskni.
-Och…- Katniss uspokaja się i znów patrzy w jej stronę.- A co z dziećmi? Kiedy je zobaczę? Czy Prynthia dostała pracę w szpitalu? A co z ….
-Tak, spokojnie.- śnieżno włosa nieznacznie podniosi głos. Nie chce jej mówić prawdy. Widocznie tak musi być. Będzie trwać w kłamstwach do końca swych dni. Do końca Panem.- Wszystko idzie doskonale.
Katniss uśmiecha się błogo, patrząc w dal pogrążając się we własnych wspomnieniach.
-Katniss…- odzywa się po chwili Parker- Powiedz mi, gdzie jest pokój Heavensbee’go?
- - -
-Jak zginęła moja matka?- Liv krzyżuje ręce na piersi. Umówili się z Agnesem na ogień pytań ponieważ żadne nie ufało drugiej stronie by oddać jakiekolwiek informacje za darmo. Siedzi razem z Paulem na granatowej kanapie podczas gdy sponsor rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw. Nie był to zbyt mądry plan ale wyglądało na to, że sponsor wie o wiele za dużo jak na swoją funkcję i nic nie wskazywało na to, że dobrowolnie podzieli się z nimi swoimi źródłami.
-Cóż to była dosć prozaiczna przyczyna mimo wszystko. - Cecil wyciąga drewnianą fajkę z kieszeni i zapala ją. -Zatruła się jakimiś oparami z tego waszego "koła przyjaciół florystyki".- mówi z fajką w ustach, robiąc cudzysłów manualny.- Później wyszło, że uszkadzały układ nerwowy w tym pamięć...- zamyśla się i wypuszcza dym z buzi.- No a poza tym to były chemikalia Liv, chemikalia z 14. Nie bez powodu często parodiuje się ich strój na maskaradę jako kombinezon ochronny.
-Skąd to wszystko wiesz?- dziwi się Liv. Nie spodziewała się aż takich szczegółów. Jest jej wstyd, że przypadkowy sponsor w Kapitolu wie więcej o śmierci jej matki niż ona sama. Czyżby był w zmowie z Parker? A może z Anitą, skoro tak dziwnie się zachowywała w czasie wakacji?
-A-a-a.- Agnes kręci palcem odwracając turę.- Co tak naprawdę was łączy?
Zapada chwila ciszy a Sam i Liv patrzą speszenie na sobie.
-Naprawdę?- upewnia się. Mężczyzna uśmiecha się.
-Nie do końca zrozumiałem waszą historię w trakcie wywiadów... - zaciąga się. Brunetka czuje jak wzbierające się podenerwowanie.- ...a potem na arenie. Rozumiem, że chodziliście do jednej klasy a potem zabiłaś mu rodziców ale w jaki sposób...- dziewczyna cicho jęczy, zaciskając pięści na kolanach. Nagle Sam obejmuje ją jedną ręką w pasie a drugą kładzie na jej zaciśniętej dłoni.
-Cokolwiek by nie zrobiła kocham ją i wiem, że zrobiła to dla mnie. Nie ma droższej mi osoby, niż Liv.- mówi, po czym podnosi swoją rękę do jej policzka i całuje ją przed sponsorem. Po kilku sekundach odsuwa się od niej zmieszany jakby nie wiedział co dalej zrobić. Dziewczyna lekko uśmiecha się do niego, przejmując inicjatywę.
-Moja kolej, Cecil. Skoro moja mama nie żyje, kto teraz jest najbliższym współpracownikiem ex-komendant Parker?- pyta z determinacją, która oszałamia sponsora. Cecil trzyma fajkę w buzi i z uznaniem klaszcze bardzo wolno w swoje dłonie. Takiego przedstawienia nie widział odkąd Farra Craihser połamała deski teatralne w czasie przedstawienia. Podziurawiła przy tym jedyne co miała na sobie w czasie sceny- koszulę nocną. Biedna pani Craihser dwa tygodnie leżała w szpitalu z nogą w gipsie. Kapitolskie gazety nie omieszkały nie wspomnąć o tym "incydencie" i już wkrótce całe miasto wiedziało jaką bieliznę nosi główna aktorka Capitol Tadre a także jakie ma kształty.
-Parker ma wielu sojuszników, Liv.- mówi nagle tajemniczym głosem, rozglądając się podejrzanie po pomieszczeniu. Nagle nachyla się do nich bliżej. - Bardzo wiele ludzi tutaj pozostało jej wiernych, Liv. Są wśród nich nie tylko ci z najwyższych... sfer.- ostatnie słowo wymawia z lekką pogardą.- Ale także i ci zapomniani.- odkłada fajkę na stolik po czym wstaje.- Są zdolni do wszystkiego, Liv. Będąc wierni jej ideałom, charyzmie czy pochodzeniu i razem mogą stworzyć....
-Pochodzeniu?- przerywa mu Paul.-A kim ona niby jest?- z kolei Liv łapie się za czoło, czując dobrze sobie znany niepokój. Już to gdzieś słyszała.
-Cóż to była dosć prozaiczna przyczyna mimo wszystko. - Cecil wyciąga drewnianą fajkę z kieszeni i zapala ją. -Zatruła się jakimiś oparami z tego waszego "koła przyjaciół florystyki".- mówi z fajką w ustach, robiąc cudzysłów manualny.- Później wyszło, że uszkadzały układ nerwowy w tym pamięć...- zamyśla się i wypuszcza dym z buzi.- No a poza tym to były chemikalia Liv, chemikalia z 14. Nie bez powodu często parodiuje się ich strój na maskaradę jako kombinezon ochronny.
-Skąd to wszystko wiesz?- dziwi się Liv. Nie spodziewała się aż takich szczegółów. Jest jej wstyd, że przypadkowy sponsor w Kapitolu wie więcej o śmierci jej matki niż ona sama. Czyżby był w zmowie z Parker? A może z Anitą, skoro tak dziwnie się zachowywała w czasie wakacji?
-A-a-a.- Agnes kręci palcem odwracając turę.- Co tak naprawdę was łączy?
Zapada chwila ciszy a Sam i Liv patrzą speszenie na sobie.
-Naprawdę?- upewnia się. Mężczyzna uśmiecha się.
-Nie do końca zrozumiałem waszą historię w trakcie wywiadów... - zaciąga się. Brunetka czuje jak wzbierające się podenerwowanie.- ...a potem na arenie. Rozumiem, że chodziliście do jednej klasy a potem zabiłaś mu rodziców ale w jaki sposób...- dziewczyna cicho jęczy, zaciskając pięści na kolanach. Nagle Sam obejmuje ją jedną ręką w pasie a drugą kładzie na jej zaciśniętej dłoni.
-Cokolwiek by nie zrobiła kocham ją i wiem, że zrobiła to dla mnie. Nie ma droższej mi osoby, niż Liv.- mówi, po czym podnosi swoją rękę do jej policzka i całuje ją przed sponsorem. Po kilku sekundach odsuwa się od niej zmieszany jakby nie wiedział co dalej zrobić. Dziewczyna lekko uśmiecha się do niego, przejmując inicjatywę.
-Moja kolej, Cecil. Skoro moja mama nie żyje, kto teraz jest najbliższym współpracownikiem ex-komendant Parker?- pyta z determinacją, która oszałamia sponsora. Cecil trzyma fajkę w buzi i z uznaniem klaszcze bardzo wolno w swoje dłonie. Takiego przedstawienia nie widział odkąd Farra Craihser połamała deski teatralne w czasie przedstawienia. Podziurawiła przy tym jedyne co miała na sobie w czasie sceny- koszulę nocną. Biedna pani Craihser dwa tygodnie leżała w szpitalu z nogą w gipsie. Kapitolskie gazety nie omieszkały nie wspomnąć o tym "incydencie" i już wkrótce całe miasto wiedziało jaką bieliznę nosi główna aktorka Capitol Tadre a także jakie ma kształty.
-Parker ma wielu sojuszników, Liv.- mówi nagle tajemniczym głosem, rozglądając się podejrzanie po pomieszczeniu. Nagle nachyla się do nich bliżej. - Bardzo wiele ludzi tutaj pozostało jej wiernych, Liv. Są wśród nich nie tylko ci z najwyższych... sfer.- ostatnie słowo wymawia z lekką pogardą.- Ale także i ci zapomniani.- odkłada fajkę na stolik po czym wstaje.- Są zdolni do wszystkiego, Liv. Będąc wierni jej ideałom, charyzmie czy pochodzeniu i razem mogą stworzyć....
-Pochodzeniu?- przerywa mu Paul.-A kim ona niby jest?- z kolei Liv łapie się za czoło, czując dobrze sobie znany niepokój. Już to gdzieś słyszała.
* * *
Alex Parch po raz kolejny spojrzał na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. Była to pierwsza rzecz jaką sobie kupił po wygraniu Igrzysk i zawsze go nosił przy sobie. Teraz jednak upływ czasu stanowczo go irytował. Powinna już dawno przyjść. Jeszcze raz zajrzał do koperty w której była godzina spotkania. Nie. Nie pomylił się. A jednak Liv nie przyszła. Uznając opieszałość za typową cechę 17. postanawia udać się do ich apartamentu, by razem ze średnią Sotoke udać się na wyznaczone spotkanie z byłą awoksą dystryktu 17. Jednak gdy tylko chce zapukać do drzwi słyszy wystrzał a po chwili także i urywki rozmowy, z których jasno wynika, że będzie musiał na to spotkanie udać się sam.
Po wyjściu z Tyrady jeszcze długo zastanawiał się kogo Liv nazwała kapitolskim bękartem i kto ją za to postrzelił.
- - -
Meadow gładziła swoje jasne włosy w dłoniach. Bardzo długo nie miała ich swobodnie rozpuszczonych a teraz, w więziennej celi mogła je gładzić do woli. Ze spiętej stale fryzury została jej maleńka czerwona wstążka, którą bawiła się w dłoniach lub wplatała na chwilę w krótki warkocz. I to był jedyny plus tego pobytu, bowiem już piąty dzień była zatrzymana w areszcie, Znajdowało się ono w skrzydle więziennym w jednym z budynków ratusza. Nie spodziewała się dzisiaj żadnych gości oprócz strażników na obchodzie dlatego wizyta starszego mężczyzny całkowicie ją zaskoczyła, nie wiedząc jak przygotować się na jego ogień pytań. A wiele z nich było bardzo niewygodnych.
-Więc mówisz, że nie masz nic wspólnego z Parker, tak?- starszy rozmówca drapał się w zamyśleniu w brodę. - I że nie wiedziałaś, że zabiorą po tobie resztę awoks?- przechadzał się kilka metrów na lewo i w prawo na przeciwko jej celi. Lekko kulał na lewą nogę i próbował to nieudolnie zakryć bowiem trzeźwość nie wpływała dobrze na niego. A musiał zachować jasny umysł by móc przejść przez bramkę.
-Nie proszę pana, naprawdę.- westchnęła Meadow, przyglądając mu się. Miała już dość tego przesłuchania, ciągle tylko przyrównywał ją do popleczników byłej komendant i sugerował jej jakąś tajną współpracę. Mimo wszystko miała nadzieję, że to Liv przyjdzie ją odwiedzić.
-Wiem, że kłamiesz, panno Pewenhil! A może raczej Benedith? Benedith Feinah, córka Lupusa Feinaha?- gwałtownie złapał za kraty od celi. Meadow zesztywniała patrząc na niego zaskoczona. -A więc przeżyłaś zamieszki po Deklaracji...- westchnął mężczyzna siadając na krzesło nieopodal. -Twój ojciec nie miał tego szczęścia. Zginął niedługo po ogłoszeniu powrotu Igrzysk. Ku ironii chyba zabili go nawet ludzie, którzy o tym nie wiedzieli...
Była awoksa milczała. Nie miał prawa tego wiedzieć. Nie mógł wiedzieć a tym bardziej dowiedzieć się kim naprawdę była. Gorączkowo zastanawiała się kto mógł ją zdradzić i jakie mają ją teraz czekały konsekwencje za wszystko co zrobiła. Dla niej. Wzięła kilka nerwowych wdechów.
-Benedith, nie przyszedłem ciebie gnębić!- mentor wstał szybko przez co zakręciło mu się w głowie. Oparł się o ścianę na co dziewczyna prychnęła.
-Przyszedłeś tu wstawiony, naprawdę?- po raz pierwszy wstała i podeszła blisko krat. -Czy ty kiedykolwiek byłeś w czymś poważny?!- zmrużyła wrogo oczy.-Nawet twoje igrzyska były żałosne, Faithes.
Archanius wymamrotał coś pod nosem, łapiąc się za czoło. To nie był jego dzień.
-Powiedz mi, Feinah, co knujecie z Parker?!- starszy mężczyzna lekko podniósł głos. Meadow prychnęła uśmiechając się złowrogo.
-Teraz sam jeden tylko zostałeś i pytasz mnie o to, kim też się stałeś?- zacytowała mu.
Faithes zrobił krok do tyłu.
-A więc jednak to prawda...- przeraził się mentor. Wziął kilka szybkich wdechów próbując zachować trzeźwość umysłu. -Meadow, co chciałaś nam wtedy powiedzieć? Co mają otworzyć?!- zaczął podnosić głos ale dziewczyna go nie słuchała. Zaczęła śmiać się z zadowoleniem coraz głośniej.
-Straż! Straż! Koniec wizyty, proszę go usunąć!- spojrzała mu w oczy z wielkim zadowoleniem.
-Meadow, nie!- warknął gdy pojawili się pierwsi strażnicy. -Musisz mi odpowiedzieć, proszę!
Lecz dziewczyna nuciła coś pod nosem i plotła warkocz ze wstążką. Na odchodne krzyknęła do niego:
-Pozdrów Alexa! Niech następnym razem lepiej rozgląda się zanim zacznie węszyć za daleko!
Faithes przeklinał coś niezrozumiałego pod nosem i pozwolił się spokojnie wyprowadzić z korytarza. Czekając przy bramce na swoje rzeczy (były to głównie ukryte trunki) spotkał Parcha, który stawił się na umówioną wizytację. Jednak widok starego przyjaciela zaskoczył go a po przyjrzeniu się jego twarzy mógł się tylko domyśleć, że wszystko co mogli się dowiedzieć Faithes już się wiedział.
Alex Parch po raz kolejny spojrzał na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. Była to pierwsza rzecz jaką sobie kupił po wygraniu Igrzysk i zawsze go nosił przy sobie. Teraz jednak upływ czasu stanowczo go irytował. Powinna już dawno przyjść. Jeszcze raz zajrzał do koperty w której była godzina spotkania. Nie. Nie pomylił się. A jednak Liv nie przyszła. Uznając opieszałość za typową cechę 17. postanawia udać się do ich apartamentu, by razem ze średnią Sotoke udać się na wyznaczone spotkanie z byłą awoksą dystryktu 17. Jednak gdy tylko chce zapukać do drzwi słyszy wystrzał a po chwili także i urywki rozmowy, z których jasno wynika, że będzie musiał na to spotkanie udać się sam.
Po wyjściu z Tyrady jeszcze długo zastanawiał się kogo Liv nazwała kapitolskim bękartem i kto ją za to postrzelił.
- - -
Meadow gładziła swoje jasne włosy w dłoniach. Bardzo długo nie miała ich swobodnie rozpuszczonych a teraz, w więziennej celi mogła je gładzić do woli. Ze spiętej stale fryzury została jej maleńka czerwona wstążka, którą bawiła się w dłoniach lub wplatała na chwilę w krótki warkocz. I to był jedyny plus tego pobytu, bowiem już piąty dzień była zatrzymana w areszcie, Znajdowało się ono w skrzydle więziennym w jednym z budynków ratusza. Nie spodziewała się dzisiaj żadnych gości oprócz strażników na obchodzie dlatego wizyta starszego mężczyzny całkowicie ją zaskoczyła, nie wiedząc jak przygotować się na jego ogień pytań. A wiele z nich było bardzo niewygodnych.
-Więc mówisz, że nie masz nic wspólnego z Parker, tak?- starszy rozmówca drapał się w zamyśleniu w brodę. - I że nie wiedziałaś, że zabiorą po tobie resztę awoks?- przechadzał się kilka metrów na lewo i w prawo na przeciwko jej celi. Lekko kulał na lewą nogę i próbował to nieudolnie zakryć bowiem trzeźwość nie wpływała dobrze na niego. A musiał zachować jasny umysł by móc przejść przez bramkę.
-Nie proszę pana, naprawdę.- westchnęła Meadow, przyglądając mu się. Miała już dość tego przesłuchania, ciągle tylko przyrównywał ją do popleczników byłej komendant i sugerował jej jakąś tajną współpracę. Mimo wszystko miała nadzieję, że to Liv przyjdzie ją odwiedzić.
-Wiem, że kłamiesz, panno Pewenhil! A może raczej Benedith? Benedith Feinah, córka Lupusa Feinaha?- gwałtownie złapał za kraty od celi. Meadow zesztywniała patrząc na niego zaskoczona. -A więc przeżyłaś zamieszki po Deklaracji...- westchnął mężczyzna siadając na krzesło nieopodal. -Twój ojciec nie miał tego szczęścia. Zginął niedługo po ogłoszeniu powrotu Igrzysk. Ku ironii chyba zabili go nawet ludzie, którzy o tym nie wiedzieli...
Była awoksa milczała. Nie miał prawa tego wiedzieć. Nie mógł wiedzieć a tym bardziej dowiedzieć się kim naprawdę była. Gorączkowo zastanawiała się kto mógł ją zdradzić i jakie mają ją teraz czekały konsekwencje za wszystko co zrobiła. Dla niej. Wzięła kilka nerwowych wdechów.
-Benedith, nie przyszedłem ciebie gnębić!- mentor wstał szybko przez co zakręciło mu się w głowie. Oparł się o ścianę na co dziewczyna prychnęła.
-Przyszedłeś tu wstawiony, naprawdę?- po raz pierwszy wstała i podeszła blisko krat. -Czy ty kiedykolwiek byłeś w czymś poważny?!- zmrużyła wrogo oczy.-Nawet twoje igrzyska były żałosne, Faithes.
Archanius wymamrotał coś pod nosem, łapiąc się za czoło. To nie był jego dzień.
-Powiedz mi, Feinah, co knujecie z Parker?!- starszy mężczyzna lekko podniósł głos. Meadow prychnęła uśmiechając się złowrogo.
-Teraz sam jeden tylko zostałeś i pytasz mnie o to, kim też się stałeś?- zacytowała mu.
Faithes zrobił krok do tyłu.
-A więc jednak to prawda...- przeraził się mentor. Wziął kilka szybkich wdechów próbując zachować trzeźwość umysłu. -Meadow, co chciałaś nam wtedy powiedzieć? Co mają otworzyć?!- zaczął podnosić głos ale dziewczyna go nie słuchała. Zaczęła śmiać się z zadowoleniem coraz głośniej.
-Straż! Straż! Koniec wizyty, proszę go usunąć!- spojrzała mu w oczy z wielkim zadowoleniem.
-Meadow, nie!- warknął gdy pojawili się pierwsi strażnicy. -Musisz mi odpowiedzieć, proszę!
Lecz dziewczyna nuciła coś pod nosem i plotła warkocz ze wstążką. Na odchodne krzyknęła do niego:
-Pozdrów Alexa! Niech następnym razem lepiej rozgląda się zanim zacznie węszyć za daleko!
Faithes przeklinał coś niezrozumiałego pod nosem i pozwolił się spokojnie wyprowadzić z korytarza. Czekając przy bramce na swoje rzeczy (były to głównie ukryte trunki) spotkał Parcha, który stawił się na umówioną wizytację. Jednak widok starego przyjaciela zaskoczył go a po przyjrzeniu się jego twarzy mógł się tylko domyśleć, że wszystko co mogli się dowiedzieć Faithes już się wiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz