For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział XXXII ~
"Jeśli nie zrani cię moje ostrze
zrobią to moje słowa"

Sam wpatruje się w brązową fontannę przed pałacem Ovenis dobre kilka minut nim nie zauważa, że Liv jest już w jej okolicy i kieruje się do drzwi budynku wzdłuż pokaźnego ogrodu. Rzuca jeszcze kilka okiem na brązowego kosogłosa, po czym dogania dziewczynę.
-Mi też za pierwszym razem zaimponowała.- Liv uśmiecha się do niego.
-Ta fontanna w niczym mi nie imponuje.
Zakłopotana wzdycha nie odpowiadając mu. Jednak przed zapukaniem do drzwi odwraca się w stronę fontanny z zamyślonym wzrokiem.
-Dla mnie wygląda pięknie. Jakby chciał się wznieść wyżej niż potrafi. Pokonać swoje granice.- mówi o dynamicznej pozie ptaka, wokół którego zbiera się woda, tak by imitować ruchy powietrza i sprawiać wrażenie odlotu.
-Przecież on się topi, Liv.- wzdycha spokojnie Paul i puka do drzwi.


 - - -

Agnesa bardzo ucieszył powrót Liv, którą przywitał jak daleką krewną, podając jej poczęstunek a także przytulając ją i wychwalając wygląd i charakter. Takie spoufalanie zakłopotało dziewczynę, która zawstydziła się i siedziała cicho, podjadając słodycze ze stołu. Niektóre z nich przypominały jej słodkości z cukierni państwa Vislarów dlatego jeszcze bardziej odcięła się od rozmowy mężczyzn. W ten sposób nie zauważyła jak Sam prowadził mniej lub bardziej udaną konwersację na tematy wymijające Igrzyska, czekając aż dziewczyna skończy posiłek i włączy się do rozmowy. Dopiero po jakimś czasie lekko zirytowany Cecil chrząka w jej kierunku:
-Chciałbym aby nasza relacja była bliższa.

Liv prawie wypluwa herbatę do filiżanki a Sam chichocze pod nosem.
-Co pan ma na myśli?- Sotoke wyciera usta rękawem.
-Nic złego, naprawdę.- poprawia swoje ciemnozielone włosy.- Po prostu sądzę, że jeśli mam pomóc waszemu trybutowi na arenie to wymaga to zaufania. A na zaufanie należy sobie najpierw zasłużyć, czyż nie? Zwłaszcza jeśli to mają być ostatnie Igrzyska.- dokończył tajemniczo, po czym oparł swój podbródek o splecione dłonie. Liv otwiera buzie ze zdziwienia chcąc coś powiedzieć, lecz Paul wchodzi jej w zdanie:
-Przejdźmy do rzeczy.
Cecil uśmiecha się łagodnie widząc, że Paul nie ma zamiaru pogrywać z nim.
-Po prostu chciałbym abyśmy się lepiej poznali. Mam zamiar zadać wam kilka pytań a w zamian możecie mi się odpłacić tym samym. Wtedy możliwe, że wam pomogę.

Paul odwraca wzrok na Liv, która zamyśla się.
-Nie tak się umawialiśmy, Cecil.- wstaje po chwili od stołu.- Myślałam, że już ciebie przekonałam. Jeśli tak nie jest, natychmiast udamy się do państwa Vandersów, oni także zadeklarowali nam swoją pomoc.
Gdy zaczyna odchodzić Sam rusza za nią. Wtedy jednak słyszą:
-Parker celowo cię postrzeliła, Sotoke.
-Skąd o tym wiesz... - Sam zatrzymuje się jednak dziewczyna dalej idzie w kierunku wyjścia.
-Umyślnie chciała iść do więzienia, Liv.
Paul odwraca się do niego zaskoczony. Brunetka zatrzymuje się, jednak nie odwraca się, czekając na dalszą zachętę.
-Tylko za postrzelenie córki prezydenta mogła trafić na Palucciego, Livender.- te słowa Cecil wypowiada drżącym głosem, jakby miało jej to coś powiedzieć. Sam kręci głową.
-Chodźmy, Liv, on chce po prostu sprzedać nasze plotki.- mówi, jednak wtedy dziewczyna podchodzi do niego. Kładzie rękę na jego ramieniu i odpowiada mu, patrząc jednak na zatroskanego sponsora.
-W więzieniu przy ulicy Pallucciego odsiaduje wyrok Katniss Everdeen, Sam. Moja babcia.

- - -

Parker podchodzi do ściany oddzielającej jej od sąsiadki. Siada za łóżkiem, zasłaniając się nim i zaczyna ostrożnie przesuwać od ściany prymitywną szafkę więzienną. „Trzy w lewo, dwa w dół” powtarza sobie w myślach słowa Lizza Huntera, po czym zaczyna stukać w poszczególne cegły. Nagle natrafia na ruchomą. Powoli wyciąga ją, wydmuchując kurz z dziury. W końcu odkrywa otwór na drugą stronę celi.
-Cześć Kotna.- przywitała się w kierunku dziury. Spokojnie czeka na odpowiedź spoglądając w kierunku kawałka drugiej celi. Starsza kobieta nie od razu odzywa się. Zastygła w miejscu na dźwięk swojego dawnego imienia.
-Gale?- szepce nagle cicho powoli kucając przy ścianie. Parker ujrzała w nich pomarszczoną twarz, ciemne oczy i siwiejące włosy, spoglądające w jej kierunku z nadzieją. –To ty, Gale?- powtarza.
Parker marszczy brwi. Jeśli kobieta już majaczy to jak ma się z nią dogadać? Jednak były Kosogłos szybko rozwiewa jej wątpliwości rozpoznając swoją rozmówczynię. –Czego chcesz, Śnieżko?- prycha do niej.
-Słuchaj, przejdę do rzeczy więc puśćmy w niepamięć wszystkie niesnaski- zaczyna ale Katniss jej przerywa.
-Niesnaski, jakie ładne słowo- wzdycha z ironią.- Naprawdę tak to nazywasz?
-Zamierzasz mnie poprawiać, Meelark?- Parker nie daje się podejść. Dobrze wie, że kobieta cierpi na urojenia, nie rozpoznając głosów, twarzy a czasem nawet tracąc chwilowo orientację. Dlatego musiała jej się pokazać, by kobieta nie myślała, że rektorka jest tylko kolejnym głosem w jej głowie. Jednak wbrew własnemu planu na dźwięk nazwiska swojego męża Katniss zakrywa twarz dłońmi, kiwając się do przodu i w tył.
-Gdzie on jest, gdzie jest Peeta…- szepce.- Peeta!- zaczyna krzyczeć.
-Uspokój się!- Parker upomina ją. –On jest…- Parker gorączkowo szuka jakiejś dobrej wymówki. Wie, że musi teraz sprzedać jej jakieś kłamstwo by ją sobie przychylić. –Pozdrawia ciebie.- ledwo te słowa wyszły z jej ust. –Pozdrawia.- powtórzyła spokojniej. – I tęskni.
-Och…- Katniss uspokaja się i znów patrzy w jej stronę.- A co z dziećmi? Kiedy je zobaczę? Czy Prynthia dostała pracę w szpitalu? A co z ….
-Tak, spokojnie.- śnieżno włosa nieznacznie podniosi głos. Nie chce jej mówić prawdy. Widocznie tak musi być. Będzie trwać w kłamstwach do końca swych dni. Do końca Panem.- Wszystko idzie doskonale.
Katniss uśmiecha się błogo, patrząc w dal pogrążając się we własnych wspomnieniach.
-Katniss…- odzywa się po chwili Parker- Powiedz mi, gdzie jest pokój Heavensbee’go?

- - -

-Jak zginęła moja matka?- Liv krzyżuje ręce na piersi. Umówili się z Agnesem na ogień pytań ponieważ żadne nie ufało drugiej stronie by oddać jakiekolwiek informacje za darmo. Siedzi razem z Paulem na granatowej kanapie podczas gdy sponsor rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw. Nie był to zbyt mądry plan ale wyglądało na to, że sponsor wie o wiele za dużo jak na swoją funkcję i nic nie wskazywało na to, że dobrowolnie podzieli się z nimi swoimi źródłami.
-Cóż to była dosć prozaiczna przyczyna mimo wszystko. - Cecil wyciąga drewnianą fajkę z kieszeni i zapala ją. -Zatruła się jakimiś oparami z tego waszego "koła przyjaciół florystyki".- mówi z fajką w ustach, robiąc cudzysłów manualny.- Później wyszło, że uszkadzały układ nerwowy w tym pamięć...- zamyśla się i wypuszcza dym z buzi.- No a poza tym to były chemikalia Liv, chemikalia z 14. Nie bez powodu często parodiuje się ich strój na maskaradę jako kombinezon ochronny.
-Skąd to wszystko wiesz?- dziwi się Liv. Nie spodziewała się aż takich szczegółów. Jest jej wstyd, że przypadkowy sponsor w Kapitolu wie więcej o śmierci jej matki niż ona sama. Czyżby był w zmowie z Parker? A może z Anitą, skoro tak dziwnie się zachowywała w czasie wakacji?

-A-a-a.- Agnes kręci palcem odwracając turę.- Co tak naprawdę was łączy?
Zapada chwila ciszy a Sam i Liv patrzą speszenie na sobie.
-Naprawdę?- upewnia się. Mężczyzna uśmiecha się.
-Nie do końca zrozumiałem waszą historię w trakcie wywiadów... - zaciąga się. Brunetka czuje jak wzbierające się podenerwowanie.- ...a potem na arenie. Rozumiem, że chodziliście do jednej klasy a potem zabiłaś mu rodziców ale w jaki sposób...- dziewczyna cicho jęczy, zaciskając pięści na kolanach. Nagle Sam obejmuje ją jedną ręką w pasie a drugą kładzie na jej zaciśniętej dłoni.
-Cokolwiek by nie zrobiła kocham ją i wiem, że zrobiła to dla mnie. Nie ma droższej mi osoby, niż Liv.- mówi, po czym podnosi swoją rękę do jej policzka i całuje ją przed sponsorem. Po kilku sekundach odsuwa się od niej zmieszany jakby nie wiedział co dalej zrobić. Dziewczyna lekko uśmiecha się do niego, przejmując inicjatywę.
-Moja kolej, Cecil. Skoro moja mama nie żyje, kto teraz jest najbliższym współpracownikiem ex-komendant Parker?- pyta z determinacją, która oszałamia sponsora. Cecil trzyma fajkę w buzi i z uznaniem klaszcze bardzo wolno w swoje dłonie. Takiego przedstawienia nie widział odkąd Farra Craihser połamała deski teatralne w czasie przedstawienia. Podziurawiła przy tym jedyne co miała na sobie w czasie sceny- koszulę nocną. Biedna pani Craihser dwa tygodnie leżała w szpitalu z nogą w gipsie. Kapitolskie gazety nie omieszkały nie wspomnąć o tym "incydencie" i już wkrótce całe miasto wiedziało jaką bieliznę nosi główna aktorka Capitol Tadre a także jakie ma kształty.
-Parker ma wielu sojuszników, Liv.- mówi nagle tajemniczym głosem, rozglądając się podejrzanie po pomieszczeniu. Nagle nachyla się do nich bliżej. - Bardzo wiele ludzi tutaj pozostało jej wiernych, Liv. Są wśród nich nie tylko ci z najwyższych... sfer.- ostatnie słowo wymawia z lekką pogardą.- Ale także i ci zapomniani.- odkłada fajkę na stolik po czym wstaje.- Są zdolni do wszystkiego, Liv. Będąc wierni jej ideałom, charyzmie czy pochodzeniu i razem mogą stworzyć....
-Pochodzeniu?- przerywa mu Paul.-A kim ona niby jest?- z kolei Liv łapie się za czoło, czując dobrze sobie znany niepokój. Już to gdzieś słyszała.

* * *

Alex Parch po raz kolejny spojrzał na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. Była to pierwsza rzecz jaką sobie kupił po wygraniu Igrzysk i zawsze go nosił przy sobie. Teraz jednak upływ czasu stanowczo go irytował. Powinna już dawno przyjść. Jeszcze raz zajrzał do koperty w której była godzina spotkania. Nie. Nie pomylił się. A jednak Liv nie przyszła. Uznając opieszałość za typową cechę 17. postanawia udać się do ich apartamentu, by razem ze średnią Sotoke udać się na wyznaczone spotkanie z byłą awoksą dystryktu 17. Jednak gdy tylko chce zapukać do drzwi słyszy wystrzał a po chwili także i urywki rozmowy, z których jasno wynika, że będzie musiał na to spotkanie udać się sam.

Po wyjściu z Tyrady jeszcze długo zastanawiał się kogo Liv nazwała kapitolskim bękartem i kto ją za to postrzelił.

- - -

Meadow gładziła swoje jasne włosy w dłoniach. Bardzo długo nie miała ich swobodnie rozpuszczonych a teraz, w więziennej celi mogła je gładzić do woli. Ze spiętej stale fryzury została jej maleńka czerwona wstążka, którą bawiła się w dłoniach lub wplatała na chwilę w krótki warkocz. I to był jedyny plus tego pobytu, bowiem już piąty dzień była zatrzymana w areszcie, Znajdowało się ono w skrzydle więziennym w jednym z budynków ratusza. Nie spodziewała się dzisiaj żadnych gości oprócz strażników na obchodzie dlatego wizyta starszego mężczyzny całkowicie ją zaskoczyła, nie wiedząc jak przygotować się na jego ogień pytań. A wiele z nich było bardzo niewygodnych.

-Więc mówisz, że nie masz nic wspólnego z Parker, tak?- starszy rozmówca drapał się w zamyśleniu w brodę. - I że nie wiedziałaś, że zabiorą po tobie resztę awoks?- przechadzał się kilka metrów na lewo i w prawo na przeciwko jej celi. Lekko kulał na lewą nogę i próbował to nieudolnie zakryć bowiem trzeźwość nie wpływała dobrze na niego. A musiał zachować jasny umysł by móc przejść przez bramkę.
-Nie proszę pana, naprawdę.- westchnęła Meadow, przyglądając mu się. Miała już dość tego przesłuchania, ciągle tylko przyrównywał ją do popleczników byłej komendant i sugerował jej jakąś tajną współpracę. Mimo wszystko miała nadzieję, że to Liv przyjdzie ją odwiedzić.
-Wiem, że kłamiesz, panno Pewenhil! A może raczej Benedith? Benedith Feinah, córka Lupusa Feinaha?- gwałtownie złapał za kraty od celi. Meadow zesztywniała patrząc na niego zaskoczona. -A więc przeżyłaś zamieszki po Deklaracji...- westchnął mężczyzna siadając na krzesło nieopodal. -Twój ojciec nie miał tego szczęścia. Zginął niedługo po ogłoszeniu powrotu Igrzysk. Ku ironii chyba zabili go nawet ludzie, którzy o tym nie wiedzieli...
Była awoksa milczała. Nie miał prawa tego wiedzieć. Nie mógł wiedzieć a tym bardziej dowiedzieć się kim naprawdę była. Gorączkowo zastanawiała się kto mógł ją zdradzić i jakie mają ją teraz czekały konsekwencje za wszystko co zrobiła. Dla niej. Wzięła kilka nerwowych wdechów.

-Benedith, nie przyszedłem ciebie gnębić!- mentor wstał szybko przez co zakręciło mu się w głowie. Oparł się o ścianę na co dziewczyna prychnęła.
-Przyszedłeś tu wstawiony, naprawdę?- po raz pierwszy wstała i podeszła blisko krat. -Czy ty kiedykolwiek byłeś w czymś poważny?!- zmrużyła wrogo oczy.-Nawet twoje igrzyska były żałosne, Faithes.
Archanius wymamrotał coś pod nosem, łapiąc się za czoło. To nie był jego dzień.
-Powiedz mi, Feinah, co knujecie z Parker?!- starszy mężczyzna lekko podniósł głos. Meadow prychnęła uśmiechając się złowrogo.
-Teraz sam jeden tylko zostałeś i pytasz mnie o to, kim też się stałeś?- zacytowała mu.

Faithes zrobił krok do tyłu.
-A więc jednak to prawda...- przeraził się mentor. Wziął kilka szybkich wdechów próbując zachować trzeźwość umysłu. -Meadow, co chciałaś nam wtedy powiedzieć? Co mają otworzyć?!- zaczął podnosić głos ale dziewczyna go nie słuchała. Zaczęła śmiać się z zadowoleniem coraz głośniej.
-Straż! Straż! Koniec wizyty, proszę go usunąć!- spojrzała mu w oczy z wielkim zadowoleniem.
-Meadow, nie!- warknął gdy pojawili się pierwsi strażnicy. -Musisz mi odpowiedzieć, proszę!
Lecz dziewczyna nuciła coś pod nosem i plotła warkocz ze wstążką. Na odchodne krzyknęła do niego:
-Pozdrów Alexa! Niech następnym razem lepiej rozgląda się zanim zacznie węszyć za daleko!

Faithes przeklinał coś niezrozumiałego pod nosem i pozwolił się spokojnie wyprowadzić z korytarza. Czekając przy bramce na swoje rzeczy (były to głównie ukryte trunki) spotkał Parcha, który stawił się na umówioną wizytację. Jednak widok starego przyjaciela zaskoczył go a po przyjrzeniu się jego twarzy mógł się tylko domyśleć, że wszystko co mogli się dowiedzieć Faithes już się wiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz