For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



wtorek, 23 lipca 2019

Wakacyjny flashback ~
"Historia o pewnym ślepcu"

"-Widzisz synu, ty, odkąd się urodziłeś, wiedziałeś, że będziesz miał gorzej od innych. Mimo to nie poddawałeś się a my z mamą w ciebie zawsze wierzyliśmy. "


Od zawsze miał w życiu pod górkę. Urodził się ze zdeformowaną stopą i kulał odkąd tylko postanowił nauczyć się chodzić. Nigdy tego nie polubił, z bólem przy każdym kroku stale znosząc upokorzenia okolicznych mieszkańców w tym także ich dzieci. A dzieci bywały szczególnie okrutne, w skrajnych przypadkach potrafiły rzucać w niego kamieniami, gwizdać za nim i wyzywać by wyniósł się z ich miasteczka. Mimo że miał trójkę starszego rodzeństwa, nie byli oni w stanie bronić go za każdym razem lub zajmować się nim przez cały czas. Jednego dnia nie wrócił do domu po szkole. Z przerażeniem cała rodzina szukała go po całym miasteczku, podpadając mocno mieszkańcom gdyż oni także zostali zaangażowani przez miejscową policje do poszukiwań. Głośno narzekając i denerwując się na ich rodzinę nieudolnie "przeszukiwali" razem z nimi okolice. 
Znaleźli go dopiero nad ranem, przemarzniętego i pobitego nad okoliczną rzeką. Nigdy im nie powiedział co się stało, choć Laika i Grethen gorąco go do tego namawiali, obiecując bratu równie bolesną zemstę jaką zgotowano jemu. Jedynie Ophilia była sceptyczna i chyba tylko dzięki niej nie wzięli sprawy w swoje ręce. Od tego wypadku kulał przy chodzie ciężej niż wcześniej.
Po tym zdarzeniu rodzice postanowili opuścić raz na zawsze to zawistne miasto.

W nowej miejscowości także nie było im łatwo, ale zdawało im się, że tutejsi mieszkańcy są o wiele bardziej tolerancyjni niż ich poprzednicy. Dzieci z ciekawością interesowały się jego ułomnością a kilka tygodni później cała społeczność zrzuciła im się na kule dla syna. Był to bardzo wzruszający i szlachetny gest bowiem nie była to zbyt dobrze prosperująca okolica a mimo to postanowili podarować im silną i profesjonalna pomoc dla chłopca. Miejscowa szkoła dostosowała dla niego część ławek w klasach a oprócz tego przydzielono mu kilku uczniów do których zawsze mógł się zgłosić z pomocą. Oprócz tego dyrektor szkoły osobiście i z wielką dumą sprezentował im zestaw podręczników dla niego i jego rodzeństwa. Ophilii bardzo to się nie spodobało jednak ich rodzice nie mogli posiadać się z radości i wdzięczności. 
Z ogromną satysfakcją zatrudnili się w miejscowej fabryce farmaceutycznej chcąc spłacić swój dług wdzięczności. Zajmowali się głównie pakowaniem leków z taśmy produkcyjnej a także archiwizowaniu konkretnych dostaw i serii produkcyjnych. Nie była to zła praca, jednak zajmująca, dlatego tym bardziej byli wszystkim wdzięczni, że przejęli ich część obowiązków w opiece nad synem.
Sąsiedzi uwielbiali zapraszać całą czwórkę do siebie podczas gdy rodzice byli w pracy, i spędzali z nim swój czas, zajmując ich głównie rozmową. Czasem jednak zdarzało się, że sami ich odwiedzali w domu, plinując zapewne jak sobie sami radzą. A radzili bardzo dobrze. Najstarsza Ophilia gotowała obiad dla całej rodziny. Zwykle pomagała jej wtedy Laika a Grethen zajmował sę wtedy najmłodszym z nich- Billem. 
Jeszcze rzadziej, zdarzało się, że odwiedzały ich sąsiednie dzieci a wtedy mały Bill mógł bawić się w pobliskim lesie razem z kilkoma rówieśnikami bez natarczywej opieki rodzeństwa. Był to dla niego czas szczególny, wymagający od jego sióstr i brata zaufania, którym go obdarzono, pozwalając na samodzielne wyprawy do lasów.
Bill i jego dwaj przyjaciele- Lee i Ceasar- szczególnie lubowali strzelać z procy do siedlących się tam kosogłosów. Ptaki te, na ich nieszczęście, bardzo zręcznie unikały ich pocisków, powtarzając potem za nimi przekleństwa, które wygłaszali pudłując. Bawili się tak wiele lat, zamieniając procę na inne wynalazki jak łuki czy zabawkowe pistolety. Jednak on zawsze upierał się na procę i być może właśnie dlatego po wielu latach wybrał właśnie nią na swoją broń w czasie 77. Igrzysk. Możliwe, że gdyby nie był taki uparty, wszystko potoczyłoby się inaczej.

*  *  *

Były to trzecie Igrzyska od zakończenia Drugiej Rewolucji, dwa lata po powtórzonym 3. Ćwierćwieczu, w którym stracono resztki opozycjonistów. Dopiero wprowadzano modyfikacje, dlatego aż do 80. Igrzysk trybutów losowano tradycyjnie na dożynkach.
Gdy go wylosowano nie był specjalnie przejęty, ponieważ życie nauczyło go być przygotowanym na najgorsze. I choć jak każdy, liczył w duchu, że w tym roku także nie będzie to on, tak się nie stało, ostatecznie piętnując go w dniu jego ostatnich dożynek. Miał też tego pecha być ostatnim z ich rodziny w puli trybutów i to właśnie pech chciał jego zabrać na arenę.

Cała rodzina przyszła go pożegnać z wielkim smutkiem i powagą. Nie tylko dlatego, że ogromnie mu współczuli ale też dlatego, że nie będzie tam ich. Byli oni bowiem nadal przekonani, że stanowią w jego życiu ważną rolę i nie jest on w stanie przetrwać samodzielnie zbyt długo bez ich pomocy. Nie chciał im wypominać tej zanadto żarliwej opiekuńczości, dlatego powysyłał im trochę krzywych uśmiechów i chichotów nim nie wyprowadzono ich z Pałacu Sprawiedliwości.

Zaraz po nich zjawili się jego dwaj najbliżsi przyjaciele- Lee Haster i Ceasar Raitner, wnukowie sąsiadów z którymi spędzał mnóstwo czasu. Niemal od razu zasypali go mnóstwem porad na Igrzyska i zapewniali go o jego niezwykłej zręczności i celności. Zasugerowali mu także parę strategii, jak np. początkowe udawanie słabeusza, wzbudzanie litości czy nawet bycie niewidzialnym. Nie wiedzieli jednak, że Bill miał już powyżej uszu takich drugoplanowych wystąpień. Całe swoje życie nie dość, że żył w cieniu rodzeństwa to jeszcze i na ich łasce. Nie był nawet w stanie samodzielnie biegać a oni doradzali mu wzbudzanie jeszcze większej litości niż zwykle! Wiedział, że wierzyli w niego i chcieli dla niego dobrze, dlatego udał, że słucha ich rad i zapewnił, że ich nie zawiedzie.
Gdyby ktoś mu później powiedział, że było to ich ostatnie spotkanie, nie pożegnaliby się w takim, choć niewinnym, to wciąż jednak kłamstwie. Może nawet naprawdę zastosowałby ich strategię, gdyby wiedział, że jego własna przyniesie śmierć wszystkim jego najbliższym.

* * *

"-Teraz także nie będzie inaczej, prawda?"

Od początku pobytu w Kapitolu ukrywał swoje kalectwo. Szło mu to dość nieźle jednak gdy tylko rozpoczęły się treningi niemal od razu wyszło na jaw, że nie daje sobie rady nawet z najłatwiejszymi przeszkodami. Z zagryzionymi ustami słuchał zgryźliwych uwag pretendentów obstawiajaących zakłady kto go zabije na arenie lub którym będzie poległym. W czasie walk sparingowych między trybutami tak go dotknęły te uwagi, że prawie się poddał, leżąc skulony na ziemi po kolejnym ciosie. Wzbudzał między nimi niewymowną żałość dlatego, z wielką satysfakcją,  oszczędzili go, czekając aż ośmieszy się bardziej w trakcie pokazów indywidualnych.

I tutaj czekało ich zaskoczenie, ponieważ mimo kalectwa Bill naprawdę posiadał coś, czego wielu mogłoby mu pozazdrościć- był doskonałym strzelcem. Gdy następnego dnia ćwiczyli na stanowiskach bojowych z wielką dumą zaprezentował swoją biegłość w posługiwaniu się procą zarówno napiętej gumą jak i obrotową, gdzie odpowiednio kręcąc nadgarstkiem, posyłał stalowe pociski dokładnie tam gdzie chciał. Gdy tylko trafił w pierwsze manekiny duża część trybutów przystanęła w jego okolicy obserwując to niezwykłe widowisko. Tym niezwyklejsze, ponieważ przy silniejszych zamachnięciach Bill tracił na chwilę równowagę i upadał na swoją krzywą stopę, potykając się a nawet, kilka razy upadając.  Oprócz tego był dość mocno posiniaczony po wczorajszym sparingu z kilkoma trybutami a także wskutek wielokrotnego próbowania przejścia toru przeszkód. Mimo to, tym razem nikt nie komentował jego upadków, w milczeniu obserwując jego niezwykłą precyzję a także i upór, gdy pomimo widocznego bólu, wstawał i kontynuował ćwiczenie do czasu wykorzystania wszystkich pocisków. Gdyby był tylko sprytniejszy, wiedziałby, że nie powinien tak łatwo pokazać wszystkim co potrafi.

Gdy nadeszły pokazy indywidualne było już bardziej niż pewne co zaprezentuje na nich. Z niepokojem ruszył do sali gdy usłyszał swoje imię, ignorując ciche śmiechy części trybutów. Dopiero gdy podszedł do stolika z brońmi domyślił się ich dobrego humoru. Wszelkie proce i bronie miotające zostały zniszczone, połamane i porwane na wszelkie sposoby, byleby tylko uniemożliwić mu sprawiedliwy występ. Z przerażeniem stał obok stołu, panicznie zastanawiając się co teraz robić. Gdybym nie był taki uparty mógłym wyćwiczyć się w innych broniach... Wspominał swoje zabawy z Leem i Ceasarem. I chociaż życie znów kładło mu kłody pod nogi, nie poddał się. Gdy tylko sięgnął po sztylety, cofnął dłonie. Rozejrzał się ponownie po całym blacie po czym błyskawicznie chwycił za resztki łuku i procy. Dodał do tego żyłkę wędkarską a po chwili prezentował procę własnej produkcji sponsorom. Tego wieczoru otrzymał najwyższą notę ze wszystkich tegorocznych trybutów.

Tego też samego wieczoru, dzień przed areną, otrzymał także nauczkę za swoje zachowanie. Gdy podstępem wywabiono go z apartamentu 17. kilkoro pretendentów złapało go, zaciągnęło do nieznanego mu pomieszczenie i dotkliwie pobiło. Jeden z nich, trybut z 3. którego rozpoznał potem na arenie, z satysfakcją oślepił go, pryskając jego prawe oko czystym chlorem.  Jego kolega z 2. mocnym i pewnym uderzeniem w gardło uniemożliwił mu chwilowo wezwanie pomocy a także krzyk bólu spowodowany oślepieniem. Rzucając w jego ranę szmatę nasączoną octem zostawili go i uciekli. Posiniaczony i zakrwawiony zdołał godzinę później doczołgać się do lokum 17. gdzie hałasem obudził innych. Chrypiąc i warcząc pokrótce opowiedział co się stało. I choć go prawie całkowicie zrozumieli, nie wiele mogli zrobić- z samego rana rozpoczynały się Igrzyska, więc było niemal pewne, że wszyscy jego oprawcy wkrótce spotka zasłużona kara.

Następnego dnia, z ciemną przepaską na oku udał się wraz ze współtrybutką na arenę. Choć do tej pory chciała się z nim trzymać widząc w nim jedynego znajomego a także zdolnego miotacza, milczała w drodze do transportera i unikała jego spojrzeń od śniadania. Zrozumiał, że nie chce z nim współpracować w żaden sposób i najlepiej by ostatni raz na arenie widzieli się przy Rogu Obfitości. Niemo przystał na to, choć nie mógł się powstrzymać by od czasu do czasu nie rzucić na nią spojrzeniem błądzącym pomiędzy żalem i nadzieją.

* * *

"-Tak mój synu, teraz będzie również ciężko. Ale wiedz, że będziemy tam z tobą do samego końca a oprócz tego masz zdecydowaną przewagę nad innymi dziećmi."

Gdy przebierał się w milczeniu nawet nie zwracał uwagi co do niego mówiła stylistka.
-...dlatego staraj się unikać wydm.- dopiero końcówka dociera do niego.
-Hm?- wybudził się z zamyślenie.
-Ech...- smukła kobieta potrząsnęła znużona głową. Podeszła do niego i zaprezentowała mu kilka miejsc na jego stroju.- Będziecie walczyć na pustyni, jestem pewna.
-Skąd wiesz...- zaczął ale nie przerywała:
-Między pachwinami masz przeloty a między stawami masz wzmocnione i elastyczne materiały. Na kapturze masz ukrytą kieszeń w której znajduje się daszek a oprócz tego ten strój zasłania większość twojego ciała mimo że nie jest gruby ani ciepły.
-A więc czemu tym bardziej upierasz się na pustynię? Przecież w nocy temperatura potrafi tam zejść poniżej zera!
Zaśmiała się, poprawiając ostrożnie jego przepaskę.
-Bill, tak?
Nawet nie obraził się, że nie pamiętała jego imienia. Przytakuje, kłamiąc twierdząco.
-Ja się nigdy nie mylę, Bill. To moje trzecie Igrzyska, może chociaż ty weź moje rady na serio i zrób jak ci każę.- uśmiecha się z przekąsem.
-Czyli co?- zaciekawił się. Kobieta w jednej chwili spoważniała.
-Poczekaj z zemstą, Bill. Wiem co planujesz, nie dasz rady wybić ich na początku...
Prychnął z oburzeniem.
-Chyba nie widziałaś mojej noty! Nie mam sobie równych, jak tylko znajdę rzutnię...
-To wtedy co?!- podniosła głos. Nie cierpiała, gdy ignorowano jej rady. Nie pozwoli na to, by kolejny trybut zginął przez własną pychę.- Myślisz, że czemu nie oślepili ciebie całkowicie? Sądzisz, że zostawią ci łaskawie procę i prowiant w czasie Korunkopii?
Cofnął się, zaskoczony tonem jej głosu.
-Nie jesteś w stanie dobrze celować z jednym okiem.- dodała już spokojnym głosem.
Zagryzł podenerwowany wargi. Jak śmie go pouczać.
-Okaże się.- syknął zły.
-Nic się nie okaże, masz zaburzenie percepcji...
I wtedy zachichotał bardzo wrednie a następnie powoli delikatnie odsłonił opaskę ukazując jej niemal prawdziwe, choć szklane, oko.
-Ale oni tego nie wiedzą.
Umilkła na chwilę.
-Myślisz, że...
Prychnął.
-Nic nie myślę. Działam. Niech sami myślą, że mi je odratowali. Będą uciekać w popłochu, obiecuję ci to.- powiedział to głosem pełnym wiary i pewności siebie. Ale też pełnej ślepej nienawiści i żądzy zemsty. Nie była pewna czy coś na arenie będzie interesowało go coś oprócz odwetu, dlatego chciała mu doradzić jak najpóźniejsze dokonanie zemsty. Nie wiedziała, że jego prześladowanie trwało znacznie dłużej niż Igrzyska, że przez całe życie był szykanowany i nienawidzony a kilkoro trybutów będzie tylko zalążkiem grona, które od lat nienawidził. Był jednak pewny, że dzięki Igrzyskom oczyści się w końcu z tej złości na innych a także współczucia, które widział od wielu lat. Teraz mógł w końcu pokazać jaki jest silny i samodzielny. I jedno ślepe oko nie powstrzymało go od tego.

* * *

"-Co to za przewaga?
Uśmiechnął się do niego powoli, kładąc symbolicznie wskazujący palec na swoich ustach."

Było to jedne z najbardziej spektakularnych początków starć, jednak tylko wtedy gdy dobrze przyjrzało się wszystkim trybutów. Było to szczególnie ważne, ponieważ większość poległych i ocalałych w dużej mierze była wypadkową a przede wszystkim wolą samego Billa.

Stylistka nie myliła się- transportery przywiodły ich na nizinę pustynną, otoczoną w większości wydmami. Tylko jeden kierunek prowadził poza nie, i było wręcz oczywiste, że stanowi pułapkę. Mimo to, wielu młodszych trybutów niemal od razu po biciu gongu udaje się tam a gdy tylko znikają za rogiem wydmy słychać ich rozdarte krzyki i kilka wystrzałów armatnich. Nim jednak nie skończyło się odliczanie zdążył rzucić okiem na każdego. Nie rozpoznał wszystkich, zresztą nie na tym mu zależało. Z łatwością dostrzegł trybutów z 1. i 2. Nie mógł jednak znaleźć tego, który go okaleczył. Nie szkodziło mu to, był pewny, że po skończeniu odliczania zgrupują się razem i rzucą na Róg Obfitości. Nie mylił się, wszyscy pretendenci niemal od razu tak zrobili. Z błogim uśmiechem na ustach rzucił się do przodu, popychając przy okazji na ziemię kilku trybutów. Nie od razu znajduje procę a gdy już ją zauważa jakaś nieznana mu dziewczyna zabiera ją, nieudolnie celując do przypadkowych ludzi wokół niej. Wściekły rzuca się na nią, wdając się w szybką bójkę. Zadał jej kilka ciosów w twarz jednak  nagle przerwał, stwierdzając, że to nie na niej mu zależy. Przeprosił ją w pośpiechu i pomógł wstać wpółprzytomnej dziewczynie. Poradził jej nie iść w stronę wydm, ale ta wyśmiała go i udała się właśnie tam.

Tymczasem pretendenci powoli zbierali swoje żniwo. Po początkowej kłótni co do broni, udało im się uzgodnić czym się dzielą. Następnie czekali na śmiałków, sprawdzających własne szczęście, liczących na to, że uda im się zwędzić cokolwiek spod Rogu. Gdy ruszają na trybutów ugrzęśniętych w ruchomych piaskach, lub przegranych w prymitywnych bójkach o przypadkowe plecaki, widzą celującego do nich kilkanaście metrów dalej Baduina. Cała szóstka rozchodzi się po linii prostej, chcąc go powoli okrążyć. Jednak nie zdążają. Pierwszy pada chłopak z 2. Stalowa kula przebija mu oczodół na wylot. Stoi tak chwilę chwiejąc się do przodu i tyłu, po czym pada z wielką czerwoną dziurą na twarzy. Dziewczyna z 1. krzyczy w panice. Dopiero wtedy wszyscy nieruchomieją. W jaki sposób kaleka, oddalony o tak dużą długość, zdołał tak celnie trafić? I dlaczego myśli, że zdoła zabić ich wszystkich? Wspinający się po wydmach odwracają się w stronę środka areny.  Pobici trybuci podnoszą się z klęczek, rozglądając się co się dzieje. Kilkoro ukrytych trybutów także ich obserwuje. Uciekający zawracają się, by móc sprawdzić co się stało i czemu ustały wszystkie walki.

Nikt nie spodziewał się, że prawdziwa rzeź dopiero się zacznie.

*  *  *

Nie zabił wszystkich od razu, nie był aż tak naiwny. Ale nie potrzebował nawet tygodnia by zabić prawie połowy areny. I już pierwszego dnia przestał się w ten sposób bronić. Zabijał każdego gdzie i kiedy chciał, nawet gdy płakali i szlochali na jego widok, prosili o litość lub po prostu poddawali się, próbując nawiązać sojusz. On jednak był hardy i nie ustępował nikomu, nawet najmłodszym a może i szczególnie najmłodszym. Przecież to za dziecka był najbardziej dręczony i pragnął zemsty na tych wszystkich gówniarzach, którzy każdego dnia szykanowali go i robili mu piekło z dnia. Nie mówiąc o tym, jak kiedyś, w trakcie kolejnej ucieczki przed oprawcami, wbiegł do lasu chcąc ich zgubić. Na nic jednak to się stało- bardzo szybko go znaleźli i wtedy pobito go bardzo dotkliwie. Siniaki na twarzy i rękach były tylko zalążkiem tych, które miał pozasłaniane wtedy ubraniami. Właśnie dlatego tego wieczoru bardzo nalegał by sam mógł się wykąpać i przebrać. Nie mógł znieść kolejnego zawodu i współczucia w oczach kogokolwiek z rodziny. Na szczęście jego rodzice nie musieli widzieć krwiaków na jego plecach by zmotywować się w końcu do przeprowadzi z tej cholernej miejscowości. Już tydzień później pakowali się do nowego domu.

Dlatego jego niezwykłą celność i precyzję napędzało jeszcze coś a mianowicie nienawiść. Zarówno do rodziny, która ciągle chciała nad nim czuwać, jak i do ludzi, którzy go tak bardzo krzywdzili.  nie były to tylko tamte dzieci ale też często ich całe rodziny, ale to już zupełnie inna historia.

* * *

Ostatniego dnia Igrzysk została mu już tylko ona. Była to wielka ironia losu, że na koniec miał zabić tę od której chciał od początku pomocy i współczucia. Od JEDYNEJ osoby po której się tego spodziewał. I choć początkowo zdawało mu się, że tak jest, gdy odebrano mu połowę wzroku, odepchnęła go, udając, że go nie zna. Z zawodem obserwowała jak ich ekipa i pielęgniarze zszywają mu rany i podają leki uspokajające. Niemal gardziła nim. 

Mimo to nie zostawił jej celowo. To naprawdę była ironia. 

Oprócz pustyni i typowych dla niej wydm i ruchomych piasków na arenie znajdywało się kilka oaz a także dwa prowizoryczne, skalne miasta, kilka jaskiń a także trzy miejsca przechodzące częściowo w sawannę lub prerię. Schowała się w opuszczonym mieście, gdzie domy były parterowe, wykute w skałach, bez okien z prowizorycznymi drzwiami i wyposażeniem. Zaryglowała się tam, gdy noc wcześniej doliczyła dwóch ostatnich trybutów oprócz ich dwójki. Gdy zrozumiała, że od tamtej chwili jest z nim sama na arenie przeraziła się. Nie dość, że jawnie odrzuciła jego prośbę o sojusz, nie pomagała mu na treningach, nie wspierała i nie broniła go gdy mu dokuczano, to jeszcze omal nie pobił jej na śmierć pierwszego dnia, gdy w przypływie paniki rzuciła się na pierwsze co wpadło jej w ręce, czyli jego proce. Mimo to oszczędził ją, czyniąc z niej dłużniczkę. Dodatkowo wyśmiała jego rady by nie iść na wydmy, jednak gdy tylko udało jej się na nie wspiąć, spadła z nich po drugiej stronie wskutek zbliżającej się burzy piaskowej, i wpadła prosto na skupisko agaw, licznie raniąc się w ręce i nogi. Gdyby nie fakt, że Bill bardzo skutecznie rozproszył niemal wszystkich trybutów na początku Igrzysk nie wróciłaby się tam szukając jakiejś apteczki. Po raz drugi więc jej pomógł.

W końcu stało się to jej nawykiem, że zbierała po nim resztki a dokładniej rzeczy po zamordowanych przez niego trybutach. I tak miała bandaże i medykamenty spod Rogu, czyli zapasów pretendentów, śpiwór po dziewczynce z 5., suche mięso po parze z 15., liny i mapy po dziewczynie z 18., trochę warzyw (część była zepsuta) po trybucie z 4. Było tego dużo więcej a ona czuła się coraz pewniej na arenie. 

Do czasu gdy nie uświadomiła sobie, że nikt już nie walczy. Gdy przyszła na pobojowisko po rozprawieniu się Billa z długo poszukiwanym przez niego chłopakiem z 3., zauważyła, że nie tylko ona sama stała się hieną cmentarną. Jeszcze trzech innych trybutów, w tym jeden dość rosły, na którego widok omal nie zaczęła uciekać, przeszukiwało rzeczy ofiar jej współtrybuta. Wtedy to zrozumiała- nikt z nim już nie walczy. Nikt z nikim nie walczy, wszyscy się tylko ukrywają jak ona. To istna rzeź jednego człowieka. I nikt go nie powstrzyma.

Gdy za którymś razem, po kolejnym starciu, tym razem poległ sojusz 9. i 13., zobaczyła owego dużego trybuta, gwizdnęła cicho na niego z oddali darząc go pytającym spojrzeniem by udać się razem w jednym kierunku. Patrzył na nią długo, widocznie ciężko rozważając tę propozycję. I wtedy, ku jej zdumieniu, odrzucił ją, udając się w kierunku z którego przyszedł. Siedziała przerażona przy wejściu do jaskini byłego już sojuszu, próbując zrozumieć jak to się wszystko potoczyło. Tylko sojusz miał szanse GO powstrzymać. A skoro zdążył wbić już szystkich pretendentów... któż mógł go powstrzymać?

* * *

Przeklinała siebie za głupotę i obojętność przez całą noc, dlatego gdy z rana Bill znajdował się w pobliżu jej kryjówki, spała, głośno chrapiąc. Zabił ją we śnie, jako jedynej oszczędzając jej bólu i upokorzenia. Kamery tego nie uchwyciły, ale gdy spała miała koszmar i przed długi czas, pomiędzy chrapaniem i nieświadomym łkaniem, przepraszała go za wszystko za co nie potrafiła w rzeczywistości.

* * *

Gdy rozbrzmiał się gong zwycięzcy i ogłoszono jego wygraną przypomniały mu się słowa jego ojca. Słowa współczujące i bolejące nad nim i jego losem:
"-Widzisz synu, ty, odkąd się urodziłeś, wiedziałeś, że będziesz miał gorzej od innych. Mimo to nie poddawałeś się a my z mamą w ciebie zawsze wierzyliśmy. 
-Teraz także nie będzie inaczej, prawda?
-Tak mój synu, teraz będzie również ciężko. Ale wiedz, że będziemy tam z tobą do samego końca a oprócz tego masz zdecydowaną przewagę nad innymi dziećmi.
-Co to za przewaga?
Uśmiechnął się do niego powoli, kładąc symbolicznie wskazujący palec na swoich ustach.
-Jesteś człowiekiem."
Uśmiechnął się błogo do tego wspomnienia. Oni też tak myśleli, ojcze. I to ich zgubiło.

Zapomniał jednak o dalszej części tej rozmowy, w której ojciec wyjaśnił mu, czemu pozostanie do końca człowiekiem jest ważniejsze od wygranej:
"-To atut?
-Tak, Bill. Trzeba być wielkim człowiekiem by zyskać sobie sprzymierzeńców w obliczu najgorszego. Nie poddawać się pomimo przeciwności. Walczyć o siebie i za siebie ale nie tracąc przy tym zmysłów."
Człowieka można zniszczyć jednak nie pokonać. Ale to potwora ciężko zabić.

* * *

Z powodu nietykalności ale i wizji publicznej nie zabito jego rodziny. Jednak w ramach kary za jego brutalność na arenie i wielokrotną obrazę Kapitolu, rozstrzelano jego przyjaciół wraz z ich rodzinami. Z tego powodu, ale też jego strasznego zachowania na arenie, odwróciła się od niego Ophilia i Grethen. Laika i rodzice dołączyli do nich kilka lat późnej, całkowicie rezygnując z przywilejów płynących z bycia rodziną zwycięzcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz