For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział XXIV ~ "Gdybyś był uczciwy, wszystko zostałoby ci wybaczone"

Liv biegnie przez dłuższy czas przed siebie. Otumaniona pierwotnymi instynktami, chęcią przetrwania a jednocześnie strachem przed śmiercią dziewczyna mimowolnie kieruje się w stronę dymu, prowadzącego ją do Rogu Obfitości.

Serce bije jej jak oszalałe, mięśnie powoli odmawiają posłuszeństwa. Nie może tak umrzeć. Jak tchórz. Nie po tym, ile osób zginęło dla niej.

Nagle zatrzymuje się. Brunetka patrzy przerażona przed siebie. Znalazła się na skraju byłej Korunkopii a nieopodal jakiś trybut siedzi przy ognisku. Liv bierze głęboki wdech. Powoli i ostrożnie rusza przed siebie. Ku jej zdziwieniu chłopak nie atakuje jej, tylko siedzi spokojnie, jakby czekał na nią.

Dziewczyna klepie się po kurtce i spodniach szukając jakiejś broni. Ku jej przerażaniu zauważa, iż pod wpływem emocji uciekła całkiem bezbronna od swoich sojuszników. Liv lekko odwraca się w stronę lasu. Czy Sam i Lilith nadal jej szukają? A może raczej tropią ją?

Trybutka zatrzymuje się przy ognisku:
-Wiesz kim jestem?- pyta ją obcy trybut. Był to wysoki, smukły 18-latek. Miał krótkie, czarne włosy i głos pełen pogardy dla innych. Mimo 6 dni Igrzysk Liv musiała przyznać, iż wyglądał jakby dopiero co wrócił z Centrum Odnowy Kapitolu.
-Nasz pupilek- odparła spokojnie Liv- A wiesz kim ja jestem?
-Moją szansą na wyrawanie się wreszcie z tego?- śmieje się.

Liv spoważniała. Więc jednak to była prawda. Była wspólną sakantą. 4 pozostali przy życiu trybuci już na nią polują. Przecież tyle rzeczy zostało jej do zrobienia. Tylko osób do poznania. Liv zagryza wargi by nie wybuchnąć płaczem. Przecież już poznała mnóstwo osób. Przyjaciół, wrogów, miłość...

Ian wstał powoli. Liv automatycznie spojrzała na niego wystraszona po czym przerzuciła wzrok na leżącą na ziemii kuszę.
-Spokojnie mała- mówi spokojnie Morgan- Zabiję cię w tradycyjny sposób- rozciąga się- Odpowiada ci to?
Brunetka mimowolnie zaśmiała się, rozumiejąc jak bardzo znalazła się w przegranej sytuacji:
-Śmierć śmierci nie równa, ale co to za wybór jak i tak zginiemy- zacytowała Maxa.
-Ciekawa uwaga- Ian podbiegł do niej i uderzył pięścią w szczękę. Liv upada na ziemię. Łapie się za obolałą kość po czym czuje krew w ustach- No daj spokój nawet nie uciekniesz?- zadrwił trybut z 2.- Naprawdę to już zaczęło być nudne- śmieje się.

Ian podnosi dziewczynę po czym rzuca z impentem na ziemię. Pochyla się nad nią i uderza w nią pięściami. Liv usiłuje się bronić. Zaciska ręce na ramionach chłopaka, wierzga nogami. W końcu zaczyna krzyczeć.

Krzyk przerażenia, a może raczej przetrwania pobudza w chłopaku falę wspomnień. Już gdzieś słyszał ten krzyk.

-Jesteś kosogłosem- szepcze zdumiony- To ty nim jesteś- dotyka jej policzka.

Liv pluje mu krwią w twarz, po czym, wykorzystując jego dezorientację zrzuca go z siebie. Dziewczyna szybko wstaje, łapie z trudnem równowagę a następnie podchodzi do Morgana. Nie wiele się zastanawiając wymierza mu cios w brzuch. Ian upada na ziemię, zwijając się z bólu. Trybutka nie przestaje na tym. Wymierza mu cios za ciosem, celując w brzuch, obserwując coraz cięższy krwotok chłopaka. W pewnym momencie przestaje, kuca nad trybutem i mówi cicho:
-Nie możesz zabić kogoś, kto już jest martwy.

Dumnym krokiem dziewczyna wyprostowuje się, rozgląda spokojnie po miejscu byłej Korunkopii. Jej myśli są nade spokojnie. Już nie boi się niczego. Bierze spokojnie kuszę Iana po czym celuje sobie grotem strzał w brodę.

Nim Liv zdąża cokolwiek zrobić słyszy sygnał amratni. Dźwięk wystrzału a może raczej myśl, iż kogoś własnoręcznie zabiła, wystrasza ją, wytrącając ją z równowagi. Cały jej spokój i odwaga upadają na ziemię razem z kuszą.

-Liv, to ty?- słyszy za sobą znajomy głos.

Znów przerażona i wystraszona, brunetka odwraca się. Ku jej zdumieniu widzi Maxa wyciągającego maczetę z piersi martwego Iana. Trybutka z 17. instynktownie cofa się.

-Spokojnie Liv, nic ci nie zrobię- albinos wyciera swoją broń- Została nas 4 jeszcze wiele może się zdarzyć- spojrzał na nią- Choćby i to- podaje jej prezent od sponsorów. Był on nietknięty- Nie wiem co to jest ale możesz sobie zabrać- śmieje się- Mi wystarczy to- pokazuje jej cukierka, którego wcześniej dostał od Sotoke.

-Masz go jeszcze?- dziwi się dziewczyna.
-No jasne- Wright rzuca jej paczkę od sponsorów- Pewnie to stare mięso ale i tak ci pomoże- bierze słodycz do buzi.
Liv marszczy brwi po czym otwiera zdenerwowana puszkę, w której było napisane imię Maxa a z drugiej strony jej.

-Nie wiesz co to Nadzwyczajne Reguły, prawda?- pyta po chwili. Ukradkiem rozgląda się po arenie szukając potencjalnej drogi ucieczki.
-Niezabardzo- mówi, jednak ton jego głosy wyraźnie sygnalizował coś innego.
Liv zastanowiła się. Czy chłopak nie próbował się z nią w jakiś sposób skontaktować?
-Chcesz, żebym ci to wyjaśniła?- pyta niepewnie.
-Naturalnie- Wright uśmiecha się przerzucając cukierka z jednego policzka do drugiego.

-No więc w skrócie to wygląda tak, iż jeśli jakiś trybut- tu dziewczyna cofa się do tyłu- mnie zabije to już nie musi dalej grać, gdyż staje się zwycięzcą całych Igrzysk- urywa przerażona. W głębi serca nie wiedziała dlaczego wyjaśniła to komuś takiemu jak Wright.
-Ah czyli jeśli ciebie zabiję hm... kuszące- albinos podchodzi do brunetki i podnosi radośnie kuszę- Doprawdy kuszące...- śmieje się lecz nagle poważnieje i staje nieruchomo- Lilith?

-Liv uciekaj!- rudowłosa dziewczyna wbiega na arenę- Sam oszalał, znów chce cię zabić!- łapie brunetkę za ramiona.
-No to umrę a wy wygracie- mówi spokojnie Sotoke- Przecież została nas 4, czas zacząć myśleć o sobie Lil.

Trybutka z 3. staje nagle nieruchoma w miejscu jakby już gdzieś to słyszała. A więc ona wiedziała! Od początku! Jakie to było sprytne! Caton zagryza wargę. Właśnie dostała szansę na wolność. Na przeżycie. Ale czy coś jej jeszcze zostało?

-Moi rodzice i tak nie żyją Liv...- ślicznotka spuszcza wzrok- Nie zostało nam już nic...- patrzyna brunetkę po czym odwraca się słysząc hałas dochodzący z lasu- Nie!- odpycha Liv a wtedy włócznia przebija jej brzuch.

Rudowłosa upada na ziemię. Czuje jak opuszczają ją siły. Kiedy każdy oddech może być tym ostatnim. Mimo bólu dziewczyna czuje, że postąpiła słusznie. Nie wiedziała, że pozostał jej ktoś kto zawsze był przy niej, kto postanowił postawić sobie za cel dobicie 10 zabitych by z nią wygrać. Zrozumiała to dopiero w oczach Wrighta.

-Lilith!- chłopak upada na kolana- Boże Lil, coś ty zrobiła?- obejmuje ją.
-Musisz obronić Liv przed Samem...- usta rudowłosej napełniają się krwią.

Max jednak jej nie słucha, tylko głaszcze ją po włosach szlochając.
-Jak mogłaś mi to zrobić Caton. Ja to wszystko dla ciebie robiłem...

Liv biegnie w stronę Rogu. Za dużo. Za dużo osób za nią zmarło. Tego już za wiele. Dlaczego ona, dlaczego oni? Wpółprzytomna upada na ziemię, wyjąc w pustą przestrzeń, usiłując się wydostać z błędnego koła. Jednakże nie było już ucieczki od tego. "Wszyscy jesteśmy mordercami"- myśli Liv.

W tym czasie Sam wyłonił się z lasu z zranił Maxa w plecy. Albinos krzyknął po czym upadł tracąc przytomność.

Liv odwraca się. Sam ze wściekłym wzrokiem nieuchronnie zbliżał się do niej. W prawej ręce ciągnął za sobą maczetę Maxa. Brunetka spogląda w stronę trybutów z 3. Wygląda więc na to, iż to już koniec.

-Sam...- mówi gdy chłopak staje na przeciw niej- Więc udawałeś to nienawiść czy nie?
-A czy teraz ma to jakieś znaczenie?- śmieje się.

Liv obserwuje konających Lilith i Maxa w oddali. Nagle do niej dociera coś czego wcześniej niezauważyła. Jeśli Sam ją zabije wygra, a Caton i Wright mogą przeżyć i spędzić resztę życia jako awoksi w Koloseum. Mogą przeżyć.

-Ale co to byłoby za życie...- szepcze błękintooka. Po chwili mówi słowa, które od dawna krązyły jej w głowie- No zabij mnie wreszcie- mówi oschłym tonem do współtrybuta.
Paul uśmiecha się radośnie po czym atakuje dziewczynę. Brunetka robi unik po czym uderza chłopaka w kark, omal go nie wywracając na ziemię. Następne kopie go w brzuch, uderza go w kostkę i powala na ziemię.

Sam patrzy na nią zdezorietnowany:
-Nie chcę przeżyć, postaraj się może- mówi lodowatym tonem brunetka- Nie zawiedź nas Paulienn- patrzy na niego dumnym wzrokiem.

Paul, słysząc swoje pełne imię irytuje się. Nikt nie miał go tak nazywać oprócz rodziny. Rodziny, którą mu odebrała Sotoke. Szatyn błyskawicznie wstaje, lecz nim zdąża podnieść maczetę słyszą wystrzał armatni a po nim wściekły ryk Wrighta.

-Sam!- krzyczy- Zabiję cię!- albinos patrzy na niego wściekle. Był cały we krwi jedynej osoby na której mu naprawdę zależało. Nie pozostał mu nikt. Stracił już wszystko więc przyszedł czas na zemstę.

Wright chwyta kuszę Morgana i biegnie w stronę trybutów z 17. Tik tak.
Liv podbiega do Sama i osłania go. Tik tak.
Max nabija kuszę. Tik tak.
Sam próbuje odepchnąć Liv. Tik tak.

-Max nie rób tego...- mówi Liv gdy staje na przeciw nich i przygotowuje się do strzału.
-To mielibyśmy być my...- warczy jasnowłosy.
-Max ja... Tak mi przykro, wiem jak to jest stracić kogoś na kim ci zależy...-Liv spuszcza wzrok- Poza tym rozumię twój żal. Ale ona zginęła przeze mnie. Zabij mnie, nie Sama.
-Co?- dziwi się Paul.
-A co to za różnica Sam? I tak zginę!- odwraca się do współtrybuta- Mam tego dość rozumiesz! Mam dość uciekania od śmierci! Chcę umrzeć teraz, zaraz! Albo ty albo on mam to gdzie...- zaczyna lecz nagle znów słyszy wystrzał armatni.

* * *

-Dasz radę Liv- powtarzała cały czas Parker gdy odprowadzała Liv i Sama na arenę- Oboje dacię. Wierzę w was- stanęła przed wejściem do poduszkowca- Będę próbować ci pomagać Liv, nie zapominaj o tym- przytuliła dziewczynę na pożegnanie- Powodzenia Sam- podała mu chłodno rękę. Paul chrypnął po czym zaczął kierować się w stronę transportu.

-Parker masz- Liv podała jej naszyjnik i prezenty od rektorki a także od Sonii:
-Co to? Dlaczego mi to oddajesz?- śnieżnowłosa jest przerażona. Czyżby brunetka naprawdę zamierzała umrzeć? Dobrze, że zawsze miała plan awaryjny- Liv- złapała dziewczynę za ramię gdy ta zaczęła odchodzić- Kiedy nadejdzie czas powiedz do dziewczyny z 3. "Czas zaczął myśleć o sobie".
-Co?- zdziwiła się Sotoke- Lilith Caton?
-Tak, dokładnie. Zrobisz to?
-Ale Parker, po co?- uparła się trybutka. Co znowu wymyśliła jej rektorka.
-Powiedz to po prostu na głos i tyle. Resztę zostaw losowi w porządku?
-Jak chcesz- ciemnowłosa wywróciła oczami po czym udała się do poduszkowca.

- - -

-Heja!- Liv usiadła w transporcie koło Lety i Tamary. Trybutka z 9. obserwowała uważnie pretendentów. Trybutka z 6. nerwowo machała nogami, rozglądając się bezcelowo dookoła.
-Liv- usłyszała znajomy głos. To Evan przysiadł się do niej z drugiej strony- I jak się dziś czujesz?
-W porządku. Jakoś...- urwała, gdyż zrozumiała, iż poza nimi nikt nie rozmawiał. 36 osób w ciszy patrzyło między siebie i zastanawiało się kto zginie jako pierwszy- Nie chcę tam zginąć- szepce Sotoke- Boję się...
Evan nic nie powiedział tylko objął delikatnie jej dłoń, po czym uśmiechnął się łagodnie, jakby chciał powiedzieć "Ze mną nic ci nie grozi".

Brunetka zarumieniła się po czym spojrzała przed siebie. Diana Crow patrzyła na nią groźnym wzrokiem. "Czyżby upatrzyła we mnie swoje pierwsze trofeum?"- zamyśliła się Liv i zauważyła nagle, iż nietylko Diana obserwuje ją. Duży Timmy i Monica Santos z dystryktu 1. patrzyli na nią wzrokiem nie tyle drapieżnym co współczującym. Przez jedną chwilę brunetka była pewna, iż chcieli jej coś przekazać, lecz wtedy pracownicy Koloseum wszczepili im nadajniki a po chwili byli już niemal na miejscu.

Dopiero po wyjściu z poduszkowca Liv zauważyła, iż trybuci byli sprowadzani na arenę w 2 transpoterach. Sotoke zauważyła z daleka Leslie i Sevena a razem z nimi w oddali szedł ponuro Sam. Trybutka pomachała w ich stronę lecz tylko jej współtrybut to zauważył i uśmiechnął się podle do niej.

- - -

Liv uważnie obserwowała jak każdy trybut oddala się w towarzystwie Strażników Pokoju. Znużona podążyła za przydzielonym jej Strażnikami zastanawiając się czy to już koniec. Czy dobrze zrobiła oraz czy niczego nie żałuje.

- - -

Po chwili weszła ponuro do odprawki. W środku czekał na nią Pharadai.
-Witaj mała- przytulił ją- Będzie dobrze, zobaczysz- wziął ją za dłonie- Czy mogę ci w czymś jeszcze pomóc?- spytał smutnym i pełnym żalu tonem. Chciał pomóc trybutce, lecz nie wiedział jak, nie mógł jak.

-Pocałuj mnie- powiedziała cicho dziewczyna i spojrzała w najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziała.
Ku zdziwieniu ciemnowłosej stylista nie dziwi się, tylko posłusznie wykonuje polecenie dziewczyny. Chwycił ją ostrożnie za policzek po czym złożył na jej ustach pocałunek. Nie był on czuły, nie wyrażał żadnych emocji. Był chwilową ucieczką od rzeczywistości. Od tego co nieuchronne. Tak się przynajmniej wydawało Liv, i w takim przekonaniu weszła do transportera, który miał ją sprowadzić na arenę.

Dziewczyna zacisnęła pięści i zamknęła oczy. Nie chce już na to patrzeć.

* * *


Liv pospiesznie odrwaca się. Wrgith leży martwy na ziemii:
-Zabiłeś go?- patrzy się na Sama.
-Niby jak, stałem za tobą cały czas.

Dziewczyna oddycha nie spokojnie rozglądając się po arenie. Coś było nie atak. On wiedział. Czyżby dlatego zginął?

Nagle zaczynają słyszeć fanfary a po chwili po całej arenie rozbrzmiewa głos Taviusa:
-Co za finał, co za zwroty akcji! Panie i panowie mam zaszczyt przedstawić Państwu zwycięzców 99. Głodowych Igrzysk!

Myśli Liv zaczynają wariować. Więc to już koniec tego. Przeżyła a wraz z nią Sam. Nie zabiła nikogo a jednocześnie niemal wszystkich. Stała się mordercą, zabawką w rękach Kapitolu, marionetką a przede wszystkim zdrajcą. Czy właśnie taka ma powrócić do swojej rodziny?

Jednak myśl o rodzinie budzi w dziewczynie ułudną nadzieję, iż to już koniec. Wróci nareszcie do domu i wszystko będzie jak dawniej.

-Wygraliśmy..- cieszy się po czym zaczyna płakać z radości- Ale jak? Naprawdę to zrobiliśmy? Sam?-spogląda na trybuta, który atakuje ją. Liv czuje ostrze przebijające jej płuca, po czym jej usta napełniają się żelazną krwią.

~ ~ ~

Koniec części pierwszej.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział XXIII ~ "Jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam"

-Dlaczego nie?- powtarza po raz kolejny Liv. Od kilkunastu minut uparcia nie zgadzała się z planem Lilith by przestać kierować się w stronę Rogu i szukać miejsca z którego będą mogli obserwować większość areny.
-Liv jesteś strasznie uparta- śmieje się Sam.
-Nie mamy pewności kto zginął- tłumaczy Caton- Lepiej poczekać do jutra. Dziś wieczorem pokażą wyniki. W nocy lepiej nie szukać problemów. Jutro zrobimy jak chcesz Livender- patrzy na brunetkę.

Liv zamyśla się. Od kiedy Lilith zaczęła jej ufać na tyle by dać sobą kierować? Dlaczego Sam przez tak długi czas udawał nienawiść? W jednej chwili wszystko stało się jasne. "Ludzie tak szybko się nie zmieniają"- powiedział jej na pożegnanie Timmy. Czyżby o to mu chodziło?

-No dobrze- mówi smętnie brunetka, obiecując sobie w duchu, iż jutro ucieknie od nich.

- - -

W chwili dwóch kolejnych wystrzałów Max zatrzymuje się. Rozgląda się ostrożnie dookoła po czym wchodzi na dawne legowisko Noralane. Wychyla się zza murów, patrząc w stronę Rogu Obfitości. Zauważa nieobecność Timmiego i Hectora. Uśmiecha się, zastanawiając się kto ich tak łatwo pokonał.

Przeczesując mury, albinos nie spodziewał się odkryć coś nowego. Chciał poprostu grać na czas by ktoś zginął bez jego interwencji. Igrzyska zaczynały go już powoli nużyć.

Nagle widzi z daleka dym unoszący się niedaleko nad lasem. Max zagryza wargi. Przecież Caton nie jest na tyle głupia by rozpalać ognisko. Chyba że chcą kogoś zwabić.

-Ah no przecież...- mówi sam do siebie, myśląc o współtrybutce Sama.

Chłopak bierze swoją włócznię i już chce się zbierać gdy widzi wychodzącego ostrożnie z lasu nieznaną mu do tej pory postać. Był to wysoki, chudy chłopak z kuszą w ręku. Rozgląda się dookoła po arenie, kiedy zauważa w pewnym momencie dym w oddali. Ku zdziwieniu Maxa obcy mu trybut nie idzie sprawdzić kto rozpalił ogień, lecz sam zaczynazbierać chrust by wzniecić własny. Jasnowłosy obserwował go dłuższy czas, nie rozumiejąc jego działań.

-Kim ty jesteś?- dziwi się Wright- Dlaczego cię nie znam? Skąd jesteś?

17-latek chrząknął. Teraz musi wracać do Rogu okrężną drogą, by nienatrafić na obcego trybuta.

- - -

Wieczorem pojawiają się twarze poległych:

Hector Hidgins z dystryktu 1,
Trevor Donagan z dystryktu 12,
Timmy Bendth z dystryktu 4.

- - -

Po hymnie Panem Lilith, Sam i Liv jeszcze długo patrzą się w pustą przestrzeń.
-Ja trzymam pierwszą wartę- odzywa się w pewnym momencie Sam- Musicie się porządnie wyspać.
-Czemu?- zdziwiła się Sotoke.
-Oh Liv- zirytowała się Caton. Cała niewinność i mała błyskotliwość brunetki zaczynały ją irytować. Nie mogła jednak złamać obietnicy- Przecież zostało nas pięcioro- dokończa spokojniejszym tonem- Jutro będzię...
-Coś w stylu ostatecznego starcia- wtrąca Sam.

Liv spuszcza wzrok:
-A więc zostały 2 pary z tych samych dystryktów. Będziemy jutro ze sobą walczyć o przetrwanie, tak?- irytuje się- Po co ten cały sojusz, przecież teraz on nie ma sensu to wszystko...- zaczęła podnosić ton, jednak Lilith nie wytrzymuje i uderza ją tępą stroną swojego miecza. Liv upada nieprzytomna na ziemię.

-Coś ty taka nerwowa?- śmieje się Sam.
-Co?- dziwi się rudowłosa- To dla jej dobra. Im mniej wie tym lepiej. Przecież- rozgląda się dookoła- Drzewa mają uszy.
-Chyba ściany- poprawia ją Sam.
-Dobranoc- trybutka z 3. kładzie się spać.
-Słodkich snów- śmieje się chłopak.

- - -

Liv otwiera powoli oczy. Ku jej zdziwieniu jest ponownie na arenie. Staje znów na przeciw Rogu Obfitości, czekając na rozpoczęcie. Rozgląda się dookoła i widzi jak powoli, kolejny raz giną jej przyjaciele, sojusznicy, wrogowie.
Dziewczyna upada na ziemię. Zakrywa uszy, próbując odciąć się od krzyków i płaczów trybutów. Kiedy nastaje cisza, Liv wstaje i rozgląda się. Była na środku trupowiska. Nagle widzi samą siebie- stojącą dumnie, pośrodku stosu ciał. Była cała we krwi, w prawej ręce dzierżyła miecz, w lewej trzymała głowę Sama. Dziewczyna ostrożnie podchodzi do obcej sobie wersji samej siebie.
-Witaj- odzywa się jej zakrwawiona wersja.
-Czy ty jesteś mną?- Liv wyciąga do niej drżącą rękę.
-A czy ty jesteś sobą?- śmieje się jej alter ego.
-Nie rozumiem- dziwi się dziewczyna.
-Obie jesteśmy mordercami czyż nie?- dziewczyna unosi lekko swój miecz- Czyż nie są to wszyscy, którzy poświęcili swoje życie dla ciebie?- wskazuje jej ciała- Zabiłaś ich, dając im nadzieję.
-Jaką nadzieję? Nic im nie obiecywałam- głos Liv drży.
-Dałaś im wiarę, że jesteś czegoś warta. Że my- podniosła głowę Sama- jesteśmy czegoś warte. A on ci w tym pomógł- patrzy na swoje trofeum po czym zgrabnie wyrzuca je za siebie- Ofiary zawsze zbierają więcej współczucia.

Mimo kłębów myśli jakie krążyły po głowie Liv, nie potrafiła się ona nie zgodzić ze swoją odpowiedniczką. Wiedziała w głębi serca, iż ma ona rację.

-Do zobaczenia moja droga- jej zakrwawiona wersja pożegnała się.
-Zaczekaj!- poprosiłą brunetka.
Jej alter ego odwraca się do niej i patrzy na nią pytającym wzrokiem.
-Czy jest jakiś sposób... czy mogę zrobić coś żeby to odwrócić? Żeby to zmienić?
-Oczywiście- śmieje się dziewczyna- Udowodnij, że nie jesteś kosogłosem- po czym znika w lesie.

- - -

-Nie!- Liv budzi się.
Na jej krzyk Sam błyskawicznie pojawia się przy niej.
-Liv, coś nie tak?- głaszcze ją po głowie- Spokojnie to tylko sen- uspokaja ją.
-Sam ty żyjesz!- cieszy się i przytula go- Obiecaj, że nie zginiesz, obiecaj!- płacze.
-Wiesz, że ci teraz tego nie mogę obiecać- odpowiada jej smutnym tonem.
Liv patrzy w ciszy na ognisko po czym wstaje, siada na przeciw chłopaka i mówi:

-Teraz ja potrzymam wartę.
-Co? Liv nie musisz, Lilith przecież...- zaczyna chłopak lecz współtrybutka mu przerywa:
-Ja będę trzymać, daj już spokój. Przecież nie musisz się mnie bać. Prawda?- pyta lekko drwiącym głosem.
-Liv?- dziwi się szatyn.
-No już, zaraz będzie świt a podobno musimy być wyspani- uśmiecha się.
Paul pełen podejrzeń w końcu kładzie się spać.

- - -

W nocnej ciszy Liv słyszy tylko swój zdenerwowany oddech. Zastanawia się kiedy uciec od Paula i Lilith. Chciałaby odejść od nich jak najszybciej, jednak wie, że pozostali dwaj trybuci nie będą tak dla niej łaskawi.

Liv zagryza wargi. Przecież to nie tak miało być. Być może już jutro zakończą się Igrzyska. Kto zwycięży?

Nagle do jej uszu zaczyna docierać szelest. Liv rozgląda się instynktownie, obserwując w pewnym momencie spadającą nieopodal paczuszkę. Po krótkim namyśle, dziewczyna podchodzi do pakunku i po cicho zagląda do niego.

W środku jest karteczka z napisem "Lilith". Liv nie zdąża przyjrzeć się dokładnie prezentowi, kiedy ku jej zdumieniu z nieba spada kolejny podarunek. Brunetke sięga po niego i otwiera go. W środku jest karteczka z napisem "Paul".

-Co takiego mogliście dostać...- szepcze Liv.

Nagle zaczyna słyszeć powitanie Taviusa. Na dźwięk początkowych nut hymnu Liv upuszcza prezenty Lilith i Sama:
-Witajcie drodzy trybuci. Nadszedł kolejny, szósty dzień Igrzysk. Ponieważ są wśród was dzielni wojownicy mamy dla was nagrodę. Wprowadzamy Reguły Wyjątkowe, na znak naszej solidarności z wami i podziwu dla was!

-Nie, nie tylko nie to..- brunetka jest przerażona. Z drącymi dłońmi kuca, przeszukując prezenty Sama i Lilith. Wśród nich jest tylko jednak karteczka z jej imieniem i nazwiskiem.

-I niech los zawsze wam sprzyja!- kończy Tavius powitanie.

-Nie, nie, nie...- dyszy Liv. Nagle zauważa, że Lilith i Sam już nie śpią.
-Liv, co ci się stało? Czy to są...-Paul patrzy na podarunki.
Kiedy schyla się po jeden z nich Sotoke instynktownie powala go na ziemię po czym zaczyna uciekać.
"Zginę teraz, o mój Boże...- myśli- A już powoli zbliżał się koniec. Myślałam, że zapomnieli. A jednak. Zrobili to. Zrobili ze mnie sakantę. "

* * *

-Śniadanie?- zdziwiła się z rana w dniu Igrzysk Liv- I ty masz siły jeść?- patrzy na Sama.
-Być może to wasz ostatni taki posiłek- zachęcał ją Pharadai.
Liv marszczy zła brwi.
-Doprawdy- warknęła- Może jednak nie zamierzam umierać- skrzyżowała ręce na piersi.
-Skoro tak, to trzeba było wczoraj się popisać- Parker weszła do salonu- Całą noc szukałam ci sponsorów.
-Nie potrzebuję ich- brunetka wywróciła oczami- Dlaczego poza tym jest coś takiego? Czemu nie zlikwidowali tej zasady?

-Liv- Parker spięła włosy- Jakbyś była mądra...- wywróciła oczami- Wiedziałabyć, że nie usunięto żadnej zasady.
-Co?- oburzyła się trubutka- To o czym ty nam w pociągu opowiadałęś Millo!- krzyknęła na mentora.
-Powiedział wam prawdę. To ty to źle odebrałaś- rektorka machnęła ręką, po czym usiadła na kanapie- Nie usunięto żadnej zasady, ponieważ prawie wszystkie zostały zmodyfikowane.
-A dodano jakieś nowe w takim razie?- Liv wyjrzała przez okno. Był ranek, już niedługo miano ich przewieźć na arenę. Powoli wzratsało w niej uczucie, iż niedługo umrze.

-Oczywiście, że tak. Są to Nadzwyczajne Reguły bądź po prostu Reguły Wyjątkowe- powiedziała śnieżnowłosa i nagle wszyscy zamilkli.
-Parker nie przesadzasz troszkę?- wtrącił się Phoebe- Bardzo rzadko z nich korzystają..
-Kto, jak, korzysta?- zdziwiła się trybutka- Rzadko?- spojrzała na Phoebe.
-Widzisz mała...- stylistka przerzuciła wzrok na Parker.
-No tak ja zaczęłam co- zaśmiała się rektorka- To NadReguły tak zwane. To znaczy, iż istnieją, ale nie muszę być wprowadzone w życie. To takie dodatkowe reguły.
-Zmieniają jakoś Igrzyska?- dopytywała się brunetka.

-Diametralnie- wzdycha Baduin- Diametralnie...- powtórzył i ucichł.
-Czyli?- zirytowała się Liv- Ktoś w końcu powie konkretnie o co w nich chodzi??
Sam w tym czasie dokończył posiłek po czym dosiadł się do salonu obok Millo i obserwował cicho całą sytuację.

-Liv ja...- Parker zamyśliła się- Niech ci będzie. Ale pamiętaj, że rzadko ją wprowadzają, naprawdę rzadko. Ostatnio wystąpiła jakieś 6,7 lat temu... Jeśli kiedykolwiek w porannym powitaniu usłyszysz "Wprowadzono Nadzwyczajne Reguły" obserwuj niebo. Tylko to się wtedy dla ciebie liczy. Nawet jeśli jesteś w środku walki, twój przeciwnik nie będzie na tyle głupi by zignorować tą sytuację.
-Dlaczego niebo?- spytała dziewczyna.
-Prezenty od sponsorów- wtrącił Sam.
-Prawie- mówi rektorka- Wiadomości od prowadzących Igrzyska. Wtych małych paczuszkach są wasze imiona a z drugie strony wasze sakanty.
-Sakanty?- zdziwiła się Liv- Co to takiego?
Jasnowłosa spuściła wzrok:
-Liv, jeśli jesteś trybutem... Nie po to masz tyle dni przez dożynkami, żeby iść na Igrzyska bez podstawowej wiedzy...- wytknęła jej.
-Sakant to inaczej nasz cel numer 1- wyjaśnił Sam.
-Przynajmniej ty wiesz- Parker spojrzała przez okno- Sakant to osoba, której zabicie umożliwi ci automatyczne zwycięstwo w Igrzyskach. Zwykle dla każdego trybuta jest osobny cel, przeróżnie dobierany, od kompletnych przeciwieńst, jak np. mały, skromny i słaby trybut ma za sakanta jakiegoś osiłka. Chodzi wtedy o rozrywkę. Czasem jak się zdarzy to są to współtrybuci z dystryktu. Wtedy jest więcej emocji. A bardzo rzadko, naprawdę rzadko, sakant jest wspólny dla wszystkich trybutów.

Nastała chwila ciszy, którą przerwała Liv:
-Czyli jeśli zabiję sakanta to wygrywam? A co z pozostałymi trybutami?
-Zostają unicestwieni- odparła Parker- Dlatego jednocześnie się dla każdego ogłasza sakanty. Wtedy rozpoczyna się wyścig z czasem, kto pierwszy dorwie swój cel. Wiesz chyba co się dzieje, kiedy ten cel jest dodatkowo wspólny?
-Dochodzi do walki?- stwierdziła niepewnie Liv.
-Dokładnie. Jeśli nie możesz zabić celu, usuń wpierw tych, którzy też chcą go dopaść. Nie martw się Liv- Parker zmieniła ton głosu- Naprawdę rzadko używają tej reguły. Zwykle kiedy nic się nie dzieje albo...- urwała nagle.
-Albo co?- wystraszyła się Liv.
-Albo gdy im ktoś zajdzie za skórę- odpowiada Baduin- Tak jak ty, Liv.