Zginęli wszyscy masowo, na śmierć szli po torach z podniesioną głową.
Ruchem wolnym ruszyli po kolei, uronić jedną łzę tak bardzo pragnęli.
I stało się jawą, to co z koszmarów, zalanych krwią, okrutnych bezmiarów.
Szli wszyscy, wtem przystanął jeden, spojrzał na niebo i powiedział przed siebie:
„Zrzucić czas przyszedł kagańca ostatek”, i rzucił żelazną obręcz na matę.
I odszedł w stronę gdzie biel jest biała. Nikt za nim nie poszedł, jeno obręcz została. *
* no moje pióro
Kosogłos. Tak, to była ta historia. Pompatycznie ujednolicona, zmniejszona i stronna w postaci krzywego sonetu, który każdy miał zrozumieć i znienawidzić.
Liv zmarszczyła brwi, dlaczego teraz jej to przyszło do głowy? No tak, przecież teraz sama jest w takiej sytuacji. Na korytarzu, piętro niżej od Centrum Projektowania, tuż przed placem głównym Kapitolu przygotowywano się do parady Trybutów. Największej rozrywce, oprócz samych starć na arenie, w czasie Igrzysk. Nawet wywiady nie wzbudzały takiego zainteresowania jak coraz to nowsze, ciekawsze i bardziej oryginalne stroje trybutów, torujących następnie najnowsze trendy w modzie na następny rok. Większość stylistów zdawała sobie z tego sprawę i na długo przed dożynkami przygotowywało wstępne projekty kostiumów trybutów. Było jednak kilka wyjątków, jak na przykład dystrykt 13. Lub 17. Jednak w tym roku 17.nie miała kłopotów z pomysłem ponieważ to właśnie ich trybut wpadł na pomysł kostiumu. A dokładniej trybutka.
-Wyglądasz prześlicznie- Phoebe kończył ostatnie poprawki. Poprawił jej gorset na plecach, wygładził tiul, powiązał pojedyncze wstążki na łokciach i szyi.- To był dobry pomysł.
Podobno po Igrzyskach zapanował pokój. Nie dane jednak go było zobaczyć ani Liv ani jej siostrom co tylko wzmagało jej frustrację. Ten świat był zły. Ludzie byli źli. I byli nadal. Nigdy nic się nie zmieni, zresztą i dlaczego, może Igrzyska nie są takie złe, odkąd je wznowiono nie słychać już nic o buntach w dystryktach czy niezadowoleniu. Poprawiono to co było uciążliwe, zadbano o lepszy i równiejszy podział dóbr a nawet pozwolono na większe sponsorowanie trybutów na arenie przez dystrykty. Tak naprawdę Liv nigdy nie przejmowała się dożynkami, które zostały tylko w formie symbolicznej, informując 3 dni przed kto zostawał trybutem. Mimo to Liv była ciekawa jak bardzo musiało być źle żeby powrócić do przyczyny rewolucji po to by zapanować nad jej skutkami. I jak to się stało, że się udało?
W tym czasie Pharadai kończyła jej makijaż i podeszła do Paula z zestawem kosmetyków.
-Co, ja też?- oburzył się chłopak- Że niby ta morfalistka na to wpadła?- denerwuje się. Liv spojrzała zmartwionym wzrokiem na trybuta. Parker zabrała go na stronę.
Podobno Kosogłos oszalał po przewrocie. Po swoim śpiewie zaczął fałszować, nie potrafiąc zapanować nad swoją widownią. Ludzie zaczęli się niecierpliwić, czekali na zmiany które wcale nie nadchodziły tak szybko jak je wywalczono, lecz wdrażane były stopniowo wywołując niezadowolenie wśród tych najbardziej porywczych w walce i zasłużonych. Wyglądało na to, że rewolucja przed i po ma swoje osobne tempa i nikt wcześniej nie uprzedził o tym jej uczestników. Nagłe zmiany wywołane brakiem prezydenta oraz jego planowanego zastępcy spełzły na niczym doprowadzając do objęcia władzy przez mniej znaną przedstawicielkę 8. Mimo to społeczeństwo zmieniało się, jednak na tyle mozolnie by wkrótce powrócił stary system. Dlaczego? Liv zamyśliła się. Jak ona się nazywała? Nie miała dobrej pamięci do nazwisk, jedynie fotogenicznie mogła przyporządkowywać informacje personalne do poszczególnych osób. A na tą fotografię nie miała okazji spojrzeć. A może nie chciała.
-Hej, Liv! Powodzenia na paradzie!- usłyszała z daleka. Dziewczyna otrzęsła się spoglądając się za siebie. To Leta i Leslie machały jej w swoich kostiumach. Kwiaty w stroju Leslie obracały się wokół własnej osi a miniaturowe samochody na sukience Lety jeździły bezcelowo wzdłuż jej stroju.
-Osobliwe…- mruknęła pod nosem machając dziewczynom. Paul wrócił do nich z makijażem. Miał pomalowaną całą twarz na biało i zaciemnione powieki oraz podkrążone oczy - tak by cała twarz przypominała szkielet czaszki.Ostatnie poprawki dobiegły końca. Liv ruszyła z chłopakiem wzdłuż kolejki rydwanów starając się nie patrzeć za długo na tych trybutów, którzy już do nich wsiedli. Nie patrzyła na stroje, lecz twarze, próbując wyczytać z nich jakieś emocje. A było ich wiele i zmieniały się wraz z kolejnymi dystryktami. Monica Santos wraz z Hecotrem, Dużym Timmym i trybutami z trójki całkiem nieźle się bawili, ignorując rydwan między nimi, w którym znajdował się wysoki, muskularny chłopak z ciemną twarzą, powtarzający sobie coś pod nosem i spokojnie wpatrującym się w bok Sali. Nagle skierował swój wzrok na Liv, dalej niemo mamrocząc czego nie słyszała, choć widziała. Mimowolnie odczuła ulgę, skoro na jej widok tylko Ian zareagował, tym razem nie będzie musiała znosić szykanów pretendentów.
Nie widzi jak z uśmiechem pozdrawiają jej współtrybuta.
Jednak już w następnym rydwanie czekała ją niemiła niespodzianka. Diana Crow wraz ze swoim współtrybutem patrzyła na nią z przymrużonymi oczami, odprowadzając ja przez kilka sekund. Na pewno nie będą dobrymi sojusznikami. W rydwanie Lety brakowało obu trybutów a w 7. siedzieli najmłodsi uczestniczy tegorocznych rozgrywek a Liv wcale im nie współczuła widząc jak ich styliści bezskutecznie próbowali pocieszyć, komplementując ich wspaniały wygląd.
Obok kolejnych rydwanów przeszła szybko, czując potrzebę uniknięcia konfrontacji z Sevenem, jednak w pobliżu rydwanu 9. mimowolnie spojrzała w jego stronę. Hindus nie zauważył jej wyraźnie wpatrując się w jakaś postać. Brunetka spojrzała w tym samym kierunki i zobaczyła dobrze znane sobie dwie dziewczyny. Tylko czego on od nich mógł chcieć?
-Liv, chodź.- Sam podchodzi do dziewczyny, która przystanęła.
Powoli podniecenia mija, wraz z kolejnymi rydwanami można było wyczuć coraz więcej bólu i tęsknoty. Dziewczyna była przekonana, że na ogonie nikt nie będzie miał humoru. Zbliżając się do rydwanu 11. Zwalnia, szukając znanej sobie twarzy. Evan Faith stał sam rozglądając się prawdopodobnie za swoją współtrybutką, która cały swój wolny czas starała się spędzać ze swoją siostrą.
-Hhej…- przywitała go, pozwalając by Paul poszedł dalej sam.- Ładny…- patrzy na strój chłopaka- Nieładny.- kręci głową widząc odkrytą część klatki piersiowej nastolatka. Lekki zarys mięśni brzucha wprawia ją w zakłopotanie. Po raz pierwszy nie widzi w nim sojusznika lecz wroga.
Evan jednak nie zauważa jej, rydwan jest zbyt wysoko by mógł ją dostrzec czy zauważyć podczas nerwowego poszukiwania Olivii, dlatego Liv ruszyła dalej w lekkim strachu i rozczarowaniu, rozmyślając nad tym o czym mówił jej wcześniej Faith gdy była w izolatce. Tak jak przypuszczała w kolejnym rydwanie siedział tylko jeden trybut a tuż za nim Liv widzi stojących cicho Noralane i Mitcha z 13. dystryktu.
-Bardzo ładnie wyglądanie- powiedziała do nich wyraźnie a na ich twarzach pojawiał się lekki uśmiech. Sam wywraca oczami, jednak twarz miał skierowaną na przeciwną stronę. Liv chce im powiedzieć o sojuszu jednak niedaleko ich znajduje się rydwan 15. i 16. których wcale nie znała na tyle dobrze, by pozwolić im zobaczyć jak rozmawia z 13. Wbrew sobie, zaczęła układać sobie strategię działania i symbolicznie wykluczyła trybutów 13. z sojuszu.
Z 14. pozdrawiał ją Samael, współtrybut Leslie, który najwyraźniej miał podobny charakter co jego współtrybutka. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do niego na co Sam wyraźnie prycha, idąc do przodu.
-Nie rób tak- szepnęła do niego Liv.
-Niby jak?- oburzył się.
-Nie komentuj tego co robię na okrągło. Mam wrażenie, że masz obsesję na moim punkcie.
-A nie jest tak?- minęli Brienne z 15. a potem Fride'a z Morgan z 16. . Liv patrzy na nich od tyłu, czując strach. To ich Evan będzie starał się najbardziej pozyskać do sojuszu. Byli jednymi ze starszych trybutów i lepiej zbudowanych. Mimo to, boi się ich na tyle by się z nimi nie przywitać. Zignorowawszy wypowiedź Sama potknęła się, wchodząc do swojego rydwanu i upadła na podłogę. Paul odsunął się od niej śmiejąc się. Wtedy jakiś chłopak odepchnął go podając jej rękę. To był Farrel Lane z 18.
-Dziękuję, Farrel.- Liv podniosła się i wsiadła do rydwanu.
-Nie ma sprawy. Udanej parady.- uśmiechnął się do niej lekko i odszedł do swojego pojazdu, tuż za nimi.
Paul w milczeniu dosiadł się obok dziewczyny. Ostatni trybuci weszli na swoje rydwanów.
-Będziemy im machać?- spytała Liv.
-A to jakaś różnica?- prychnął w jej stronę.
Liv marszczy brwi. Tak bardzo nią gardził, że zaczynała się do tego przyzwyczajać. A nie powinna. Rozejrzała się dookoła. W tłumie Kapitolczyków obecnych w Centrum Projektowania odnalazła ich stylistów, Pharadaia i Phoebe. Parker nie było z nimi. Dziewczyna pomachała dwójce przy okazji odnajdując Baduina, który pokiwał znacząco głową by tego nie robiła.
-Taaa, może lepiej nie.- Paul opuścił jej dłoń.
-No dobrze.- szepnęła.- Rychło w czas się zjawił…
Gdy rydwan wyruszył pożegnała wszystkich wzrokiem, czekając aż wyjadą na zewnątrz. Mimowolnie skierowała wzrok na współtrybuta. Już otwierała usta by go skomplementować jednak chłopak uprzedził ją:
-Nie waż się wzbudzać moja sympatię.- wycedził krótko patrząc przed siebie.
Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. Stał nieruchomo nie patrząc ani nie rozglądając się nigdzie. Bez życia czy krzty radości że będzie miał okazję ją zabić, jak wcześniej ją okazywał. Dziewczyna westchnęła i przymknęła oczy na światło na zewnątrz.
-Wcale nie masz w sobie sympatii, Paul.- powiedziała głośno, gdyż rozległa się muzyka, głos komentatorów a także okrzyki z trybun. I mimo tego hałasu Sam ją usłyszał a jej słowa zabolały go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz