Naprawdę.
Gdy popołudniu Liv wróciła z Pharadaiem z kliniki do Tyrady obiecała sobie, że nazajutrz pójdzie do Cecila Agnesa, by pomógł jej siostrze na arenie, tak jak jej obiecał. W apartamencie 17. bez Parker i awoks było wyjątkowo pusto i cicho jednak to nie nie nieobecność rektorki jest tego powodem.
Gdy wchodzą razem do salonu mają przed sobą osobliwą
scenę grupowej ciszy wśród Phoebe, Sama, Baduina i Faithesa, który widocznie
odwiedził swojego przyjaciela z 17. Wszyscy oni wpatrują się w telewizor, a
dokładniej Igrzyska najwyraźniej będąc w szoku z któregoś starcia na arenie.
-No co macie takie miny jakby nam trybuci zginęli?- rzuca Liv z uśmiechem na widok tej sceny. Nikt jednak nie reaguje oprócz
Paula, który przełączył kanał na Kapitolską telenowelę, chrząknął głośno nosem
i podszedł do dwójki w kuchni.
-Ostatnio dużo zmian wprowadzają- wyjaśnia im, patrząc
znacząco na Pharadaia. Stylista domyśla się złego omenu w kilka sekund jednak sam nie wie co zrobić, co widocznie
irytuje Paula.
Na ich szczęście Liv nie przejmuje się tą wymianą spojrzeń, zajmując się kimś innym.
- Jutro jest pogrzeb Alexa.- wchodzi w głąb salonu zwracając się do Faithesa na sofie.- Widziałam klepsydrę przed Tyradą. Przyjdziesz, tak?
- Jutro jest pogrzeb Alexa.- wchodzi w głąb salonu zwracając się do Faithesa na sofie.- Widziałam klepsydrę przed Tyradą. Przyjdziesz, tak?
Mentor 18. patrzył na nią współczującym wzrokiem jednak tylko
przez chwilę. Za bardzo wstydzi się swojego porannego kaca i za bardzo wciąż
boi się Parker, by móc się wprost sprzeciwić dziewczynie.
-No nie bądź taki- ciągnie dalej Liv. W tym czasie Sam
rozmawia cicho z Pharadai’em w kuchni a Phoebe po chwili dołącza do brata. Baduin rozgląda się
dookoła nie mogąc znaleźć sobie zajęcia.
- Już w zeszłym roku słyszałam, jakim byłeś mentorem… Nie bądź takim samym przyjacielem! –brunetka coraz bardziej podnosi głos. Jednak na myśl o zeszłorocznych Igrzyskach, o tajemniczym zniknięciu i śmierci Farrela Lane z 18. na arenie a także jego żalu gdy rozmawiał z nią o ich mentorach powoli dawała ponieść jej się emocjom.
- Gdybyś tylko w zeszłym roku pomógł im zamiast chlać w barach Kapitolu! Jesteś skończonym leniem!- Paul i Pahardai weszli do salonu próbując opanować sytuację. Jednak ku zdziwieniu wszystkich Liv ani nie zaczyna płakać ani nie kontynuuje kazania. Podeszła spokojnie do Faithesa dyrygując ku niemu palcem- Dlatego pójdziesz na ten cholerny pogrzeb i wygłosisz jakaś ckliwą mowę za niego! Byliście siebie warci i niech tak zostanie do końca!- podnosi nieznacznie głos, jednak na tyle by zmęczony mentor ją dobrze zrozumiał.
- Już w zeszłym roku słyszałam, jakim byłeś mentorem… Nie bądź takim samym przyjacielem! –brunetka coraz bardziej podnosi głos. Jednak na myśl o zeszłorocznych Igrzyskach, o tajemniczym zniknięciu i śmierci Farrela Lane z 18. na arenie a także jego żalu gdy rozmawiał z nią o ich mentorach powoli dawała ponieść jej się emocjom.
- Gdybyś tylko w zeszłym roku pomógł im zamiast chlać w barach Kapitolu! Jesteś skończonym leniem!- Paul i Pahardai weszli do salonu próbując opanować sytuację. Jednak ku zdziwieniu wszystkich Liv ani nie zaczyna płakać ani nie kontynuuje kazania. Podeszła spokojnie do Faithesa dyrygując ku niemu palcem- Dlatego pójdziesz na ten cholerny pogrzeb i wygłosisz jakaś ckliwą mowę za niego! Byliście siebie warci i niech tak zostanie do końca!- podnosi nieznacznie głos, jednak na tyle by zmęczony mentor ją dobrze zrozumiał.
-Dobrze, dobrze!- Archanius zakrywa uszy- Tylko nie krzycz
już tak! Chyba wciąż mam kaca…- kładzie się, jęcząc pod nosem.
Baduin chichocze się a pozostali, prócz Liv, zawtórowali mu.
Lekko podenerwowana
udaje się do swojego pokoju machając na nich ręką. Przynajmniej oni dobrze się bawią, pomyślała. Widocznie jest skazana stanowić dla każdego rozrywkę. Zamyślona nieomylnie trafia do swojego
zeszłorocznego pokoju.
-Nosz, cholera jasna- zaklina pod nosem.- Zresztą… może to
lepiej, przynajmniej nie będą mi teraz przeszkadzać.- rozbiera się z kurtki i spodni i kładzie na łóżku swojej siostry.- To
jest takie…- mówiła do siebie patrząc w sufit.- Czy ja naprawdę…- patrzy na
swoje dłonie- zamieniam się w Parker? Och Alex… to zbyt… podejrzane…-myśli na głos o samobójczej śmierci przyjaciela Faithesa. -A może by tak dzisiaj iść do Cecila?...- zamyśla się, jednak jak zwykle jej dobre pomysły nie sprawdziły się.
-Liv- słyszy głos zza drzwi. Nie zamknęła drzwi. Widocznie wciąż nie może przyzwyczaić się do braku awoks, które robiły to za nią.-
Szukałem cię.- Sam wchodzi o pokoju zamykając drzwi.
-Tylko nie komentuj, że nie umiem zamykać drzwi.- cedzi
dziewczyna, gardząc sobą.
-Nie zamierzałem.- kłamie Paul, po czym siada obok niej na
łóżku, nie przejmując się, że nie ma na sobie spodni.- Ten dzisiejszy wybuch…-
mówi bez ogródek.- Od kiedy to się dzieje?
Liv marszczy brwi przeczuwając coś podejrzanego. Sam i
martwienie się o nią? Tego nie było w planach.
-Od kiedy co się dzieje?- podnosi się na kłykciach.- A co
ważniejsze, czemu się o to martwisz? O mnie. Mam się bać?- ironicznie zakrywa
się kołdrą.
Paul ignoruje jej zachowanie.
-Te zmiany w twojej osobowości.- mówi chłodno.
Liv nie od razu odpowiada, będąc pewna, że się przesłyszała.
Albo nawet śni. Jednak cisza w pokoju, wzrok exmachiny a także jej instynkty nie
kwapiły się by potwierdzić błąd w jego komunikacie. "Zmiany w osobowości". Naprawdę użył
tego sformułowania? Czyżby nieobecność Parker tak bardzo na wszystkich by
oddziaływała, że zaczynali sami sobie nie ufać?
-J-ja nie wiem…- dziewczyna zamyśla się- Co konkretnie masz
na myśli?
-W sumie to cały dzisiejszy dzień. Twoje żarty do mnie, o
Vernonie, swojej siostrze… Czy wcześniej też ci się to już zdarzyło?
Liv zamyśla się. Sam miał rację, coś się w niej zmieniło. Przecież tego dnia zaginął jego pies. A jej siostra może być już martwa. Czyżby stwarzała sobie nową osobowość? A
może nadal się zmienia. I co ważniejsze czy można to powstrzymać? Czy chce to
powstrzymać?
-Możliwe Sam, ja nie pamiętam. - kręci głową.- Możliwe jednak, że zaczęło się dopiero po rozpoczęciu
Igrzysk ja…- patrzy mu w oczy przez chwilę.- To chyba odkąd mi powiedziałeś.-
wspomina mu znamienną rozmowę po rozpoczęciu Igrzysk, gdy wraz z nim szukała
sponsorów dla Anity i Leara. To wtedy powiedział jej, że wcale nie
umarł a Parker kazała mu kłamać. Oraz to, że Parker ją zabije gdy tylko się
dowie, że już wie o tym.
-To osobliwe ale niezbyt pomocne.- wzdycha chłopak podając
jej spodnie z ziemi. Dziewczyna macha ręką, schodzi z łóżka i zaczyna grzebać w
ciuchach siostry. Po chwili zakłada zielone dresy na siebie.
-A może jest?- mówi, zamykając z powrotem mebel.- Może tak
bardzo boję się Parker…- wiąże sznurek w spodniach- że już niczego się nie
boję? Skoro wiem na pewno, że coś mi grozi to nie zostaje mi już nic inn…-
urywa nagle przerażona własnymi słowami. Ten sam mechanizm który opisała,
kierował nią w zeszłym roku na arenie. Ta sama logika pozwoliła jej przetrwać
kosztem kilkudziesięciu niewinnych ludzi. Gotowa na śmierć, czekała na nią by
na koniec przeżyć. Tylko czemu teraz jest taka szczęśliwa?
-Zmieniłaś się.- z zamyślenia budzi ją Paul. Wstaje
i podchodzi do niej, obracając ją w stronę drzwi.- Nawet one się zmieniły…- unosi jej podbródek i patrzy jej w oczy.
Liv irytuje się.
-To akurat może być wina leków.- zabiera ręce Sama.- Licho wie, co w nich jest.
-Jakich leków?
-Podobno dostawałam jakieś w trakcie wakacji.- kieruje się
do drzwi.- Chyba o tym wiedziałeś, co?- rzuca ironicznie, czując jak znowu się
denerwuje. Paul również wyczuwa kłótnię w powietrzu.
-Masz wahania nastrojów.- stwierdza cicho, jednak Liv to
słyszy.
-No i co?! Może mi powiesz, że jestem w ciąży co? W końcu ja we wszystko mogę uwierzyć! - krzyżuje ręce na piersi czując jak rwą się do bijatyki. - Nawet jak nie ma Parker wszyscy
zachowujemy się tak enigmatycznie. Nie potrafimy już sobie zaufać, taki z nas
jest zespół! Nawet do mnie nie podchodź!- zabrania mu widząc, że robi kroki
w jej stronę.- Mówiłam ci, że tamtych Igrzysk ci nie zapomnę.- patrzy na niego
zdenerwowana. Jednak w jej oczach Paul zauważa coś jeszcze. Smutek. A także żal niespełnionych oczekiwań. Jakby wypominała mu, że jej nie zabił.- Obiecałeś.- mówi wymownie przez zęby a
następnie wychodzi, cała trzęsąc się ze zdenerwowania.
-Zaczekaj- Sam wychodzi za nią na korytarz a następnie do
progu jej pokoju.- Wybaczyłem ci już. Możemy się znów przyjaźnić.- podszedł do
niej ze spokojem w oczach.
Liv uspokaja się. A przynajmniej tak to wygląda, bowiem w sercu nie wierzy w to co własnie uwierzyła.
-Wybaczyłeś mi?- cedzi bardzo powoli.- Wybaczyłeś?!- zaciska pięść
na klamce od swojego pokoju.- Szcześć lat się do mnie nie odzywałeś! - odwraca
się do niego i podnosi głos nie zwracając uwagi na to, że Pharadai i Phoebe
wyszli do nich z salonu.- Unikałeś mnie i udawałeś, że nie znasz! Gardziłeś
mną!- patrzy na niego wzrokiem zranionym ale jednocześnie pustym. Jej głos
drży chociaż wciąż nie płacze. Nie potrafi, bo wcale nie było jej z tego powodu przykro. Zawsze wiedziała, że słusznie postąpiła. Jednak Sam inaczej to
zinterpretował. Tak przynajmniej wskazywało jego dotychczasowe zachowanie. I to ją denerwuje. Jego niezrozumienie i odrzucenie.-
Nienawidzisz mnie, choć nie masz za co, i dobrze to wiesz! Twoi rodzice
zasłużyli sobie na to a ja wciąż noszę w sobie tę winę! Wyświadczyłam ci
przysługę za którą mnie znienawidziłeś! Byliśmy przyjaciółmi! A teraz… - urywa biorąc kilka wdechów, uspokajając się.- ...chcesz być moim przyjacielem?- powtarza bardzo smutnym tonem głosu. Chłopak czuje ból w klatce piersiowej.- Paul, obawiam się, że nie wiesz nawet
co to znaczy.- dokończyła spokojnym głosem, po czym wchodzi do swojego pokoju i tym razem zamyka drzwi.
Phoebe westchnęła cicho i podeszła do Paula chcąc go
pocieszyć jednak ten podniósł w jej kierunku rękę:
-Zostawcie nas.- patrzy na nich z mizernym wyrazem twarzy.- Chcę to
jej sam w końcu wyjaśnić.
Pharadai kiwa głową i razem z Phoebe udają się do swoich
pokoi, pozostawiając Sama w korytarzu.
Sam przełknął ślinę. Więc takie to uczucie dowiedzieć się co
myśli o tobie jedna z niewielu osób na której ci zależy. Naprawdę tak ją
traktował? Paul zdaje sobie sprawę, że gdy chce potrafi być wredny, że wcale
nie chciał być miły dla Liv, naprawdę chciał ją zabić w poprzednich Igrzyskach.
Lecz teraz wydaje się, że to wszystko przeszłość.
-Liv…- puka spokojnie.-Posłuchaj… powiem ci to nawet przy
zamkniętych drzwiach…- powoli zaczyna się denerwować.- To nie tak, że cię
nienawidziłem przez te lata… - podchodzi bliżej drzwi, próbując podsłuchać co
dziewczyna robi, jednak nic nie słysy. Mi tylko nadzieje, że nie śpi.
- Nienawidziłem siebie, Liv.- urywa, próbując zebrać myśli.- Nigdy…- głos mu się łamie.- Nigdy nie chciałem…- czuje swoje łzy, jednak ignoruje je kontynuując. Nie chce dłużej grać niezniszczalnego.
-… by kto inny poza mną wziął to brzemię. Które teraz ty dźwigasz. Przez lata sama się oszukiwałaś, myśląc, że wcale to na ciebie nie wpłynęło, Liv. Ale prawda jest taka…- ciągnie nosem.- …że wszyscy w szkole i dystrykcie to widzieliśmy. To nie było szlachetne Liv, tylko głupie. Izolowałaś się, byłaś bierna a przede wszystkim… taka martwa. Jakbyś czekała na śmierć. I potem jeszcze te Igrzyska. A ja sam nienawidziłem siebie, bo sam… chciałem uwolnić moje rodzeństwo…- kuli się przy drzwiach, kryjąc twarz w dłoniach.- Nigdy nie chciałem by ktokolwiek za nas cierpiał. Za mnie. A jednak to zrobiłaś, Liv.- wyciera nos o rękaw bluzki.- Wiedziałem czemu, ale byłem zły, że to nie ja. A swoją złość na siebie przelałem… na ciebie. Zacząłem ci w którymś momencie zazdrościć a niedługo potem zapragnąłem jedynie zniszczyć, za to że odebrałaś mi to uczucie… uwolnienia. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. - kładzie dłoń na drzwiach.-Przepraszam…- zaczyna płakać, po raz pierwszy od wielu lat. Łzy, tak ciężko i sztucznie wyciskane na pogrzebie rodziców, teraz same cisną mu się do oczu, pozwalając w końcu dać upust skrywanym od wielu lat emocjom, głębokiego żalu do siebie i mieszanki współczucia a także wdzięczności do brunetki.
- Nienawidziłem siebie, Liv.- urywa, próbując zebrać myśli.- Nigdy…- głos mu się łamie.- Nigdy nie chciałem…- czuje swoje łzy, jednak ignoruje je kontynuując. Nie chce dłużej grać niezniszczalnego.
-… by kto inny poza mną wziął to brzemię. Które teraz ty dźwigasz. Przez lata sama się oszukiwałaś, myśląc, że wcale to na ciebie nie wpłynęło, Liv. Ale prawda jest taka…- ciągnie nosem.- …że wszyscy w szkole i dystrykcie to widzieliśmy. To nie było szlachetne Liv, tylko głupie. Izolowałaś się, byłaś bierna a przede wszystkim… taka martwa. Jakbyś czekała na śmierć. I potem jeszcze te Igrzyska. A ja sam nienawidziłem siebie, bo sam… chciałem uwolnić moje rodzeństwo…- kuli się przy drzwiach, kryjąc twarz w dłoniach.- Nigdy nie chciałem by ktokolwiek za nas cierpiał. Za mnie. A jednak to zrobiłaś, Liv.- wyciera nos o rękaw bluzki.- Wiedziałem czemu, ale byłem zły, że to nie ja. A swoją złość na siebie przelałem… na ciebie. Zacząłem ci w którymś momencie zazdrościć a niedługo potem zapragnąłem jedynie zniszczyć, za to że odebrałaś mi to uczucie… uwolnienia. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. - kładzie dłoń na drzwiach.-Przepraszam…- zaczyna płakać, po raz pierwszy od wielu lat. Łzy, tak ciężko i sztucznie wyciskane na pogrzebie rodziców, teraz same cisną mu się do oczu, pozwalając w końcu dać upust skrywanym od wielu lat emocjom, głębokiego żalu do siebie i mieszanki współczucia a także wdzięczności do brunetki.
Liv stoi niemal od początku przemowy Paula przy drzwiach.
Gdy tylko słyszy jego łamliwy głos, instynktownie chwyta za klamkę. Nic więcej jednak nie robi. Coś powstrzymuje ją od odblokowania drzwi. Zamiast tego przysłuchuje się w ciszy jak się jej spowiada. Nigdy nie domyśliłaby się, że mogło mu chodzić o coś tak prozaicznego a jak ważnego dla niego.
Gdy skończył Liv otwiera drzwi. Sam siedzi obok skulony i płaczący. Wydaje się jej być taki mały. Marszczy brwi,
niewiedząc co począć. Przestali się już przyjaźnić wiele lat temu. Odizolowała się od uczuć wobec wszystkich spoza jej rodziny i dopiero na Igrzyskach poczuła w sobie potrzebę asymilacji z rówieśnikami. Jednak do Paula nie ciągnie ją chęć przyjaźni ani sympatii. Te uczucia wobec niego umarły w niej dawno temu.
Karci się zła w myślach. Tyle łez uroniła w ciągu wakacji i odkąd są w Kapitolu a nie może okazać współczucia komuś kto był kiedyś dla niej tak ważny. Jednak łzy, które wylewała za poległych były instynktowne i naturalne, ponieważ obarczała się winą za ich śmierć i poświęcenie. A do Sama nie czuła ani współczucia ani poczucia winy, dlatego nie potrafi go pocieszyć i nie wie co mu powiedzieć. Dlatego stoi tak w progu kilka dobrych minut.
Karci się zła w myślach. Tyle łez uroniła w ciągu wakacji i odkąd są w Kapitolu a nie może okazać współczucia komuś kto był kiedyś dla niej tak ważny. Jednak łzy, które wylewała za poległych były instynktowne i naturalne, ponieważ obarczała się winą za ich śmierć i poświęcenie. A do Sama nie czuła ani współczucia ani poczucia winy, dlatego nie potrafi go pocieszyć i nie wie co mu powiedzieć. Dlatego stoi tak w progu kilka dobrych minut.
Bardzo długo zajmuje jej odezwanie się.
- Sam…- kuca przy nim próbując spojrzeć mu w twarz jednak chłopak zasłania ją w dłoniach. Liv rozgląda się i zauważa, że są w korytarzu sami. Z końca długiego pomieszczenia dochodzi ciche odgłosy meczu futbolu. Widocznie po to Faithes dziś odzwiedził Baduina.
- Nieważne jak się zmieniłam.- wyciąga rękę ku niemu i zaczyna głaskać jego głowę.- Nigdy nie będę żałować, Paul... A wiesz czemu?- przysuwa się do niego, obejmując go jedną ręką a drugą wciąż głaszcząc. Nie od razu odpowiada bo nagle przypomina jej się identyczna scena z zeszłorocznych Igrzysk. Z odwróconymi rolami. Zamyśla się, próbując odegnać niepotrzebne w tej chwili myśli. Nie może teraz znowu wybuchnąć. Dla niego.
- Wiedziałam, Sam, że chcesz to zrobić. Mówisz, że widziałeś jak się zmieniłam. A zauważyłeś jak ty się zmieniłeś po tym?- Paul wyraźnie uspokaja się.- Byłeś zły, pewnie nawet od razu. Ale tylko na mnie. Odsunąłeś mnie od siebie tak jak ja sama od ciebie. A beze mnie… byłeś taki szczęśliwy…- zabiera rękę widząc jak chłopak podnosi głowę i patrzy na nią. Liv patrzy na niego przerażona. Na policzkach wciąż ma widoczne łzy a oczy ma przekrwione. Nie spodziewała się nigdy zobaczyć go w takim stanie.
- Złość ukrywałeś w sobie lub przelewałeś na mnie. A poza tym, byłeś szczęśliwy. Taki naprawdę.- dotyka jego policzka.- Odżyłeś a tylko na tym mi zależało, Sam…- urywa, czując się nieswojo, gdyż chłopak nie opuszczał z niej wzroku.Mija dobre kilka minut ciszy, gdy ponawia z nim kontakt wzrokowy.- Ja nie chcę się usprawiedliwiać. Zabiłam ich z premedytacją. Nie widziałam wtedy innej możliwości. Pewnie były inne ale…- nie wytrzymuje tej bliskości. Wstaje z podłogi, otrzepując się. Podaje rękę Samowi.
- Nie chciałam… nie miałam serca już patrzeć na ciebie. –gdy chłopak wstaje odsuwa się od niego kawałek.- Tego dnia na dodatek… przyszedł twój młodszy brat z siostrą do naszej mamy… on miał tyle krwi na sobie…- wspomina tamten dzień. Dopiero wtedy rozumie, czemu blizna Leara coś jej przypominała. Już się kiedyś widzieli. Wtedy. Wraz z jego siostrą. Jak mogła zapomnieć, że to jego brat?
- Sam…- kuca przy nim próbując spojrzeć mu w twarz jednak chłopak zasłania ją w dłoniach. Liv rozgląda się i zauważa, że są w korytarzu sami. Z końca długiego pomieszczenia dochodzi ciche odgłosy meczu futbolu. Widocznie po to Faithes dziś odzwiedził Baduina.
- Nieważne jak się zmieniłam.- wyciąga rękę ku niemu i zaczyna głaskać jego głowę.- Nigdy nie będę żałować, Paul... A wiesz czemu?- przysuwa się do niego, obejmując go jedną ręką a drugą wciąż głaszcząc. Nie od razu odpowiada bo nagle przypomina jej się identyczna scena z zeszłorocznych Igrzysk. Z odwróconymi rolami. Zamyśla się, próbując odegnać niepotrzebne w tej chwili myśli. Nie może teraz znowu wybuchnąć. Dla niego.
- Wiedziałam, Sam, że chcesz to zrobić. Mówisz, że widziałeś jak się zmieniłam. A zauważyłeś jak ty się zmieniłeś po tym?- Paul wyraźnie uspokaja się.- Byłeś zły, pewnie nawet od razu. Ale tylko na mnie. Odsunąłeś mnie od siebie tak jak ja sama od ciebie. A beze mnie… byłeś taki szczęśliwy…- zabiera rękę widząc jak chłopak podnosi głowę i patrzy na nią. Liv patrzy na niego przerażona. Na policzkach wciąż ma widoczne łzy a oczy ma przekrwione. Nie spodziewała się nigdy zobaczyć go w takim stanie.
- Złość ukrywałeś w sobie lub przelewałeś na mnie. A poza tym, byłeś szczęśliwy. Taki naprawdę.- dotyka jego policzka.- Odżyłeś a tylko na tym mi zależało, Sam…- urywa, czując się nieswojo, gdyż chłopak nie opuszczał z niej wzroku.Mija dobre kilka minut ciszy, gdy ponawia z nim kontakt wzrokowy.- Ja nie chcę się usprawiedliwiać. Zabiłam ich z premedytacją. Nie widziałam wtedy innej możliwości. Pewnie były inne ale…- nie wytrzymuje tej bliskości. Wstaje z podłogi, otrzepując się. Podaje rękę Samowi.
- Nie chciałam… nie miałam serca już patrzeć na ciebie. –gdy chłopak wstaje odsuwa się od niego kawałek.- Tego dnia na dodatek… przyszedł twój młodszy brat z siostrą do naszej mamy… on miał tyle krwi na sobie…- wspomina tamten dzień. Dopiero wtedy rozumie, czemu blizna Leara coś jej przypominała. Już się kiedyś widzieli. Wtedy. Wraz z jego siostrą. Jak mogła zapomnieć, że to jego brat?
Sam w ciszy i skupieniu przysłuchuje się jej. Chce się przytulić do niej jednak widzi, że zbyt
wiele lat ją odpychał by teraz mu na to pozwoliła. Liv zauważa swoją niechęć, i chcę się przemóc, jednak nie potrafi. Kontynuuje więc:
-I tego dnia nie wytrzymałam… Na nieszczęście twoi rodzice
trafili wtedy do szpitala… a twój brat do nas...- patrzy przerażona na chłopaka.- Sam co się wtedy wydarzyło w tym lesie?- krzyżuje
zdenerwowana ręce na piersi. Wie, że teraz jej nie odpowie.- I
zrobiłam to bo wiedziałam, że sobie z tym nie poradzisz. Nie gdy byłeś wtedy w
takim stanie. Zrobiłam… nie, zabiłam…- bardzo powoli mówi to słowo- zabiłam ich
dla ciebie.- szepcze ostanie zdanie w kierunku podłogi.
Paul jest już prawie całkiem spokojny, powycierał wszystkie łzy i
uspokoił oddech. Jednak ostatnie słowa dziewczyny wytrącają go z równowagi. To było niemożliwe. Nie tak to sobie tłumaczył. Te wszystkie lata gardził nią i nienawidził a ona
mu tylko współczuła. I poświeciła się dla niego. Pałał nienawiścią do swoich
rodziców a po ich śmierci do siebie, że sam ich nie zabił a tą nienawiść
przelał na Liv, którą traktował jak śmiecia a po długim czasie po
prostu ignorował traktując jak martwego. Uratowała ich a przede wszystkim jego.
Przed nim samym. Już ma jej coś powiedzieć, gdy dziewczyna zaskakuje go.
-Nie masz mi czego wybaczać, Sam.- odzywa się nagle.- Bo
nie zrobiłam niczego co może zostać wybaczone. Zresztą spójrz na mnie, nawet teraz nie potrafię okazać ci współczucia. - patrzy na niego szklistymi oczyma. - Jestem potworem bez serca. To nie ty umarłeś, tylko ja.- mówi a chłopak patrzy na nią z szeroko otwartymi ustami i oczami. Liv zauważyła to i zrozumiała, że po raz pierwszy jej omen się sprawdził. Naprawdę nie żyje.
* * *
Czwartego i przedostatniego dnia treningu już wszyscy chodzili w nerwach i nikt nie kwapił się by to ukryć. Baduin dalej leżał w szpitalu (to właśnie z jego powodu dzień wcześniej zniknęli Pharadai i Phoebe, odwiedzając go) a wyników jego leczenia prawie nikt nie zrozumiał. Awoks wciąż brakowało (i raczej nic nie wskazywało na to że ma to się zmienić) przez co na barki wszystkich spadły nowe obowiązki, które tylko potęgowały igrzyskowe napięcie.
Z rana Liv została obudzona przez Phoebe z którą ponownie i w miłej atmosferze przygotowały posiłek dla pozostałych mieszkańców apartamentu numer 17. Gdy tylko Anita i Lear zjedli swoje porcje udali się na ostatnie szkolenie a brunetka (ku zdziwieniu wszystkich) udała się z nimi, chcąc jak najdłużej unikać konfrontacji z Parker.
Na sali treningowej byli wszyscy tegoroczni trybuci (Liv z uwagą ich policzyła). Stanęła na korytarzu przed otwartym wejściem i pożegnała swoją siostrę i Leara. Przyglądała im się jak idą ramię w ramię przez ułamek chwili by nagle skierować się w przeciwnych sobie kierunkach. Lear udał się na lewo, w kierunku stanowisk linowych gdzie już czekała na niego czwórka trybutów. Wśród nich był barczysty trybut Faithesa, Edan Bloodbath z dystryktu 18. wraz ze swoją małą współtrybutką oraz starszy chłopak na którego natknęła się kilka dni wcześniej w windzie, Synth Midas z 16. oraz nieznana jej jeszcze starsza blondwłosa kobieta. Na widok Leara Edan przywołał go ruchem ręki i zaczął z nim jakaś luźną rozmowę, uśmiechając się do niego a także na kilka sekund do brunetki, która speszyła się na jego wzrok i zaczęła szukać siostry.
Nie zdziwiło jej gdy znalazła Anitę wśród sojuszu dystryktu 8. i 10., na czele z Ethiel i Beath, które całkiem głośno bawiły się na arenie przełajowej co rusz krzycząc do siebie i nawołując chłopaków. Celność Ethiel budziła ciekawość sponsorów na balkonie a także pretendentów z pierwszych dystryktów, w tym Poppy i Colosaia, którzy na zmianę się atakowali i bronili, walcząc ze sobą nawzajem pod okiem instruktora (który wydawał się już mocno posiniaczony). Z kolei Beath w przerwach między przeskakiwaniem przeszkód nie omieszkała nie rzucać niemiłych komentarzy pod adresem drzewiastej trybutki z 7., z którą kilka dni wcześniej wdała się w bójkę. Aurriel, ćwicząca razem z Shanem ze swojego dystryktu, co rusz przerywała ćwiczenia i irytowała się na każdą uwagę Beath. Sephar i Tayper asekurowali swoje sojuszniczki by po pewnym czasie zająć ich miejsca i prześcigać się na torze.
Anita przywitała się z nimi głośno już w połowie drogi po czym bardzo zgrabnie i szybko wdrapała się na najwyższą rampę toru, na którym stali Sephar i Tayper. Spięła swoje włosy w kitkę, po czym zeskoczyła na poszczególne obiekty pod rampą bez asekuracji. Jej sojusznicy nie wyglądali na szczególnie zaskoczonych jej zachowaniem. Anita przeskakiwała przez kilkumetrowej wysokości, gąbczaste sześciany, ostrosłupy i ściany szybko i sprawnie, by po kilku takich przeskokach dotrzeć do Beath i Ethiel. Liv obserwowała swoją siostrę z niedowierzaniem, nie rozpoznając w niej swojej rodziny a potencjalnego pretendenta. Anita zawsze była dojrzała jednak teraz była również beztroska i szczęśliwa. Po oddanej pielęgniarce z dystryktu 17. nie było już w niej śladu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz