For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 7 czerwca 2018

Rozdział XXXI ~
"Powinność"

Czwartego dnia Igrzysk Liv miała spotkanie ze sponsorem, Cecilem Agnesem, któremu przypadła do gustu z wzajemnością. Zgodził się on być sponsorem Leara choć dość późno jej to oznajmił. Gdy ubierała się po południu na spotkanie przypomniała sobie, że nie wie kto pomaga jej siostrze a tym bardziej czy Sam w ogóle kogoś załatwił Anicie. Widocznie nazbyt była pewna, że jej siostra nie potrzebuje od nich żadnej pomocy, od początku aspirując wyżej niż ona sama w zeszłym roku. Ta ostatnia myśl boli ją, ponieważ Igrzyska to jedyna rzecz w której miała pierwszeństwo z rodzeństwa i w której coś osiągnęła.

Po śniadaniu (które wszyscy zjedli prawie w całkowitej ciszy) wszyscy zajęli się sobą, omijając niewygodny temat wczorajszego dnia, nieobecność Parker, braku awoks czy też śmierci Alexa z 11. bądź nawet powrót większej ilości trybutów z Igrzysk. Było tego zbyt dużo i nazbyt wszyscy się obawiali, że to jeszcze nie koniec. Dlatego gdy wchodzi do kuchni jest pierwsza z całej ekipy. Włącza telewizor na poranne wiadomości i skróty z Igrzysk. Blok reklamowy leci w tle gdy zaczyna ze spokojem robić sobie śniadanie składające się z kilku kanapek. Po paru chwilach w kuchni zjawia się Phoebe i Sam. Uśmiecha się na jego widok niepewnie, po wczorajszej rozmowie.
-Witaj przyjacielu.- wita go wstydliwym uśmiechem.
-Moja przyjaciółko- kłania się jej i całuje ją w dłoń. Liv śmieje się a wraz z nią Paul.
-Tak miło na to patrzeć.- Phoebe niemal płacze ze wzruszenia.- I przerażająco także.
-Dlaczego?
-W porównaniu do zeszłego roku, Liv. Całkowita różnica, ale bardzo piękna. Gdybyście w zeszłym roku wykazali taką postawę…- urywa wystraszona wagi własnych słów.- Przepraszam, to było niegrzeczne.
Brunetka wzrusza ramionami, próbując udawać, że kolejna wzmianka o zeszłym roku ją nie boli. Mimowolnie patrzy na telewizor i zabiera się do posiłku. Od kilku minut leci program informacyjny więc podgłaśnia telewizor. Paul i Phoebe wymieniają ze sobą kilka spojrzeń.
-Czemu od rana chcesz się tym przejmować?- śmieje się sucho Sam, zabierając jej pilot z ręki i wyciszając odbiornik.
-Że co, przecież jesteśmy mentorami.- odkłada kanapkę i patrzy na stylistkę, szukając pomocy.- No dajcie spokój, nic mi nie będzie. A im owszem.

Wtedy w kuchni zjawiają się Millo i Pharadai.
-Baduin, może ty im przemówisz do rozumu?- wychodzi ku swojemu byłemu mentorowi.- Powiedz im, że jako mentorka mam obowiązek oglądać poranne podsumowania!
-Co, co?-mężczyzna przeciera zaspane oczy, spoglądając w kierunku kuchni.- Tak, tak… masz prawo…- wzdycha jakby z zawodem i siada na kanapie spoglądając ekran. Wtedy jego ciało sztywnieje, patrząc nieruchomo w telewizor. Sam wraz z stylistami zerwali się ze swoich miejsc ale jest już za późno. Zaskoczenie byłego mentora zauważa Liv, która w końcu spogląda w kierunku gdzie tak patrzył- na telewizor.

-To jest...- otwiera buzię ze zdziwienia. W programie Remuo Amor'a występuje gościnnie kilkoro trybutów, w tym jej siostra. Problem w tym, że nigdy nie udzielała mu takiego wywiadu. -Ona żyje?- odwraca się do pozostałych w salonie. Millo chrząka a Phoebe i Pharadai spoglądają po sobie. Tylko Sam jest spokojny, przeczesuje swoje włosy i dosiada się do niej.
-Nie ona jedna, jak widzisz.- patrzy wymownie na ekran. Anita nie może przestać się uśmiechać do Remuo. Na policzku ma bliznę z areny lecz poza tym wygląda olśniewająco. Jest pewna siebie i spokojna ale nie przygnębiona tak jak jej była sojuszniczka z areny, Ethiel Vilent z dystryktu 8., która od początku wywiadu wpatruje się w podłogę lub na swoje ręce, jakby krew jej przyjaciół jeszcze się nie zmyła. Nie wygląda na przerażoną ale z pewnością nie jest szczęśliwa a już na pewno nie w takim stopniu jak Anita. Kolejna para trybutów także reprezentuje się przeciwnie. Poppy Linea z dystryktu 4. co rusz wtrąca się do wypowiedzi Anity, przechwalając się, która bardziej wywalczyła sobie zwycięstwo (choć Poppy jest bardziej opryskliwa a miejscami prawie wulgarna). Natomiast Colosai Nim z dystryktu Poppy wygląda wyraźnie na zmęczonego i zniecierpliwionego. Siedzi spokojnie pomiędzy Poppy i Anitą, z bólem znosząc ich przechwałki jakby dopiero co wróciły ze wspólnego biwakowania, odpowiadając czasem na swoje pytania, czekając na coś lub kogoś.
-Już wczoraj to się wydało, pamiętasz?

Liv patrzy na niego zmieszana. Sam wzdycha.
-Gdy oglądaliśmy tą niebieskowłosą dziewczynę z bratem Alexa.
Brunetka chwyta się za swój łokieć. Wczoraj też sam Alex popełnił samobójstwo. Podobno. A Parker ją postrzeliła. Patrzy na swoją prawą dłoń, której wygląd wyraźnie zaprzecza takiemu biegowi wydarzeń. Paul domyśla się nad czym się i zaczyna szukać pomocy u pozostałych. Phoebe odwraca wzrok nie wiedząc co powiedzieć a Millo zdążył w tym czasie znaleźć sobie jakieś słodycze i po kryjomu zajada się nimi przy ladzie w kuchni.
-Chciałaś iść do Agnesa, prawda?- przypomina jej Pharadai. Dziewczyna wstaje i rozgląda się po wszystkich. Bierze kilka wdechów, rzuca jeszcze kilka spojrzeń na ekran, po czym rusza przed siebie w całkowitej ciszy podchodząc aż pod drzwi.
-Sam- gdy odzywa się wszyscy wzdrygają się.- Skoro moja siostra już nie potrzebuje twojego wsparcia może mógłbyś pomóc swojemu bratu razem ze mną?

Chłopak kwiczy coś ze śmiechu i w podskokach pojawia się przy niej.
-Co masz dokładnie na myśli?
-Mógłbyś iść razem ze mną na Raphael Street.

-Prędzej pomogę tobie niż jemu.- prycha oburzony wkładając ręce w kieszenie. Liv nie rozumie tego.
-Paul to twój brat.- skarciła go. – Ten dla którego chciałeś zabić waszych rodziców.- przypomniała mu. -Baduin, przecież masz cukrzyce, do cholery!- warczy na mentora i z impetem rusza do kuchni. W ostatniej chwili Sam zatrzymuje ją, chwytając dość mocno za ramię.
-To wciąż ten sam brat który mnie nie odwiedził ani razu w wakacje.
Liv odwraca się do niego zmartwiona.
-Całe wakacje… dobrze wiesz, że byłem faktycznie w szpitalu. A on to wiedział i ani razu mnie nie odwiedził. Nie interesował się moim stanem, nie pytał o to Parker ani nikogo innego. Tylko co?!- denerwuje się.- Kim się zajmował? No zgadnij! Podrywał najdroższą mi osobę na świecie, jedynej na której mi zależało podczas gdy ja wegetowałem w Kapitolu z niepewną przyszłością!- niemal wypluwa te słowa. Ale gdy to zrobił zaczyna się uspokajać.- Przepraszam, zdenerwowałem się.

Brunetka podchodzi do niego i przytula go.
-Nie zależy ci na własnym bracie tak jak mi na siostrze, Paul. -szepcze mu do ucha, czując łzy na policzku.  -Tak nie powinno być...- chlipie.- Nie cieszy mnie, że wróciła.- szepcze do niego przerażona. Nie płacze ze szczęścia co tylko potęguje jej rozpacz. Odsuwa się od niego i wyciera twarz o rękaw.- Obiecaj mi, że zaczniemy być prawdziwymi mentorami.- chłopak od razu zaczyna marudzić pod nosem. -To ja ciebie o to proszę, nie on.- mówi stanowczo.- Zrób to dla mnie w imię naszej przyjaźni. A raczej…- marszczy brwi.- Pokaż że jesteś jej wart.
-Nie zadajesz się z byle kim, co? Najpierw twój ojciec potem Parker…
Dziewczyna wzdycha z przekorą.
-Można tak to ująć. Zatem zaimponuj mi. Proszę, Paul.- pochyla się by pocałować go w policzek, gdy mimowolnie spogląda na Pharadaia. Zawstydzona odsuwa się, cicho chrząkając. Z kolei Sam przystaje na jej propozycje, choć Liv nie jest do końca przekonana jego zamiarów.

W tym samym czasie Phoebe skutecznie zabrała wszystkiego zdobycze Millo i wyrzuciła je za okno. Jego rozpaczliwy płacz usłyszeli chyba wszyscy na piętrze sprawiając wrażenie, że 17. rozpacza z powrotu Darii Reapson z 18. z areny, którą właśnie przywitano w programie jako kolejnego zwycięskiego trybuta.

* * *

Na śniadaniu w apartamencie 17. panowała spokojna atmosfera. Wszyscy punktualnie wstali, Phoebe z Liv przygotowały śniadania (Sam z radością obserwował je krzątające w kuchni co peszyło Sotoke), Parker towarzyszyła wszystkim w posiłku z uwagą wysłuchując planów dotyczących dzisiejszych prezentacji a także strategii i sojuszu (które niewiele się zmieniły przez kilka dni). Pharadai z kolei przysiadł się koło Liv i co jakiś czas uśmiechał się do niej gdy dziewczyna błądziła wzrokiem po pomieszczeniu. Nie wiedział jednak, że nie martwiła się wcale o losy jej siostry ani tym bardziej Leara, lecz o całe Panem.

-Wychodzę po południu.- oznajmiła gdy Lear z Anitą udali się na ostatnie treningi. Od 15 trybuci mieli mieć wolne by przygotować się na wieczorne prezentacje. Phoebe skończyła sprzątanie po posiłku i jakby przeczuwając nadchodzącą kłótnię postanowiła udać się do swojego pokoju. Chwyciła brata za ramię chcąc go wyprowadzić, jednak ten oparł się, jakby bojąc się o los brunetki. Stylistka zmarszczyła brwi, wiedząc do czego to może doprowadzić. Sam usiadł spokojnie w salonie zadowalając się lekturą jakiejś książki.

-Ach.- Parker westchnęła, przeczesując swoje włosy. -Chcesz zastanowić się nad naszą ostatnią rozmową?- zaskoczyła ją pytaniem. Średnia Sotoke zmrużyła oczy, próbując rozgryźć rektorkę. Nie mogła być tak naiwna by nie spytać ją dokąd idzie w ostatni dzień wolności swojej siostry. A także tuż po tym, gdy ta wyjawiła jej kim jest. A jednak zrobiła to. Podrzuciła jej wręcz motyw. Dziewczyna poczuła szybsze bicie serca, nie mogąc do końca zrozumieć dlaczego tak bardzo obawiała się przyjaciółki swojej matki.

-Wal się.- niemal warknęła wrogo do niej, chcąc ją sprowokować. Phoebe wzięła cicho wdech z zaskoczenia, oczekując prawdziwej burzy. Tak się jednak nie stało. Śnieżnowłosa pochyliła głowę na znak przegranej i skrzyżowała ręce na piersi.
-Moje decyzje mogą cię zaskoczyć, Liv, ale zawsze mam na celu twoje dobro.- powiedziała bardzo poważnym tonem głosu. Brunetka zamarła w miejscu. To musiała być jakaś farsa. Jednak Parker nie poprzestała na tym. -Nie miej mi tego za złe, skoro sama się tu zgłosiłaś.- przypomniała jej zeszły rok, gdy postanowiła zastąpić swoją koleżankę z klasy na Igrzyskach. Podeszła do brunetki, która instynktownie cofnęła się o krok. Położyła jej dłoń na ramieniu.- Zmusiłam kilka osób na arenie by ciebie chroniły. Jeszcze więcej zrobiło to dobrowolnie- tu rzuciła szybko wzrokiem na Paula przy oknie w salonie.- Nie miej mi za złe decyzji, które były skutkiem twojego egocentryzmu.
-A co ma moje ego do tego?- odepchnęła jej rękę z ramienia. Parker uśmiechnęła się lekko.
-"Każdy z nich byłby lepszym zwycięzcą ode mnie"- zacytowała jej, jej własne słowa. Otworzyła buzię ze zdziwienia. -"To Paul jest zwycięzcą, nie ja", "Zasłużyłam na śmierć". Umartwiaj się ile chcesz, Liv, ale dobrze wiesz, że zamieniając się z Ranniel przesądziłaś o wyniku Igrzysk na długo przed ich rozpoczęciem.

Zapadła chwila ciszy w czasie której Liv zaczęła coraz głośniej oddychać powoli będąc na skraju płaczu, co tylko potęgowało zdenerwowanie rektorki.
-Naprawdę dalej będziesz się użalać nad sobą?- zakpiła z niej. -Niby po co pchałaś się tam skoro nie zamierzałaś wygrać?
-Może chciałam jej pomóc!- pisnęła brunetka czerwieniąc się na twarzy. Odsunęła się od Parker kierując się w stronę swojego pokoju.
-Tej nadętej dziewuni? Och, nie uszlachetniaj się tym tak. Dobrze wiem, co zamierzałaś.- powiedziała a Liv instynktownie zatrzymała się w korytarzu i powoli odwróciła się do niej. Wszyscy milczeli w napięciu przyglądając się tej sytuacji. -Chciałaś umrzeć, to fakt. Wszyscy to wiemy, bo powtarzałaś to na każdym kroku.- zaczęła do niej podchodzić.- Wiem też, że wcale nie mówiłaś tego ze skromności. Chciałaś się zabić, by pokazać, że od początku chodziło ci o śmierć. O twoją śmierć, Liv. Nie rodziców tego idioty, Paula. Wcale nie chciałaś ich ocalić, chciałaś się zabić i uznałaś, że najlepiej mu to ukażesz na Igrzyskach, prawda? - usłyszeli jak coś spada na ziemię. To była książka, którą czytał Sam na sofie. Liv spojrzała podenerwowana w jego kierunku, stwierdzając, że chłopak dalej jest pochylony nad kolanami jakby dalej miał lekturę w ręku. Uznała więc to za jego kolejne chwilowe zawieszenie.
-Kto mógł tylko przewidzieć, że on sam zostanie trybutem...
-Ty to przewidziałaś, Parker.- otarła kilka łez z policzka. -To ty zdecydowałaś o mojej wygranej, na długo przed rozpoczęciem Igrzysk. Ty chciałaś ich powrotu i będziesz ich dalej bronić, prawda? Jesteś kapitolskim bękartem, miotem rewolucji, czyż nie?- spytała a wszyscy zamarli czekając na reakcje rektorki.

Parker wyjęła zza pasa schowaną broń i postrzeliła trzykrotnie dziewczynę, która upadła nieprzytomnie na podłogę.

Phoebe pisnęła przerażona a jej brat podbiegł do ciała brunetki.
-Dlaczego to zrobiłaś?!- krzyknęła. Parker stała spokojnie jakby nie stało się nic, co miało się już nie zdarzyć. -Samantho!- stylistka podbiegła do rektorki, która ją ignorowała. Pharadai głaskał Liv po głowie. -Nie możesz tu sobie urządzać strzelaniny! A co jeśli ktoś ciebie usłyszał? A poza tym, nie starczy ci już połamanie ją w czasie wakacji?- chwyciła się za głowę próbując się uspokoić. Śnieżnowłosa w tym czasie zablokowała broń i schowała ją na swoje miejsce.

-Prawie ci uwierzyłam, że faktycznie jej coś zrobiłam, Phoebe.- odezwała się nagle ponuro.- Przyznaję jednak, że trudno mi zabić martwego.

Siedzący w salonie Sam mimowolnie zaśmiał się pod nosem.
-Dobrze, że chociaż ciebie to bawi, Sam.- spojrzała na niego. Phoebe westchnęła i podeszła do brata, który moczył koniuszki palców w krwi, ociekającej z czoła Liv.
-Jest taka prawdziwa...- szepnął. Siostra poklepała go po ramieniu. Śnieżnowłosa wywróciła oczami.
-Dorośnijcie. Wszyscy. Ja też nie chciałam tego tak ciągnąć, to był pomysł jej ojca.

W tym czasie Paul porzucił swoje dotychczasowe zajęcia i rolę i podszedł do nich z uśmiechem. Pochylił się nad Liv, odgarniając jej pojedyncze kosmki włosów z twarzy.
-Za każdym razem ten widok cieszy mnie coraz bardziej.- zaśmiał się, po czym odwrócił się do rekrotki: -Jutro się zaczyna. Pewnie chcesz ją do tego czasu zresetować?
Rektorka prychnęła i otworzyła usta by mu odpowiedzieć ale przerwał jej Pharadai.
-Powinnaś już z tym przestać, Parker. Juno w końcu się o tym dowie. Nie możesz w kółko ją odłączać, jak ma się zacząć rozwijać bez pamięci?

-Pharadai ma rację.- poparła go siostra. -Wystarczająco dużo już namieszałaś, nie uważasz?
Parker zesztywniała. Nie mogli teraz jej się zbuntować. Jeszcze nie dziś. Dlaczego po prostu jej nie  zaufają, tak jak dawniej? Przecież chcą tego samego.
-Skoro tak bardzo musicie wiedzieć, to już wiedzcie, że dano mi prawo do wolnej ręki, byleby utrzymywać tę farsę dalej i ja nie zamierzam tego zaprzestać, tylko dlatego, że mnie prosicie lub grozicie mi.
-Niby kto ci na to pozwolił, przecież nie jesteś już...- oburzyła się Phoebe ale brat uciszył ją. Nie mogli zbytnio na nią naciskać i czas było to przypomnieć swojej siostrze.
-Zdajemy się więc na ciebie, Samantho.

Parker ulżyło. Czyli jednak wciąż czuli się zobowiązani wobec niej. I tak właśnie miało być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz