For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



poniedziałek, 16 lipca 2018

Rozdział XXXIII ~
"Krwią wymazane"

-Drugiego dnia przestali pokazywać poległych.- Bathius Gelt dystryktu 2. wylicza kolejne dni Igrzysk przed swoimi sojusznikami- współtrybutką, Laoise Hooker i trybutem z 1. Joyetem Dreinsem.- Nie liczyliśmy wtedy dokładnie wystrzałów ale na pewno były dwa i raz osobno widzieliśmy poduszkowiec.
Czerwonowłosa Laoise siedzi nad brzegiem rzeki, kilka metrów od mężczyzn, i nabiera wody w bidony.
-To prawda, wciąż nie wiemy co to miało znaczyć.- mówi do nich wspominając o osobliwej wizycie poduszkowca na arenie, który zjawił się mimo braku śmierci trybuta.



Joyet wzrusza ramionami.
-Wielkie mi widły, po prostu raz zapomnieli go puścić nim nie zabrali trybuta.
-Ale ja przysięgam, że on się jeszcze tam ruszał!- odwraca się do nich gwałtownie, rozlewając niechcący część wody z pojemnika.- Och...- zaczyna ponownie go uzupełniać.

-W każdym razie...- rosły Bathius kontynuuje- Wczoraj też były dwa a dzisiaj...
-Ja wciąż uważam, że to były trzy.- wtrąca się zajęta Laoise. Joyet robi głupią minę, ponieważ nigdy nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Jego Igrzyska skończyły się nim się na dobre nie zaczęły i sam nigdy nie był do końca pewny jak wygrał, siedząc na ciemnej arenie 4 dni.
-A ja dalej, że to było echo.- śmieje się łysy mężczyzna. Mimo złej sytuacji humor mu dopisuje. Czuje, że dziś coś się stanie. Gdy tylko Ethiel Vilent z dystryktu 8. z pozostałymi ruszyli ku nim uciekali i to przez kilka dni. Jej współtrybutka, Beath Fori z 10. doskonale potrafiła ich wytropić i co nuż musieli ich unikać bowiem sojusz Vilent przybrał formę ataków podjazdowych, głównie z góry, dlatego, zmuszeni ciągłym stąpaniem po molo i wpadaniu do wody, zdecydowali się na unikanie konfrontacji. Do wczoraj, gdy po dłuższej przerwie zauważyli ich brak na ogonie.- A dzisiaj...- wspomina im pobojowisko jakie ujrzeli po niedawnym sojuszu 8. 10.
-Została im tylko Ethiel.- stwierdza Laoise podchodząc do nich. Chowają wodę na później.
-A ta z 17.?- wtrąca Joyet, opierający się o pal płotu z założonymi rękoma za głowę.- Dobrze już nie mieć ich na ogonie...- uśmiecha się błogo.
-Kurwa, Dreins, nawet tak nie mów.- czerwonowłosa trybutka chwyta się za ramię. -Zawsze lepiej wiedzieć gdzie są twoi przeciwnicy. Przyjaciół trzymaj blisko a wrogów jeszcze bliżej.
-No ta, ale co z tego gdy są martwi. Przecież sami ustaliliśmy, że tylko ich sojusz zagraża nam najbardziej, tak? No i ten cholerny Krewski...
-Nie widziałeś jak skończyli?!- szepnęła do niego dość głośno i gwałtownie.- Uważasz, że dobrze, że tak skończyli?- zdenerwowana ściąga swoją gumkę z włosów i zaczyna gładzić swoje kolorowe pasemka.
Joyetowi zrzedła mina.
-Naprawdę zaczynasz być taka litościwa? I tak będzie tylko jeden zwycięzca...- mówi ale tym razem to Bathius mu przerywa.
-Musiałeś naprawdę mieć szczęście by wygrać swoje igrzyska, Dreins.
-No cóż, moje imię chyba zobowiązuje...- blondyn z 1. wywraca oczami.
-... dlatego tym bardziej mnie dziwi, że nie zauważyłeś tego.- kontynuuje Gelt a Joyet patrzy na niego z ciekawością.- Zaszlachtowano ich, Joyet. Jak świnie na rzeź. I chyba nawet domyślam się kto to mógł zrobić...

-Czy to nie oczywiste?- wtrąca Laoise, która zdążyła z powrotem ułożyć włosy. Po chwili wszyscy wstają i ruszają w końcu na górne piętra lasu. Nareszcie będą mieli większe pole widzenia.- Kto mógł tak wypatroszyć trybuta z 10. jak nie ktoś żądny zemsty? Taki jak Aurriel z 7.?
-Serio, ona?- prycha Joyet.- Przecież ona jest tylko dobra w gębie! Widziałaś jej wielki tyłek? A poza tym jest kaleką...
Laoise wzdycha zmieszana, zgadzając się, że to dobre argumenty. Taką rzeźnię mógł urządzić im ktoś bardzo szybki i zwinny. I Bathius zna taką osobę.
-Chodziło mi o sojusz 3.
Idący za nim Joyet i Laoise zatrzymują się.
-A dokładniej samą Lineę.- dodaje osiłek.
-No żesz kurwafakenjapierdolę.- stwierdza Joyet równie podekscytowany jak i przerażony. Bathius był poważny a zatem słuszne było też posądzenie o tą masakrę 15-letnią dziewczynę. Łapie się za głowę i kuca z wrażenia.

-Mówiłeś wcześniej, że nie musimy się ich obawiać.- Laoise kopie Joyeta by wstał i po chwili wznawiają wspinaczkę.
-To prawda.- docierają na pierwsze piętro mostów.- Ich strategia polega na przypadkowych potyczkach niż tropieniu czy bronieniu czegoś. Po prostu robią sobie spacery i zabijają każdego na drodze. Tak właśnie obydwoje z nich wygrało.- podaje Joyetowi rękę by mógł się wspiąć na podest.
-Nie zwróciłam na to uwagi.- przyznaje ognistowłosa ze wstydem.
-Poważnie? Przecież wygrała dopiero dwa lata temu...- zaczyna trybut z 1. ale Gelt ucisza go.
-Wciąż jednak nie wiemy co z Ethiel i siostrą Livender. No i nie wiemy kto żyje.- mówi.

-Czekajcie chwilę...- nagle Joyet zaczyna mieć przebłysk. Trybuci z 2. patrzą na niego uważnie.- A czemu nas wcześniej nie zaskoczyło, że znaleźliśmy to pobojowisko śledząc odlatujące poduszkowce?
-Bo je usłyszeliśmy, będąc niedaleko?- Laoise nie rozumie.
-Czemu-znaleźliśmy-ciała-po-przybyciu-poduszkowców.- stwierdza dobitniej Dreins.
Bathius i Laoise wymieniają ze sobą spojrzenia.
-Były 3 wystrzały i 3 ciała tam właśnie znaleźliśmy. A mimo to zjawiły się poduszkowce, wylądowały z jakiegoś powodu i niedługo potem wystartowały z powrotem.

-To niemożliwe...- trybutka z 2. podpiera się o płot zaskoczona i patrzy zamyślona w dal. Z kolei Bathius nerwowo obraca maczetą w ręce.
-Masz rację, Joyet.- odzywa się po dłuższej chwili ciszej. -W końcu się na coś przydałeś.- śmieje się podejrzanie po czym rzuca w niego bronią. W ostatniej chwili Joyet robi unik a broń wbija się w podłogę. Blondyn rzuca w niego obelgami zdenerwowania i zdziwnienia jednak osiłek go ignoruje i podchodzi w miejsce wbicia broni ze swoim plecakiem w ręku.- Zostawiamy tu całe uzbrojenie.
Laoise posłusznie dołącza się do współtrybuta a po chwili i Joyet (po kilku "och-ach i ach-ach") dołącza do nich rzucając w ich pobliże jedyną broń jaką posiadał- dmuchawkę i zapas trujących strzał.

-Mam nadzieję, że wiesz co robisz.- mówi do niego, gdy spakowane bronie w pusty plecak wrzucają do płynącej pod nimi rzeki.- Przynajmniej zrobiło nam się lżej.
-Nam?- śmieje się Laoise.- Ty i tak ich nie nosiłeś.


* * *

-Yh... moja głowa...- Liv otworzyła powoli oczy. Głowa pękała jej od bólu. Rozejrzała się i z nostalgią stwierdziła, że znowu znajduje się w szpitalu.- To chyba już tradycja...- wspomniała zeszłoroczne Igrzyska. W jasnej sali znajdywało się tylko jej łóżko przy którym czuwała Anita, zajęta czytaniem jakichś notatek oraz Pharadai, stojący przy oknie. Po kilkukrotnym obejrzeniu pokoju dziewczyna miała dziwne przeczucie, że już tu kiedyś była, i wcale nie chodziło o szpital, lecz pomieszczenie.
-Hej, Livciu- przywitała ją siostra słysząc ją.- Nie wstawaj za szybko, oberwałaś dość mocno.- dotknęła jej dłoni.
-Och...- brunetka powoli podparła się o łokcie i usiadła na łóżku.- Pharadai...- zwróciła się do stylisty w pierwszej kolejności, ignorując swoją siostrę. Anita ukryła swoje zdenerwowanie, łagodnie się do niej uśmiechając i wracając do swoich papierów.- Czy to nie jest ten szpital, w którym...
-Tak, to ten sam. Szpital pani Vailent, prababki Ethiel, tak na marginesie, tegorocznej trybutki. A Baduin wciąż tu leży, sala 412.- mrugnął do niej z uśmiechem na co dziewczyna zarumieniła się i odwróciła wzrok do siostry.

-A ty... jeszcze nie na... no wiesz...
-Nie, Liv.- przerwała jej Anita domyślając się pytania.- Jutro się zaczynają. Byłaś nieprzytomna kilka godzin. Już zaczęły się prezentacje, niedługo będzie moja kolej.
-Rozumiem.- średnia Sotoke posmutniała.- Masz... jakiś plan?- nieudolnie próbowała się nią zainteresować. Ciężko to było przyznać przed samą sobą ale nie miała wcześniej czasu na takie rozmowy. Na doradzenie jej czy... pożegnanie. Anita zauważyła jak jej siostra próbuje na nowo znaleźć się w roli mentorki. Westchnęła próbując ukryć irytację. Czy naprawdę ostatniego dnia sumienie ruszyło jej młodszą siostrę? Myślała, że jednogłośnie ustaliły, iż nie będą sobie wchodzić w drogę, pozwalając jej aspirować do Ethiel Vilent z dystryktu 8. i jej sojuszu z 10. a sama Liv nie ma dla niej więcej rad i wskazówek. A teraz znowu chciała zaczynać to od nowa.
-Nie martw się, wszystko mam rozplanowane. - wycedziła dość uprzejmym tonem głosu przez zęby.- Powinnaś martwić się o siebie, podobno spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność.

Liv poczuła ukłucie w sercu. Nie miała pojęcia jak trafiła na pogotowie ale słowa Anity nie rozwiewały jej dziury w głowie. Ani miny Pharadai'a gdy spojrzał na nie kiedy jej siostra opowiedziała co się stało. Gdy o nim pomyślała poczuła też inne uczucie. Mimowolnie zarumieniła się. Zawstydzona skuliła się, chowając twarz w kolanach. Najstarsza Sotoke westchnęła.
-Coś się stało, siostrzyczko?- dosiadła się do niej na krawędzi łóżka.
-Ja...- szepnęła cicho.
-Tak?
-Chodzi o niego.- dodała ciszej, delikatnie wskazując okno. Warga Anity drgnęła jednak milczała, czekając co jej powie.- On mnie pocałował... Ja go pocałowałam...
-Liv...- szepnęła Anita.
-Dziwnie się czuję w jego obecności. Wstydzę się choć jestem szczęśliwa. Przeszkadza mi jego obecność ale brakuje mi go gdy go nie ma i...- czerwieniła się coraz bardziej. Anita obdarzyła ją zaskoczonym wzrokiem. Miała spięte brwi i zwężone wargi. Nie mogła uwierzyć w to co się dzieje.

-Liv, ja idę jutro umrzeć!- wstała gwałtownie od niej.- Za ciebie i przez ciebie!- rzuciła w nią swoje kartki.- Zrezygnowałam z pomocy Parker i Sama by ciebie odwiedzić! A ty mi pieprzysz o....- przerzuciła wściekła wzrok na stylistę. W jej oczach pojawiły się łzy jednak powstrzymała się od płaczu.-... rozterkach sercowych?! Chcesz ode mnie rady gdy jutro już się więcej nie zobaczymy?!- pisnęła wściekła.- To ty jesteś... - nagle uspokaja się przybierając ponury wyraz twarzy.- Nie doradziłaś nam w wywiadach ani nie pomagałaś przy prezentacjach. Mniej trochę godności, Liv i chociaż trwaj w tym do końca.- powiedziała spokojniejszym głosem zbierając swoje rzeczy.
-Anita, ja...- zaczęła brunetka gdy jej siostra wychodziła lecz urwała gdy ta przystanęła i spojrzała na nią. Nie była już zła. Raczej smutna. Miała spięte brwi ale bardziej z zakłopotania niż ze złości. Patrzyła na nią współczująco ale i z pewną nostalgią a może nawet żałością. Ale czego by jej siostra mogła nad nią żałować? Liv otworzyła usta by coś dodać ale nie mogła się przemóc. Ten wzrok już kiedyś widziała. Jej siostra westchnęła spokojnie, lekko się do niej uśmiechnęła i odezwała łagodnym tonem głosu:
-Nie mów mi Livciu, że nagle ruszyło ciebie sumienie.- po czym wyszła, na odchodne machając jeszcze do Pharadai'a.

-Powiedziałam jej coś nie tak?- zaskoczona zwróciła się do stylisty, który stał z rękoma w kieszeni spodni. Na jej pytanie wyraźnie posmutniał, więc domyśliła się odpowiedzi. Nie mogła jej jedynie zrozumieć ani dlaczego. -Pharadai... co jest ze mną nie tak? Naprawdę ją zraniłam? Nie wiem co się ze mną dzieje...- spojrzała na swoje dłonie próbując zrozumieć swoje postępowanie.
Pharadai podszedł do niej i pogłaskał ją po głowie.
-Muszę na chwilę wyjść, Liv. Pójdę po lekarza skoro już się włą...budziłaś.- dokończył speszony i wyszedł z sali. Brunetka westchnęła głęboko i z zamyśleniem spojrzała przez pobliskie okno. Z kolei Pharadai wyszedł w kierunku gabinetu dobrze znanego sobie doktora. Już po kilkunastu minutach oznajmił mu o wybudzeniu dziewczyny a także o kilku innych rzeczach.

-Z każdym odrodzeniem jest coraz bardziej inna od siebie.- mówił mu na osobności, gdy doktor Theon wpuścił go do siebie. Gabinet ordynatora oddziału był dość przestronny i dobrze oświetlony. Posiadał kilka mebli, w tym szafkę i komodę przy wschodniej ścianie z kilkoma ozdobami, lustrem oraz zdjęciami. Sam lekarz był starszym od niego mężczyzną, z lekko siwiejącymi już włosami i pomarszczoną twarzą, szczególnie w okolicy oczu.- Teraz już wcale nie ma wcześniejszych przebłysków, jakby Parker w końcu udało się wymazać to co było dla niej wygodne.
Jasnowłosy lekarz skrzętnie notował wszystkiego uwagi syna swojego przyjaciela.
-Myślisz, że to nieodwracalne zmiany?- spytał go swoim niskim głosem, poprawiając okulary na nosie.
-A sądzi pan, że znikąd sobie nagle przypomni wszystko co straciła?- odparł zdumiony Pharadai.- Chyba nie chce pan teraz jej wszystko wyjaśnić i sprawdzić czy sobie cokolwiek do niej powróci?- zaczyna się denerwować. Doktor Theon jednak milczał.- Proszę mi odpowiedzieć, doktorze...

Nagle lekarz odłożył swoje notatki. Wstał od biurka i podszedł do niego kładąc mu dłoń na ramieniu.
-Pharadaiu, jesteś synem mojego przyjaciela a do tego miałeś mieć u mnie praktyki gdy skończysz swoje studia. Niefortunnie dostałeś wtedy to wezwanie...- westchnął cicho.- I tylko dlatego informuję cię o jej stanie.
-To są bardzo niewielkie informacje.- zauważył granatowłosy stylista.
-A i tak zbyt szczegółowe jak na twój stan...- zawahał się na chwilę.- ... pokrewieństwa z nią.
Pharadai postanowił puścić nietypową uwagę lekarza mimo uszu.
-W takim razie kto ma prawo znać jej stan zdrowia?- zaciekawił się.- Ojciec, który się nią nigdy nie interesował czy kobieta, która traktuje ją jak tarczę strzelniczą?!- odpycha go od siebie i podchodzi do komody przy ścianie. Z nostalgią patrzy na zdjęcia na nim, w tym jedno przedstawiające jego ojca z doktorem Theonem, stojącego razem z uściśniętymi dłońmi przed jakimś szpitalem. Starszy mężczyzna nie odpowiada mu co potwierdziło jego najgorsze obawy.- Parker naprawdę może robić co jej się żywnie podoba?

Doktor Theon westchnął.
-Nie co jej się podoba a co uważa za słuszne, Pharadaiu. Zaufaj jej, nie wyjdziesz na tym źle. A poza tym taka była wola Prynthii.
-Jej matka tego chciała?
-Tak, ufała jej.- podszedł do niego.- Tak jak ja zaufałem twojemu ojcowi, Pharadaiu.- wziął do ręki fotografię z jego ojcem.- To był dobry człowiek. Pamiętam wciąż ten dzień gdy mi powiedział, że idą.- nagle jego twarz przybrała bardzo obojętny i chłodny wyraz.- Gdyby nie on, musiałbym je tam oglądać...- z trzęsącą się ręką odłożył zdjęcie.- W ramach podziękowania dałem mu rekomendację do Kapitolu a przecież wiemy jak trudno takim jak wy tu się dostać...- zaczął wspominać jednak latynos przerwał mu:
-Nigdy nie pomyślałeś, że twoje dzieci mogły mieć szanse na arenie?
Doktor Theon mruknął coś cicho, po czym spojrzał na niego szklistym wzrokiem:
-Szanse nigdy nie były po naszej stronie, Pharadaiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz