For the lives that I take, I'm going to hell.
For the laws that I break, I'm going to hell.
For the lies that I make, I'm going to hell.
For the souls I forsake, I'm going to hell

spis



czwartek, 9 sierpnia 2018

Rozdział XXXIV ~
"Z na przeciw"

Czwarty dzień Igrzysk przyniósł ze sobą dużo niespodzianek. Przede wszystkim tego dnia najwięcej trybutów wyszło z areny. I choć było ich sześcioro, każdy z nich był niemal niespodzianką.
Dla Poppy zaskoczeniem było, że nie zabiła swojego współtrybuta i już nigdy nie będzie miała okazji zobaczyć jak jego wredna córeczka płacze za tatusiem.
Dla Colosaia niespodzianką było przeżycie Ethiel, którą Poppy przypadkowo zdążyła oszczędzić nim nie zabrano ich z areny.
Dla Ethiel szokiem był ten sam fakt a także i późniejsze dołączenie do ich grona w trakcie programu Remuo Anity- jej byłej sojuszniki, o której myślała że już zginęła.
Dla Anity jedyną nietypową rzeczą była tylko ilość zwycięzców. Od początku wiedziała, że wygra Igrzyska i zrobi to lepiej i szybciej niż jej młodsza siostra.

I trochę później dołączyła do nich Daria Reapson z dystryktu 18. dla której wszystko było pechem i karą, bowiem była prawdopodobnie jedynym trybutem, który chciał zginąć.
Wśród gości Remuo zabrakło tylko Akadiena, który niemal od razu po zabraniu z areny musiał być hospitalizowany z niewiadomych powodów.

Poza areną, w Kapitolu, a dokładniej w pałacu Cecila Agnesa- Ovenis, Liv i Sam przekonali się, że każdy może mieć dwie a nawet więcej twarzy i w odpowiednich warunkach (i stopniu zaufania) może okazać się przydatnym sojusznikiem. Oprócz wygranej siostry Liv dowiedziała się także jak zginęła ich matka, gdzie ją pochowano a także jej ostatnią wolę. Paul z kolei powtórzył sobie drzewo genealogiczne Sotoke, które go coraz częściej zaskakiwało. Oboje też zdążyli przedyskutować wydarzenia na arenie i fakt powrotu wielu trybutów, szykując ostateczny plan pomocy Learowi na arenie.

Jedną z niewielu osób która tego dnia nie przeżyła szoku był Lizz Tansley, który wręcz z satysfakcją odebrał telefon w trakcie późnej kolacji z rodzicami ciesząc się, że w końcu to on opowie jakąś ciekawą anegdotę o Parker. Co jak co, ale ucieczki byłej komendant głównej z więzienia nikt się nie spodziewał (poza nim) a już na pewno niespełna po dobie od jej zatrzymania.

Z kolei Rainard Howard był w szoku ale jedynie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Odkąd był świadkiem śmierci swoich małych podopiecznych kierował się nurtem rzeki, nie pozwalając sobie na oddalenie od wody nawet na kilkanaście metrów. Nie spał zbyt wiele, pogrążony w rozpaczy a także z powodu koszmarów, które nie dawały mu spokoju. Już dawno przestał chcieć zaimponować swojemu bratu. Jedyne o czym marzył to powrót do dystryktu i życie w cieniu Ateena jak dawniej. I właśnie wtedy, po południu, niemal dosłownie wpadł mu w ręce istny arsenał nadziei a może i jego szansy na wydostanie się z areny.

Czwarty dzień Igrzysk zbliżał się do końca, zapowiadając bardzo ekscytujące wydarzenia dnia następnego.

- - -

Blondynka stojąca przy wejściu zaopatrzeniowym więzienia nr 3, zapala kolejnego papierosa. Był późny wieczór i zgodnie z planem miała tutaj czekać. Jej długie, luźne włosy powiewa delikatnie wiatr, bawiąc się jej kosmykami. Irytuje to młodą kobietę dlatego z nerwów sięgnęła po używkę. Z wyrzutem rzuca okiem na prawie pustą paczkę, po czym chowa ją do kieszeni.
Rozgląda się dookoła, trochę od niechcenia trochę już z nerwów. Już kolejny kwadrans tu czeka i nie wygląda na to by to się miało w końcu zmienić. Stała w cieniu niedalekiej lampy ulicznej obserwując pojedynczych przechodniów, głównie zagubionych i pijanych Kapitolczyków, którzy wracali z bankietów i innych imprez. Z tego co udało jej się nawet usłyszeć była jakaś para, wracająca z opery. Pozostałymi ludźmi byli Strażnicy Pokoju, którzy widzieli ją i w milczeniu pozdrawiali, ignorując jej obecność. Gdy zdarzyło się to pierwszy raz dziewczynie serce podskoczyło do gardła, bojąc się powrotu do aresztu. Teraz zaczęło ją to nawet nużyć, choć ulżyło jej, że nie musi się tak bardzo ukrywać. Ale przecież nie tylko Strażników Pokoju powinna się obawiać.

-Dobra, mam dość...- mówi do siebie rzucając wypalonego papierosa na ziemi. Wyjmuje małe, płaskie urządzenie z kieszeni i wykonuje połączenie. -2216 T7P3.- mówi do odbiornika. Po kilkunastu sekundach ciszy zaczyna mówić.- Nic się nie dzieje, zabieram się stąd.- przeczesuje swoje włosy wysłuchując głosu rozmówcy.- Ponad 20 minut. Nie powinna się spóźnić, więc... tak, wiem, że miałam tu odebrać... - opiera się plecami o ścianę budynku i zsuwa się na ziemię.- Nawet nie wiesz, czy wie... Dobrze, niech będzie. Jak się nazywa?- nagle urywa uśmiechając się do siebie.- Żartujesz, tak? - prycha z ironią.- Nie, przepraszam. Nie, nie będę pytać... Czekaj.- mówi nagle odrywając się od odbiornika. Rozgląda się dookoła, patrząc na ulicę przed budynkiem i alejkę w której stała. Nagle wzdycha i patrzy w górę.- Już jest. Tak zrobię.- szybko chowa łącznik, po czym uzbraja się w pistolet zza pasa.

Z okna budynku naprzeciw wyskakuje w jej kierunku Parker. Kobieta ląduje twardo przy niej, po czym skrupulatnie otrzepuje się.
-Nie przejmuj się, i tak wyglądasz jak gówno.- wita ją blondynka celując w nią.
-Heartail miał mnie odebrać.- odpowiada jej spokojnie starsza kobieta. Po chwili ruszają przed siebie.
-A widzisz.- młodsza koleżanka oddaje jej broń i wzdryga ramionami.-Wiesz już, ta?
-Zawsze uważałam, że tobie powinni uciąć język, Benedith.- nacisnęła na indywidualność wypowiedzi.
-Hm? Czemu?
-Bo nigdy nie umiałaś go używać.- Parker przeciera spocone czoło. Jej długie włosy były poczochrane i brudne a ubranie rozdarte w kilku miejscach. Gdzieniegdzie znajduje się zeschnięta krew.- Miałam niemałą nadzieję, że usłyszę syreny.
Benedith Feinah śmieje się.
-Może nie jesteś na tyle popularna by nadali alarm.
-Hm, może.- wzdycha śnieżnowłosa.- Jednak i tak powinnyśmy zachować czujność.

Po chwili obydwie kobiety wsiadają do niedaleko zaparkowanego samochodu towarowego.
-"Salomon's i spółka. Ryby w puszkach i nie tylko".- odczytuje napis z pojazdu.- Przy więzieniu?
-Jakoś nikt wcześniej nie zwracał na to uwagi.- prycha oburzona dziewczyna. Parker siada przy kierowcy a Benedith z tyłu nich.- Możesz już jechać.- daje znać kierowcy.

Czerwonowłosy mężczyzna przytyka i uruchamia silnik
-Witaj, Merwinieee....- Parker urywa i nachyla się ku niemu biorąc kilka wziewów.- Dalej ich używasz?- zakrywa nos ręką i otwiera okno ze swojej strony.
-Aqua Verum® nie została jeszcze zakazana, więc korzystam póki mogę.- chudy mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo, patrząc na nią kątem oka.
-Oh, Heartail, gdyby twój ojciec wiedział, że jego syn będzie przesłuchiwał ludzi wodą kolońską to chyba wstałby z grobu i nie pozwoliłby mi ciebie szkolić.
Siedząca z tyłu Benedith zachichotała.
-Hahaha. A gdyby mój ojciec powiedziałby, że wrzucisz się do więzienia tylko po to by z niego wyjść następnego dnia...
-To pochwaliłby mnie i pożałował, że sam na to nie wpadł.- przerywa mu z przekąsem.

Mijają kilka skrzyżowań i pojedynczych przechodniów w tym Strażników Pokoju, którzy obserwowali ich podejrzenie jednak nie pokwapili się by ich osobiście sprawdzić. Intryguje to Parker jednak postanawia to przemilczeć. I tak w tej okolicy było ich coraz mniej. Nagle zaczyna myśleć o swoim byłym przyjacielu. Tak, zastanawiało ją jak na jej ucieczkę zareaguje przywrócony ponownie do służby Głównego Komendanta, Ravenson. Już na przesłuchaniu słyszała żal w jego głosie, jakby pokładał wielkie nadzieje w przywróceniu jej na to stanowisko. A nie minęły kilka dni gdy ją zdegradowano. Gdy dziwny ucisk w sercu robi się coraz większy postanawia przestać o tym myśleć. Już wystarczająco dziwny był fakt, że nie wszczęto oficjalnego alarmu. W końcu docierają do wysokiego i zaniedbanego budynku. Była to stara fabryka konserw rybnych, co zaskoczyło Parker, sądząc, że samochód był obklejony fałszywą przykrywką. Chowając się w swoim upokorzeniu, śnieżnowłosa pozwoliła się prowadzić do głównej sali, w której znajdywało się już kilkoro ludzi.
-Płakałaś?- dziwi się po drodze Merwin na co Parker karci go złowrogim spojrzeniem karząc mu iść przed siebie. Gdy zostaje w tyle ociera z twarzy niespodziewane łzy.


* * *

Wbrew stanowczemu sprzeciwowi Pharadai'a Liv wypisano ze szpitala następnego dnia. Nie pozostały jej ani blizny ani wspomnienia niedawnego incydentu, co wyraźnie rozpraszało stylistę, kiedy przyszedł ją odebrać. Coraz trudniej było mu udzielać wymijających odpowiedzi na pytania dziewczyny o szczegóły wypadku. I mimo że kłamanie dla Parker opanował już do perfekcji, przy Liv odczuwał coraz większe opory.

Gdy tylko wypełnili wszystkie formalności Pharadai zaproponował by wstąpić przy okazji do jej zeszłorocznego mentora, Baduina. Piętro wyżej i kilkanaście metrów dalej znajdywał się jego pokój.
-Czeka go operacja.- wyjaśniał jej po drodze do jego sali.
Wchodząc do sali minęli się z Faithesem Archaniusem, który najwidoczniej przyszedł go odwiedzić. Baduin miał skonfundowaną minę przez co Liv i Pharadai mieli wrażenie, że przerwali im dość poważną rozmowę. Liv mogła się tylko domyślać, że mogła ona dotyczyć stanu zdrowia mentora jednak Pharadai miał o wiele gorsze przeczucia.

Wizyta przebiegła dość spokojnie. Po wysłuchaniu narzekań Millo na lekarzy, pielęgniarki, sprzęt a także braku słodkości starszy mężczyzna zaczął się nimi interesować. Zadziwiła go ciągła nieobecność awoks i nie omieszkał zachichotać na myśl o gotującej im Parker. Z zamyśloną miną wysłuchiwał historii o tym jak dwa dni wcześniej Liv spadła ze schodów i zemdlała, zerkając to na dziewczynę to na Kapitolczyka. Zażartował sobie z niezdarności średniej Sotoke, rzucając jakiś żart o zeszłorocznych Igrzyskach, po czym postanowił uciąć sobie drzemkę. Gdy Pharadai na koniec chciał go spytać o samopoczucie przed zabiegiem ten zagaił go i ponaglił do wyjścia. Na odchodnym niebieskowłosy stylista mógłby przysiąc, że jego stary druh zatrząsł się na myśl o straceniu kończyny.

-Baduin przyjaźni się z Faithesem?- spytała Liv gdy skierowali się do Tyrady.
Pharadai cicho zachichotał.
-Można tak to ująć. Kiedyś...- zamyślił się. Mogło być tak nadal.- spodobała im się ta sama dziewczyna. I ten sam lokal...- ponownie zaśmiał się.
-To musi być bardzo zabawna historia.- brunetka mimowolnie uśmiechnęła się jednak zauważając na sobie wzrok stylisty opuściła głowę.
Nagle Pharadai zatrzymał się. Liv niezdarnie wpadła na metalowy słup na co stylista zareagował śmiechem wspominając dzisiejsze suchary mentora 18. Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Zatrzymali się na przystanku szynowym.

-Tu jest kolej?- zdziwiła się. Wokół nich znajdywało się kilka pojedynczych pasażerów czekających z nimi na pojazd.
-To tramwaj, Liv. Zaraz przyjedzie. Pomyślałem, że tak będzie szybciej.
-Och, rozumiem...- brunetka zamyśliła się, przyglądając się torom. W Pavalon Rench nigdy nie widziała torów innych niż Pałacu Sprawiedliwości. A przecież jej miasto było stolicą dystryktu. Nie przypuszczała, że mogą służyć jako miejski środek lokomocji. Wtedy usłyszała coś dziwnego. Zesztywniała gdy skądinąd zaczęła słyszeć swoje imię w ustach obcych ludzi. Ostrożnie spojrzała na Pharadaia dając mu mimicznie znać czy on też to słyszy. Młody mężczyzna zmarszczył brwi i wzdrygnął ramionami.
-Popularność ci nie służy, co Sotoke?- usłyszeli nagle zza pleców. To była około trzydziestoletnia i wysoka kobieta o orientalnych rysach twarzy i śniadej cerze. Miała na sobie pięknie haftowany w kwiaty płaszcz a wśród różowych włosów miała kolorowe doczepki udekorowane sztucznym bluszczem i innymi kwiatami. Liv otworzyła lekko buzię z wrażenia. Kobieta przystanęła obok nich rozglądając się z uśmiechem po Kapitolczykach.- Lepiej się przyzwyczaj, wychodząc na miasto.- zwróciła uwagę na niektóre rozmowy ludzi wokół.
-Cześć Leather.- przywitał ją Pharadai.- Liv, to jest Leather Markelt, mentorka 14. To właśnie ona...- zaczął ale jasnowłosa energicznie mu przerwała:
-Ta, ta, ta. Słynna "trucicielka" to ja.- zrobiła cudzysłów manualny.- Dajmy sobie z tym spokój.- wywróciła oczami.- A wy na randce, czy coś?- zaciekawiła się z uśmiechem na twarzy.
Liv pierwsza odpowiedziała.
-Nie, dlaczego?
A odpowiedź ta nie była zbyt miła dla stylisty. Utwierdziła go tylko w przekonaniu, że ciągłe odłączanie dziewczyny zabiera jej coraz więcej wspomnień. Nie mógł jednak w tej chwili się tym zajmować. Po swojej wygranej Leather została jedną z najsławniejszych przekupek w Kapitolu, zapoczątkowując nową erę magazynów plotkarskich. Jeden z nich nawet wykupiła i została naczelną redaktorką. Nie mógł więc okazać swojego zdziwienia ponieważ dwuznaczność takiej reakcji była doskonałym tematem na artykuł w magazynie mentorki.

-Byliśmy z wizytą u przyjaciół, Leather.- Pharadai skrzyżował ręce.- A ty już sobie szukasz jakichś?
Smukła kobieta od razu zrozumiała aluzję do szukania sponsorów. To prawda, powinna ich szukać, ponieważ co roku zajmowała się swoją pracą zamiast trybutami, i co roku musiała przez to ponownie przechodzić. Może gdyby w końcu przyłożyła się do tego a jej trybuci wygrali dali by jej spokój z mentorowaniem? Jednak w tym roku dostała dużo starszych podopiecznych. Mevilienn był nawet starszy od niej samej a Dominique chyba jej rówieśniczką. W czym miałaby doradzać byłym zwycięzcom? Od początku ich wizyty niewiele rozmawiali o Igrzyskach. Wszystkie tematy jak dotąd zajmowały głównie dyskusje o ich życiu po i jak każdy z nich sobie je ułożył. Czasem ktoś przebąkiwał przy niej o sojusznikach ale dość rzadko, ponieważ zarówno Aiberd jak i Lane obawiali się, że ich mentorka będzie miała po prostu za długi język w tych sprawach.

-Nie martw się, Pharadaiu, znajdę ich szybciej niż ona swojej siostrze.- odparła lekko zirytowana. Liv poczuła uścisk w sercu. Mimo że miała zajmować się Learem wciąż odczuwała na sobie odpowiedzialność za sprowadzenie Anity na Igrzyska. Leather widząc tylko swój sukces wyjęła swój notatnik z płaszcza i zaczęła coś notować.
-Nawet się nie waż, Markelt.- granatowłosy stylista złapał ją za nadgarstek.
-To moja praca, Pharadai'u, tak jak twoją jest jej upiększanie. Nie moja wina, że tak łatwo się przywiązujesz.- odparła spokojnie i wyrwała mu się z ręki.
-A może to pani za mało się przywiązuje?- zaskoczył ją głos Liv. Przerwała pisanie i spojrzała na choć młodą w wieku to jakże dojrzałą emocjonalnie dziewczynę. - Ciężko jest walczyć gdy nikt w nas nie wierzy.- powiedziała myśląc o swojej siostrze.

-Przynajmniej jestem szczera.- broniła się kobieta, co zadumało Pharadai'a. Nie oczekiwał, że Leather będzie się bronić wobec Liv.
Nastolatka kontynuowała.
-Proszę mi wybaczyć, ale wszyscy już dawno widzieli, że szczerość to nie jest pani atut. Okłamała pani nawet swojego kolegę...-  wspomniała jej własne Igrzyska. To była prawda. Leather wyznała mu miłość, omamiła go miłymi słówkami, przekonała do współpracy. I mimo że chłopak nie był chętny do zabijania ze względu na zauroczenie współtrybutką pomagał jej przy kolejnych atakach. Na koniec, w dość teatralny sposób, zabiła i jego. A wszystko to nie udałoby się gdyby nie wykonała wcześniej skrzętnego wywiadu dotyczącego tegorocznych trybutów, zarówno jej sojusznika jak i kilku innych. Dzięki temu dowiedziała się o dziurze emocjonalnej w sercu chłopca, którą łatwo mogła sobą wypełnić, dając mu komfort i wsparcie, jakiego mu zabrakło w życiu. Niestety wszystko co robiła było kłamstwem dlatego z łatwością przestała potem zwracać uwagę by z podobną troską traktować tak swoich podopiecznych w czasie kolejnych Igrzysk.

-Wygrałam ponad dekadę temu. Dlaczego sądzisz, że ktoś będzie po takim czasie się tym przejmował?- kobieta była coraz bardziej rozjuszona. Pharadai przystanął bliżej Liv. Nie zdążył jednak zaprzestać ich dyskusji ponieważ brunetka bardzo szybko jej odpowiedziała.
-Podobno czym ziarenko za młodu nasiąknie tym...
-Ty mała jędzo!- przerwała jej Leather. -Nie ucz mnie jak być mentorem!- podeszła do niej z impetem. Pharadai przytrzymał ją. Z nieopodal zaczął nadjeżdżać tramwaj. Pharadai odsunął ją na kilka metrów, po czym przygotował się z Liv do wsiadania. gdy stali w kolejce by wsiąść podeszła do nich Markelt. Złapała mocno Liv za ramię i syknęła jej. -Myślisz, że jestem jedynym kłamcą w Kapitolu? Lepiej spójrz na siebie, Sotoke. Dobrze wiem co ukrywasz z Juno a gdy znajdę dobre dowody, wszyscy się dowiedzą.- puściła ją i udała się w swoim kierunku. Brunetka patrzyła przez chwilę w jej kierunku, po czym wsiadła do pojazdu razem ze stylistą. Jeszcze w apartamencie Pharadai nie potrafił sam się przekonać czy zaskakujące wyznanie mentorki 14. było prawdziwe i jak wiele mogła wiedzieć o największej tajemnicy Liv.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz