-I jak Parker, powiedziała ci?- przywitał ją jeden z siedzących starszych mężczyzn. Był widocznie od niej starszy i sędziwy, jednak w Kapitolskim ubraniu prezentował się dość niezwykle.- Wiesz gdzie są ich plany?
Wszyscy w milczeniu spojrzeli na Parker, czekając w napięciu na odpowiedź.
-Nie, Astorze, nie powiedziała. Sama nie wiedziała gdzie on teraz jest...- westchnęła kobieta przysiadając się do Astora i Viany Midasów, głównych doradców prezydenta. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowała się Heather Tyloni, była naczelnik dystryktu 10 a także Prein Deddlin z dystryktu 4.. Wszyscy obecni zaczęli szeptać i spoglądać na siebie nawzajem jednak śnieżnowłosa kontynuowała: - Zamiast miejsca wiem jakie są ich plany.- mówi, po czym następuje kolejna chwila ciszy, tym razem bardziej niepokojąca niż poprzednia. -Możemy to jeszcze powstrzymać.
-Wolelibyśmy mieć jednak pewność- odezwał się Prein.- Więc razem z Heather i Tansleyem uważamy, że warto się jego zapytać.
Parker niemal błyskawicznie domyśla się o kogo im chodzi. Po jej trupie będzie się z nim układać. Automatycznie wstaje oburzona od stołu i krzyżuje ręce.
-Jeśli chcecie pytać o to Woody'ego to zapomnijcie o mnie w swojej rewolucji.- Prein zacisnął pięści a Heather i kilku innych obecnych także zaczęło się denerwować.- Jesteście żałośni, naprawdę.- zamyśla się na chwilę - A Hunter niby gdzie jest? Jeśli podrzuca wam takie głupie pomysły to chociaż mógłby łaskawie tutaj przyjść.
-Parker, dobrze wiesz, że jako pracownik kancelarii prezydenta trudno jest mu się tu zjawić.- przypomina jej Viana.
-Wy jakoś daliście radę.
-Tak, ponieważ mamy wieloletnie zaufanie Nytha. Zresztą spójrz na nas, kto by od nas oczekiwał rewolucji...- zwrócił jej uwagę na ich sędziwy wiek. Parker wywróciła oczami, ponieważ w ich przypadku brzmiało to co najmniej żartobliwie. Wśród obecnych ludzi co najmniej połowa była od nich starsza. Była to jednak wina wieloletniego użytkowania serum ∂łυgσωιє¢zиσśći® niż genów. Natomiast państwo Midas nigdy nie skorzystali z oferowanych im suplementów, decydując się na naturalną starość. Kontrast jaki się pojawiał gdy przebywali ze swoimi rówieśnikami był zawsze niezwykły a ich wygląd od lat wzbudzał ciekawość ale i pogardę wśród niektórych osób.- A może łaskawie wyjaśniłabyś dlaczego tak bardzo nie chcesz pomocy od Komendanta Ravensona?
Brew Parker drgnęła. Ten temat zawsze ją denerwował.
-Nie muszę wam się tłumaczyć z moich decyzji.- mówi zdecydowanym głosem.
-No żesz do cholery, nie zachowuj się jak dziecko!- podnosi głos Heather.
-Ja się zachowuję jak dziekco?!- oburza się była komendant szeroko gestykulując rękoma.- To wy jesteście niedojrzali! - zatrzymuje się by spojrzeć po kolei na każdego.- No błagam, chcecie znowu bronić Igrzysk tak jak wtedy.- wspomina ich wystąpienia w czasie rokowań Deklaracji Zimowej.- I jeszcze ślepo wierzycie, że postępujecie zgodnie z wolą Traktatu o Zdradzie!
-Sama dobrze wiesz, że na 4. Ćwierćwiecze kazano ją otworzyć. Twój dziadek już próbował, wiedząc, że nie dożyje tego...
-Dobrze. O tym. Wiem.- prycha kobieta wiedząc jak to się skończyło. Rewolucja Kosogłosa uniemożliwiła mu poznanie planów ojców założycieli Panem i pomysłodawców Igrzysk. Sama, gdy tylko dowiedziała się o tajemniczej kopercie zawierającej przyszłe losy kraju, zapragnęła poznać jej zawartość. Jednak ku przekorze, przeczuwając upadek swojego stanowiska, Coriolanus Snow zdążył ukryć tajemnicze papiery, a wiedzą tą podzielił się ze swego czasu jedyną osobą, której wtedy mógł zawierzyć w czymkolwiek. Z Plutarchem Heavensbeem, który po nieudanej egzekucji Snowa i zabiciu Almy sam musiał zając się chaosem, którego echo jeszcze długo odbijało się na mieszkańcach Panem.
Sam Plutarch nie doczekał się na własnej skórze Kolejnych Ciemnych Czasów. Zmarł na długo przed nimi, pozostawiając Panem na zgliszczach swoich poprzedników i zabierając tajemnicę Snowa do własnego grobu. Istniały jednak plotki, że w wyniku niezwykłej sympatii do Kogosłosa zdradził jej miejsce przechowywania dokumentów, lecz Katniss, w przypływie jasności umysłu, stanowczo temu zaprzeczyła. Pozostał więc im jedynie domysł, że oświadczenie obecnego prezydenta o organizacji Ostatnich Igrzysk jest prawdziwe i zgodne z wolą Traktatu, nawet gdy Dreinson nigdy nie nawiązał do niego w licznych wywiadach.
-Uważam jedynie, że wasze plany są bezsensowne a działania nieuzasadnione. Nikt już się nie zgodzi na trzecią powtórkę z Igrzysk, nawet jakbyście zaoferowali im jeszcze lepsze zmiany.- odzywa się po dłuższej chwili milczenia. Wszyscy spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
-Więc co nam proponujesz?- pyta Heather.
Śnieżnowłosa powoli siada na swoim miejscu.
-Przede wszystkim ustalmy jedno: wszyscy tutaj uważamy, że Igrzyska stanowią ważny element gospodarczy, ekonomiczny i kulturalny, prawda?- rozgląda się na pozostałych, którzy jej przytakują. Kilka osób robi to na głos.- Jako największy sprzeciw zarzuca im się brutalność i demoralizację. A więc proponuję alternatywę. Konsensus, który nas wszystkich połączy na nowo. Jestem przekonana, że dzięki temu Panem znów poczuje się jak jeden naród.
-Co dokładnie masz na myśli?- zaciekawia się Deddlin.
-Otworzymy je wszystkie.- mówi powoli i z satysfakcją. Tylko kilka osób początkowo rozumie jej zamierzenia. To innowacyjny pomysł, bowiem nikt się go wcześniej nie podejmował. Izolowano ludzi i skupiano się na wewnętrzych konfliktach. O takiej skali nikt nawet nie chciał słyszeć. Parker milczy ciesząc się swoim zwycięstwem a pozostali między sobą przekazują sobie domysły. W ciągu kilku minut wszyscy zebrani niemal jednogłośnie przystają na to i zaczynają z wrażenia bić jej brawa.
Parker uśmiechnęła się najszerzej jak mogła. Ci głupcy naprawdę jej ufali. W ciągu dwóch dni każdy członek ruchu oporu staje się gotowy do wprowadzenia ostatecznych zmian w Panem.
- - -
Piątego dnia Igrzysk Leara obudził hałas z krzaków nieopodal. Spał razem z Edanem Bloodbathem z dystryktu 18. i Synthem Midasem z 16. na drewnianym molo, które było wsparte po części na drzewach stanowiących swoisty las namorzynowy lub bagno a po części na drewnianych palach zanurzonych w wodzie. Na parterze, tuż przy konarach drzew, gdzieniegdzie porastały je krzaki i bluszcze. I właśnie z takiego miejsca nadszedł go dziwny szelest z rana.
Lear chrząka, próbując w miarę spokojnie obudzić swoich sojuszników. Podejrzewa, że jakieś zwierzę się do nich zbliża. Edan przewraca się na drugi bok dalej śpiąc z kolei Synth otwiera oczy.
-Hm, co jest...?- zaczyna wstawać ale chłopak powstrzymuje go wskazując nieruchome już krzaki.- Serio, młody?- prycha Synth, po czym rusza w ich stronę. Przystając przy roślinie kopie ją a po chwili wyjmuje z niej metalową paczuszkę z małym spadochronem.- Naprawdę?
-Wystraszyłem się...- brunet opuszcza wzrok. Synth się do niego przysiada i oboje zaglądają do prezentu od sponsora. W środku był liścik zaadresowany do trybuta z 17. oraz małe, prostokątne pudełko. Midas z westchnieniem oddaje mu jego własność i z zaciekawieniem obserwuje jak chłopak je ogląda.
-I co?- pyta go po chwili.
-To prezent....
-Ta, przecież widać. Co-to-jest?- wskazuje mu na pudełko.
-To od mojego brata i mentorki. Nie jestem pewien ale...- otwiera je delikatnie, po czym szybko zamyka.- A niech mnie. - patrzy z szeroko rozszerzonymi oczami na przedmiot w dłoniach, po czym powoli spogląda na trybuta z 17.- To mini bomba.
- - -
-Na początku chcieliście szukać sakant.- mówi Lear gdy w końcu ruszyli w drogę. Kiedy Edan się obudził był pod prawdziwym wrażeniem prezentu bruneta, jednak nie chciał mu sugerować co z nią robić. Dlatego po obudzeniu się ruszyli szukać czegoś do jedzenia. Ich zapasy skończyły się jeszcze przed zabraniem Darii (po części dlatego dziewczynka chciała by ją porzucono na wodzie). Będąc w szoku przybyciem po nią poduszkowca nie mogli się zmotywować do poszukania pożywienia. Roślinność była niezwykle uboga i słabo zróżnicowana a dodatkowo, żaden z mężczyzn nie znał jej zbyt dobrze. Z kolei zwierząt nie widzieli od rozpoczęcia Igrzysk. Od małych stawonogów na ziemi po latające po niebie ptaki. W tegorocznym Ćwierćwieczu można było poczuć się wyjątkowo samotnie.- Nie znaleźliśmy wtedy nic takiego. Przekonaliśmy się jedynie, że nic sobie nie upolujemy....
-Może źle ich szukaliśmy?- rzuca zamyślony Synth. Wspina się po konarze na piętro wyżej.- Sakant. Oczekiwaliśmy, i to dosłownie- patrzy wymownie na prowadzącego ich Edana, który rozgląda się dookoła na rozwidleniu drewnianych dróg.- że spadną nam z nieba.
-Tak. - Lear wchodzi za nimi. Z kolei Edan milczy. Gdy obudził się i zobaczył rozmawiającego Lear wpadł w osłupienie, które trzymało się go do tej pory. Zwykle chłopak milczał i czasem tylko przebąkiwał swoje uwagi. Nie zaczynał przy nich tematu lub robił to z dozą nieśmiałości i onieśmielenia. Teraz jednak brzmiał a nawet wyglądał... dorośle.- To nie był zły plan. W końcu, jeśli w ogóle stosowana tą regułę, tak właśnie ją wdrażano. Poprzez paczki. Teraz jednak myślę, że za mało omówiliśmy ten incydent... z Darią.- zamyśla się będąc wciąż jest speszonym zaskakującym zabraniem żywego trybuta z areny.- Nie wierzę, że nawet zgodziliśmy się na ten pogrzeb...
-Ta i tylko po to by nagle ją zabrano.- wchodzą za Edenem na jedną z drewnianych ścieżek. Znajdują się jakieś 6 metrów nad ziemią a niebo wciąż jest im prawie całkowite zasłonięte przez koronę drzew. Mimo to mają dobry widok w bliskiej od siebie okolicy, dlatego starają się od siebie nie oddalać.- Ciekawe ile sobie tam pożyła.- wzdycha z widocznym niesmakiem Synth. Lear patrzy na niego zdziwiony. Jego oryginalna ale i przystojna twarz wyrażała coś pomiędzy nostalgią a zazdrością. Ale przecież to było niemożliwe.
-Myślisz, że nie żyje?
-A co, nagle więcej osób może przeżyć?- śmieje się Synth.- Chyba nie wierzysz, że zabrano ją jako zwycięzcę?
-No to chyba was zaskoczę, chłopaki.- słyszą nagle głos za sobą. Gdy odwracają się widzą wysokiego i bardzo chudego trybuta dystryktu 7. Wyglądał na rówieśnika Edana. Miał spięte z tyłu szare włosy z białymi pasemkami i podarte ubranie. Na ciele miał kilka zadrapań a na podbrzuszu widoczna była zaschnięta krew. Nie miał też butów a lewy nadgarstek miał nieudolnie zabandażowany.- No co tak patrzycie? Jestem nieuzbrojony. Jeśli chcecie mnie zabić to proszę bardzo.- mówi pół żartem pół serio. Nie spodziewał się, że zachęci tym Syntha.
- - -
DZIEŃ 6
Kiedy po dwóch dniach zapasy się prawie skończyły Bathius jako pierwszy zaklinał sam siebie za swój pomysł by pozbyć się całego uzbrojenia. Nie przyszło mu wtedy do głowy, że nie służyło ono tylko do obrony jednak teraz, po porannym posiłku szóstego dnia Igrzysk, wydaje się to oczywiste. Joyet w milczeniu obserwuje jak jego łysy sojusznik karci cię co chwila pod nosem. Z kolei Laoise myje się nieopodal na mieliźnie mając na sobie tylko bieliznę. Gdy spina włosy i upewnia się, że reszta jej ubrania schnie spokojnie na poręczy, wspina się do nich na molo. Rzuca wzrokiem na współtrybuta, który wciąż wydawał się być zły na siebie gdy pakował ostatnią już rację prowiantu. Kobieta przeciąga się rozglądając dookoła. Byli przesłonięci zwisającymi gałęziami podobnymi do płaczącej wierzby a przed nimi był spory kawałek szerokiej wody, z dobrym widokiem na okolice. Niestety nawet obserwując ją wieczorem nie mogli dojrzeć niczego ani nikogo.
-To bez sensu- odzywa się w końcu Joyet, patrząc w stronę w którą patrzyła. Bathius siedzi z boku zamyślony nad swoimi decyzjami.
-Niby co?- zaciekawia się Laoise. Nie darzy go zbytnią sympatią ale przez spokój jaki mają odkąd banda Ethiel przestała ich ścigać (co swoją drogą wciąż ich niepokoiło ale woleli o tym za wiele nie myśleć) każdy z nich na swój sposób zaczął odczuwać zniechęcenie.
-Jak to co?- blondyn zdjął buty i zamoczył je w wodzie.- Gdzie są zwierzęta? Gdzie są rośliny?- zaczął teatralnie dramatyzować próbując być zabawny. Czerwonowłosa trybutka 2. tylko pokręciła zażenowana głową.- Lise, nie mamy co jeść a każdy z naszych plecaków był dobrze zaopatrzony.- mówi nagle innym tonem głosu, patrząc beznamiętnie w taflę wody. Jego słowa zaciekawiają i Bathiusa, który przysiada się obok niego.
-Mów dalej.- zachęca go.- Podoba mi się twoje rozumowanie.
-Tak, dokończ szybko póki masz przebłyski inteligencji.- śmieje się Laoise, która zaczęła powoli ubierać dosychające ubranie.
-Sądzę, że nasz prowiant miał na coś starczyć.
Zapada krótka chwila ciszy.
-Na coś?
-Tak. Zwykle był przecież planowany na dzień lub dwa. Naciągając byśmy mieli 5 dni jak teraz ale dla jednej osoby.- patrzy się na nich.- Nie pamiętacie już?- nikt jednak nie rozumiał o co mu chodziło. Dopiero po dłuższej chwili czerwonowłosa kobieta z 2. zaczyna się domyślać.
-Chodzi ci o to, że wtedy ilość zapasów była uzależniona od tempa Igrzysk?
-Tak. Wtedy mała ilość prowiantu z Rogu Obfitości stymulowała nas do starć, zbieractwa i polowań. A teraz zamiast tego dostaliśmy już na początku masę jedzenia. Z kolei zwierząt i roślin prawie w ogóle nie widać. Nie mówiąc o pozostałych trybutach...
-Nie przesadzaj, widzieliśmy przez te kilka dni ciągle Ethiel i jej bandę...- Laoise urywa przypominając sobie wczorajsze pobojowisko. Nadal czuje ciarki na samą myśl o ich zaszlachtowanych ciałach. Ma nadzieję, że ktoś inny załatwi tego psychopatę. Choć sama myślała, że wygrała w dość brutalny sposób, ciała trybutów 10. i 8. przeraziły ją.
-Tak ale poza nimi jest jeszcze z 20 trybutów. Znaczy było...- blondyn siada po turecku.-Nie widzicie tego? Dano nam prowiant na kilka dni, praktycznie nie mieliśmy co robić przez te 5 dni! Wprowadzono nam dezinformacje przestając pokazywać poległych a do tego zjawiają się poduszkowce, które nie zabierają ciał...- wylicza im niezwykłości 4. Ćwierćwiecza.- Każde Ćwierćwiecze miało zawsze inne zasady. Te nie jest żadnym wyjątkiem. Już na paradzie Dreinson stwierdził, że to będą Ostatnie Igrzyska. Więc dlaczego by nie zrobić ich...- jednak nim zdąża dokończyć metalowa strzała przebija mu usta, dziurawiąc na wylot jego policzek.
Laoise i Bathius zrywają się energicznie do tyłu podczas gdy Joyet łapie się za buzię tamując krwawienie. Krzycząc wniebogłosy próbuje pozbyć się broni z buzi, która przebiła mu żuchwę. W tym samym czasie trybuci z 2. próbują go osłonić a także znaleźć ślad trybuta w kierunku z którego nadleciała. Nikt jednak do nich nie wychodzi a sami nic nie słyszą by rzucić się w pogoń. Nie mogą teraz ryzykować rozłąki, nie po tym co widzieli co się stało z sojuszem Ethielem.
-Idioto, nie wyciągaj jej!- Bathius karci Joyeta ale ten go nie słuchał. Po kilku minutach męczenia się ze strzałą udaje mu się ją w końcu wyciągnąć. Młody mężczyzna wypluwa krew i łapczywie zasięga powietrza. Laoise wciąż pilnuje okolic. Ciszę napięcia przerywa tylko Joyet regularnymi pojękiwaniami. Bathius podaje mu szybko bidon z wodą, którym Joyet przemywa sobie twarz i buzię, po czym kładzie się na ziemi. Resztkami sił ogląda broń w ręce. W końcu Laoise odwraca się do nich i przygotowuje mu opatrunek ze swoich ubrań. Zawija materiał wokół jego głowy nieznacznie utrudniając mu otwieranie buzi. -Co za baran z ciebie...- wzdycha Bathius widząc, że sytuacja się uspokoiła.
Joyet jednak go nie słucha. Za bardzo zajmuje go nasada strzały. Już gdzieś widział to wykończenie. Ale przecież to niemożliwe. W jednej chwili jego twarz blednie a oczy zaczynają błądzić wokół niego. Podnosi się gwałtownie i chwyta za głowę, czując zawroty głowy.
-Nie podnoś się tak szybko, to dość poważne zranienie...- zaczyna Laoise ale Joyet przerywa jej.
-Nie teraz... Lise, nie teraz...- sapie obolały trybut 1.
-Joyet nie wierć się...
-Daj mi powiedzieć!- wrzeszczy ostatkami sił blondyn. Dziewczyna milknie zaskoczona jego zachowaniem.- To są...- kładzie się z powrotem na ziemię i pokazuje im swoją dłoń.- To są... nasze strzały... Ktoś musiał znaleźć... tamten plecak...- przechyla się by wypluć nadmiar krwi z ust. Laoise marszczy brwi i spogląda na Bathiusa, którego poczucie winy zdążyło już pochłonąć do reszty.
-Rozejrzę się.- mówi do nich, po czym rusza przed siebie bez żadnego bagażu. Cała trójka wie, że to było pożegnanie.
-Zaczekaj...- prosi Joyet. Bathius z trudem odwraca się do niego.- Myślę, że nie zrobiłeś... źle.... Myślę, że całe Igrzyska obowiązują inne... zasady... a także nas...- Laoise podnosi go do pozycji siedzącej by mógł w spokoju opróżnić buzię z ciągle zbierającej się krwi. -Więc... uważam, że dobrze zrobiliśmy... pozbywając się broni... możemy wygrać... inaczej...
-Przygryź to.- mówi mu cicho Laoise, podając resztę zdartej koszulki. Joyet bierze ją tylko częściowo do buzi starając się od środka zatamować krwawienie. Palcami jednak zaczyna wyczuwać coraz większe wybrzuszenie pośrodku dziąsła a jego język zaczyna powoli drętwieć.
-Dziękuję.- słyszą nagle smutny głos Gelta.- Wygramy inaczej, obiecuję wam.- mówi na odchodne.
-Chcę iść z tobą.- Laoise podnosi się i podchodzi do niego.
-Nie, Lise, przypilnuj go. Jak go znam, nic mu nie będzie...
-Bathius, nie chcę go zabijać jeśli zostaniemy sami...- rzuca oschło dziewczyna jednak współtrybut karci ją.
-Więc tego nie rób. Mam dziwne przeczucie, że poduszkowce, które wtedy widzieliśmy mają ważniejsze znaczenie niż nam się wydawało.
-Bathiusie Antozjuszu Geltcie.- Laoise chwyta go za ramię.- Jesteś moim przyjacielem, nie mogę cię tak puścić. Może być ich więcej...
-Myślisz o bandzie Krewskiego?- Gelt odwraca się do niej.- Byłaś wspaniałą trybutką Lise, to był zaszczyt być twoim mentorem.
-Ale ja...
-Czas by staruszek sprawdził czy nadal jest w formie.- uśmiechnął się do byłej podopiecznej.
Laoise milczy. Były mentor zawsze jej imponował. Od zawsze była pod jego wielkim wrażeniem. Gdy wygrał w wieku 17. lat swoje Igrzyska 10-letnia wówczas Hooker postanowiła także zostać trybutem. Bathius wygrał w imponujący i brutalnym sposób lecz przy tym emanował spokojem i roztropnością, jakby wiedząc w którym momencie skorzystać z siły a w którym ze sprytu. Ze skrupulatnością próbował też uczyć tego swoich trybutów jednak zawsze wyprzedzali ich inni trybuci i dopiero po 6 latach Laoise powtórzyła jego sukces, razem ze swoim współtrybutem. Zresztą zrobiłaby i to pewnie szybciej gdyby nie fakt, że jej listy z prośbą o zostanie trybutem były corocznie ignorowane przez zarządce dystryktu 2. W końcu, po wielu miesiącach próśb i 4 latach czekania Laoise otrzymała powiadomienie ze stolicy dystryktu 2. o wybraniu jej na Igrzyska. Gdy spotkała w końcu swojego idola była wniebowzięta a każdą radę brała do serca i sumiennie się jej trzymała. Po wygranej razem z rodziną wyprowadziła się z rodzinnego miasta by móc zamieszkać w wiosce zwycięzców w stolicy 2. Bathiusa niezmiernie to ucieszyło (choć Laoise długo nie była pewna czy to z powodu nowych sąsiadów czy też przekazania mentorstwa komuś innemu) i stali się po latach dobrymi przyjaciółmi.
-Ale ja cię kocham- szepcze do siebie gdy mężczyzna zniknął im w końcu z oczu.
Tak długo chciała mu to powiedzieć. Od wielu lat przestał być dla niej tylko byłym mentorem, byłym sprzymierzeńcem. Odkąd się poznali starała mu się sobą zaimponować i nawet po wygranej próbowała zawłaszczać sobie jak najwięcej jego uwagi. Jednak mężczyzna zawsze traktował ją z dystansem, traktując bardziej jak dziecko niż rówieśniczkę. Nie wiedział, że długoletnia przyjaźń znaczyła dla niej coś więcej niż Bathius mógłby przypuszczać. A nie mógł przypuszczać ponieważ młodsza od niego o 7 lat trybutka była dla niego jak dziecko, młodsza siostra lub córka, którą traktował pobłażliwie, choć życzliwie, nie przypuszczając że zauroczenie te może być obustronne.
Po wielu namysłach i walce ze sobą kobieta rusza przed siebie. Gdyby oglądnęła się jeszcze za siebie może poczułaby mniejsze wyrzuty sumienia, że zostawia Joyeta samego, gdyż strzała, która go trafiła była zatruta trucizną z jego dmuchawki a trybut zdążył się udusić gdy Laoise z nostalgią żegnała swojego przyjaciela.
W ciągu kilkunastu minut kobieta znajduje Bathiusa walczącego z Rainardem Howardem z dystryktu 6. Niestety nie zdąża mu pomóc w walce bowiem zatrzymuje się, widząc jak młody trybut z 17. biegnie w ich kierunku a po chwili rzuca czymś w ich kierunku. Po kilku sekundach następuje wybuch. Wśród hałasu i dymu czuje jak ktoś ją chwyta i przyciska do ziemi.
- - -
Dokładnie 6 dni Igrzysk potrzebne było Leather by zebrać dostateczne ilości informacji na temat mentorki dystryktu 17. i opublikować je na łamach własnego magazynu "Kronikarz Panem. jednego z topowych numerów w Kapitolu i kilku dystryktach. Niemała w tym zasługa była jej wuja, Agnesa Cecila, który konsultował się z nią w wielu ważnych kwestiach dotyczących szczegółów z życia Liv, choć w zamian oczekiwał podobnych informacji. 6 dni zajęło jej spełnienie groźby w kierunku mentorki 17., gdy spotkała ją niedawno na ulicy Kapitolu. Wyjątkowy numer odsłaniający ostateczne sekrety prezydenta, kliniki Morphal Hill a w tym samej roli Juno, nieśmiertelność córki prezydenta miał mieć wyjątkowy pogłos, dlatego Markelt starannie przez kilka dni dbała nie tylko o rzetelność dowodów ale i o odpowiedni transport magazynów w dalsze rejony Panem, tak by nikt nie poczuł się w dniu wydania niepoinformowany.
I był to sumienny plan, wymagający od niej i jej zaufanego zespołu dużego poświęcenia a sama przedmowa o rodzinie Liv (głównie jej rodzicach i dziadkach) miał być trzonem tej historii. Niestety ani praca Leather ani nikogo innego mającego udział w powstawaniu tego numeru nie została nagrodzona. Bowiem tego samego dnia premierę miało także inne, o wiele ważniejsze wydarzenie. I nie było nim wcale wysadzenie pogrążonego w odmętach rozpaczy trybuta z 6. przez Leara, ani też fakt, że dzięki jego pierwszemu zabójstwu uratował jednocześnie pretendentów, zapewniając im wszystkim wydostanie się z areny. Ani nawet to, że w wyniku nieprzewidzianej siły eksplozji śmierć poniósł nie tylko Rainard ale i wnuk głównych radnych Kapitolu a z kolei Bathius wykazał się heroizmem zakrywając swoim ciałem swoją współtrybutkę. Nie, nawet tak huczne i liczne zakończenie ostatniego dnia areny nie przyćmiło tego specjalnego wydania magazynu.
Tego dnia w Panem miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie, które zajęło teraz wszystkich. I było ono o wiele bardziej znamienne, znaczące i niepokojące niż jakiekolwiek zwroty akcji i teorie spiskowe, które mogłyby zaabsorbować kogokolwiek.
Parker ogłosiła się wykonawcą woli Traktatu o Zdradzie i po rokowaniach z prezydentem postanowiono otworzyć Panem dla reszty odrodzonego świata.
* * *
Gdy Pharadai i Liv dotarli do Tyrady Anita i Lear szykowali się do wyjścia. Na ich widok Liv znieruchomiała przerażona, dopiero teraz rozumiejąc, że dziś rozpoczną się prawdziwe Igrzyska. Nieudolnie spróbowała przywitać i pożegnać ze swoją siostrą jednak Anita jak tylko ją zauważyła widocznie się speszyła, nie do końca wiedząc jak potraktować swoją młodszą siostrę i zarazem mentorkę. W końcu zdobyła się na skromny uśmiech i przytulenie siostry, po czym wyszła na korytarz do czekających na nich Strażników Pokoju. W tym samym czasie Pharadai zabrał Phoebe by wspólnie czekać na swoich trybutów w pokoju odpraw.
- - -
-Ten strój jest bardzo dziwny.- mówił Pharadai gdy pomagał ubierać się Anicie. Dziewczyna zdjęła swoje buty i spodnie zakładając elastyczne czarne spodnie oraz cienkie buty, przypominające trampki.- Jest cienki i lekki, jakby do biegania. Do tego ta kurtka....- zamyślił się.
-Cóż jeśli stylista nie wie po co mi takie ciuchy to chyba powinnam się zacząć się bać.- Anita miała dobry humor. Pharadai uśmiechnął się niezręcznie.
-Jaki masz plan?
-Na Korunkopię? Umówiliśmy się, że najlepiej zacząć od zgrupowania. Więc najpierw ich poszukam...- przypomniała mu o swoich sojusznikach z 8. oraz 10.
-Och oczywiście. To dobry plan.- przeczesał jej włosy, po czym zrobił jej mocną kitkę.- Mam nadzieję, że wytrzyma chociaż początek.- dziewczyna westchnęła i złapała go za dłoń. Odwróciła się do niego i powiedziała mu to, czego najbardziej obawiał się od niej usłyszeć:
-Powierzam ci ją, Pharadai.
Zmarszczył brwi nie wiedząc co powiedzieć. Ona nie może też się poddać, przecież tak dobrze sobie do tej pory radziła. Liv nie zainteresowała się ich prezentacjami gdy ją wypisano, ale jej siostra dostała jedną z najwyższych not a Lear zdobył dumną 10.
-Nie mów tak- położył jej dłoń na ramieniu.- Masz duże szanse. Wywiad i prezentacje poszły ci doskonale.
Anita tylko potrząsnęła głową zabierając jego rękę.
-Jestem zmęczona, Pharadai'u, tak strasznie zmęczona. Nie chcę wracać i nie mogę...- poczuła wzbierające się łzy.- Zrozumiałam to gdy widziałam jak na siebie patrzycie. Gdy ONA na ciebie patrzyła, a nie na mnie. - skrzyżowała ręce na piersi.- Robiłam wiele złych rzeczy, Pharadai. Musiałam zabijać część swoich pacjentów gdy brakowało dla nich leków lub nawet jedzenia. A kiedy Liv...- złapała się za przedramiona.- Gdy Liv miała 12 lat... wiesz przecież co zrobiła...- spojrzała mu w oczy.- To nas wszystkie złamało. Mama stała się swoim własnych duchem, musiałam zająć się Evely, która zamknęła się w sobie jeszcze bardziej niż była. Liv... Liv straciła wszystkich dookoła, pogorszyła się w nauce. A ja...- złapała się za czoło.
-Anito, przestań.- Pharadai złapał ją za ramiona.- Jesteś wspaniałą siostrą i zawsze radziłaś sobie z obowiązkami. W domu ale i w pracy, twoi pacjenci mogą być dumni, że jesteś na Igrzyskach. Jestem pewny, że ci będą kibicować...
-I co z tego?!- Anita odsunęła się zdenerwowana. Jej oczy były puste i smutne.- Nic nie wiesz, Pharadai. Po próbie Liv ja także się zmieniłam. Ja...- spojrzała na swoje ręce.- cieszyłam się z tego. Cieszyłam się, że ich zabijam.- stylista otworzył buzię ze zdziwienia.- Owszem, robiłam to dalej tylko i wyłącznie gdy nie było innej możliwości i gdy warunki nie pozwalały na podjęcie dalszego leczenia... ale sprawiało mi to radość.- jej wargi zaczęły drżeć przybierając na zmianę uśmiech i przerażenie.- Nigdy nie życzyłabym komuś tego uczucia. Cieszyłam się, że odchodzą a momentami bywałam zazdrosna...-jęknęła cicho.- Więc nie mów mi, że mam do kogo wracać.- wytknęła mu.- Bo ja sama nie chcę i nie mogę.
Pharadai milczał, słuchając jej uważnie. Nigdy nie przypuszczał jak wielki impakt miał wyczyn Liv i jak wiele było osób, które przez to ucierpiały. Gdy się dowiedział, że jako dziecko próbowała się zabić zaczął jej współczuć, bardziej niż gdy była trybutką, jednak gdy odwiedził ją w wakacje było już dawno za późno. Jako biomasa Liv nie przypominała dawnej siebie, bowiem wiele jej wspomnień zostało pominiętych i wymazanych a sam rdzeń pamięci wciąż dopiero co się rozwijał. Dlatego, zawieszoną pomiędzy pytaniami o rodziców Sama a związkiem ze stylistą, Pharadai przystał na naciski Parker, która kazała mu wtrącać się w to jak najmniej i pozwolić jej samoczynnie się rozwijać. I choć spotykał wtedy Anitę nie mógł wiedzieć jak wielką toczyła ze sobą walkę wewnętrzną, gdy jej siostra choć żywa, wróciła martwa z Kapitolu.
-Anita, nie możesz je tak zostawić.- odezwał się w końcu.- Jesteście rodziną, powinnyście o siebie dbać.
Trybutka dopięła do końca swoją kurtkę.
-Nie mogę, Pharadaiu. Zbyt długo to ja się nimi zajmowałam...- zamyśla się.- Nie mogę już sobie ufać.- spojrzała na niego.- Cieszy mnie to, że tu jestem, nawet nie wiesz jak bardzo. Wiem i czuję, że ta ja- wskazała na siebie- jest także częścią mnie. I nareszcie mogę je rozdzielić.
Stylista milczał zaniepokojony jej słowami. W porównaniu do swojej siostry Anita zaakceptowała swoją drugą naturę, którą kontrolowała i dawała upust gdy tylko mogła.
-Proszę zaopiekuj się moimi siostrami.- zaczęła układać na sobie ubranie. Podszedł do niej i poprawił jej buty.- Wiem, że kochasz moją siostrę, Pharadai.- kucnęła przy nim. Mężczyzna wyraźnie odwrócił zawstydzony wzrok.- Widzę jak na nią patrzysz, to piękne.- powiedziała łagodnym głosem.- Nie wiem co między wami zaszło ale dziękuję ci. Przypominacie mi rodziców gdy byłam mała...- zamyśliła się. Mógłby przysiąc, że w jej oczach widział żal.
-Sama jesteś częścią tej rodziny, nie odrzucaj jej.
-I to dzięki niej tu trafiłam.- powiedziała chłodno i wstała.- Nie poddam się jak Liv, będę walczyć.- mężczyzna także się podniósł.- Ale jeśli mi się nie uda to zajmij się Liv i Evely.- powiedziała dość szybko, po czym wzięła kilka wdechów jakby prośba ta kosztowała ją wiele wysiłku. Weszła do windy.
-A jeśli się uda?- podszedł do szyby. Dziewczyna spojrzała mu w oczy.
-Jeśli wrócę trzymaj Liv z daleka ode mnie. Ponieważ gdy wygram Anita umrze a sama wrócę jako ktoś inny.- położyła dłoń na szybie. Stylista również to zrobił.
-Domyślałem się, że to zrobisz. Od dożynek byłaś inna.
-Ciężko jest ratować innych gdy twoi bliscy się poddają.- powiedziała dość cicho. Winda ruszyła. Anita instynktownie cofnęła się, wzięła głęboki wdech przygotowując się na nieznane.
-Anita!- krzyknął na koniec. Kucnęła by go widzieć.- Dla niej zawsze byłaś bohaterką!- krzyczy z całych sił by na pewno ją usłyszała. A usłyszała bowiem jeszcze przez kilka minut nie dowierzał, że zobaczył łzy najstarszej Sotoke.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz